poniedziałek, grudnia 29, 2014

Humor polskiego pesymizmu na Nowy Rok i życzenia wg rad Stefana Kisielewskiego



Na Sylwestra 2007 roku, czyli  w czasie nadziei dla energetyki odnawialnej spowodowanej przyjęciem pierwszego pakietu klimatyczno-energetycznego Unii Europejskiej z ambitnymi celami „3x20%” na 2020 rok, szamotał mną niezrozumiały pesymizm z uwagi na zgoła odmienny od unijnego kierunek w jakim wtedy dopiero ruszała krajowa polityka i energetyka. W ówczesnym dążeniu do centralizacji  i tzw. konsolidacji pionowej, w państwowej gigantomanii w energetyce, w zbyt uproszczonym rozumieniu lub tendencyjnym wykorzystywaniu w bieżącej polityce pojęcia bezpieczeństwa energetycznego i czasami - już wtedy-  jawnie antyeuropejskiej polityce,  widziałem zagrożenie dla rozwoju energetyki odnawialnej. Dla osób nie poddających się łatwo nastrojom podaję jeszcze raz link do źródeł ówczesnego pesymizmu – artykułu w Czystej Energii (link do przedruku na portalu CIRE).

Nikt nie lubi marudzących, zwłaszcza  w Nowy Rok, tym bardziej że dla entujzastów biznes był wtedy do zrobienia, a biznes najbardziej nie lubi pesymizmu. Narodowy bard w takich sytuacjach ogólnie wskazywał, że typowa zdroworozsądkowa (?)  postawa wobec złych informacji jest taka: „po co Babcię denerwować, niech się Babcia cieszy”, a w świadomości naszej głęboko tkwi pamięć o złamanych karierach (wcześniej nawet ścinanych głowach) posłańców "złych" wiadomości (zarówno niekorzystnych dla mających władzę i jak też dla własnego środowiska, z którego się wywodzą).

Pisząc z perspektywy energetyki odnawianej,  nawet teraz, bezpośrednio po przyjęciu w październiku br. drugiego już unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego z celami na 2030 rok (tu już tak prostego wyrażenia algebraicznego  jak na 2020 rok nie da się zastosować; obecnie notacja matematyczna wyglądałaby np. tak: „2x27%+40%” ), także trudno być mi optymistą, zwłaszcza jeśli chodzi  o odnawialne źródła energii w Polsce.

Jak zatem złożyć życzenia Noworoczne będąc pesymistą? Tym razem, jak nawet pesymizm jest bardziej uzasadniony, to zapewne jeszcze bardziej denerwuje, bo ile można marudzić na - jakby nie było - specjalistycznym blogu?  Pod koniec 2011 roku na blogu ”Odnawialnym”dałem odpór krytyce swojej postawy pesymistycznej  zapowiadając, że jak Sejm uchwali ustawę o OZE, to blog „odnawialny” rozkwitnie radosną zielenią wydobywającą się z zabetonowanej, ale kruszejącej energetyki.  

Od końca 2012 coraz trudniej było w tej materii o optymizm, przynajmniej jeśli chodziło o efekty działań rządu. Poprzedni rząd najpierw nieśmiało, a potem od II expose  konsekwentnie odmawiał OZE prawa do rozwoju  i coraz bardziej jawnie blokował, a dobra ustawa o OZE byłaby przeszkodą w realizacji planu. Obecny rząd miał szansę na zmianę podejścia, ale ostatecznie przegrał z ... kalendarzem. Negocjację pakietu klimatycznego wypadły w okresie natarczywych żądań utrzymania krajowego górnictwa, aby razem z energetyką mogło pozostać przez kolejne dekady na garnuszku podatnika, a górnictwo i energetyka to też elektorat wyborczy '2015. Nikogo już nie powinno dziwić, że tworzony w takich okolicznościach rządowy projekt ustawy o OZE to niechciana mysz rodzona przez górę z coraz większym niesmakiem.

