Zbliża się rocznica uchwalenia nowelizacji ustawy o OZE,
która m.in. zastąpiła system taryf gwarantowanych na energię z domowych
mikroinstalacji OZE zupełnie nowym systemem wsparcia dla prosumentów. Spółki zajmujące
się dystrybucją energii (OSD) dość
ochoczo informują o tym, że w 2016 roku przyłączyły do sieci niemal 10 tys.
mikroinstalacji, z optymizmem mówią o rewolucji prosumenckiej i demokracji
energetycznej, stawiają tezę, że „potrzeby klienta będącego aktywnym
uczestnikiem rynku w coraz większym stopniu odzwierciedlają polskie przepisy”. Podobnie motywujące i zagrzewające do
inwestycji odgłosy dochodzą tylko od niektórych sprzedawców instalacji. Praktyczne
doświadczenia prosumentów - adresatów regulacji, o czym dalej - z pewnością nie napawają
entuzjazmem. Nawet
Ministerstwo Energii nie triumfuje już w sprawie
przepisów, które jeszcze niedawno z pasją forsowało w Parlamencie. Skąd rozbieżności? Warto przyjrzeć się komu obecne rozwiązania służą i czy na
pewno prosumentom i uczciwym przedsiębiorcom.
Fakty są takie, że pomimo przyłączenia 100 MW nowych mocy w
mikroinstalacjach fotowoltaicznych – kluczowa technologia prosumencka -
tempo
rozwoju rynku prosumenckiego z kwartału na kwartał słabnie. Potwierdza
to m.in. raport IEO „
Rynek
fotowoltaiki ‘2017”.
Autorzy zauważają,
że rynek fotowoltaiki w ub. roku rozwijał się i siłą rozpędu z 2015 roku i doraźnych
impulsów (dotacji, ucieczki przed zmianą prawa itp.) jako wypadkowa wielu
czynników, też niewymiernych. Bardzo trudno zatem związać faktyczne efekty rynkowe
i sprzedażowe branży PV z instrumentami wsparcia.
Łatwo zauważyć, że OSD nie piszą o tym w
której połowie ub. roku i z jakich motywacji i pobudek prosumenci
zainwestowali i nie zastanawiają się, czy
dalej będą inwestować, i czy aby faktycznie za umiarkowanym przyrostem rynku
mikroinstalacji stoi chwalona przez nie zmiana prawa.
W energetyce od lat prawo piszą zazwyczaj sprzedający, a nie
kupujący, ale w przypadku prosumentów to kupujący nadwyżki energii stali się
wyłącznymi sprzedawcami tzw. usługi magazynowania energii w sieci świadczonej
przez OSD. Rok temu Legislator Senatu w trakcie prac parlamentarnych nad
nowelizacją ustawy o OZE z czerwca 2016 roku zwracał uwagę, że
rozwiązania proponowane wówczas dla
prosumentów mogą nie być zgodne z prawem. Nazywając sprawę wprost m.in.
na
posiedzeniu komisji senackiej w sprawie projektu nowelizacji ostrzegałem,
że przepisy doprowadzą do skrzywdzenia i wywłaszczenia prosumenta z jego praw i
może to doprowadzić nie tylko do zatrzymania rozwoju rozproszonych OZE i
popieranej werbalnie przez obecny rząd prosumpcji, ale również do ludzkich
dramatów. Już wtedy jednak działali
lub
szykowali się do działania „Janusze Polskiego Biznesu” (
JPB).
Kim są JPB?
Wydają się być uwspółcześnionym ucieleśnieniem dobrze znanej w Polsce zasady
wchodzenia w biznes zakładającej, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Na zjawisko kulturowe (jak gorzko może
smakować słowo „kultura”) jakim jest JPB zwróciła po raz pierwszy uwagę prof. Beata
Glinka, autorka książki „Kulturowe uwarunkowania przedsiębiorczości w Polsce”.
W 2016 roku tak charakteryzowała JPB: typowy
Janusz Biznesu wyznaje zasadę: bierz i uciekaj. Przyczyną (inspiracją) i usprawiedliwieniem jest zazwyczaj złe i niezrozumiałe prawo, bo
w efekcie sam przedsiębiorca czuje się usprawiedliwiony, jeśli je zlekceważy
czy ominie. JPB wchodząc innemu w szkodę zawsze może się tłumaczyć, że nie
zdawał sobie sprawy z tego, że reguły prawa godzą w jego partnerów i klientów.
Poza tym nie jest organizacją charytatywną, musi działać na rynku na którym
państwo ustanawia prawo i określa reguły działania.
Już po niemalże roku funkcjonowania prawa widać, że obawy
się sprawdzają. Pokrzywdzonych przez JPB prosumentów jest wielu, część jest
tego świadoma, ale odkrycie, że inwestycja w mikroinstalacje poza tym, że
przynosi oszczędności na zakupie energii przynosi też straty ekonomiczne wymaga
czasu i stosunkowo dużej wiedzy.
