niedziela, września 30, 2018

Jak sprawiedliwe podzielić koszty naprawy polskiej energetyki i ochronić konkurencyjność gospodarki


Na Kongresie Nowego Przemysłu, w tracie debaty o głównych  kierunkach rozwoju OZE, w obliczu nieuchronnego wzrostu  cen energii elektrycznej  i możliwościach szybszego urynkowienia rozwoju OZE, padło pytanie o to jak podzielić koszty czekającej nas spóźnionej ale nieuchronnej transformacji  energetyki.

To kluczowe pytanie, spóźniona ucieczka przed kosztami przejściowo pociągnie bowiem za sobą dodatkowe, kumulujące się koszty, które trzeba kiedyś ponieść. Jeżeli tego typu pytanie było stawiane, to tylko w taki sposób, aby w końcu palcem wskazać która państwowa spółka energetyczna kosztem kolejnej inwestycji obciąża swój bilans (czasami za tym krył się też wkład nieświadomego podatnika: finansowanie z kapitału firmy państwowej, gwarancje państwowe). Podejmując końcowe decyzje inwestycyjne o budowie bloków energetycznych Opole, Kozienice, Turów, Jaworzno, a ostatnio także  Ostrołęka, czy też decyzję o kontynuacji projektu  EJ Żarnowiec, nikt nie przedstawiał wpływu tych wydatków (łącznie z tymi planowanymi można się doliczyć 100 mld zł) na koszty energii elektrycznej dla konsumentów energii (do tej pory nieświadczonych zagrożeń), nie szukał tańszych alternatyw, których nie brakuje gdy mowa jest o dostawach energii w latach 2021-2050. Wiadomo było, że przy cenach energii na poziomie 150-200 zł/MWh, do jakich przyzwyczaili się konsumenci, „tani” biznes węglowy się „nie spina”. Koncerny w swoich węglowych biznesplanach oczekiwały cen energii wynoszących co najmniej 250-300 zł/MWh, a przy biznesie atomowym 350-400 zł/MWh. Ale odbiorcy energii o tych założeniach nie wiedzieli. Nie było też przedmiotem refleksji to, że system bankowy nie da długoterminowych kredytów na wysoce ryzykowne przedsięwzięcia, a finansowanie z kapitału i zysku firmy energetycznej od razu przenosi się na taryfy dla odbiorców energii, bez możliwości rozłożenia kosztów na wiele lat. Do zamknięcia jakiejkolwiek dyskusji wystarczyło jednak stwierdzenie, że każda z tych inwestycji oddzielnie (!) ma bezalternatywnie (!) zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju. Ale nawet to założenie  też nie było na bieżąco weryfikowane (wzrost importu węgla z Rosji, ryzykowny spadek w systemie energetycznym mocy dyspozycyjnej elektrowni cieplnych w okresie lata).

Pytanie o sprawiedliwy podział przyszłych kosztów w energetyce z pewnością nie należy do łatwych. Sprawiedliwości  trudno się doszukać obecnie. Nie chodząc w szczegóły, można łatwo zauważyć, że za energię elektryczną już od szeregu lat najwięcej płacą mali odbiorcy przemysłowi, przyłączeni do sieci niskiego napięcia i korzystający z taryf grupy C (chodzi o ok. 1,5 miliona odbiorców). Część małych firm korzysta z taryf grupy B, gdzie koszty zaopatrzenia w energię są też wysokie i wysokie jest ryzyko ich dalszego znaczącego wzrostu. Proporcjonalnie najmniej za energię (za MWh) płacą duże firmy korzystające z taryf grupy A (wynika to z ich wysokiej pozycji handlowej i pewnych ulg w opłatach i podatkach za energię dla przedsiębiorstw energochłonnych) oraz gospodarstwa domowe korzystające z taryf grupy G (odbiorcy chronieni przed nadmiernymi podwyżkami dzięki taryfowaniu). Mówienie o sprawiedliwości to jednak nie tylko relacje pomiędzy grupami taryfowymi, to też kwestia siły nabywczej gospodarstw domowych oraz konkurencyjności firm krajowych i rolnictwa w stosunku do firm zagranicznych. Okazuje się np. ze małe firmy i towarowe gospodarstwa rolne w Polsce zużywające poniżej 20 MWh energii elektrycznej rocznie, już  w 2015 płaciły więcej za energię niż takie same firmy w Niemczech (przy zupełnie innych przychodach), a w 2016 roku lata temu płaciły już o 22% mniej. Obrazują to dwa bliźniacze wykresy poniżej.