Ale przez połowę kończącego się roku rządowy projekt był procedowany na forum całego Sejmu (pierwsze czytanie) oraz w specjalnie powołanej Podkomisji Nadzwyczajnej i  Komisji Nadzwyczajnej. Posłowie, choć rzadko mają aż takie niezaorane (zachwaszczone) pole do popisu, przez pół roku nie poprawili projektu w żadnej kluczowej sprawie. Np. w projektowanym systemie aukcyjnym dalej promowane są rozwiązania odpowiadające najbardziej interesom dużych koncernów energetycznych, dalej wspierana jest technologię współspalania i utrwalana jest dominująca pozycja monopoli na rynku OZE. Sejm dotychczas nie tylko, że nie poprawił regulacji, ale - wiedząc o silnym poparciu społecznym dla idei prosumeryzmu – nie zgłaszał nawet wątpliwości, pomimo nierealności założeń dotyczących np. wsparcia dla prosumentów i pomimo tego,  że proponowane rozwiązania stanowią zagrożenie ekonomiczne dla mniejszych podmiotów. Brak wrażliwości Sejmu zwłaszcza w tej ostatniej sprawie dziwi. Zastanawia wręcz mechaniczny sposób odrzucania propozycji i poprawek  strony społecznej, zarówno w czasie wysłuchania publicznego   jak i w trakcie prac obu komisji.

Co jest przyczyną ? Niezrozumienie materii z powodu kulawej rządowo-kancelaryjno-adwokackiej polszczyzny i nielogicznych zawijasów w projekcie regulacji, mętnej oceny skutków regulacji, czy też zwykły strach przed gniewem sektora węglowego i siłą polityczną monopoli energetycznych mogących wpłynąć na skład list w nadchodzących wyborach do Parlamentu?   Nie lekceważę siły oddziaływania na posłów żadnego z powyższych argumentów. Czy można zatem mieć jeszcze nadzieję, że sytuacja zmieni się w połowie stycznia, kiedy cały skład Sejmu będzie głosował nad projektem i poprawkami, w tym prosumenckimi ? Trudno, myśląc konwencjonalnie, także i w tym przypadku być tu optymistą, ale ….

Pesymizm bynajmniej nie oznacza zdania się na łaskę losu i nie oznacza kapitulacji. Stefan Kisielewski (Kisiel) jeden ze swoich  najsmutniejszych felietonów „pod choinkę” ( i na Nowy Rok)  publikowanych w Tygodniku Powszechnym  zaczął od jakże „bardzo polskiego”,  podszytego wisielczym humorem cytatu z Gałczyńskiego:
Upiorny nonsens polskich dni
Kończy się nam o zmroku …

 i bardzo szybko doszedł do takiej konkluzji: 
Tylko pesymista może mieć humor i tylko pesymista może mieć odwagę. Nie jest odważny ten co mówi „jakoś to będzie”, odważny jest ten co mówi” „Będzie źle, ale jeśli nie ma innej drogi – naprzód!

Kisiel prześmiewczo twierdził, że co do zasady ogarnięty był trochę ślepym :) optymizmem,  bo mieszkał przez 17 lat w Krakowie, a tam wiadomo: 
z jednej strony Wawel blisko, a z drugiej nic się nie wie i nic nie widzi :)

My mamy demokrację, wolne media i wolność wyborów naszych postaw i poglądów. Kisiel musiał działać po partyzancku, tak jak w jego ulubionej anegdotce socjalistycznej: 
Dlaczego u Was w stołówce nie ma wyboru?
Jak to nie ma – jest: możecie jeść albo nie!