Przemawiający do wyobraźni jest
przypadek
Pana Karola Szcześniaka z Łodzi, który już od 2015 roku jest użytkownikiem instalacji
fotowoltaicznej. Podjął działania w dobrej wierze, chcąc zainwestować tuż przed
odejściem na skromną emeryturę aby ulżyć swojej rodzinie, a obecnie – po
skrupulatnej analizie swoich rachunków- mówi: „instalacja kosztowała 50 tysięcy
zł (...) więc teraz można tylko płakać i płacić".
Interpelacja
wystosowana w tej sprawie przez posła Wojciecha Murdzka przyniosła
odpowiedź Wiceministra Energii, który stwierdził, że wszystko odbywa się
zgodnie z prawem, zresztą skrupulatnie przestrzeganym przez spółki energetyczne
(które nie odpowiadają za wyniki ekonomiczne prosumenta -
przyp. aut).
Energetyka, a w szczególności odnawialna nie ma szczęścia do
dobrych regulacji i ten fakt jest przede wszystkim pożywką dla JPB. W
energetyce odnawialnej na złych regulacjach JPB pojawiali się wcześniej m.in. w
sektorze biopaliw i biomasy (np. współspalanie)
oraz w obszarze aktywności biznesowej związanej z dostępem OZE do sieci, czyli
tam gdzie jest najmniej przejrzyście i najtrudniej dla przeciętnego inwestora. Pół
biedy jeśli to (nieuczciwy) przedsiębiorca naciąga innego przedsiębiorcę, który
też coś o problemie wie. Problem obecności ma rynku JPB staje się znacznie poważniejszym, gdy w grę wchodzą mali
przedsiębiorcy i prosumenci.
Na czym konkretnie polegają krzywdzące prosumentów zasady
sprzedaży energii do sieci? Chodzi o „niesymetryczne” rozliczanie energii pobieranej z sieci przez konsumenta i
oddawanej do niej z mikroinstalacji OZE, które ustawodawca uznał za „system
wsparcia prosumentów”. Niesymetryczność polega na tym, że właściciel
mikroinstalacji OZE oddaje sprzedawcy ok. 20-30% energii za darmo w ramach tzw.
„opustu” (termin nieadekwatny do sytuacji, bo to nie sprzedawca energii udziela
opustu, tylko prosument jest prawnie przymuszony do jego dawania). Jeżeli produkcja energii w mikroinstalacji prosumenckiej jest większa,
niż zużycie energii przez prosumenta, nadwyżka odbierana jest za darmo.
Perfidia tego mechanizmu polega nie tylko na tym, że
prosument traci część przychodu, ale też braku możliwości spłacenia nakładów
poniesionych na zakup i montaż mikroinstalacji. Okazja do nadużyć jest tu wyjątkowo
duża, bo gdyby nawet prosument nie musiał dawać opustu spółkom energetycznym,
to i tak w tym systemie „wsparcia” nie wyszedłby na swoje, a z drugiej strony sam
opust nie wystarcza na pokrycie kosztów obsługi prosumenta po stronie
sprzedawcy energii (spółki energetycznej zajmującej się obrotem energią
elektryczną). Sprzedawca poza własnymi kosztami transakcyjnymi rozlicza się bowiem
z OSD za usługę dystrybucji energii dostarczanej do prosumenta, a nawet tej
niedostarczonej (wynikającej z opustu).
Straty własne ma mniejsze wtedy, gdy prosument wyprodukuje więcej energii niż
zużywa, bo wtedy nadwyżkę przejmuje za darmo (od tej części opust prosumenta
wynosi 100%), ale wtedy też prosument traci w dwójnasób.
Można spróbować zidentyfikować i pogrupować JPB wyrastających
na różnych poziomach na tak skonstruowanej regulacji i poszukać okoliczności
sprzyjających ich rozmnażaniu i patologiom jakie z tego wynikają.
W myśl łacińskiej zasady prawniczej „cui bono, qui prodest”,
którą można tłumaczyć jako „czyja
korzyść, tego sprawka” wypada wskazać na
OSD jako inspiratora prawa, które jest dobre dla nich, ale otwiera pole
działania JPB. Niestety, dzieje się tak pomimo pełnionej przez OSD misji
świadczenia usług publicznych. W pojedynczym przypadku w sumie chodzi o niewielki
zarobek na taryfowanej opłacie dystrybucji, ale jest on pobierany od każdej
porcji energii transportowanej w sieci. Nie baczy się na to, że prosument
zmniejsza koszty dystrybucji (straty na przesyle i dystrybucji) w całym
systemie i przynajmniej do pewnego poziomu zmniejsza koszty utrzymania
nałożonych na OSD wymogów dotrzymania jakości (napięcia) energii w sieci. Prosument
nie może zmienić OSD i szukać tańszej usługi dystrybucji komuś innemu, bo tu
działa monopol sieciowy, a OSD nie musi z dyskomfortem oferować trefnej usługi.