Ale, w obliczu początku spirali wzrostu cen energii w Polsce, czemu zresztą w całości były poświęcone dwa poprzednie (tu i tu) wpisy blogowe, to dopiero początek dysproporcji cenowych pomiędzy dużymi odbiorcami energii i małymi, pomiędzy tymi taryfowanymi (gro wyborców) i nie taryfowanymi, pomiędzy płacącymi za energię najwięcej zagranicą i w Polsce. Niemcy, po wcześniejszych inwestycjach w OZE są już na ścieżce spadku kosztów, a w Polsce jesteśmy w przededniu drastycznych wzrostów kosztów w systemie energetycznym, które trzeba się starać  zminimalizować (na zapobieżenie wyraźnemu wzrostowi cen jest już za późno), ale też sprawiedliwie podzielić. 

Po raz pierwszy, na Kongresie Nowego Przemysłu, problem sprawiedliwego podziału wzrostu kosztów w energetyce poruszył Prezes URE Maciej Bando. Przypominał, że decyzja polityczna w tej sprawie jeszcze nie zapadła. Warto zauważyć, że o ile „sprawiedliwy rynek” w obecnie realizowanej doktrynie opartej na monopolizacji, nie jest możliwy do wyobrażenia, pozostaje tylko „sprawiedliwa polityka”, rozumiana jako tzw. sprawiedliwość dystrybutywna odnoszona do podziału dóbr/obciążeń, ale czy sprawiedliwy może być ten kto dzieli koszty wg swojego interesu? Prezes URE dostał informację, że Minister Energii jako właściciel spółek „zastanowi się czy spółki mogą prosić o podwyżkę cen energii” (dla gospodarstw domowych). Prezes URE konstatując jednak, że firmy energetyczne gdzieś muszą wypełnić lukę pomiędzy rosnącymi kosztami energii w hurcie, a cenami detalicznymi, postawił tezę, że „spółki lukę wypełniają jak zwykle w taryfie C dla małych i średnich firm. W tej grupie rachunek za energię jest dwa razy większy niż dla odbiorcy indywidualnego”. – „Jeżeli wola właściciela (spółek) będzie taka, aby nie przedkładać prezesowi URE wniosków na podwyżkę ceny energii dla gospodarstwa domowego, to jest jednoznaczne z tym, że gdzieś ta podwyżka musi nastąpić. Im mniejszy ruch cenowy będzie w grupie G, tym większy będzie w pozostałych grupach” – powiedział Maciej Bando (cytaty za Biznes Alert).  Obawy regulatora rynku (odpowiedzialnego za zrównoważeniem interesów) to dobry wstęp do poważniejszej dyskusji o sprawiedliwym podziale kosztów dopiero rozpoczynającej się, ale nieuchronnej ( z uwagi na koszty) transformacji energetycznej w Polsce, która już na wstępie musi liczyć się z kosztowanymi zaszłościami.

