Gdy wsłuchuję się w przebieg dyskusji nad projektem ustawy o
OZE, mam wrażenie, że posłowie ulegają presji partyjnej i pomimo wątpliwości
przyjmują wersję forsowaną przez rząd. Boją się także zarzutu ulegania „lobbystom”.
Jednakże jedyny akceptowany oraz skuteczny lobbing „korporacyjny” miał miejsce wcześniej, na wiosnę 2012 r. w KPRM,
a teraz jest dopuszczalny w granicach ustalonych wcześniej i prowadzony przez
grupy mające już ustaloną pozycję. Zakładam, że posłowie nie działają w złej
wierze, wszakże rząd oznajmia wszem i wobec, że działa w zamiarze zredukowania
kosztów daniny dla złej czarownicy Unii, tzn. zobowiązań w zakresie ochrony
klimatu, które wszystkie państwa członkowskie, w tym Polska, uzgodniły i
zaakceptowały. O karecie i szklanych pantofelkach, znaczy o tym co uzyskaliśmy
w zamian za tę akceptację nikt nie wspomina, zapewne znikną o północy 31 grudnia 2020 roku. A, nie uuups, u
Kopciuszka to była matka chrzestna, a
zła czarownica to nie ta bajka.
A teraz
poważnie. Obserwując przebieg prac sejmowej podkomisji rozpatrującej rządowy projekt
ustawy o OZE można formułować zarzuty, ale nie można deprecjonować pracy posłów.
Sądzę, że chcą wspierać swoich wyborców,
w szczególności wtedy, gdy jest mowa przepisach adresowanych do obywateli i
przedsiębiorców. Warunki zmuszają ich jednak do działania na zasadzie maszynki
do głosowania zatwierdzającej (koalicja) lub odrzucającej (opozycja)
przedłożenie rządowe. Zarzut można czynić tylko z braku wystarczającej dociekliwości
(mało pytań do strony rządowej) jeśli chodzi o uzasadnienie propozycji
regulacyjnych i ich możliwe skutki (zasada przezorności), zwłaszcza w
odniesieniu do najsłabszych adresatów regulacji.
Źle pomyślane, niejasne
przepisy zaadresowane do firm, samorządów, organów państwa itd. nie są bowiem tak groźne, jak te adresowane
do zwykłych ludzi, takich jak prosumenci. Nie dysponują oni jeszcze ani osobistym
ani zbiorowym doświadczeniem, a gdyby w efekcie uchwalenia obecnego przedłożenia rządowego zainwestowali, przyszłoby im działać w niezwykle skomplikowanym i
niosącym ryzyko ekonomiczne otoczeniu prawnym.
Zgłaszane dotychczas podczas posiedzeń podkomisji poprawki w
zasadzie nic w projekcie ustawy nie zmieniają w kwestiach dotyczących
prosumentów. Rząd negatywnie opiniuje (bez analizy i próby szerszego uzasadnienia)
każdą dalej idąca poprawkę w tym zakresie, a następnie bezradne prezydium
podkomisji odrzuca bez dyskusji każdą taką propozycję. Argumentem działającym
na zasadzie dogmatu jest „wzrost kosztów”, oczywiście rozumiany w kontekście
„kosztów” podanych przez rząd w ocenie skutków regulacji. Z polskiego na nasze
(zainteresowanych odsyłam do
analizy OSR rządowego projektu ustawy o OZE)
zdaniem rządu, obecnie:
- koszty wdrożenia celów na 2020=ilość MWh do wyprodukowania x
(opłata zastępcza + średnia cena energii na ryku konkurencyjnym).
- mamy jako obywatele uwierzyć, że wszystko
co spowoduje wirtualnie spadek powyższej kwoty to zysk obywatela i „obniżenie
kosztów wdrożenia pakietu klimatycznego”.
Pomijając sensowność takiego podejścia, zdaniem rządu w nowym
systemie koszty te zmniejszymy w całości systemu, tzn. statystycznie. Dla kogo
to są koszty? Oczywiście dla wszystkich obywateli, tak czy inaczej płaci
odbiorca końcowy. A jak wygląda kwestia korzyści? Bo wygląda na to, że rząd zakłada, iż z
definicji wyborem dla obywateli i przedsiębiorców może być tylko to, czy chcą
płacić za energię mniej czy więcej. Aktywnie zarobić w proponowanym systemie
będą mogli tylko (delikatnie mówiąc) nieliczni. I nie dotyczy to wyłącznie
sektora wytwarzania energii, ale również produkcji urządzeń, ich instalacji i
eksploatacji, a więc tych obszarów, w których w krajach będących liderami
rozwoju OZE obywatele i przedsiębiorcy odnoszą największe korzyści z wdrażania
zaakceptowanych na szczeblu unijnym zobowiązań.
