wtorek, listopada 24, 2015

Raport sprzed 8 lat oparty na nieaktualnych założeniach i mało realistycznych scenariuszach ciągle wywiera wpływ na polską strategie energetyczną i klimatyczną



Klaruje się stanowisko Polski na konferencję klimatyczną w Paryżu COP21, która zacznie się 30 listopada i ma doprowadzić do podpisania nowego światowego porozumienia klimatycznego, przynajmniej na lata 2020-2030. Dyrektor Jacek Mizak biorący dotychczas udział w pracach przygotowawczych do COP21  poinformował , że Polskie stanowisko może opierać się bardziej na koncepcji "neutralności klimatycznej, czyli dążeniu do redukcji emisji gazów cieplarnianych nie tylko poprzez ograniczenie spalania węgla i paliw kopalnych w ramach tzw. gospodarki „niskoemisyjnej”, ale np. poprzez  sadzenie lasów.

Na ostatnim posiedzeniu Narodowej Rady Rozwoju (NRR) Minister Środowiska Jan Szyszko, wraz z Konradem Tomaszewskim, ponownie powołanym na Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych, przedstawili założenia do koncepcji zalesiania, czyli zwiększania absorpcji CO2 w celu rozliczenia dodatkowych nakładów z tym związanych, zarówno w systemie unijnego  systemu handlu emisjami (ETS) jak i  ew. w ramach nowego globalnego porozumienia na COP21. Z przebiegu całości posiedzenia NRR poświęconego polityce klimatycznej wynika, że nowy rząd będzie dążył do tego, aby rokiem odniesienia w zakresie zobowiązań redukcji emisji dla Polski był  - tak jak w przypadku Protokołu z Kioto  rok  1988 rok (szczyt szkodliwych emisji gospodarki socjalistycznej w Polsce), a nie - obowiązujący dla wszystkich innych krajów – rok 1990.  Co do  oceny wielkości potencjału i kosztów redukcji emisji CO2 w ekosystemach leśnych (poprzez nasadzenia) czy do oceny realnych szans na przeforsowanie „specjalnego” dla Polski roku bazowego do określenia dalszej redukcji można podchodzić różnie, ale są to konkretne propozycje prezentowane przez przedstawicieli rządu.

Niestety w debacie przed COP21 nie padła żadna konkretna propozycja włączenia się do działań na rzecz ograniczenia emisji ze strony sektora węglowego,a zwłaszcza elektroenergetyki. O ile kopalnie można zrozumieć, bo żyją poważnymi problemami dnia bieżącego, o tyle koncernom energetycznym można się dziwić. Tymczasem, na posiedzeniu NRR to nie kopalnie pokazujące swoje problemy i wskazujące na podobne problemy w innych krajach nadawały ton, ale właśnie elektrownie, wykorzystując w tym celu  raport, o którym jest wzmianka w tytule tego wpisu blogowego.
 
Tzw.  systemowa elektroenergetyka była  najbardziej aktywna w torpedowaniu porozumień klimatycznych i obciążaniu kolejnych rządów ciężarem coraz trudniejszych negocjacji z UE i niemalże z całym światem.  Ustępstwa dla tej uprzywilejowanej grupy generują nie tylko bezpośrednie koszty ekonomiczne i społeczne oraz międzynarodowe koszty polityczne dla całego kraju (zmuszają do politycznego „przehandlowania” interesów innych grup społecznych i zawodowych za przywileje dla elektroenergetyki). Energetyka atakuje zwłaszcza politykę klimatyczną UE, powołując się na przepis traktatu o funkcjonowaniu UE (TfUE) mówiący o swobodzie krajów w kształtowaniu miksu energetycznego, ale całkowicie ignoruje traktatową „zasadę integracji polityk”, w tym polityki ochrony  środowiska z innymi politykami szczegółowymi (transportową, rolną, ochrony zdrowia, zasobów naturalnych itd.), nie mówiąc o innych zasadach TfUE niezwykle ważnych dla obywateli w kontekście polityki klimatycznej, takich jak zasady przezorności czy prewencji. Egoistyczna  postawa europejskich (a także amerykańskich) koncernów węglowych doprowadziła do gwałtownego obniżenia ich pozycji i wartości i dopiero te fakty zmusiły je do– używając terminologii Papieża Franciszka „klimatycznego nawrócenia”.  Od ponad roku, zarówno przed ubiegłorocznym szczytem klimatycznym UE jak i w szczególności przed zbliżającą się światową konferencją w Paryżu,  stowarzyszenie  europejskich koncernów energetycznych EurElectric  wydało szereg raportów i stanowisk wpisujących się aktywnie w działania na rzecz ochrony klimatu.  Firmy europejskie nie robią tego wyłącznie z perspektywy  tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu, ale właśnie dobrze pojętego biznesu i budowania wartości firm w perspektywie średnio- i długookresowej.

