Słowo prosument (aktywny konsument), wprowadzone w 1980
przez Alwina Tofflera („Trzecia fala”, rozdział „Ku Słońcu”), już od ponad 30
lat funkcjonuje w światowym słownictwie, ale jeszcze chyba nigdzie nie
wywołało takiego wręcz przerażenia w oczach tzw. decydentów i tradycyjnych
przedsiębiorstw energetycznych jak w naszym kraju. Warto przypomnieć, że do
krajowego obiegu trafiło właśnie w
kontekście energetycznym, razem z „prosumenckim” projektem ustawy o OZE z 2012
roku. Ten właśnie strach przed rynkiem i tym co nowe spowodował diametralną zmianę projektu ustawy, ale nie oddalił
zagrożenia dla establishmentu
energetycznego, bo skrystalizował opinię i połączył środowiska
zwolenników energetyki prosumenckiej po ulotnym dotknięciu idei prosumeryzmu
niemalże trzy lata temu.
poniedziałek, stycznia 26, 2015
Kto i dlaczego boi się prosumenta?
Bój idzie o to, czy
obywatel zostanie wtłoczony w model biznesowy państwowego monopolu i sprowadzony do roli biernego odbiorcy energii
i płatnika. Zadecydują o tym losy tzw. poprawki prosumenckiej do ustawy OZE w
Senacie. O tych co się boją narodzin
prosumenta i ich działaniach prewencyjnych i proaborcyjnych napiszę
dalej. Warto wcześniej pokazać kontekst tej batalii.
W 2012 roku w czasie podróży służbowej po północno-wschodnich
województwach, na stacji benzynowej podsłuchałem rozmowę dwóch młodych
rolników. Nie rozmawiali wcale o szukaniu żony, w czym dopiero od niedawana
pomaga im popularny program telewizyjny, ale o szukaniu sposobu na to aby
produkować energię w swoich rozwojowych gospodarstwach.- gdzie nośniki energii
to najbardziej znaczący w całej UE czynnik produkcji, gdzie są najwyższe
przerwy w dostawach energii elektrycznej, a oni chcieliby skorzystać z możliwości
jakie miał im dać ówczesny projekt ustawy o OZE. W 2013 roku rozmawiałem z
działaczem społecznym i gospodarczym, szefem jednego z regionalnych związków
pracodawców należących do konfederacji Lewiatan. Powiedział, że razem z pozbawionymi
alternatywy energetycznej obywatelami oraz najbardziej obciążanymi rosnącymi
kosztami energii małymi firmami, podążamy tam gdzie zniknie klasa średnia i
gdzie ostatecznie upadnie mit polskiego przedsiębiorcy, małej produkcji, małych
warsztatów, bo tylko duże firmy wynegocjują niższe koszty energii i ulgi, dokonując
działa zniszczenia tych małych. Twierdził, że klasy średniej nie da się
zbudować w systemie etatystycznym, w którym jedyne dobrze płatne i chronione
miejsca pracy są w państwowych koncernach. Na przełomie 2013 i 2014 roku
rozmawiałem ze znanym samorządowcem, który postawił tezę, że w Polsce za przyszłość
nie odpowiada już nikt, a szczególnym przypadkiem krótkowzroczności są decyzje
w energetyce sprowadzające się do chęci „załapania się” dzisiaj, w stylu iście socjalistycznym, na duża
centralną inwestycję, która jest tym atrakcyjniejsza dla decydentów i
związanych z nimi beneficjentów, im dłużej realizowana i im droższa. W 2014 roku środowiska naukowe podniosły
problem braku innowacyjności, a ekonomiści sformułowali problem pułapki
średniego dochodu, którego w ciągu najbliższych 10–15 lat nie da się w Polsce
pokonać bez stworzenia odpowiednich
regulacji uwalniających już teraz
aktywność obywateli i potencjał małej
przedsiębiorczości.