Taka dyskusja w obliczu dalszego wzrostu kosztów i cen energii powinna się niewątpliwe odbyć jak najszybciej, ale powinna być jak najlepiej przygotowana i jak najlepiej prowadzona, przede wszystkim  w oparciu o fakty i szerszą propozycję, wybiegającą do przodu znacznie dalej, niż roczny zazwyczaj okres taryfowania spółek energetycznych i z udziałem przede wszystkim odbiorców energii i podatników co najmniej na równi z wytwórcami i sprzedawcami energii. Przy takich założeniach dopiero widać fundamentalne problemy związane na początek z uczciwym zainicjowaniem samej debaty w sytuacji wyizolowania obszaru „energia” w społeczeństwie i w systemie zarządzania państwem oraz braku wiedzy o przyczynach powstawania kosztów w energetyce, w tym:
  • Konsumenci i podatnicy nie mają pojęcia (i szybko nie zrozumieją) co im szykuje energetyka. Pomimo obowiązku ustawowego (Prawo energetyczne), że Polityka energetyczna ma być opracowywana co 4 lata i dotychczas obowiązująca – z 2009 roku - utraciła ważność z końcem 2013 roku. Czyli od 5 lat polityki nie ma i nie ma prognozy kosztów i taryf, ani formalnego obowiązku konsultacji w tym zakresie. M.in. to z tego powodu kosztowne decyzje inwestycyjne podejmowane są poza wiedzą i bez udziału w konsultacjach konsumentów energii (nie ma mechanizmu konsultacji, a bez konsultacji, konsensusu i kompromisu nie ma szans na sprawiedliwość w społecznym tego słowa rozumieniu) 
  • Energetyka działa w sposób wyizolowany z gospodarki, inaczej niż to było zakładane w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” (SOR), gdzie miała pełnić rolę służebną wobec gospodarki.  Powstanie w styczniu 2016 roku Ministerstwa Energii będącego zarazem właścicielem spółek energetycznych i regulatorem utorowało drogę do budowy swoistego „państwa w państwie”. Wcześniej minister gospodarki kształtując politykę energetyczną przynajmniej w swoim obszarze kompetencji musiał patrzeć na całą gospodarkę (na sytuację dochodową ludności i skutki zdrowotne energetyki  także wtedy musiał zwracać uwagę minister ds. polityki społecznej). Wydaje się ze Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów, który jeszcze za poprzedniego rządu (i pod przewodnictwem wicepremiera Mateusza Morawieckiego) miał koordynować  prace ministerstw gospodarczych, nie do końca był w stanie zintegrować działania resortu energii i pozostałych.
  • Zmieniają się paradygmaty w energetyce europejskiej: dekarbonizacja, OZE i decentralizacja prowadzą do obniżenia kosztów w energetyce, podczas gdy w krajowej (ułomnej)  debacie i mediach dominuje jeszcze argumentacja rodem z poprzedniej epoki.