Mamy także możliwości wyborów politycznych. Warto na tę okoliczność przypomnieć skład Komisji  Nadzwyczajnej do spraw energetyki i surowców energetycznych  (27 posłów i Podkomisji nadzwyczajnej do rozpatrzenia rządowego projektu ustawy o OZE (11 posłów) . Wśród tylu doświadczonych posłów (tu optymistycznie zakładać należy, że wszyscy - niezależnie od partii-  chcą dobrze) jest też z pewnością część  takich, którzy znają najsłabsze strony rządowego projektu ustawy o OZE i sami  z tym źle się z tym czują, także wobec wyborców, ale z jakiś powodów w zdecydowanej większości uznali, że lepiej się nie wyłamywać, nawet nie pytać (najwyższy poziom asekuracji, a nawet z rezygnacji z walki np. o klasę średnią, małą przedsiębiorczość czy towarowe gospodarstwa rolne). 

Skoro mamy świadomość że "łatwiej już było" i że nie ma innej drogi zostania optymistą, zadziałajmy konstruktywnie, z determinacją w iście Kisielowym stylu - „naprzód” . Dajmy informację i szansę tym, co mogą decydować. Prześlijmy w tych dniach posłom – naszym reprezentantom z naszych okręgów wyborczych -  bezpośrednio i indywidualnie życzenia prosząc aby zechcieli  spełnić także te nasze, Noworoczne. Potem jako wyborcy zdecydujmy co dalej robić.

W nie najłatwiejszych czasach wszystkim czytelnikom Bloga „Odnawianego” życzę na co dzień dobrego humoru, niezależności, dystansu i cierpliwości, ale też mądrych wyborów, odwagi i konsekwencji w działaniu w duchu Kisiela.

PS.  Stefan Kisielewski też doszedł do wniosku, że nawet w czasach socjalizmu w Sejmie można coś zmienić. Trafił do Sejmu dość przypadkowo, po wyborach styczniu 1957 roku. Na spotkaniach przedwyborczych mówił, że będzie walczył o gwarancje swobód demokratycznych dla wszystkich ludzi oraz wolność słowa i myśli dla twórców. Ale też o przywrócenie właściwego miejsca prywatnemu rzemiosłu i umożliwienie rozwoju drobnego przemysłu i handlu. Działając z ramienia  koła poselskiego Znak w Komisji Planu Gospodarczego, Budżetu i Finansów, zaczął nękać ministra finansów pytaniami o najrozmaitsze księżycowe rozwiązania gospodarcze... Nie wszystkie poglądy polityczne Kisiela podzielam, ale szkoda -  choćby z uwagi na owe otrzeźwiające i pozbawiające złudzeń pytania do rządu - że Kisiel nie mógł zostać członkiem Komisji  Nadzwyczajnej do spraw energetyki i surowców energetycznych ...

piątek, grudnia 19, 2014

Wolny obywatel, czy bezwolny odbiorca energii Konsekwencje odrzucenia poprawki prosumenckiej do projektu ustawy o odnawialnych źródłach energii



Chciałbym podzielić się z czytelnikami tekstem który powstał w Instytucie Energetyki Odnawialnej, w ramach wigilijnej dyskusji nad istotą energetyki prokonsumenckiej, w kontekście przebiegu prac Rządu RP i Sejmu nad projektem ustawy o OZE oraz w kontekście stosunku ustawodawcy do energetyki obywatelskiej, który najdobitniej ujawnił się w sposobie podejścia rządu i posłów do poprawki prosumenckiej posła Artura Bramory.

Instytut zwraca się do Sejmu aby nie odrzucać  mechanicznie  poprawki, tak jak to miało miejsce w  dotychczasowym przebiegu procesu legislacyjnego  i aby wykorzystać drugie czytanie projektu ustawy w Sejmie do poprawienia regulacji w kierunku pro-obywatelskim. Zwraca uwagę, że regulacja uchwalona w obecnym kształcie - bez poprawki prosumenckiej, może wolnych  obywateli uczynić bezwolnymi petentami przedsiębiorstw energetycznych.

