Po nowelizacji ustawy o OZE (UOZE) z 28 grudnia, która
odroczyła wejście w życie taryf gwarantowanych dla prosumentów
i systemu aukcyjnego dla profesjonalnych
wytwórców energii z OZE, i po
opublikowaniu
29 lutego przez Ministerstwo Energii (ME)
enigmatycznych
założeń do
jej nowelizacji,
rozpoczęły się konsultacje z wybranymi grupami środowisk OZE.
Pierwsze spotkanie zostało zorganizowane
w dniu 11 marca z organizacjami promującymi rozwiązania dla najmniejszych
prosumentów, a w szczególności osób fizycznych,
opowiadającymi się za wprowadzeniem,
uchwalonych przez Sejm rok temu i odroczonych grudniową nowelizacja taryf
gwarantowanych (FiT).
Tak jak można było się spodziewać (
patrz
poprzedni wpis blogowy), ME zaproponowało odejście od systemu taryf gwarantowanych,
nie podejmując nawet tematu, zapowiadanego w nowelizacji grudniowej zamiaru
usunięcia wątpliwości redakcyjnych w części UOZE umożliwiającej skorzystanie
przez prosumentów z pomocy publicznej (FiT, sprzedaż nadwyżek energii do sieci
po cenie rynkowej i
tzw. rozliczenie
netto). Wiele wątpliwości i praktycznych problemów
do już obowiązującego prawa w zakresie sprzedaży nadwyżek energii i
rozliczenia netto zgłosiła na ostatnim posiedzeniu sejmowej Komisji Energii
Odnawialnej – na
podstawie raportu z badań własnych (
patrz
wcześniejszy komentarz) -
Federacja
Konsumentów. Środowiska OZE czekały na poprawienie tego co zostało uchwalone rok temu, ew. przedłużenie funkcjonowania systemu zielonych certyfikatów.
Tymczasem w miejsce poprawek w uchwalonej w ub. roku (po 4 latach
procedowania) ustawie ME zaproponowało zupełnie nowe rozwiązanie. Wygląda na
to, że może to być nowy eksperyment na prosumentach.
Istota nowego pomysłu,
który (jak się można domyśleć) ma dotyczyć nie tylko segmentu
najmniejszych instalacji do 10 kW, dla których UOZE ustanowiła system taryf
gwarantowanych, ale całego zakresu mocy mikroinstalacji do 40 kW, dla którego w
UOZE przewidziano rozliczenie półroczne ze sprzedażą nadwyżek energii po cenie
rynkowej. Pomysł polega ona na tym, że
każda 1 kWh z mikroinstalacji OZE odprowadzona do sieci będzie tytułem do „odebrania
0,7 kWh energii z sieci przez prosumenta i że (….) okres do ewentualnego
zbilansowania powinien wynieść rok. Minister Andrzej Piotrowski dodaje, że chce umożliwić skorzystanie z sieci
elektroenergetycznej jako „akumulatora” (?), a dodatkowo z systemu rabatów/upustów
dla osób wytwarzających nadwyżki energii.
Ponadto Minister powtórzył wcześniejsze komunikaty, że celem prosumenta nie jest osiąganie
przychodów z wytwarzania energii elektrycznej i że … „nie powinien zarabiać”
(pytanie - co powinien?).
O co w tym może chodzić i jak konsultować tak ogólną propozycje, bez treści przepisu i oceny skutków? W związku z tym, że nieznany jest zakres ani możliwość dalszych konsultacji, wypada się odnieść do informacji w obecnej postaci. Wygląda na to, że chodzi o tzw. roczny net-metering z
priorytetem (zachętą do) autokonsumpcji energii wytworzonej przez prosumenta. Wiemy,
że prosumentów trzeba najpierw zachęcić do inwestycji, co nie znaczy oszukać, a
dopiero w drugim kroku skłonić do autokonsumpcji. Najlepiej gdyby to odbywało się na zasadach
rynkowych (prosument uprawia autokonsumpcję, dopiero jak koszt energii z sieci jest wyższy niż koszt produkcji energii o siebie i mu się w końcu opłaca, tak jak od paru lat w Niemczech), a
nie administracyjnych (musi, bo inaczej dużo dopłaci lub zbankrutuje). Wobec nadzwyczaj skromnej informacji z ME trudno przesądzić, czy chodzi o
wpuszczenie prosumenta w „kanał” bez wyjścia (analogicznie do tych Polaków, którzy
nieświadomi zagrożenia, skorzystali z rozwiązań zaproponowanych przez PO w tzw. małym trójpaku, lub uwierzyli w to, że
FiT wejdą w życie w styczniu) i dalej
trzymanie go na pasku rządu i energetyki korporacyjnej jako dostawcę taniej energii, czy o autentyczną
poprawę jego sytuacji jako inwestora (brak wejścia w życie taryf FiT i
nieopłacalny mechanizm rozliczenia półrocznego po tzw. cenie rynkowej, ale w
hurcie).