W listopadzie 2014 pojawił się raportu GUS wskazujący ze
schodzimy ze ścieżki realizacji celu 15%
udziału energii z OZE w zużyciu energii w Polsce w 2020 roku, a wkrótce pojawiło
się oświadczenie rzecznika Trybunału Sprawiedliwości UE, że z powodu niepełnego wdrożenia dyrektywy UE o promocji OZE będzie Polsce
zasądzona kara. Komisja Europejska doszukała się wcześniej rażącej nadmiarowości
wsparcia zaadresowanego bezpośrednio dla państwowych koncernów energetycznych w dotychczasowym
systemie wsparcia OZE oraz w połowie 2014 roku przyjęła nowe zasady pomocy
publicznej na lata 2015-2020, w których preferuje tzw. taryfy gwarantowane
(FiT) dla najmniejszych producentów energii, aby tym najmniejszym umożliwić
dostęp do rynku energii.
Dopiero 25 listopada
ub. roku na posiedzeniu podkomisji nadzwyczajnej Sejmu ds. ustawy o OZE, grupa
posłów różnych klubów, którą
reprezentuje poseł PSL Artur Bramora (sekretarz klubu) zgłosiła poprawkę, która
ma umożliwić wprowadzenie taryf gwarantowanych FiT dla najmniejszych wytwórców
energii, przyszłej kasy prosumentów: właścicieli domów, rolników, mikro-przedsiębiorców,
przedstawicieli wolnych zawodów i samorządowców, nie dyskryminując nikogo i
przynajmniej częściowo wyrównując szanse dostępu do instrumentów wsparcia OZE,
z których teraz korzystają praktycznie już
tylko krajowe koncerny energetyczne. Jeżeli ustawa zostanie ostatecznie
uchwalona w wersji z poprawką, środowiska przyszłych prosumentów nie będą
czekać na puchnące budżety planowanych w energetyce wielkoskalowych inwestycji
typu socjalistycznego i przesuwane terminy ich realizacji. Są w stanie szybko
„wziąć sprawy w swoje ręce” i sprawdzoną
metodą „jak czegoś państwo nie potrafi to zrób to sam taniej i
szybciej” mogą rozwiązać znaczną część
naszych problemów społeczno-gospodarczych, których wybrane tylko przykłady
przytoczone są na początku niniejszego
tekstu.
Sejm dokonał historycznego zwrotu w pracach nad ustawą i w głosowaniu
w dniu 16 stycznia (tzw. trzecie czytanie projektu ustawy) uchwalił ustawę wprowadzając
do niej powyższą poprawkę. Otwarta została tym samym droga do budowy
najbardziej innowacyjnego filara nowoczesnej energetyki jakim jest
mikrogeneracja i energetyka prosumencka.
Tak się stanie faktycznie gdy poprawka uzyska akceptację
Senatu i Prezydenta. Wobec realizowanej pro-obywatelskiej formy prezydentury
trudno sobie wyobrazić aby idea stojąca za energetyką obywatelską i
poszerzaniem obszarów wolności nie spotkała się z pełną aprobatą Prezydenta Komorowskiego. Poprawka daje
obywatelom możliwość wyboru. Po 25 latach wolności chodzi o realną możliwość
wyboru pomiędzy kupowaniem energii od dostawcy, sprzedażą własnej energii z
domowej mikroinstalacji do sieci lub produkcję na własne potrzeby. Podobnie
wypowiada się marszałek Senatu Bogdan Borusewicz i szereg senatorów, ale
stanowisko Senatu jako Izby Wyższej, w tej- wydawałoby się oczywistej sprawie –oczywistym
nie jest. Pomijam kwestie stricte polityczne,
które nie będą z pewnością w tej sprawie bez znaczenia. Ale największym
problem będzie zapewne zrozumienie istoty poprawki prosumenckiej i właściwa
informacja.
Poprawka prosumencka jest najprostszym elementem niezwykle
niezrozumiałej, rozwlekłej i napisanej w języku urzędniczym ustawy. Warto przypomnieć, że chodzi w zasadzie o
powrót do dyskutowanej od 2012 roku idei wprowadzenia taryf gwarantowanych FiT,
ale teraz chodzi o wersję znacznie skromniejszą. Jest ona dostosowana
ekonomicznie do obecnych warunków (dostosowanie wysokości taryf dla
mikroinstalacji OZE), wprowadza znaczne ograniczenie zakresu mocy objętej
systemem wsparcia do 10 kW (wersja projektu ustawy z 2012 roku oferowała FiT
dla instalacji do 200 kW ), z dodatkową preferencją dla najmniejszych źródeł do
3 kW, ale z ograniczaniem łącznej mocy mikroźródeł do 800 MW w 2020 roku.