Od siebie dodam, że takie zagrożenie jest o tyle groźne, że nie chodzi tu o zwykły błąd legislacyjny, ale błąd  o poważnych i nieodwracalnych konsekwencjach Trudno będzie bowiem przekonać ludzi do ponownej aktywności obywatelskiej w obszarze energii, także wtedy, gdy już wszyscy będą przekonani o takiej konieczności. Uchwalenie obecnej wersji projektu ustawy o OZE bez poprawki prosumenckiej, spowoduje że aktywni (jeszcze)  obywatele pozostaną „bezwolnymi petentami przedsiębiorstw energetycznych” na zawsze, no może za smutnym wyjątkiem, gdy swoje domy jednorodzinne – potencjalne zielone elektrownie -  zamienią na lokum w domu pomocy społecznej.
Szanowni  Posłowie, źle zrobicie jeżeli w tej sprawie będziecie działać mechanicznie, bez wykazania wrażliwości na kwestie fundamentalne.
Zapraszam do zapoznania się ze stanowiskiem Instytutu  Energetyki Odnawialnej.

W dniu 16 grudnia, na posiedzeniu Komisji Nadzwyczajnej do spraw rozpatrzenia rządowego projektu ustawy o OZE, jej członkowie zdecydowaną większością głosów odrzucili poprawkę dotyczącą wprowadzenia po raz pierwszy w Polsce systemu taryf gwarantowanych (FiT) dla najmniejszych wytwórców energii z OZE - mikroprosumentów. Wcześniej Podkomisja Nadzwyczajna w ogóle nie uwzględniła tej poprawki w swoim sprawozdaniu przekazanym Komisji. W efekcie, autor poprawki - poseł Artur Bramora - musiał od nowa zgłaszać poprawkę na posiedzeniu Komisji. Poprawkę negatywnie zaopiniował rząd. Wiceminister gospodarki Jerzy Pietrewicz, ocenił, że oznacza ona rozszerzenie katalogu prosumentów, a to "element większej dyskusji". Jednak wcześniej prezydium Podkomisji wraz ze stroną rządową do takiej dyskusji nie dopuściło. Poseł Bramora zapowiedział, że poprawkę zgłosi jeszcze raz w trakcie drugiego czytania projektu ustawy w Sejmie, jako tzw. wniosek mniejszości. Nie można jednak wykluczyć, że pojawią się inne, nieznane jeszcze obecnie przeszkody, które uniemożliwią dyskusję także na forum Sejmu.

Poprawka ta, spośród katalogu kilkudziesięciu innych zgłoszonych i rozpatrywanych najpierw przez Podkomisję, a potem przez Komisję, wzbudzała zdecydowanie największe zainteresowanie mediów, poparło ją kilkadziesiąt poważnych organizacji, obywatele podpisują petycję w tej sprawie. Przedstawiciele komisji powołanych do rozpatrzenia projektu ustawy nie chcą nawet na ten temat rozmawiać. Dlaczego? Czy poprawka jest niemądra? Czy propozycja zawiera jakieś groźne treści? A jeżeli stwarza zagrożenie, to dla kogo?

Poprawka daje obywatelom możliwość wyboru. Po 25 latach wolności chodzi o realną, a nie pozorną (taką oferuje obecny kształt projektu ustawy) możliwość wyboru pomiędzy kupowaniem energii od dostawcy, sprzedażą własnej energii z domowej mikroinstalacji do sieci lub produkcję na własne potrzeby. Poprawka wraz z uzasadnieniem jest sformułowana w sposób przejrzysty. Nie wydaje się być bluźnierstwem, które akurat w Sejmie wypada okładać klauzulą milczenia lub ignorować bez zapoznania się z jej istotą.