Tymczasem największa polska organizacja lobbystyczna energetyki korporacyjnej - Polski Komitet Energii Elektrycznej już od ponad 10 lat  wspomina historyczne „dokonania” krajowej energetyki  z okresu postsocjalistycznego i domaga się wzmacniania niekończących się przywilejów legislacyjnych  i twierdzi, że nic więcej na rzecz ochrony atmosfery i poprawy warunków życia  nie da się już zrobić.  Niestety poza przemilczeniami, używane są też argumenty wysoce wątpliwe. Ogólny mechanizm tworzenia wpływu energetyki opisałem w poprzednim wpisie na blogu „Odnawialnym”. Zamiast konsekwentnie poszukiwać najbardziej racjonalnych ale przynoszących długookresowe (światowy trend w kierunku jest oczywisty) efekty sposobów redukcji emisji CO2 i innych zanieczyszczeń, PKEE wpadł już 8 lat temu (bezpośrednio po podpisaniu przez Polskę pierwszego pakietu klimatycznego UE „3x20”) na pomysł aby zamówić raport  o tym, że nie da się i  że w ogóle nie ma sensu tematu podejmować. Czyli energetyka zaczęła hodować koszty transformacji i spychać je na barki przyszłych rządów prywatyzować bieżące zyski.  Na stronie PKEE, gdzie całkiem niedawno opublikowana została  synteza „Raportu 2030”  , którego pierwsza edycja miała miejsce w 2008 roku i wtedy stała się narzędziem wzbudzenia w Polsce z jednej strony troski (materiał do dyskusji) , a z czasem swoistej histerii antyklimatycznej, a potem została „odgrzana” do „ustawienia” poprzedniego  rządu w czasie szczytu ubiegłorocznego klimatycznego UE. Inne raporty z alternatywnymi scenariuszami i zupełnie innymi kosztami,  w tym tworzone przez IEO, WISE, InE itp. nie trafiły do tzw. głównego obiegu w mediach  i wręcz doktrynalnie nie były brane pod uwagę przez poprzedni rząd. I tu -  na polu wpływu na rzeczywistość - trzeba uczciwie pogratulować autorom i promotorom Raportu 2030. Okazał się on bowiem jednym z najbardziej skutecznych materiałów lobbystycznych w historii III RP i także w momencie obecnego przesilenia został w tych dniach ponownie zaprezentowany opinii publicznej i nowemu rządowi jako prawda na nowo objawiona. 

Teraz do publicznego obiegu  trafiła  specjalna wersja, gdyż zawiera rzekome skutki obecnego (do 2020) i nowego (do 2030) pakietu  klimatycznego UE, które – zdaniem autorów raportu mają zniszczyć polską gospodarkę (teza powtarzana od 7 lat i jakoś nigdy się nie sprawdzająca), ale tym razem nie zawiera założeń i części niewygodnych wyników.  W obecnie upowszechnionej syntezie raportu nie ma np. założeń co do przyjętych w 2008 roku dotyczących cen uprawnień do emisji CO2 i wyników wówczas alarmistycznych prognoz dotyczących wpływu pakietu 3 x 20% na koszt wytwarzania i ceny energii elektrycznej. Są jednak  informacje, że  przypadku  realizacji  polityki klimatycznej UE, tej  obecnej, którą realizujemy od 2010 roku, spowolnienie polskiego  wzrostu  PKB  w  wyniesie 3,7%  już w  roku  2020  w porównaniu  do scenariusza bez ograniczeń emisji CO2 oraz że wdrożenie unijnej polityki dekarbonizacji spowoduje kontynuację wzrostu cen energii  elektrycznej,  które  w  roku  2020  przekroczą poziom 380zł/MWh i będą nadal rosły, sięgając 570 zł/MWh w roku 2050. Czyli groziłby Polsce najpierw upadek przemysłu, potem poszerzenie biedy energetycznej i upadek państwa. 