Rosnące koszty energii (i zanieczyszczanie powietrza) uławiają zaangażowanie konsumentów energii i innych resortów w kwestie energetyczne. Musi być jednak solidna merytoryczna baza i odpowiednie ramy do dyskusji.  Wobec powyższego, aby debata o strategii energetycznej i podziale jej uzasadnionych kosztów prowadziła do sprawiedliwego konsensusu, a nie stała się przepychanką, w której wygrywa silniejszy (przerzucania ukrytych kosztów na słabszych) niezbędne jest:
  • Szerokie i z odpowiednim wyprzedzeniem otwarcie i poddanie pod konsultacje społeczne i międzyresortowe projektu „Krajowego planu na rzecz energii i klimatu do 2030 roku” (KPEK), który jako zwiastun (a może też substytut) zaniedbanej polityki energetycznej ma być przedłożony przez Ministra Energii do Komisji Europejskiej do końca br.  Zgodnie z wytycznymi Komisji Europejskiej  KPEK powinien zawierać analizę kosztów energii dla odbiorców. Wobec sytuacji na rynku energii i w imię uczciwej i opartej na faktach debaty publicznej Minister Energii powinien szczegółowo przedstawić analizę trendów kosztów energii i taryf łącznie z ich prognozą jako podstawą do konsultacji
  • Odpowiednie przygotowanie się do debaty odbiorców energii, w tym najbardziej narażonych na wzrost kosztów i najgorzej zarazem zorganizowanych i najsłabiej poinformowanych, czyli MŚP oraz gospodarstw domowych. Powyższy problem wychodzi poza ramy działania np. Rady Dialogu Społecznego, gdyż tam małe firmy i indywidualni odbiorcy energii nie są odpowiednio reprezentowani, a wielcy wytwórcy energii - owszem. Jest tu miejsce dla związków pracodawców (zwłaszcza branżowych i regionalnych), izb gospodarczych i stowarzyszeń przedsiębiorców nie związanych z energetyką. Jest też olbrzymie pole do działania dla Federacji Konsumentów reprezentujących  gospodarstwa domowe. Nawet jak tzw. „prawdziwym energetykom od wielkich socjalistycznych budów”zabrzmi to niesympatycznie, to sama energetyka jest zbyt poważną sprawą, szeroko wchodzącą w politykę gospodarczą i społeczną, i nie można jej zostawić wyłącznie energetykom.  
Temat kosztów energii elektrycznej jest wyjątkowo naglący i trudny, ale o ile Ministerstwo Energii przygotuje atrakcyjny i nowoczesny plan rozwoju krajowej energetyki, włączający w produkcję energii i w działania na rzecz efektywności energetycznej szerokie rzesze drobnych przedsiębiorców i obywateli, łatwiej będzie uzyskać akceptację społeczną dla nieuchronnego wzrostu kosztów, wyzwolić aktywność autoproducentów i prosumentów i choć częściowo w odciążyć przytłoczoną wątpliwymi inwestycjami energetykę.  Znane są przykłady różnych krajów które uzyskały wsparcie społeczne i biznesowe dla śmiałych i przejściowo drogich zmian z energetyce, jak choćby niemieckie Energiewende z 2010 roku (jeszcze przed Fukushimą, a już w szczycie kryzysu finansowego). Niemcy zaakceptowali trudną transformację m.in. dlatego, że poza ambicją i solidnością planu, rząd zaoferował wraz z nim tzw. „partycypacje społeczną”  (generacja rozproszona, samorządowa, demokratyzacja energetyczna itp.).  Jeżeli analogicznego planu, atrakcyjnego nie dla zasiedziałej energetyki, ale dla całej gospodarki i dla całego społeczeństwa Ministerstwo Energii nie przygotuje, to warto się zastanowić, czy Polska potrzebuje takiego ministerstwa?

niedziela, września 23, 2018

Dyskusja na temat wzrostu cen energii elektrycznej idzie w złym kierunku


Artykuł o niewystarczających reakcjach na prognozy i zapowiedzi podwyżek cen energii elektrycznej (blog „Odnawialny” 21.08.2018) wywołał szeroki rezonans, ale bieżąca dyskusja nie idzie w dobrym kierunku i wcale nie doprowadzi do rozwiązania problemu. Dotyczy to zarówno wypowiedzi przedstawicieli Ministerstwa Energii (ME) jak i spółek energetycznych, czyli teoretycznie osób najlepiej zorientowanych, które kształtują narrację trudno zrozumiałą dla obywatela, wskazując jedynie na zewnętrzne przyczyny trudnej sytuacji w jakiej znaleźli się polscy odbiorcy energii.