Problemu nie można zrozumieć bez kontekstu, w jakim projekt regulacji powstał. Czteroletni okres prac rządowo-parlamentarnych na projektem regulacji to zapis ociosywania wolnego obywatela, zwodzenia wyborcy i tworzenia z nich petentów korporacyjno-urzędniczej machiny oraz płatników utrzymujących tę machinę. Pierwsze wersje projektu ustawy autorstwa Ministerstwa Gospodarki z lat 2011-2012 kształtowane były z myślą o aktywnym obywatelu jako podmiocie regulacji. Kolejne wersje projektu ustawy z lat 2013-2014 to historia sprowadzenia obywatela do roli jednowymiarowego „odbiorcy energii”. Jest to żargon z Prawa energetycznego, który ma oznaczać konsumenta. Zdegradowana forma nieświadomego klienta ponoszącego opłaty, o którego mają zadbać fachowcy: energetycy i urzędnicy. Rząd zamiast dbać o tworzenie przejrzystego i prostego prawa, ostatecznie zaproponował projekt ustawy, którego zapisy są niezrozumiałe i niejasne  dla obywatela. Posługuje się językiem przedsiębiorstwa energetycznego i jest napisany w jego interesie, a dotychczasowe prace sejmowe nie doprowadziły do poprawy regulacji.

Ustawa o OZE miała pierwotnie uczynić z odbiorcy energii aktywnego konsumenta, czyli prosumenta, a uczyniła płatnikiem, nieświadomym sponsorem swojego dostawcy energii, któremu prosument za bezcen ma oddawać nadwyżki energii oraz urzędnika, który zainkasuje podatek pośredni z deficytowej (niejako z mocy ustawy) działalności prosumenckiej. Łatwo tę tezę potwierdzić odwołując się do znowelizowanego Prawa energetycznego, które od 2013 roku stało się kanwą prac nad projektem ustawy o OZE. Prosument może sprzedawać energię do sieci po cenie 0,14 zł/kWh, która stanowi zaledwie 43% ceny, po jakiej zmuszony jest kupować energię z sieci. Różnica (0,19 zł/kWh) jest w 2/3 dofinansowaniem dostawców energii i w 1/3 przychodem budżetu państwa. Proponowane w projekcie ustawy o OZE rozwiązania w postaci podniesienia ceny sprzedaży nadwyżek z 14 do 18 zł/kWh i nowych zasad rozliczania półrocznego praktycznie nie poprawiają sytuacji najmniejszych „mikroprosumentów”.

Komu zabiera prawa i korzyści, kogo naraża na straty i kogo najbardziej krzywdzi obecny projekt ustawy o OZE, w wersji bez poprawki prosumenckiej? Z danych Eurostatu wynika, że chodzi o  53,7 proc. Polaków mieszkających w domach jednorodzinnych, bo oni najłatwiej i najszybciej mogliby się stać prosumentami mającymi możliwość wyboru różnych mikroinstalacji. Ich domy stałyby się zielonymi elektrowniami i zielonymi ciepłowniami. Obywateli, których pozbawia się realnego prawa wyboru ciągle przybywa. Już obecnie stanowią oni większość społeczeństwa, a liczba osób przeprowadzających się corocznie z centrów miast do domów jednorodzinnych na wieś i obszary podmiejskie to 40-50 tysięcy. Wszystkie budynki jednorodzinne to ponad 46% budynków mieszkalnych. Autorzy „Strategii modernizacji budynków: mapy drogowej 2050” wskazują na konieczność termomodernizacji tych budynków z wykorzystaniem mikroinstalacji OZE i podkreślają, że nasze państwo tej grupie właścicieli budynków w ich modernizacji nigdy nie pomogło.

Bard wolności, Jacek Kaczmarski śpiewał „Słowa palą, więc pali się słowa: nikt o treści popiołów nie pyta”. I pouczał nas wszystkich: „Lecz niech czyta, kto umie, niech nauczy się czytać!”. Komisja sejmowa nie powinna bać się słów i nie ma prawa spalić poprawki prosumenckiej, a posłowie powinni ją przeczytać w trakcie drugiego czytania projektu ustawy i choćby w segmencie energetyki prosumenckiej poprawić regulację w duchu obywatelskim. Reprezentują bowiem wolnych, świadomych obywateli, którzy w efekcie stanowienia złego prawa stać się mogą bezterminowo bezwolnymi petentami przedsiębiorstw energetycznych.


Instytut Energetyki Odnawialnej, 18 grudnia 2014 roku

niedziela, grudnia 14, 2014

UE winna sankcjom dla Polski za niewdrożenie dyrektywy o OZE?