Autorom poprawki chodziło bowiem o to,
aby mechanizm wsparcia nie był nadmiarowy, był elastyczny (odwołanie do
możliwości interwencji ministra gospodarki),
powszechnie dostępny, aby była różnorodność technologiczna, która
sprzyja powszechności i efektywności (każdy właściciel domu, gospodarstwa
rolnego, czy małej firmy może sobie dobrać odpowiedni dla niego rodzaj
mikroinstalacji) i niższym kosztom bilansowania mocy ze źródeł pogodowo
zależnych (różne źródła o różnych profilach produkcji). Ponadto, zmniejszeniem kosztów sieciowych, czemu
dodatkowo sprzyja preferowanie mocy poniżej 3 kW (łatwość przechodzenia na
wysokie wskaźniki autokonsumpcji energii i ograniczanie strat) oraz nie objęcie
systemem wsparcia źródeł powyżej 10 kW (brak istotnych kosztów rozwoju sieci). Poprawka
wraz z uzasadnieniem jest sformułowana w sposób przejrzysty i prosty, opiera
się na sprawdzonych najszerzej na
świecie i przemyślanych rozwiązaniach, nie zawiera nadmiarowości
wsparcia oraz ma wbudowane mechanizmy
kontroli kosztów.
Okazuje się jednak, że senatorowie dostali zupełnie inną „korporacyjną”
wykładnię poprawki, od kogoś kto się na energetyce niewątpliwe zna, ale jeszcze
lepiej zna model biznesowy własnej firmy. Chodzi o pismo prezesa największej
państwowej firmy energetycznej PGE - jest do pobrania na stronie Senatu, który chce sam (jego firma), razem z urzędnikami zadbać o zaopatrzenie
(niemalże) wszystkich odbiorców w energię.
Nie wiem jaki tytuł ma PGE do zajmowania się sprawą
prosumentów i informowania o swoich przemyśleniach senatorów RP. Z tego co
wiem, sama grupa energetyczna nie jest prosumentem. PGE nie jest też
ministerstwem ds. polityki społecznej, a wyraża troskę o cenę energii dla
odbiorców końcowych i zjawisko biedy energetycznej; nie ma kompetencji ministra finansów, a wypowiada się o „wolnych środkach mieszkańców domów jednorodzinnych”,
które rzekomo miałyby być źle zainwestowane (tak jakby jedynie fachowcy z PGE
potrafili); nie ma kompetencji ministerstwa gospodarki, a twierdzi że przy
mikroinstalacjach rozkwitnie import zagranicznych technologii. PGE w sposób
bezprecedensowy politycznie straszy senatorów spadkiem zużycia węgla kamiennego
w efekcie zbudowania do 2020 roku 800 MW mikroinstalacji, ale już nie wspomina
w portfolio 1800 MW własnych dużych projektów wiatrowych, ani o pierwszych 3 GW
w elektrowni atomowej. Kim jest zatem
PGE? Jedyna możliwa w tej sytuacji odpowiedź: PGE jest rządem!
Przy okazji odbywającego się właśnie w Davos kolejnego
Światowego Szczytu Ekonomicznego, gdzie doprawdy trudno odróżnić szefów firm od szefów
rządów, wydany został raport „The
global competitiveness report 2014-2015”, konsultowany miedzy innymi
przez NBP. Polska w raporcie najgorzej wypada w ocenie wskaźnika „Burden
governmental regulation” opisującego
prawne bariery da rynku (117 pozycja na 144 krajów). Wyprzedzają nas kraje bardziej rozwinięte i
stosujące silne ograniczenia administracyjne
w dostępie do środowiska, np.