Ucichła dyskusja o domniemanych nieprawidłowościach w obrocie energią elektryczną (granie na zwyżki cen) na krajowej giełdzie energii (TGE), ale Ministerstwo Energii szuka teraz spekulantów na międzynarodowej giełdzie EEX, gdzie odbywa się handel uprawnieniami o emisji CO2, których cena w ciągu roku wzrosła o 20 euro za tonę. ME postawiło tezę, że wzrosty cen w ostatnich miesiącach mogą być skutkiem zamierzonych działań rynkowych i zwróciło się do odpowiednich komisarzy w UE, aby Komisja Europejska zaangażowała się w zbadanie sprawy (wykryła spekulantów). Nic to, że wzrost cen uprawnień do emisji (nawet znacznie powyżej obecnego poziomu) był od dawna spodziewany przez wszystkich świadomych uczestników rynku poważnie (a nie romantycznie czy jedynie spiskowo) traktujących politykę UE (wystarczyłoby śledzić ten rynek i prace nad nowym pakietem klimatycznym, o czym dalej oraz nie zakładać że derogacje mogą trwać w nieskończoność). 
Spółki energetyczne (kontrolowane przez ME) zapewniły o gotowości do pełnego zrealizowania i to nawet z wyprzedzeniem niedawnej  zapowiedzi ME w sprawie prawnego wprowadzenia obliga giełdowego na sprzedaż energii w hurcie. Umacnia to przekonanie społeczne, że odbiorcy energii są pod dobrą opieką dostawców energii i ich właścicieli, a nie Komisji Europejskiej która od niemal dwu lat próbuje przeprowadzić Pakiet zimowy nakierowany na poprawę pozycji odbiorców na rynku energii.
Pewnej zmianie uległa krajowa narracja wobec OZE, ale nikt nie mówi o zmianie strategii inwestycyjnej z drożejącego węgla i drożejących uprawnień do emisji na taniejące OZE. Rozwijana jest tylko dobrze opanowana w polskiej energetyce taktyka opóźnień (witkiewczowski aprenuledelużyzm czystej wody, który niestety ma krótkie nogi). Prezes Tauron Polska Energia Filip Grzegorczyk mówi wprawdzie w wywiadzie dla Rzeczpospolitej, że zielona energetyka to kwestia czasu, ale nie precyzuje jak długiego, za to zaraz dodaje, że „abstrahując od cen CO2, wciąż można powiedzieć, że energia wytwarzana z węgla jest energią najtańszą”. Prezes Tauron ma zbyt szeroką wiedzę, aby  porównywać koszt energii starych wyeksploatowanych bloków energetycznych (mogących w każdej minucie wypaść z systemu) z inwestycjami w nowe źródła (niewrażliwe na koszty uprawnień do emisji). Rodzi się pytanie czy w Polsce w trosce o odbiorców energii u progu 2020 roku  rzeczywiście można abstrahować od cen CO2?

Jednocześnie energetyka wywiera presję na Prezesa URE, aby zgodził się na znaczące podwyżki taryf na energię elektryczną, dzięki czemu ostatnie notowania krajowych firm energetycznych na GPW w końcu wrosły nawet o 6–9 proc. Koncerny krajowe zrzeszone w grupie lobbingowej PKEE nacisnęły ma ME aby zmobilizowało kolegów z paru innych krajów węglowych:  Francji, Zjednoczonego Królestwa, Włoch, Węgier, Grecji i Irlandii (ostatecznie Włochy postanowiły opuścić tę grupę rebeliantów) aby przyjęte przez Parlament Europejski w Pakiecie zimowym ograniczenie emisyjności jednostek wytwórczych na poziomie 550 g CO2/kWh nie dotyczyło wsparcia dla elektrowni węglowych aż do 2030 roku, a w szczególności wsparcia w ramach mechanizmów mocowych (rynek mocy). Warto zauważyć, ze wsparcie w systemie rynku mocy dla elektrowni węglowych, bynajmniej nie na zmianę miksu paliwowego na mniej emisyjny i mniej kosztowny, oznacza nie tylko dodatkowe koszty uprawnień do emisji CO2, ale też jednocześnie dodatkowo opłatę mocową na rachunkach za energię elektryczną. Wsparcie rynkiem mocy, a nie zasadami rynku energii i zmianą miksu, w dwójnasób uderzy w konsumentów energii. O tym jakoś środowiska energetyczne w obecnej debacie milczą, choć w przypadku opłaty OZE i wcześniejszych kosztów nabycia świadectw pochodzenia nader chętnie informowały swoich klientów o „przyczynach” podwyżek.