Jeżeli winna to pewnie za to, że karze słabo i późno, bo wtedy kara nie działa.

W dniu 11 grudnia rzecznik Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE) ogłosił, że za opóźnienia we wdrożeniu dyrektywy o odnawialnych źródłach energii (OZE) Polsce zostanie wymierzona kara w wysokości  61 tys. EUR za każdy dzień spóźnienia liczonego od daty wyroku (oczekiwanego w okresie kilku tygodni), do daty pełnej transpozycji przepisów dyrektywy do polskiego prawa. Zaledwie kilka godzin potem do mediów zostało przekazane oświadczenie Ministerstwa Gospodarki, stwierdzające, że  opinia rzecznika nie jest wiążąca dla Trybunału UE. Doznałem szoku. Nie przypominam sobie po 27 latach pracy w energetyce odnawialnej, aby kiedykolwiek rząd z takim refleksem działał w sprawach związanych z OZE. Dodam, że w oczekiwaniu na zapowiedzianą już wcześniej informację z TSUE,  rząd rozpoczął intensywne prace nad projektem kolejnej nowelizacji Prawa energetycznego (nb. chyba rekordowo często „po kawałku” nowelizowanej ustawy w skali światowej) oraz ustawy o biopaliwach  (i rozporządzeń wykonawczych) w celu wdrożenia artykułów dyrektywny,  których wdrożenie w Polsce jest kwestionowane przez TSUE. Grupa posłów już zgłosiła stosowany projekt zmian w ustawie. 

Przypomnę o jakie niewdrożone artkuły dyrektywy 2009/28 - zdaniem Komisji Europejskiej (KE) oraz TSUE - chodzi przede wszystkim:
·         art. 13, który zobowiązuje państwa członkowskie do m.in. do  zapewnienia, aby określone zostały specyfikacje techniczne, które muszą zostać spełnione przez urządzenia OZE w celu skorzystania z systemów wsparcia
·         art. 14, który przewiduje szereg obowiązków w zakresie zapewnienia dostępu do informacji dotyczących OZE oraz upowszechniania takich informacji.
·         art. 16, który ma na celu ułatwienie i zapewnienie dostępu do sieci przesyłowej i dystrybucyjnej energii elektrycznej wytwarzanej z OZE
·         art. 17 określa kryteria zrównoważonego rozwoju, jakie muszą spełniać biopaliwa i biopłyny, aby zostać uwzględnione do celów kontroli zgodności z wymogami tej dyrektywy oraz do celów kwalifikowalności do wsparcia finansowego wykorzystania biopaliw i biopłynów. Związany art. 18 ustanawia zasady pozwalające zapewnić weryfikację poszanowania kryteriów zrównoważonego rozwoju, a kolejny art. 19 podaje wytyczne co do obliczania wpływu biopaliw i biopłynów na emisję gazów cieplarnianych.

W sentencji opinii rzecznika TSUE wynika,  że kara będzie naliczona przede wszystkim za niewdrożenie artykułów 13 i 18. 
W całej tej sprawie wcale najbardziej winić nie trzeba rządu RP, ale …. KE i TSUE, że dopiero po ponad czterech latach od ostatecznej, wymaganej prawnie, daty wdrożenia dyrektywy zbliża się termin wyznaczenia kary (nb. do samego zapłacenia kary, z opłatami sądowymi, jest jeszcze długa droga). Ta opieszałość instytucji unijnych niszczy rynek w UE oraz wszelkie przejawy innowacyjności na rynku krajowym. Osłabia szanse polskiego przemysłu, zaufanie inwestorów i obywateli do UE, do Polski, do państwa prawa. 
No cóż, jesteśmy w  UE od 10 lat, jako jeden z największych krajów, mamy na koncie prezydencję, szefa parlamentu  UE, o komisarzach nie wspomnimy,  prezydentem Unii jest od pierwszego grudnia Polak… Same sukcesy, a tu taki wstyd… Czyżbyśmy jednak nie za bardzo rozumieli tę koncepcję UE, poza możliwością wyciągnięcia z niej kasy?