Nie ma miejsca ani czasu na szerszą krytykę, bo w „Raporcie 2030” nic się już nie zgadza, ponieważ świat poszedł swoją drogą i nie miał jakoś ochoty realizować najbardziej czarnych dla Polski scenariuszy. Ale warto zwrócić uwagę, że wg ówczesnego scenariusza „EU MIX” - faktycznie zrealizowanego (zakładającego wprowadzenie drugiego okresu handlu emisjami 2013-2020 oraz celu  na OZE na 2020 rok)  w dniu dzisiejszym  średnie koszty wytwarzania energii elektrycznej w Polsce (wg których liczone były rzekomo dramatyczne skutki polityki klimatycznej) powinny wynosić 300 zł/MWh (koszty marginalne nawet 375 zł/MWh). Czyli  dwukrotnie więcej niż jest faktycznie ma to miejsce. Przy tej cenie obiorcy płaciliby dzisiaj za energię po 1000 zł/MWh!
Nikt nie zna przyszłości. Sam opracowuję prognozy i scenariusze i często po kilku latach muszę poznać gorycz pomyłki i zweryfikować założenia. Ale tu, choć  pomyłka jest oczywista i rażąco  wysoka, nie widać chęci wytłumaczenia się, ani woli zmiany podejścia. Trzeba mieć dużo odwagi albo prowadzić cyniczną politykę, aby na wątpliwych, a od pewnego czasu zdecydowanie negatywnie zweryfikowanych  i wątpliwych statycznych modelach (dostosowanych bardziej do gospodarki socjalistycznej,  niż do innowacyjnej, dynamicznej energetyki) takie tezy stawiać, czy wręcz podrzucać nowemu rządowi.

Gdzie tkwi największy błąd Raportu 2030?  Jest nim założenie,  że energia ze źródeł konkurencyjnych, w szczególności OZE jest  droga, a energia  z węgla jest i  pozostanie tania. Taką obserwacje można by poczynić, jeżeli porównujemy koszty energii z obecnego, przestarzałego i już zamortyzowanego systemu energetycznego, opartego na węglu, budowanego bez zwracania większej uwagi m.in. na  wymogi środowiskowe.  Ale jeżeli porównać koszty energii z nowych źródeł węglowych planowanych do oddania zaraz  po 2020 roku (długie cykle inwestycyjne – mowa o obecnie rozpoczynanych budowach)  i z nowych OZE, to okazuje  się ze OZE dają tańszą energię, nawet bez specjalnego uwzględniania kosztów uprawnień CO2. Jest na to wystarczająco wiele przekonujących analiz krajowych i zagranicznych, specjaliści o tym wiedzą od kilku lat, wiedzą  o tym same  koncerny energetyczne broniąc się np. przed konkretnymi inwestycjami w elektrownie węglowe.  Krótkoterminowo jednak  opłaca się im jednak uprawiać fikcję i naginać wyniki lub je wygodnie dla zamawiającego interpretować  Warto zatem zarysować niemalże całkowicie zignorowane , alternatywne i równolegle do tych jako jedynych branych pod uwagę  przez Raport 2030 i promowanych PKEE. Obecnie znacznie łatwiej niż jeszcze 5-10 lat temu można je sobie wyobrazić, np.:

  • Od początku obowiązywania Protokołu  z Kioto cena węgla  spadła z niemalże 150 USD/t w 2008 roku do 55 USD/t w 2015 roku. Przy tej cenie polskie kopanie węgla kamiennego  przyniosą roczne straty na poziomie 15-18 mld rok. Na COP21 podpisane zostanie światowe porozumienie klimatyczne, co przyspieszy proces dalszego odchodzenia od węgla w światowym „miksie” energetycznym. Można założyć,  że wtedy ceny węgla spadną do 40 USD/t, a może jeszcze niżej i na tym poziome mogą się utrzymywać w dłuższym okresie. Konieczna restrukturyzacja  kopalń węgla  w takiej sytuacji nie wystarczy do odzyskania konkurencyjności. Jak długo i z jakich środków państwo polskie może dopłacać do węgla przy takim scenariuszu?  Jedynym racjonalnym wyjściem wydaje się import węgla z Kolumbii, Australii i z Rosji. Czy to to chodzi PKEE?
  • Polska elektroenergetyka nie jest już konkurencyjna ekonomicznie w stosunku do UE. Ceny w kontraktach z importu  na 2016-2017 są niższe niż w kontraktach krajowych.  Polski system energetyczny  nie zapewnia tez bezpieczeństwa energetycznego przemysłu, a zwłaszcza odbiorców na niskim napięciu, ani bezpieczeństwa środowiskowego i zdrowotnego obywateli. Aby utrzymać konkurencyjność gospodarki i bezpieczeństwo zasilania odbiorców, zwłaszcza  w szczytach letnich i zimowych w najbliższych kilku latach konieczny wydaje się import energii elektrycznej z Niemiec, Szwecji, Ukrainy.   Jednocześnie koncerny energetyczne skutecznie blokują lub opóźniają rozwój energetyki odnawialnej, opartej na własnych zasobach energetycznych. 
  • Polskę i świat dotykają coraz częstsze klęski suszy i ekstrema pogodowe na kształt huraganu Katrina, który utorował drogę Barackowi Obamie do prezydentury. Narasta migracja klimatyczna i problem uchodźców. Światowa i krajowa opinia publiczna odwraca się całkowicie od węgla. Staje się jasne (ok. 2018/2019), że Polska musi zapłacić miliardy Euro kary (lub zrealizować porównywalny transfer statystyczny prawdopodobnie z Niemiec, po kosztach marginalnych 100-150 Euro/MWh)  za niewypełnienie unijnego obowiązku w zakresie udziału OZE w 2020 roku.
  • W końcu Polska pod wpływem konieczności podejmuje decyzje o rozwoju OZE. Ale nie dała wczesnej czasu na rozwój krajowego przemysłu OZE, a ten który do tej pory powstał doprowadziła do upadku. Nie ma zamkniętych łańcuchów dostaw najmniejszych źródeł rozproszonych. Stajemy się importerem, dystrybutorem, co najwyżej montownią. Jesteśmy zmuszeni do importu urządzeń i usług OZE i z konieczności , zamiast wspierać polski biznes budujemy w pośpiechu duże źródła OZE, tak jak to robili oligarchowie w Rosji, na Ukrainie, czy kupować w pośpiechu agregaty gazowe jak obecnie  na Krymie.
  •  W rezultacie realizacji takiego scenariusza Polska będzie importować  wszystko co potrzebne energetyce, ale definitywnie skończy się  eksport rozwiązań przemysłu węglowego, bo węgla nikt nie potrzebuje poza najbiedniejszymi, którzy z kolei nie mają czym płacić za nasze „know-how”) Wtedy Polska  pozbawiłaby się  trwale nadwyżki w handlu zagranicznym – czyli jedynego źródła wzrostu  w sytuacji gdy  nie mamy już funduszy UE. A wtedy PKB spada bardziej niż to suponuje Raport 2030, rośnie bezrobocie itd.

Te dramatyczne dla kraju jakościowe jedynie scenariusze nie są bynajmniej mniej prawdopodobne  niż scenariusz Raportu 2030. Mają jedna zasadniczą zaletę - uznają fakty jakie dzieją się w otoczeniu i biorą pod uwagę to co rzeczywiście w ciągu ostatnich kilkunastu lat dzieje się na rynku europejskim i światowym. Są efektem dążeń do dostosowania działań do rzeczywistości ekonomicznej, a nie odwrotnie. W sytuacji niepewności, dużego ryzyka ekonomicznego i zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego najlepiej  dywersyfikować miks energetyczny (minimalizować ryzyko) i tworzyć go przede wszystkim w oparciu o własne zasoby i przyszłościowe technologie. Węgiel jest nam bardzo potrzeby do rozpoczęcia prawdziwej  transformacji energetycznej i nikt myślący realistycznie nie zakłada, że można się go szybko pozbyć z miksu energetycznego.  Jednak trzeba już teraz uelastycznić politykę energetyczną, poszerzyć różnorodność  technologiczną  o technologie, które np. bazują na olbrzymich własnych odnawialnych  zasobach energii, a zwłaszcza tych które do tej pory były marginalnie tylko wykorzystane jak geotermia i energia słoneczna. Miks zróżnicowany technologicznie dobrze się bilansuje w energetyce. Pozwala na generację  energii  w różnych miejscach, jest bezpieczny. W ramach dywersyfikacja trzeba też odejść od modelu podatnej na różnego typu zagrożenia centralnej elektrowni na rzecz energetyki rozproszonej, rozsianej,  prosumenckiej i obywatelskiej. 