Niemcy (nb. stosujące np. taryfy FiT) są skalsyfikowane na 55 miejscu, a
wielka Brytania na 37. Rządy PGE
doprowadziłyby do tego, że z uwagi na
bariery regulacyjne przynajmniej w obszarze prosumeryzmu wszyscy aktywni konsumenci wyjeżdżać będą dalej zagranicę, a
ci bierni będą już bez szemrania płacić PGE za usługi.
Czy PGE, przy całej swoje sile ekonomicznej, pisząc w sprawie energetyki mikroprosumenckiej do Senatu jest wiarygodne, poddaję pod indywidualną ocenę czytelników i senatorów. Czy byłoby wiarygodne pisząc ocenę ustawy o ochronie zdrowia? Raczej nie. PGE nie jest think-tankiem
czy ośrodkiem analitycznym. Pisząc do Senatu w sprawie poprawki prosumenckiej z
limitem wsparcia od 800 MW, straszy senatorów 10 GW mocy rzekomo możliwymi do
zbudowania także w Polsce w samej tylko fotowoltaice w to ciągu jedynie paru lat (przy limitach wsparcia w poprawce do
3 i do 10 kW mocy musiałoby to być 2 mln
instalacji!). PGE powołując się na
Instytut Energetyki Odnawialnej (IEO) twierdzi, że wysokości taryf początkowych dla instalacji
o mocy 3 kW (0,75 zł/kWh) są za wysokie,
bo IEO w swojej analizie z 2013 roku dla MG –link do strony IEO, wskazał na cenę 0,6 zł/kWh jako
właściwą. Ale nie raczy zauważyć, że koszt 0,6 z/kWh był podany jako średni dla
instalacji o mocy 100-1000 kW, a nie 3 kW. Tymczasem analizy IEO z 2012 roku
podawały, w innej ekspertyzie dla MG – link do strony IEO, że wtedy koszt energii ze źródeł
fotowoltaicznych w Polsce o mocach 1-100 kW wynosił jeszcze 1,1 zł/kW….
Zainteresowanych odsyłam do najnowszej analizy ekonomicznej poprawki
prosumenckiej przygotowanej w Instytucie Energetyki Odnawialnej - link do strony IEO .
PGE to największa i niewątpliwe ważna dla kraju grupa, i dysponuje
wiedzą w obszarze swojego podstawowego biznesu. Ale nie byłoby dobrze dla kraju
gdyby PGE nim rządziła, albo z przyzwoleniem rządzących, przerażona siłą nowych
technologii i widmem konkurencji blokowała dostęp do rynku wszystkim innym, a
zwłaszcza tym najmniejszym. Silne i wystraszone
zwierzęta bywają niebezpieczne i wtedy atakują także poza swoim terytorium. Mam
nadzieję że Senat wykaże się wystarczającą odwagą i mądrością.
Autor: Grzegorz Wiśniewski 6 komentarze
poniedziałek, stycznia 12, 2015
Dlaczego taniej oznacza drożej? Skutki monopolizacji rynku energii i erozji systemu wsparcia OZE
Czy można wskazać kraj w którym po 10 latach urynkawiania
branży energetyki odnawialnej ceny energii ciągle rosną? Czy mogą rosnąć ceny w
branży w której ostatnia dekada przyniosła wdrożenia wielu spektakularnych,
światowych innowacji technologicznych i która
korzysta z technologicznej krzywej uczenia się? Czy jest możliwym aby, w restrykcyjnych warunkach
udzielania pomocy publicznej UE, wsparcie kierowane do branży OZE (na rzecz ochrony
środowiska) trafiało ostatecznie do sektora węglowego? Na gruncie klasycznej myśli ekonomicznej
trudno byłoby odpowiedzieć twierdząco na każde z ww. pytań, a tym bardziej na wszystkie pytania łącznie.
Ale okazuje się, że w warunkach monopolu państwowego wszystko to co wygląda na
herezję ekonomiczną jest możliwe i jest
realizowane w praktyce w pełnym zakresie pod szczytnymi sztandarami rzekomej ochrony rynku,
niskich cen energii, konsumentów i klimatu łącznie. W związku z tym, że w aktualnej sytuacji w energetyce wszystko jest możliwe, powstaje pytanie czy energetyka odnawialna nie stanie się po raz kolejny ofiarą złożoną
korporacjom energetycznym w obliczu koniecznego dalszego dofinansowania
energetyki węglowej i zapowiedzianej konsolidacji państwowych koncernów
energetycznych.