Media zalewane są tanimi prorządowymi, chwytami PR-owskimi opłacanymi
przez korporacje typu „Wspieranie źródeł odnawialnych zostanie przerzucone na
konsumentów, którzy mają mieć doliczoną do rachunku „opłatę OZE", która w
2015 r. ma wynieść 2,27 zł za każdą zużytą megawatogodzinę”.
A ile MWh zużywa rocznie przeciętna
rodzina w Polsce i ile będzie musiała dopłacić? No cóż, 4-6 zł na rok, a i tak, gdyby to nie były dotychczasowe
certyfikaty czy aukcje na nieprzygotowanym rynku, tylko np. obywatelskie stałe taryfy
to do każdej kWh dopłacalibyśmy mniej. Poza tym beneficjentów tego wsparcia i korzyści społecznych byłoby znacznie więcej.
Nikt też nie przelicza na cenę kWh nawisów płacowych w energetyce w skutek upaństwowienia i zabijania
rynku, pomocy dla górnictwa (nawet jak w
części jest rzeczywiście społecznie uzasadniona) itd.
W takich warunkach projektu regulacji nie sposób poprawić. Jedynie
rząd wprowadza własne autopoprawki, zasadniczo o charakterze kosmetycznym,
sugerowane przez prawników. Ale
wśród
ponad trzydziestu poprawek zaakceptowanych przez rząd i prezydium
podkomisji sejmowej do dalszego procedowania, są też takie, które wcale nie
służą budowaniu rynku OZE i tzw. neutralności technologicznej, do czego
nawiązuje oficjalna retoryka rządu i co niestety często nie znajduje odbicia w
praktyce–
por. ocenę na blogu odnawialnym.
Także i na obecnym
etapie prac negatywnie należy ocenić
procedowaną poprawkę do ar. 2 pkt. 13 uniemożliwiającą traktowanie (i rozwój) hybryd składających się z kilku źródeł OZE
jako jednego elementu przyłączenia do sieci, bo to podniesie koszty
bilansowania, czy poprawkę do art. 8 p.8 promującą jedyną technologię
współspalania wielopaliwowego (odpadów z paliwami kopalnymi), czy w art. 44
ust.1 podnoszącą koszty w efekcie łączenia certyfikatów zielonych i
kogeneracyjnych, bez wykazania zasadności w ocenie skutków regulacji.
Wobec dalszego przesuwania, priorytetów regulacji na mało
innowacyjne procesy spalania/współspalania (w praktyce do wykorzystania tylko
przez największych obecnych już na rynku graczy) kosztem wsparcia małoskalowych
technologii OZE i energetyki obywatelskiej, w najtrudniejszej pozycji są posłowie koalicji. Muszą pozostać lojalni, nawet wtedy gdy rząd
błądzi i momentami zaprzecza sam sobie, a tzw. oczekiwania społeczne są
zupełnie inne niż oczekiwania tzw. społeczności korporacyjnej (pracownicy,
udziałowcy i politycznie powoływani przez rząd członkowie rad nadzorczych
spółek energetycznych, setki tysięcy wpływowych i dobrze zarabiających
akcjonariuszy starej energetyki).
Prace podkomisji zbliżają się do końca i aż do ostatniego
posiedzenia podkomisji w dniu 27/11 miały dość jednostajny przebieg. Jednak w
czasie ostatniego posiedzenia pojawiła się
odważna i mądrze sformułowana poprawka
prosumencka.
Będąc posłem koalicji,
sekretarzem klubu poselskiego PSL i jego przedstawicielem
w podkomisji, pan poseł Artur Bramora podjął
wysiłek przekonywania innych posłów i po
30-tu niewiele wnoszących zgłosił konkretną poprawkę, która mogłaby
doprowadzić do realnej poprawy projektu regulacji, ale z uszanowaniem systemu, w którym projekt się ukształtował.
Poseł, bazując na propozycji IEO zgłoszonej w trakcie
publicznego wysłuchania w sprawie Ustawy OZE, zaproponował skuteczne
(sprawdzone w wielu krajach), najprostsze, najtańsze w skutkach i i odbiurokratyzowane
wsparcie energetyki prosumenckiej w postaci stałych taryf typu FiT na energię z
mikroinstalacji. Ważny jest jednak sposób, w jaki poseł Bramora chce wdrożyć
ten system w Polsce. Zrezygnował ze wsparcia wszystkich prosumentów, czyli
właścicieli mikroinstalacji o mocy do 40 kW.