Wobec braku analiz rządowych przeprowadziłem symulacje
sytuacji prosumenta, który (nie mając wiedzy o ryzkach jakie niesie propozycja)
zdecydowałby się na inwestycje literalnie wg przedłożonej w piątek na wzmiankowanym
spotkaniu propozycji ME. Analizy, które zapewne pojawią się na stronie
internetowej IEO, przeprowadziłem z punktu widzenia wysokości rachunku za energię dla prosumenta, który skorzystałby (uwierzył
by) w propozycje ME. Wnioski (poniżej) nie są bynajmniej budujące. Ale wypada zacząć od tego co może
być budujące, czyli założenia, że w wyniku umowy z dostawcą energii, energia
wyprodukowana w mikroinstalacji i dostarczona
do sieci nie wywoła przychodu podatkowego po stronie prosumenta (PIT). Takie
założenie samo w sobie może być kontrowersyjnym i dającym możliwość dodatkowego
zantagonizowania zwykłych zjadaczy chleba wobec
"bogatych" prosumentów (nawet jak ci tylko tracą), ale od
strony ekonomicznej daje możliwość zmniejszenie salda na fakturze za energię.
Oczywiście, w przypadku osoby fizycznej
nie wywoła to też podatku VAT nie tylko za energię zużytą ale i doliczenia
VAT za energię sprzedaną do sieci. Trudno byłoby krytykować obniżanie podatków,
a wiadomo, że kwestie te przemilczane w UOZE były kosztem zaledwie domniemanym
- ukrytym przed zwykłym Kowalskim ryzykiem podatkowym. Ciśnie się pytanie czy aby ME skonsultowało tę propozycje z
Ministrem Finansów i czy nie jest to
tylko element gry w dobrego i złego policjanta.
Dalej są już nie tylko niewiadome, ale widać też wyraźnie poważne
problemy. Propozycja ME zdaje się zakładać, że prosument:
- zainwestuje
w mikroinstalacje, która wytworzy w ciągu roku maksymalnie tyle energii ile on
zużywa i tym samym zainwestuje w tworzenie rynku dla innych (najmniejsze
instalacje są w Polsce bardzo drogie bo w efekcie braku regulacji lub złych
regulacji taki rynek nie powstał)
- dobierze
tak swoją instalację, że 70% energii
wyprodukowanej wymieni po cenie będącej sumą kosztów obrotu i dystrybucji ze
swoim dostawcą (sprzedawcą)
energii. Z uwagi na relacje w taryfach
„G” kosztów zmiennych (zależnych od
wolumenu energii) i stałych (ryczałtowych wynikających z dostępu do sieci, ew.
z mocy zamówionej), czym większa autokonsumpcja i czym mniej energii prosument zakupi,
tym drożej zapłaci za 1 kWh. Ogólnie, jeśli cieszy się z niskiej łącznej ceny
energii rzędu 0,55 zł/kWh do nawet 0,65 zł/kWh, to użytkowanie nieprzewymiarowanej mikroinstalacji zwiększy mu cenę jednostkową
płaconą za energię dokupowaną z sieci, w zależności od ilości energii zużywanej
do 0,60 zł/kWh do 0,90 zł/kWh i więcej
- sprzeda
nadwyżkę 30% po niskiej cenie energii czynnej, z kontekstu wynika, że być może - w wyniku nowego prawa - pomniejszonej dodatkowo o opłatę dystrybucyjną zmienną. Jeżeli się pomyli w doborze wielkości/wydajności
instalacji lub zostanie wprowadzony w błąd przez nieuczciwego dostawcę
urządzeń i przewymiaruje wydajność instalacji ponad swoje roczne zużycie, to można domniemywać, że odda nadwyżkę za darmo.