Jak wołanie na puszczy brzmią jednak słowa prezesa URE: „nie budujmy ogromnego sektora energetycznego i wielkich bloków (bo) to ryzykowne; widzę ogromną szansę w energetyce przemysłowej, którą zaliczam do rozproszonej (…). Równolegle do dyskusji o doktrynie energetycznej należy rozmawiać o modelu funkcjonowania rynku energii”.  Tymczasem koncerny zjednoczone w walce o swoje interesy (bynajmniej nie o interesy odbiorców) poprzez ME (szerzej - Radę UE) w ramach unijnego „trialogu” (ostatnich uzgodnień legislacyjnych Komisji, Parlamentu i Rady UE) próbują rozmontować również ostatnie, jeszcze nieuzgodnione elementy Pakietu zimowego, w tym  rozporządzenie w sprawie wewnętrznego rynku energii elektrycznej i dyrektywę  o wspólnych zasadach rynku wewnętrznego energii elektrycznej. PKEE prowadzi intensywny lobbing na Radzie UE na rzecz ochrony interesów energetyki scentralizowanej i zasiedziałych wytwórców energii. Istnieje zagrożenie dalszej marginalizacji energetyki rozproszonej, prosumenckiej z OZE na rynku energii elektrycznej w UE. Obawy dotyczą osłabienia propozycji Komisji i Parlamentu Europejskiego, które m.in. preferowały mniejszych, niezależnych uczestników rynku, szerokie wprowadzanie taryf dynamicznych (wielostrefowych) oraz utrudniały stosowanie zasad cenotwórstwa opartych na wzroście kosztów stałych (fixed cost) w taryfach itp. Takie zmiany, choć nie zmienią już dyrektywy o handlu emisjami ETS i jej mechanizmów,  rozmiękczą jednak Pakiet zimowy (zwłaszcza nową dyrektywę o OZE – RED II) oraz osłabią pozycję konsumentów energii i jej niezależnych producentów. Stan prac nad Pakietem zimowym i miejsce ww. aktów o rynku energii elektrycznej obrazuje tabela , z której wynika wewnętrzna logika Pakietu, nakierowanie na konsumentów i niskie ceny i to, że nie może być traktowany jak menu a'la carte dla rekinów rynkowych. 
UE forsując  Pakiet zimowy nie usiłuje nas zniszczyć, tylko sama ucieka z pułapki wzrostu cen energii, której w Polsce nie chcemy nawet widzieć. 

Niestety w sprawach nadzwyczaj skomplikowanych przepisów o rynku energii ME nie bierze pod uwagę opinii innych, nieświadomych powagi sytuacji, stron niż koncerny energetyczne. Nawet te środowiska, które były bardziej zaangażowane w negocjacje dyrektyw o efektywności energetycznej i OZE i nie mają dostępu do informacji o tym co się obecnie dzieje na Radzie UE (wygląda na to, że pełną wiedzę ma PKEE) i że to co podpowiadają koncerny energetyczne może mieć wpływ na skuteczność wcześniejszych dyrektyw uzgodnionych już w trialogu i służy pozostawianiu konsumentów energii bez możliwości wyboru.