Odżył pomysł kolejnego etapu konsolidacji krajowej energetyki oraz energetyki i górnictwa . Teoria ekonomii, w tym ostatni laureat ekonomicznego Nobla,
twierdzi, że przynajmniej do momentu rozbudowy połączeń międzynarodowych, kolejna konsolidacja energetyki w Polsce oznacza dalszy wzrost cen i węgla i energii elektrycznej dla konsumentów. Gdy w końcu zwiększone
zostaną techniczne możliwości obrotu energii z UE, taka
„konsolidacja” oznaczać może upadek całej krajowej energetyki, bo kosztów dalej
już się nie da „przepychać” w sensie czasowym „do przodu” (na kolejne lata) i w
sensie strukturalnym „do góry” (na
bardziej naiwnych udziałowców naszych championów energetycznych i bezbronnych
podatników). Dalsza konsolidacja oznaczałaby bowiem że w celu zaopatrzenia w energie formalnie tworzymy „Rząd sp. z o. o.”, czyli dochodzimy do
absurdu...
Przed zjadaniem przez energetykę własnego ogona ostrzegałem już w 2010 roku,
wierząc początkowo, że po doświadczeniach z konsolidacji elektroenergetyki w
2006 roku i wypaczeniach – jak dowodził też na blogu „odnawialnym” jednej z jej autorów
- przyjdzie czas na naukę i opamiętanie.
Potem (wpis „Dyskretny urok monopolu państwowego w energetyce”) już tylko przez krótki okres można było wierzyć
w nieugiętą postawę UOKIK
niezłomnej Pani prezes Krasnodębskiej-Tomkiel. Potem, pod hasłami „taniej
energii”, w tym „obniżania kosztów wsparcia dla OZE” – por. wpis „Jak premier Tusk zaoszczędził miliardy złotych na OZE”) była już tylko równia pochyła prowadząca praktyczne do renacjonalizacji energetyki, na
zasadzie "czym gorzej w energetyce tym większe uzasadnienie do ręcznego
sterowania". Choć nie ma żadnej wiarygodnej teorii ekonomicznej która dawałoby
podstawy do twierdzeń, że upaństwowienie (monopolizacja) jest dobre dla
konsumentów energii, to jednak wyjątkowo
dobrze się trzyma retoryka kolejnych rządów , że w polityce energetycznej chodzi o „urynkowienie
energetyki” i „tanią energię elektryczną dla firm i dla obywateli”.
Można by łatwo przywołać szereg zestawień międzynarodowych
pokazujących jak zmieniały się ceny energii w krajach w których po 2007 roku
postawiono na zróżnicowanie podmiotowe i technologiczne w energetyce oraz w
tych, w których tworzono państwowe monopole. W całej UE koszty wytwarzania energii elektrycznej w latach 2008-2012 spadły o 4% , przy szybkim wzroście udziału energii z
nowych, a wiec początkowo droższych technologii OZE.
W Polsce ceny w tym czasie ceny hurtowe energii elektrycznej
wzrosły o 66%, ze 120 zł/MWh do 200 zł/MWh, przy wzroście wykorzystania OZE dokonanym w oparciu o najbardziej
prymitywną, teoretycznie
„najtańszą” technologie
współspalania biomasy z węglem w elektrowniach będących w rękach koncernów
energetycznych. Współspalanie w wydaniu
krajowym to przykład znanej, klasycznej patologii, ale warto dodać, że niczym nieuzasadnionego dodatkowego wsparcia w
latach 2006-2014 korzystały też zamortyzowane, duże elektrownie wodne, w tym przede
wszystkim należące do krajowych koncernów energetycznych 16 elektrowni,
zbudowanych w latach 1912-1970 (po tym okresie tylko dwie w latach 2001-2004
zostały zmodernizowane).