Tu trzeba się odwołać do rachunku za
energię - tzw. energii czynnej (poniżej 0,3 zł/kWh) ew. pomniejszonej o tzw. opłatę dystrybucyjną
zmienną (rzędu 0,15 zł/kWh). Propozycji ME przyniosłaby zatem 4-6 krotną różnicę
pomiędzy ceną energii kupowanej przez prosumenta z sieci i tej oddawanej w domniemanej „ciszy podatkowej” do
sieci, która ma być zapewne kosztem
„bycia prosumenta w sieci”. Ale trzeba dodać, że zarobi na tym w sposób
oczywisty, nadmiernie i na kilka sposobów jego sprzedawca energii (np. jeżeli
nadwyżka jest wyższa niż 30%, to sprzedawca inkasuje energię za darmo).
Jeżeli wszystko
pójdzie dobrze i prosument się spręży (dobierze najbardziej optymalną moc
instalacji, co nawet teoretycznie jest niemożliwe w praktyce, bo nawet w
typoszeregu urządzeń najmniejsza
różniąca pomiędzy mniejszą i większą
instalacją, to 0,2-0,4 kW) to
zaoszczędzi rzędu 0,6-0,65 zł/kWh, czyli tyle ile … obecnie płaci. Z tym, że wcześniej
musiałby ponieść nakład inwestycyjny rzędu 20-70 tys. zł. i wziąć na
siebie wielorakie ryzyka i niełatwe zadanie zbudowania i utrzymania instalacji w dobrostanie. Warto dodać, że o
ile system taryf FiT w UOZE najbardziej promuje najmniejsze inwestycje o mocach do 3 kW realizowane przez małe gospodarstwa
domowe, o tyle propozycja ME sprzyjać może jedynie dużym domom, bogato wyposażonym
w urządzenia elektryczne, o zużyciu energii powyżej 7000 kWh na rok, które mogą
sobie pozwolić na zbudowanie instalacji o mocach 10 kW (wtedy zużyją/odbiorą 70%
energii) i wyższych, a więc mających niskie nakłady na 1 kW, ale tylko wtedy, gdy ich
właściciele będą mieli umiejętności i potencjał pozyskiwania dotacji (możliwe tylko
w paru województwach). Czyli system będzie tylko dla wybranych.
Analizy ekonomiczne pokazują, że w zaproponowanym systemie rozliczeń
prosument - inwestor musiałby się liczyć z okresami zwrotu nakładów rzędu 25 lat i więcej. Nawet
gdyby resort finansów zgodził się na kolejne 15-20 lat w ulgach podatkowych (jak
to zagwarantować?), na zaniechanie danin (PIT) od prosumenta, to przy obecnych jeszcze
wysokich nakładach inwestycyjnych, kosztach eksploatacyjnych i długoterminowej wydajności mikroinstalacji,
pełne koszty wytwarzania w nich energii
(LCOE) wynoszą w przypadku inwestora nie będącego podatnikiem VAT 1,1-1,4
zł/kWh. Kto zatem skompensuje straty pierwszym prosumentom i kto zarobi na jego
postawie obywatelskiej i patriotyzmie, lub zwykłej naiwności i bezbronności?
Gdyby nawet powiodły się starania o sugerowaną
przez autorów nowej propozycji „optymalizacje podatkową”, a sam
prosument byłby wyrafinowanym ekspertem technicznym i ekonomicznym, to, aby nie
narażać swojej rodziny na straty i spadek dochodów rozporządzalnych jego
gospodarstwa domowego, taryfa po jakiej przynajmniej sprzedaje nadwyżki do
sieci powinna wynosić powyżej 1 zł/kWh, a nie tyle ile obecnie - 0,3 zł/kWh,
czyli tak czy inaczej dochodzimy do taryfy sprzedaży nadwyżek, która jest
wyższa niż obecne stawki FiT w UOZE .
Arytmetyki i ekonomiki nie da się oszukać, tak jak nie można zjeść ciasteczka i
go mieć.