Gdyby nieuczciwy opust
prosumencki był jeszcze wyższy (35-40%, zamiast obecnych 20-30%),
zadowolone byłyby też spółki obrotu,
ale na razie muszą zadowolić się przejmowaniem za darmo „nadwyżki z nadwyżki”
ponad własne zużycie prosumenta.
Paradoksem jest też to, że organizacje konsumenckie, stojące
na zasadzie legalizmu więcej zastrzeżeń zgłaszają do spółek obrotu niż do OSD i
nawet nie ma się czemu dziwić, bo OSD naprawdę chętnie i szybko oraz zgodnie z
prawem i interesem przyłączają prosumentów do sieci. Jedne i drugie spółki
energetyczne (zresztą razem z operatorem sieci przesyłowej OSP) są
zainteresowane w szczególności fotowoltaiką, bo prosumenci częściowo rozwiązują
im problem szczytu letniego (brak rezerwy mocy w szczycie letniego
zapotrzebowania na energię elektryczną).
W sytuacji gdy Ministerstwa Energii, bezpośrednio po jego
utworzeniu o prosumentach niewiele jeszcze wiedziało, dużą rolę w kształtowaniu
przyjętego rozwiązania odegrali lobbyści
rozumiani szerzej niż OSD. Przy
przejrzystym i prostym prawie - z jakiego korzystają np. niemieccy prosumenci -
nie ma bowiem zapotrzebowania na
mających dojście do władzy lobbystów, doradców marketingowców bo wszystko staje
się jasne. Wyeliminowane z prawa taryfy gwarantowane dałyby szanse firmom
stawiającym na technologię i jakość, a nie JPB handlującym informacjami o dotacjach i wątpliwymi przeciekami z obozu
władzy oraz wykładnią płynącą ze spółek energetycznych.
Sprzedawcy instalacji
i dostawcy technologii to mieszanina JPB i ich ofiar zarazem.
Wcześniej część z nich uległa lobbystom, teraz
przy spowolnieniu rynku wszyscy walczą o przetrwanie, choć różnią się metodami.
Niestety pewna cześć
bez skrupułów i poczucia
odpowiedzialności uprawia tzw. „misselling”, czyli np. sprzedawanie czegoś
czego ludzie nie rozumieją, albo ich na to nie stać. Działalność tego typu jest
zabroniona w wielu krajach, a w sposób miękki
ujęta jest też w ustawie o ochronie
konkurencji i konsumentów. Ci instalatorzy którzy starają się być odpowiedzialni
za wyniki ekonomiczne swoich klientów (prosumentów) starają się albo łączyć swoją
ofertę z ofertą dotacyjną (ze wszystkim wadami tego rozwiązania) albo zaadresować
ofertę do tzw. prosumenta biznesowego, czyli zazwyczaj małej firmy, która też
sprzedaje nadwyżki po cenie zbliżonej do hurtowej, ale nie musi korzystać z
rozliczenia netto z opustem i nie oddaje „nadwyżek z nadwyżek” za darmo. W tym
przypadku
nie ma
aż tak dużego ryzyka nieopłacalności inwestycji, dostawca technologii lub energii
i klient (prosument) stoją na równych
pozycjach i nie ma miejsca dla JPB. Czy można być optymistą i wierzyć,
że na rynku dostawców usług instalacyjnych i
technologii odpowiedzialne firmy wyprą z rynku te uprawiajcie misselling?
W niejasnych przepisach najlepiej jednak odnajdują się JPB.
I nawet jak naciągają nieliczni to i tak psują wizerunek całego rynku, a
prosumenckie OZE nie mogą się trwale rozwijać bez szerszego wsparcia
społecznego. W systemie prawa dla prosumentów i drobnych wytwórców energii stworzony
został wyłom, przyzwolenie do naciągania tych aktywniejszych, chcących coś
dobrego zrobić. Elementy tej nieuczciwej
koncepcji legislacyjnej dotyczącej „dysponowania” nadwyżkami energii od
mniejszych podmiotów (przejmowania ich za darmo) zaczynają przenikać do innych,
nowych rozwiązań prawnych dotyczących np. elektromobilności (chodzi o niedookreślone warunki oddawania
nadwyżek energii do sieci ze stacji ładowania akumulatorów i samych
akumulatorów) czy rozwiązań klastrowych (nieznane zasady i warunki umów na
dostarczanie i odbiór energii z klastra). To ryzyko z którym trzeba się liczyć. Czy w takich warunkach prawnych można
uczciwe promować i rozwijać generację rozproszoną, elektromobilność i prosumeryzm, czy też prosumentom
i firmom chcącym zrobić coś dobrego pozostaje tylko rola kolekcjonera znaczków
lub pożytecznego idioty, który tworzy doraźny rynek dla JPB?
PS. Tekst ten nie powinien być odebrany przez JPB jako instruktaż
postępowanie w stylu wyśmianym przez nieodżałowanego Mistrza: „co by tu jeszcze
spieprzyć panowie…. Nie zawsze przestępcy opłaca się wracać na miejsce zbrodni,
zwłaszcza JPB, bo takiego każdy rozpozna.
Źródło: "Odnawialny" Blog