Do takich najbardziej naturalnych konkluzji nigdy nie będzie można dojść korzystając z Raportu 2030,  bo jego  autorzy, choć starają się wybiegać oczyma wyobraźni aż do 2050, chcą dalej widzieć na horyzoncie to samo co było w 2005 roku, nawet jeśli ich wręcz katastroficzne prognozy notorycznie się nie sprawdzają. Nic dziwnego, że widzą ciemność i rosnące koszty, bo taki system energetyczny za jakim się opowiadają może być już tyko droższy. Tańszy już był, gdy polski węgiel był łatwo dostępny i gdy za koszty zewnętrzne płaciło całe polskie społeczeństwo, a świat nie protestował i otwarcie nie konkurował. Raport 2030 nadaje się obecnie jedynie jako okazja do refleksji  dla rządów dotycząca wykorzystania wiedzy eksperckiej i przypadek do analiz dla historyków intryg gospodarczych,  i nie powinien decydować o obecnej i przyszłej polityce państwa w kwestiach klimatycznych.

środa, listopada 11, 2015

Z czym Polska pojedzie na COP21? Polityka klimatyczna po wyborach



W Polsce nie ma dobrego momentu na szerszą dyskusje o zmianach klimatu, polityce klimatycznej, konwencji klimatycznej czy unijnym pakiecie klimatycznym.  Od ponad dekady, czyli od momentu ratyfikacji protokołu z Kioto oraz od daty przyjęcia w ramach wstępowania  do UE zobowiązania do wdrożenia pierwszej unijnej dyrektywy o handlu emisjami obowiązuję zasada, że o istocie globalnego ocieplenia  i antropogenicznych przyczynach zmiany klimatu się nie rozmawia konstruktywnie.  Polityka klimatyczna podporządkowana została polityce energetycznej, a ta trudnej i niestety coraz gorzej rokującej polityce pro-węglowej. Mechanizm podporządkowania innych polityk polityce węglowej jest dość prosty, udoskonalany od czasów polityki energetycznej  z 2004/2005 roku i był z powodzeniem stosowany także przy pracach nad obecnym projektem polityki energetycznej PEP’2050):
  1. ustalenie nierealnie wysokiego zapotrzebowania na energię elektryczną z wysokim udziałem węgla, co otwiera kolejne decyzje inwestycyjne w elektrownie węglowe
  2. założenie wysokich cen węgla (w projekcie PEP2050 - 104 USD/t aż do 2050)  i (deklaratywnie)  niskiej ceny energii elektrycznej w hurcie
  3. pominiecie szczegółowych analiz i ocen wielkości zasobów węgla i realności ich pozyskania z nowych złóż  po konkurencyjnych kosztach oraz konkurencyjności energii elektrycznej z nowych elektrowni węglowych  opartych na polskim węglu