Cyniczna strategia komunikacyjna i pokrętna argumentacja ze strony spółek energetycznych są szczególnie widoczne w najnowszym artykule w Rzeczpospolitej „Ceny prądu muszą ostro podskoczyć’. Artykuł pokazuje grę toczoną o wzrosty taryf, ale też maluje  „ludzką twarz” koncernów. Także w tym przypadku kontrolowana przez Skarb Państwa energetyka w lot łapie oczekiwania polityków i przynajmniej do wyborów samorządowych zapowiada, że nie będzie chciała podnosić cen energii klientom indywidualnym. Nie jest to w istocie wielkie wyrzeczenie, gdyż spółki zazwyczaj składają  wnioski taryfowe do URE na kolejny (nowy) rok późną jesienią. Rzecznicy zarządów spółek odpowiadając na pytania w tej sprawie zaznaczają, że albo nie komentują kwestii (wzrostu) cen dla klientów indywidualnych, albo empatycznie zapewniają, że do końca tego roku stawka dla gospodarstw domowych się nie zmieni (i tak obecne stawki obowiązują do końca roku i nie ma tradycji ich podnoszenia  trakcie roku) lub łaskawie zapowiadają, że  ewentualne podwyżki „nie powinny być dotkliwe". Poza wątpliwościami, czy aby takie patriotyczne i prospołeczne zapowiedzi zarządów spółek nie oznaczają naruszenia przez nich kodeksu spółek handlowych (działania na szkodę firmy), trzeba zapytać o trwałość tych zapewnień po wyborach samorządowych i realność trwania spółek w tym przekonaniu przez okres do kolejnych wyborów, aż po wybory prezydenckie (tylko współczuć Prezydentowi) w 2020 roku? Warto też pamietać że złą sytuację w energetyce łagodzą samorządy wydające teraz środki unijne i inwestujące OZE m.in dlatego, że zbliżają się wybory samorządowe, ale co będzie dalej?

Nie może być bowiem tak, że ceny energii dla odbiorców zależeć mają od dobrej woli spółek. Zapominając nawet przez moment o tym, że Spółki Skarbu Państwa zaprzęgnięte zostały w obronę polityki energetycznej prowadzonej przez właściciela i zamotane w sidła przez siebie współtworzonego antykonsumenckiego prawa, to  same w sobie są elementem kosztotwórczym. Nawet wtedy, gdy tylko realizują politykę kreowaną przez swego właściciela i nawet jeżeli nie ma skokowego wzrostu amortyzacji ani remontów (a są one konieczne),  to jednak przybywa w nich etatów, rosną pensje i koszty odpraw (karuzeli stanowisk), rosną koszty lobbingu antykonsumenckiego (PKEE bryluje w mediach krajowych i zagranicznych promując antykonsumencki lobbing, a nie np. rozwijanie strategii niskoemisyjnej polskiej energetyki, przez co trwale traci ona na wartości). Trudno jest jeszcze potwierdzić skalę typowej dla monopolu niegospodarności czy skutki nierynkowych decyzji, ale w badaniach międzynarodowych  (OECD) członkowie zarządów spółek skarbu państwa w Polsce potwierdzają że często spotykają się z propozycjami korupcyjnymi (postawiona w artykule Rzeczpospolitej teza o efekcie upolitycznienia i poczuci bezkarności nie powinna być ignorowana). Czynniki te z pewnością wywierają presję na koszty stałe całej energetyki rozliczanej w rachunkach krajowych odbiorców energii elektrycznej.

Energetyka sama z siebie wybierając paliwa i kierunki inwestycji ma wpływ także na koszty zmienne. Jeżeli stawia się w polityce energetycznej  na polski węgiel (czynnik do rozważenia) to trzeba przyjąć do wiadomości, że wraz z wygasaniem dotychczasowych kontraktów staje się droższy od węgla z innych rejonów świata i potem nie szukać winnych na zewnątrz, obarczając winą za wzrost kosztów skoki cen węgla na giełdzie ARA (które od roku wcale silnie nie rosną).  Ceny węgla na ARA nie mają praktycznie żadnego przełożenia na ceny  krajowe, bo nie ma fizycznej możliwości transportu  węgla z ARA do Polski (zdolności przeładunkowe polskich portów też nie dają perspektywy wpływu cen światowych na krajowe, pozostaje dostarczany koleją węgiel rosyjski).