Z perspektywy Polski straty z tytułu niewdrożenia przepisów są, moim zdaniem, znacznie poważniejsze niż ew. kara, choć pozostają nieuświadomione nawet przez znawców tematu. Jeśli chodzi o reakcje na informacje o nadchodzącej karze, do chyba najbardziej znamienny jest komentarz Jacka Zalewskiego pt. „Od naliczenia kary się nie wywiniemy”,  opublikowanym w Pulsie Biznesu . Redaktor Zalewski, którego bardzo cenię,  postawił tezę:  „dla polskiej gospodarki dyrektywa [o promocji OZE] jest niewątpliwie strasznie kosztowna i może się okazać, że nawet po naliczeniu kary, spóźnienie per saldo się… opłaci”.

Na temat  „oszczędności” i opłacalności „nic nie robienia” (w tym opóźniania i niewdrażania dyrektyw UE) pisałem w komentarzu „Jak premier Tusk miliardy na OZE zaoszczędził  . Pozorne oszczędności są niczym innym jak zwykłym stratami. w sensie gospodarczym i makroekonomiczny  na poziomie krajowym. Teraz można to pokazać na konkretnych przykładach, analizując tylko w sposób uproszczony skutki niewdrożenia dwu ww. newralgicznych artykułów dyrektywy o OZE (13 i 18) , o których wdrożenie tak nieśmiało i z tak dużym opóźnieniem upomina się KE.
Niewdrożenie art. 13 skutkuje brakiem specyfikacji technicznych na urządzenia OZE, które są przedmiotem wsparcia (np. dotacjami). W konsekwencji niewdrożenia tego artykułu urządzenia nieefektywne, niesprawne, wysokoemisyjne  trafiają na rynek (wspierane środkami publicznymi!) wypierają z rynku produkty tych krajowych producentów, którzy postawili na innowacje, rozwój technologii. W efekcie końcowym jednak  polskie firmy – producenci kolektorów słonecznych, pomp ciepła, a zwłaszcza kotłów na biomasę, bez wsparcia na rynku krajowym, nie mogą (pomimo posiadania know-how) rozwijać nowoczesnych technologii, a przez to stopniowo tracą opokę w postaci rynku krajowego i możliwości eksportu na rynki UE i globalne. Pozostaje im tylko możliwość eksportu do najbardziej zacofanych i najbiedniejszych krajów na świecie. Szeroko problem ten dyskutowany był na organizowanym przez IEO cyklicznie VII Forum  Przemysłu Energetyki Słonecznej i Biomasy w maju br. Najnowsze statyski GUS i IEO   potwierdzają też,  że w technologiach zielonego ciepła, których system wsparcia uparcie przedstawiany jest jako sukces, tracimy rynek krajowy, czyli polityka „oszczędności” i niskiej ceny nie tylko zamyka przed firmami rynki zagraniczne, ale też nie wspiera rynku krajowego.