Co dla cen energii oznacza tworzenie polityki, regulacji
„pod państwowe monopole” najlepiej widać właśnie na przykładzie rynku energii z
OZE, na którym niejako z definicji powinno działać wielu niezależnych wytwórca
energii i którego, wydawałoby się, nie można zmonopolizować, i gdzie ceny powinny tylko
spadać. Według analityków banku LAZARD , w latach 2009-2014 średnie koszty
energii (LCOE) wytwarzanej w nowych technologiach OZE na świecie (perspektywa amerykańska) spadły o
niemalże 60% w przypadku energetyki wiatrowej (z maksimum 350-500 zł/MWh w 2009
roku do 250 zł/MWh obecnie) i o niemalże 80% w przypadku elektrowni
fotowoltaicznych (z ok. 1 000-1 200 zł/MWh do maksimum 260 zł/MWh.
Tymczasem w Polsce nawet ta nisza rynkowa została opanowana
przez koncerny energetyczne, a ceny energii z OZE (suma cen energii i zielonych
certyfikatów) cały czas rosną. Średnie ceny energii elektrycznej w latach 2006-2014 (od
momentu pełnego wdrożenia systemu wsparcia energii elektrycznej z OZE)
i wysokość opłaty zastępczej w Polsce (tylko o ok. 15% poniżej tej kwoty
oscylowały średnie wartości świadectw pochodzenia) przedstawia rysunek
(opracowanie własne, źródło TGE, URE, IEO).
W latach 2009-2014
średnia cena sprzedaży energii z OZE do sieci (ceny bieżące) wyniosła 188 zł/MWh. Średnia wartość opłaty zastępczej wyniosła 281 zł/MWh, a średnia
wartość certyfikatu w transakcjach pozasesyjnych – 242 zł/MWh. Oznacza to,
że więksi inwestorzy mogli liczyć na przychody rzędu 420 zł/MWh. W latach 2006-2014
średnia cena płacona efektywnie za energię z OZE w Polsce wzrosła (!) o 6%.
Uznany za „rynkowy” system wsparcia energii z OZE w Polsce (zielone
certyfikaty) wprowadzony tam gdzie rynek nie został rozwinięty (mała liczba
podmiotów i gdzie 90% rynku znajduje w rękach państwowego monopolu) nie pozwala na inwestycje w nowe technologie o
spadających kosztach, utrudnia dostęp do rynku niezależnym producentom energii,
a regulacje utrwalają strukturę uczestników rynku, w której coraz bardziej dominują
koncerny państwowe będące jednocześnie przedsiębiorstwami zobowiązanymi do
odpowiednich udziałów energii z OZE (sprzedawcy energii – spółki obrotu) i
zarabiającymi na certyfikatach (spółki wytwórcze).
Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się np. w Niemczech,
gdzie obowiązuje system stałych taryf (ang. feed-in tariff, FiT ) na odbiór
energii z OZE, który jest uzależniony od mocy źródła i technologii i który
preferuje innowacyjność i tworzy rynek niezależnych producentowi energii. W
takich warunkach, pomimo że nowe technologię oznaczają to też wyższe koszty
początkowe, średnie ceny taryfy FiT na energię w latach 2009-2014 spadły o
ponad 50-70%. Najbardziej spektakularnie z początkowo najdroższych źródeł fotowoltaicznych
(czterokrotnie i zrównały się z taryfami dla źródeł wiatrowych). Ilustruje to
rysunek poniżej
(dane dzięki uprzejmości dr Andrzeja Ancygiera).
W efekcie prowadzonej polityki Polska staje się jednym z krajów o najwyższych
cenach płaconych za energię z OZE, krajem o niemalże najmniejszej w UE liczbie
technologii obecnych na rynku (brak różnorodności technologicznej) i niewielkiej liczbie instalacji (trzy rzędy wielkości
mniej wytwórców energii z OZE niż w Niemczech). Nosi to znamiona
czystego monopolu tworzonego zupełnie nieoczkowanie w ramach unijnych ram deregulacyjnych. Dlaczego tak się dzieje?