Dopasowanie do powyższego schematu postępowania polityki ochrony atmosfery, zasobów wodnych, glebowych, ochrony zdrowia, społecznej, spójności i rolnej, transportowej, naukowej, zagranicznej, podatkowej  i przerzucenie kosztów w polityki szczegółowe  odbywa się bez dalszego roztrząsania czy można było  inaczej i bez rzetelnej ceny skutków. Nie ma znaczenia, że polityki energetyczne od 2004 roku przeszacowują zapotrzebowanie na energię.  Wysoki udział energii elektrycznej z węgla w PEP ogranicza sensowność działań na rzecz efektywności energetycznej i odnawialnych źródeł energii, prowadzi do nieopłacalności magazynowania energii inaczej niż w rezerwie operacyjnej mocy starych elektrowni węglowych, bez OZE i magazynów energii nie ma transportu elektrycznego, a to napędza importu z Rosji  ropy i biomasy do współspalania z węglem z Rosji, a w końcu tańszego węgla itd.  Każdy nowy rząd zanim szerzej zorientuje się w sytuacji jest już w pułapce układu powiązań, zależności, podjętych decyzji. Staje się bezradny, nawet jak wie że będą one drenować gospodarkę i budżet i nie pozwolą  wywiązać ze zobowiązań. Problemy takie jak  polityka klimatyczna najlepiej podrzucić kolejnemu nowemu rządowi i wystawić go na przegraną na arenie krajowej i międzynarodowej. Konsensus polityczny i trwałość polityki pod pozorem  zmiatania trudnych spraw pod dywan, zamiast ich trwałego rozwiązywania  nie mogą napawać narodową dumą i nie powinny być nazywane racją stanu, jak to próbuje się przedstawiać.

Każda próba poważniejszej  rozmowy o szerzej rozumianej polityce klimatycznej ucinana była krótko w duchu najbardziej znanej  „klimatycznej” i antyinteligenckiej riposty prezydenta Wałęsy sprzed 25 lat : „stłucz pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki”.  W efekcie wciąż część społeczeństwa uważa ze problem zmian klimatu to głównie kwestia wystarczająco głośnych sprzeciwów i skutecznych negocjacji, a nie faktów i wiedzy. Logika ta przypomina zachowanie ludów feudalnych, które uważały,  że najpierw pieją koguty, a potem (w efekcie) następuje wschód Słońca, ale teoria ta jak widać, przynajmniej w kilku krajach na świecie trzyma się jeszcze całkiem dobrze.

Nowy rząd staje przed wyzwaniem. Czy w polityce energetycznej wejść w buty starego? Czy w obliczu zbliżającej się grudniowej konferencji klimatycznej w Paryżu (COP21), gdzie maja być ustalone nowe cele w zakresie adaptacji do zmian klimatu i redukcji  emisji gazów cieplarnianych do 2030, skupić się na doraźnej socjotechnice czy też postawić problem szerzej?

Są głosy które bezceremonialnie  zalecają to pierwsze. Prof. Konrad Świrski zaleca rządowi „gorąco propagować nasze nowe stanowisko rozumienia problemów klimatycznych, ale jednocześnie wyszukiwać odpowiednie zdania i przecinki i te zobowiązania przesuwać na nieznane okresy czasu i do kolejnych ratyfikacji i potwierdzeń”. Czyli tradycyjnie - być „za a nawet przeciw”.
Powstają jednak pytania o wiarygodność Polski i zaufanie na arenie międzynarodowej, o to czy rząd w mataczeniu się sam nie  „zakiwa” i nie pogubi w sprzecznościach, czy zdoła utrzymać (i na jak długo) spójność i prawdziwość przekazu w stosunku do obywateli i czy weźmie na siebie odpowiedzialność za skutki zmian klimatu w Polsce. I czy rachunek za ew. zlekceważenie problemu  nie przyjdzie jeszcze przed końcem kadencji.

Nowy rząd ma minimum dwa powody i wymówkę  aby problem zignorować i pozbyć się gorącego kartofla.
Praktycznie stroną COP21 nie jest Polska tylko UE, która w sprawie celów klimatyczno-energetycznych na 2030 rok uzgodniła swoje stanowisko na szczycie w październiku ponad rok temu. Przypomnę za blogiem „Odnawialnym”: redukcja emisji CO2 o 40% z  dużych źródeł emisji w systemie ETS  (w stosunku do 1990 roku) i o 30% w sektorze non-ETS (w stosunku do 2005 roku), wzrostu udziału OZE do 27% i zmniejszanie zużycia energii o 27% (w stosunku do 2013 roku, nieobligatoryjne). Najwygodniej, choć mało elegancko, w starym styl i mało odpowiedzialnie, byłoby zatem zrzucenie „winy”  na odchodzący rząd.
Drugi powód jest jeszcze bardziej oczywisty. Nowy rząd jeszcze nie istnieje i rzeczywiście trudno mu będzie wypracować stanowisko przed 30-stym listopada, kiedy to COP21 się zacznie. Do tego momentu nie będzie nawet formalnie powołane ministerstwo energetyki, a – zgodnie z zapowiedziami zwycięzców w ostatnich wyborach - ministerstwo gospodarki praktycznie przestanie istnieć.