Dlaczego zamiast doskonalić prawo oparte na sprawdzonych rozwiązaniach (np. FiT) tworzyć nowe skomplikowane prawo, gdzie tyle niewiadomych i ryzyk? Czy warto rządowi podejmować wysiłek i sprzedawać przysłowiowe
Niderlandy i tworzyć ryzyko kolejnej bańki niespłaconych kredytów? Przywołanie
tu Niderlandów (obietnicy niemożliwej do zrealizowania) jest na rzeczy nie
tylko z uwagi na wrzutkę w system uszczupleń podatkowych, ale też na fakt, że to taryfy FiT, a nie teraz zgłaszane nowe
koncepcje są przedmiotem badań w trwającym obecnie w Komisji Europejskiej
procesie notyfikacji UOZE. Zakładam, że ME ma dobre intencje, ale jakże łatwo w
tej sytuacji będzie mu za kilka miesięcy powiedzieć, że np. chciało dobrze, ale nieczuły minister
finansów i bezwzględna Komisja nie pozwoliły na „dobrą zmianę”, albo nie
pozwoliły jej wprowadzić wystarczająco szybko.
I tu nie można niestety uciec od
polityki. Piszę o „dobrej zmianie” bardzo poważnie, bo pamietam co w latach 2014-2015 z
prosumentami robił poprzedni rząd i mam szczerą nadzieję na uczciwe ich
potraktowanie przez (ciągle jeszcze) nowy rząd. Można mieć wątpliwości, dlaczego ME odpowiadając za całą energetykę i
OZE, angażuje się w formatowanie prosumenta jako tego, który ma tylko tracić na rzecz
korporacji energetycznych (cytując dokładnie ministra Piotrowskiego „prosument ma działać pro publico bono”), w
sytuacji gdy: a) PIS poparł poprawkę prosumencką z taryfami gwarantowanymi w
UOZE (państwo zagwarantowało, aby
obywatel nie tracił), b) w programie
wyborczym PiS promocja prosumpcji i
wsparcie dla energetyki obywatelskiej jest przewidziana nie w dziale „energia”,
ale w rozdziale „społeczeństwo - sektor obywatelski”, za co na szczeblu rządowym odpowiada wicepremier
Piotr Gliński, c) wicepremier Mateusz Morawiecki w swoim programie gospodarczym
na rzecz odpowiedzialnego rozwoju odwołuje się do potrzeby rozwoju „przydomowych elektrowni jako elementy
energetyki obywatelskiej”. Można odnieść wrażenie, że ME odpowiadając za OZE i
ideę prosumencką w swoich komunikatach i propozycjach jest mniej im przychylne
niż deklaruje to rząd.
Być może powód jest ten sam co za czasów koalicji PO-PSL,
gdy trudno było w sprawie OZE i prosumentów, także od strony politycznej, zrozumieć zachowanie ministerstwa gospodarki.
A działo się to wtedy, gdy koncerny energetyczne polegały pod ministra skarbu.
Teraz prosumeryzm społeczny i innowacje, kwestie społeczne i gospodarcze to
odpowiedzialność całego rządu, a
koncerny energetyczne i węglowe podlegają już bezpośrednio (personalnie i
finansowo) pod ME. To dlatego teraz
silniej działa zasada „bliższa
koszula ciału” i tak tworzą się „silosy resortowe”, z którym premier Morawiecki
chce walczyć. Silny, ale teraz już cichy *gabinetowy) lobbing polskich grup energetycznych, być może robiony
nawet rękoma niektórych dostawców rozwiązań dla OZE (ostatecznie to oni biorą na siebie problem etyczny braku opłacalności i widząc zainteresowanie ludzi, aby przetrwać podejmują działania sprzedażowe),
może być przyczyną tego, że ME zamiast patrzeć na mikroinstalacje z
punktu widzenia obywatela i technologii, patrzy na nie z punktu widzenia
łatwego przychodu dla „swoich” koncernów kosztem „obcego” prosumenta. Od tego jak
szeroko uda się ME spojrzeć na energetykę (też na "nieswoje dzieci"), gospodarkę
i społeczeństwo, zależy, czy cała tzw. niezależna
energetyka, a w tym rodzący się w bólach prosumenci, nie zostanie złożona w ofierze
na ołtarzu państwowych grup energetycznych.