Polski rząd tak tworzy regulacje, aby państwowe koncerny
energetyczne mogły, także w przypadku OZE, korzystać z renty monopolistycznej i
zawyżonych kosztów systemu wsparcia. Chodzi tu nie tylko o dotychczasowe
nadmiarowe wsparcie dla współspalania i energetyki wodnej, ale o dalsze
wspieranie wąskiej grupy technologii wielkoskalowych w które inwestować mogą
koncerny, w tym duże elektrownie na biomasę, współspalanie „dedykowane” i duże farmy wiatrowe. Temu służyć będzie procedowana w Sejmie ustawa o OZE z uchodzącym
też za „rynkowy” (podobnie jak zielone certyfikaty) systemem aukcyjnym, ale wprowadzanym
za wcześnie na ułomnym rynku, na którym zostanie kilku zaledwie liczących się graczy (może nawet paru jak
zapowiada minister skarbu państwa). System wsparcia OZE ma bowiem w zamyśle
rządu dalej kompensować coraz bardziej oczywiste
straty koncernów na rynku generacji
węglowej i w praktyce stanowić dofinansowanie do węgla. Okazało się, że
system wsparcie dla OZE stało się dla polskich koncernów furtką do windfall profits (nadzwyczajnych zysków) i jednocześnie okazją do obejścia ograniczeń
UE w dostępie do pomocy publicznej. Wystarczy
prześledzić wyniki spółek energetycznych (nasze cztery narodowe koncerny) zajmujących się
wytwarzaniem energii, aby dostrzec że w latach 2008-2013 zarabiały na OZE,
czyli na tym na czym w krajach stawiających na rynek i niskie ceny energii z
OZE traciły wszystkie koncerny energetyczne w UE.
Powyżej przytoczony został w sumie pozytywny przykład
niemiecki, który prowadzi nie tylko do spektakularnego i trwałego spadku cen
energii z OZE, ale także cen wytwarzania energii i cen hurtowych. Ale trzeba
też przyznać, że są znane – niczym nas nie usprawiedliwia - przypadki w
innych krajach, w których silny wpływ na regulacje wywierają koncerny energetyczne, co prowadzi do podobnych skutków. Do krajów realizacyjnych podobną do naszej politykę zaliczyć można Czechy - targane skandalami także na rynku OZE
(co przekłada się na wysokie koszty energii z OZE), wyspiarską Wielką Brytanię z organiczną wymianą energii z zagranicą
i także dużym wpływem koncernów na regulacje oraz tradycyjnie już najwyższymi kosztami
energii z OZE w UE, ale także "wyspowe” kraje pozaeuropejskie takie jak
Japonia. W ub. roku spotkałem się z premierem Naoto Kan, który był szefem rządu
w czasie katastrofy atomowej w Fukushimie. Pytając go o ostateczne przyczyny katastrofy
(wyniki śledztwa parlamentarnego), odpowiedział że to wcale nie tsunami, tylko
związki polityków z państwowym koncernem energetycznym TEPCO (polityczne rady nadzorcze, dywidendy
i tyrania bieżących wyników zamiast kosztów na podniesienie bezpieczeństwa
jądrowego). Jego zdaniem państwowe koncerny nie tylko ze nie dają taniej
energii, ale ze względu na bieżące polityczne cele partii rządzących nie dają też bezpieczeństwa
energetycznego.
Dziwnym wydaje się to,
że kręgi naukowe, postępowe środowiska polityczne, organizacje sektora
OZE i organizacje konsumenckie biernie się temu przyglądają, dając wolną rękę politykom
(niezależnie od ich czasami dobrych intencji) w takiej realizacji zobowiązań
unijnych w zakresie OZE, które prowadzą
do podnoszenia cen tylko po to, aby te stawały się źródłem bieżącego dofinansowania i
podtrzymania przy życiu energetyki węglowej. Jest to błędne koło i droga
donikąd, bo prowadzi do jednoczesnego upadku starej i braku możliwości rozwoju nowej
branży (braku realnej alternatywy) z coraz mniejszymi szansami na wyrwane się ze spirali nieefektywności i utraty konkurencyjności całej energetyki.
Autor: Grzegorz Wiśniewski 4 komentarze
Subskrybuj:
Posty (Atom)