Niewdrożenie art. 18 dyrektywy ma jeszcze poważniejsze skutki. Brak kryteriów zrównoważności biopaliw spowodował, że polskie firm zainwestowały jedynie w biopaliwa pierwszej generacji (z surowców spożywczych, o dużym „śladzie węglowym”), których ceny rosną i których już obecnie nie sposób sprzedać na rynku  UE, a od 2017 roku będzie prawnie wręcz niemożliwe aby w ten sposób rozliczać się z celu krajowego. Mamy zatem zbudowane za ciężkie pieniędzy agrorafinerie rzepaku i wytwórnie biodiesla  o niewykorzystywanych zdolnościach produkcyjnych  oraz wytwórnie bioetanolu (niemodernizowane i przez to  nieefektywne i nie spaleniach wymogów unijnych), a na rynek krajowy wpływają biopaliwa z innych krajów UE.  Coraz bardziej oczywiste jest to, że Polska nie zrealizuje w 2020 roku 10% (sub)celu biopaliwowego, bez importu biopaliw drugiej i trzeciej generacji na olbrzymio skalę. Przykre jest to, że już ponad 6 lat temu możliwe niekorzystne skutki polskiej polityki „opóźniania i niewdrażania” prawa UE  w tym zakresie przewidywałem także na blogu odnawialnym , ale  żadnego konstruktywnego działania korekcyjnego nie było. No cóż, chyba wreszcie ulegnę namowom współpracowników i kupię sobie koszulkę z napisem „a nie mówiłem”. W dalszym ciągu jednak nie rozumiem skąd bierze się u rządzących w Polsce to przekonanie, że wbrew oczywistym argumentom zrobimy UE (czyli, jako kraj członkowski samych siebie) w konia.
Jako kraj dotykamy znaczne szerszego problemu niż konieczność zapłacenia jednej  lub więcej kar za niewdrożenie lub nieprawidłowe prawa UE (nie tylko dyrektywa o OZE ale także dyrektywa wodna,
zakaz obrotu materiałem nasiennym GMO itd.) i nie tylko na etapie, gdy trzeba płaci z tak dużym opóźnieniem (!) za uchybienia formalne. Także za to, że prawdopodobne niezrealizowanie przez Polskę celu OZE na 2020 roku, co pociągnie za sobą konieczność dokonania znacznie bardziej kosztowanych transferów statystycznych  lub zapłacenia jeszcze wyższych kar po 2020 roku za brak osiągnięcia celów (efektów). Ale czeka nas jeszcze jedna kara dodatkowa („pozatraktatową”) – za brak uzyskania korzyści i trwałą utratę konkurencyjności technologicznej, niejako na własne życzenie.
 
Brakuje krajowych analiz które potwierdzałyby niezbicie, że preferowanie krótkoterminowego ograniczania kosztów w stosunku do nieuwzględnianych  korzyści średnioterminowych ma sens. Ale nie ma też ani jednej pełniejszej analizy krytycznej, że od kilku lat na własne życzenie staczamy się w obszar niedorozwoju technologicznego i problemów społecznych, właśnie z powodu braku bardziej progresywnych regulacji.  Nie dysponując takimi szerszymi analizami nie chcę też sam definitywne rozstrzygać tej kwestii, tak jak  bez cienia wątpliwości zrobił to premier Tusk, jak robi to też opozycja. Chyba jeszcze bardziej jednak dziwię się, że doświadczeni dziennikarze w dalszym ciągu dają się złapać na tak tanie i nieudokumentowane argumenty. Wszak i premier Tusk i red. Zalewski, i także obecny rząd i gro opozycji są zwolennikami  i członkostwa  Polski w UE i zasad wolnorynkowych w gospodarce kapitalistycznej, ale w praktyce coraz rzadziej potrafią te cele pogodzić. 

Wszystkim tym, którzy mechanicznie przyjmują,  że Unia Europejska jest od tego aby ją wykorzystać oraz że taniej na dzisiaj to też lepiej, chciałbym polecić dzieło ekonomisty i analityka  biznesowego – Alfreda Rapaporta, który w najnowszej książce „Saving capitalism from short termism” (McGraw-Hill ‘2012) pisze m.in., że myślenie krótkookresowe zarówno w polityce publicznej jak i korporacyjnej  jest długoterminowo destrukcyjne („dewastujące”)  dla państw i dla firm, dla obywateli i dla udziałowców (shareholders).

Czemu  zatem służy polski short-termism, "polskie oszczędności", traktowanie UE jako koniecznego zła i komu służy pobłażanie krajom członkowskim UE przez KE i TSUE? Przyjmując tezę o „ złej macosze Unii” (odsyłam do wcześniejszych wpisów blogowych), może właśnie jej podstępna opieszałość i łagodność w strofowaniu jest formą dodatkowej kary dla członka, który puszczony luzem trafi na manowce?