Nie chodzi o pominięcie w ważnej kwestii i punktu widzenia nowego ministra energetyki, byłby to olbrzymi błąd. Ale czy formalny brak resortu energetyki w pierwszych tygodniach funkcjonowania rządu w nowej strukturze nie jest też okazją do spokojniejszego, szerszego i bardziej bezstronnego i mniej resortowego przyjrzenie się zależnościom polityki klimatycznej, energetycznej i innych polityk?  Możliwe jest bowiem  wypracowanie „nowego” stanowiska w ministerstwie środowiska (które zapewne i tak będzie ściśle, nawet strukturalnie, współdziałać z resortem energetyki w sferze ochrony klimatu) i w nowym, wzmocnionym kadrowo i znacznie lepiej niż dotychczas umocowanym ministerstwie rozwoju. Kompetencje nowego ministerstwa rozwoju znacznie bardziej przenikają się z problematyką zmian klimatu niż dotychczasowej kompetencje ministerstwa gospodarki i dają szansę na spojrzenie na politykę klimatyczna z perspektywy rozwoju i szansy, a nie poprzez pryzmat kosztu, domniemanej „renty zacofania” w energetyce, czy nawet dążeń do blokowania rozwoju innowacyjnych technologii konkurencyjnych wobec węglowych. Polityka ekologiczna w wydaniu Ministerstwa Rozwoju mogłaby być szansą dla zielonej gospodarki, korzyścią dla kraju, a nie kulą u nogi dla okopującej się energetyki. Byłoby stratą czasu i okazji gdyby problem nowych światowych celów klimatycznych zajęły się jedynie służby odpowiedzialne na socjotechnikę i marketing polityczny.  