Niezwykle prospołeczne rozwiązanie jakimi są taryfy FiT zaproponował
tylko w przypadku najmniejszych
mikroinstalacji do 10 kW (zdecydowana większość indywidualnych odbiorców
energii elektrycznej ma takie moce przyłączeniowe), a nieco większe wsparcie
(uzasadniane nieco wyższymi kosztami jednostkowymi) zaoferował dla mikroźródeł
o mocy poniżej 3 kW. Dzięki czemu, poza efektem wynikającym z powszechności
rozwiązania i demokracji energetycznej
("nikt nie musi, ale każdy może") oraz wrażliwości i sprawiedliwości społecznej,
uzyskał też znaczący, korzystny efekt dla systemu energetycznego.
Choć w ramach
przepisów tzw. „małego trójpaku” zbudowano tylko 320 mikroinstalacji, to wśród
przyłączonych dotychczas do sieci, dotowanych
(rozwiązanie dla wybranych) inwestycji, budowane
są mikroinstalacje coraz większe (najszybciej przybywa instalacji o mocach 10-40 kW) oraz - zgodnie z danym URE i analizami IEO - spada
wskaźnik autokonsumpcji (z 37% w 2013 roku do 29% w 2014). Proponowane w
projekcie ustawy rozwiązanie w postaci "net metering" (rozliczeń energii netto w okrasach 6-miesiecznych, pomiędzy "zakładem energetycznym" i prosumentem, tzn. z pominięciem części kosztów bilansowania) w zakresie do 40 kW pogłębi
ten niekorzystny trend. Ale warto też dodać, że sam net metering tylko nieznacznie poprawi opłacalność, bo przy typowym
profilu w gospodarstwie domowym o zużyciu energii wynoszącym 3000 kWh na rok i
przy zoptymalizowanej wielkości mikroinstalacji (3 kW) okres zwrotu nakładów wynosi
27-37 lat bez net meteringu i spada do 22-27 lat z net meteringiem, w
zależności od sposobu finansowania. Rozwiązanie posła Bramory wspierające
źródła o mocy poniżej 3 kW gwarantuje minimalną
opłacalność i zmniejsza ryzyko utraty rozporządzalnych dochodów w
gospodarstwach domowych. Równocześnie zapewnia w prosty sposób większy współczynnik
autokonsumpcji (zmniejszanie kosztów bilansowania) niż net metering wsparty
dotacjami, który jest rozwiązaniem dla
najbogatszych.
Mądrość poprawki polega też na tym, że tylko powszechność i masowość może zapewnić rozwój krajowych firm
sektora mikroinstalacji w Polsce i spadek kosztów oraz komercjalizację
rozwiązań. Dzięki poprawce posła Bramory do 2020 roku funkcjonowałoby 145 tys.
„mikro-prosumentów” w segmencie do 3 kW i niemalże 60 tys. w segmencie 3-10 kW.
Poprawka zapewnia też to, żeby w okresie spadku kosztów nie złożyły się one na nadmierny
koszt wsparcia, gdyż ogranicza moce zainstalowane do 300 MW w segmencie do 3 kW
oraz do 500 MW w segmencie do 10 kW oraz daje Ministrowi Gospodarki możliwość regulowania
taryf wraz ze spadkiem kosztów i zbliżaniem się do ww. poziomów mocy
zainstalowanej. Propozycja nie zwiększa kosztów wdrożenia regulacji, przesunie
tylko niewielką cześć strumienia środków z systemu aukcyjnego dla dużych
instalacji do obszaru energetyki
obywatelskiej i w perspektywie 2020/2030
da za te same środki więcej prawdziwie zielonej energii.
Dzięki poprawce posła Bramory zyskujemy szansę na
rozwinięcie rynku mikroinstalacji i obniżenie kosztów technologii oraz wzrost autokonsumpcji
energii.. W systemie net meteringu pozostać mogą instalacje 10-40 kW, którym
jedna z poprawek podnosi cenę sprzedaży energii do sieci z 80% do 100%
(większym instalacjom ta poprawka w pewnym zakresie służy). Ponadto będą one
mogły korzystać z dotacji (więksi inwestorzy łatwiej pokonują koszty
transakcyjne związane z pozyskaniem dotacji i ułatwiają ich dystrybucję
instytucjom pośredniczącym). Prosumenci do których swoją poprawkę adresuje poseł Bramora i inni którzy
ją poparli, będą mogli na normalnych zasadach zaciągać kredyty bankowe, bez
konieczności mętnego łączenia różnych instrumentów wsparcia.
Poprawka posła Bramory to rozwiązanie uczciwe, mądre i
sprawiedliwe. I choć sam nie mogę niczym cennym czy prestiżowym, takim jak
medal „Sapere auso”, Pana obdarować to
wierzę, że Pana inicjatywa zostanie zauważona przez wielu innych przyznających medale, doceniona i wprowadzona w życie.