I tu prosto można dojść do dokonanej faktycznej zmiany paradygmatu, do której polska energetyka całkowicie jest nieprzygotowana i stąd aż tyle fałszywych nut w dyskusji o cenach energii.  Nadszedł czas, kiedy dotychczas uznawana za zło wcielone dekarbonizacja oznacza obniżenie kosztów, a dalsza karbonizacja energetyki lub zbyt powolne odchodzenie od węgla w Polsce oznaczają ich podwyższenie. Nie można dalej abstrahować od kosztów, które ostatecznie weryfikują politykę energetyczną i nie da się racjonalnie walczyć z kosztami poprzez dalsze kurczowe trzymanie się węgla i zwalczanie OZE.  Jak już dawno zauważył filozof amerykański George Santayana, fanatyzm polega na podwojeniu wysiłku, gdy zapomnieliśmy o celu. Byłoby wielką nieodpowiedzialnością ze strony rządu gdyby wbrew okolicznościom utrzymywał prowęglowy i antyunijny (antykonsumencki) kurs wtedy, gdy nie może wpłynąć na koszty węgla i ceny uprawnień do emisji.

Fakty te, w postaci wzrostu cen energii i tak  niedługo dotrą do opinii  publicznej i będzie to pewnym szokiem.  Europejski Sondaż Społeczny przeprowadził  badania  na temat „Energetyka i polityka klimatyczna” (tzw. runda 8, 2016/2017, wstępne wyniki dzięki uprzejmości prof. P. Ruszkowskiego z Collegium Civitas) z których wynikało, że jeszcze niecałe dwa lata temu polskie społeczeństwo na tle europejskiego mniej obawiało się  o wzrosty cen energii – odpowiedzi „bardzo się obawiam + skrajnie się obawiam” udzieliło 35% respondentów (w stosunku do średniej 39%). Nie bało się też ograniczeń w zasilaniu (8%, w stosunku do średniej 14%).  Problemu nie da się zagadać fałszywą narracją. Do nieuchronnych zmian musi być przygotowana i energetyka i konsumenci energii i społeczeństwo. Chodzi o porzucenie złudzeń  i znalezienie pozytywnych celów. Chodzi m.in. o to, aby niekorzystne dla gospodarki trendy rosnących kosztów zaopatrzenia w energię choćby czyściwo skompensować inwestycjami w OZE i aby inwestorzy w OZE (w różnych segmentach rynku: prosumenci, autoproducenci, IPP) i inwestujący w efektywność energetyczną w coraz większym stopniu zwracali uwagę na możliwości jakie dają mechanizmy rynkowe i inwestując mądrze (nie w popłochu) uciekali przed podwyżkami.

W tym kontekście cieszy wypowiedź Moniki Morawieckiej – dyrektor ds. strategii Polskiej Grupy Energetycznej na IV Kongresie Energetycznym we Wrocławiu, w której tłumaczyła powód ambitnych planów zaangażowania spółki w OZE. – W przyszłości miks energetyczny z większym udziałem OZE będzie tańszy, niż ten z większym udziałem źródeł konwencjonalnych – Dodałabym do tego presję społeczną. Zdaniem Moniki Morawieckiej klienci coraz częściej będą zainteresowane kupnem energii z OZE. – Mamy dużo firm eksportujących na cały świat i presji na to będzie coraz więcej. Jeśli nie zmienimy miksu w tym kierunku, to te firmy być może nie będą chciały inwestować w Polsce.

Niech to będzie konkluzją i rekomendacją oraz zwiastunem zmiany narracji i sprowadzenia dyskusji o wzroście cen energii na właściwe tory. Dyskusji o istocie problemu nie można bez końca odkładać na później, aż miną wybory. Zainteresowanych poważną, merytoryczną  dyskusją na temat czynnika kosztów w polityce energetycznej i najbardziej oczywistego (a ledwie dostrzeżonego) remedium na powyższe problemy zapraszam na debatę -„Scenariusz cen energii elektrycznej do 2030 roku - wpływ wzrostu cen i taryf energii elektrycznej na opłacalność inwestycji w OZE”- w dniu 11-go października na Expo XXI w Warszawie, w czasie trwania Targów Energii Odnawialnej.