Jakie nowe okoliczności warto byłoby  wziąć pod uwagę przed wyjazdem polskiej delegacji na COP21? Warto przypomnieć te najbardziej spektakularne, które przebiły się do mediów i częściowo do świadomości obywateli:
  • ludność bezpośrednio doświadcza niespotkanych wcześniej w tak dużej skali efektów zmian klimatycznych, w tym  problemów związanych zaopatrzeniem w wodę pitną. Dotyczy to nie tylko obszarów Afryki, gdzie kilkuletnia susza i brak żywności uznawano za źródło migracji klimatycznych i konfliktu w Syrii oraz źródło obecnych problemów UE z uchodźcami, ale też USA (dramatyczny niedobór wody w Kalifornii) i Europy (tegoroczna susza dotknęła Polskę, Czechy i Rumunię i może kosztować 3 mld USD). Mając praktycznie najmniejsze zasoby wody w Europie, Polska poniosła tego roku dodatkowe  straty związane z ograniczeniami w poborze energii w szczycie letnim także wywołanych suszą ograniczeń w chłodzeniu bloków elektrowni węglowych  i może z tego samego powodu (mroźna zima po suchej jesieni) mieć problemy w szczycie zimowym i kolejnych,
  • po raz pierwszy od 40 lat, w 2014 roku udało się zatrzymać (ustabilizować) wzrost emisji CO2 na poziome 32 mld ton (społeczność międzynarodową może mieć po raz pierwszy poczucie,  że mimo wielu kłopotów, globalna polityka klimatyczna zaczyna powoli przynosić efekty);
  •  w 2014 roku przybyło ponad 120 GW nowych OZE do wytwarzania energii elektrycznej i było to już dwukrotnie więcej niż wzrost mocy w całej światowej energetykę konwencjonalnej
  • inwestycje w OZE sięgnęły 300 mld USD  i stały się one dźwignią, która napędzała inne zielone inwestycje o łącznej wartości 800 md USD (w energooszczędnym budownictwie, elektrycznym transporcie i w takich technologiach jak magazynowanie  energii)
  • 45 krajów przyjęło strategie „100% OZE”. Ale dodaje też, że identyczne strategie ma 45 miast i aż 60 największych firm amerykańskiego rankingu  „Furtune 100”.
  • prokuratura w USA wszczęła spektakularne postępowanie przeciw swojemu flagowemu  koncernowi  energetycznym Exxon Mobile za ukrywanie przed opinia publiczna i udziałowcami informacji o zagrożeniach jakie niesie efekt cieplarniany. Nastąpił odwrót wielu funduszu publicznych i prywatnych od dalszego finansowania energetyki węglowej,
  • Światowa Rada Kościołów zrzeszająca niemalże 600 mln wiernych przyjęła jednoznaczne stanowisko, że zgoda na postępujące zmiany klimatyczne oznacza brak szacunku dla praw człowieka . Papież Franciszek, który  ogłaszając encyklikę „Laudato si” wezwał 1,2 mld katolików na całym świecie do klimatycznego nawrócenia, w czerwcu przyszłego roku odwiedzi Polskę, a jego wizyta wpłynie na postawy obywateli wobec ochrony klimatu. 
  • 54 proc. populacji w 40 badanych krajach świata oceniło, że zmiany klimatyczne to „bardzo poważny" problem, a 78 proc. osób poparło pomysł, by ich kraj ograniczył emisję gazów cieplarnianych w ramach nowego międzynarodowego porozumienia, które może być podpisane na zakończenie COP21.
To nie jest tak,  że suma tych  licznych przesłanek jest dowodem w „sprawie klimatycznej”, ale nie jest też tak, że można je zwyczajnie zbagatelizować i działać po staremu, czyli przyjąć, że tylko jeden uprzywilejowany sektor zawodowej elektroenergetyki węglowej może decydować o kształcie polityki klimatycznej. Sektorowi węglowemu, zwłaszcza w sferze socjalnej i w sferze formułowania alternatywnej polityki rozwoju regionalnego na obszarach które będą wychodzić z uzależnienia węglowego (taką politykę prowadzono 30-40 lat temu w wówczas jeszcze węglowych zagłębiach Sary czy Ruhry), trzeba ewidentnie pomóc, ale trzeba też pamiętać o innych,  dotychczas marginalizowanych,  politykach i  obszarach. Porozumienie „Paryskie” (taki dokument będzie podpisany na koniec COP21), podobnie jak  już podpisany pakiet klimatyczno-energetyczny UE przywracają właściwe proporcje. Nowe ramy klimatyczne odchodzą od dotychczasowego wąskiego patrzenia na problem poprzez wyłącznie elektroenergetykę zawodową i system ETS (źródła powyżej 20 MW), na rzecz patrzenia całościowego, poprzez uwzględnienie także emisji z małych źródeł (niska emisja), o czym społeczność międzynarodowa zapomniała, lub czego nie dopilnowała  w latach 2013-2020. 

Z uwagą należy patrzeć na podejście nowego rządu do polityki klimatycznej i dać mu szanse na wypracowanie własnej strategii i możliwe szerokiego konsensusu społecznego w tej sprawie jako elementu szeroko rozumianej polityki rozwoju. Wyjścia poza myślenie resortowe i bieżące partykularyzmy  tradycyjnie nie jest łatwe. W  podjęciu dyskusji i ukierunkowaniu dalszych prac ważną role może spełnić Prezydent.  Andrzej Duda powołując Narodową Radę Rozwoju przy Prezydencie RP stwierdził, że będzie ona pracować nad rozwiązaniami strategicznymi w perspektywie lat 10, 20, 30. Zapowiedziana praca NRR i dyskusja nad polityką klimatyczną państwa, jeszcze przed COP21, są niezbędne  bo nowy rząd nie zdąży w pełni zmierzyć się z problemem, ale mogą być też ważne z innego powodu.  Praca Rady jako osób nieuwikłanych bezpośrednio w wewnętrzne intrygi energetyczno-klimatyczne i wysiłek Kancelarii mogą bowiem - o ile Prezydent wesprze swoim niewątpliwym autorytetem i podtrzyma inicjatywę – dać impuls dla rządu do podjęcia próby przynajmniej mentalnego wyrwania się Polski  z coraz głębszych kolein i utartych w innej rzeczywistości schematów.

PS. Nie bez żalu muszę dod, że opisane powyżej mechanizmy lobbingu te same sprane chwyty retoryczne i erystyczne bezceremonialnie zastosowano ponownie wobec nowej władzy i społeczeństwa. W kolejnym wpisie kontynuuję temat, już na konkretnym przykładzie, niestety