Warto zauważyć, że dyskusja o udziale OZE w Polsce w 2030r. jeszcze trwa. Rząd zaproponował 21%, Komisja Europejska domaga się co najmniej 25% i nie ma jeszcze propozycji rządu w jakim zakresie cel zrealizujemy energią elektryczną z OZE, czyli nie ma też jasnej podstawy do planowania aukcji, a to otwiera pole do doraźnych decyzji stricte politycznych.Wiadomo natomiast nie od dziś, że obecnie największym problemem jest niezrealizowanie przez Polskę celów OZE na 2020 rok.
Zarówno tegoroczne wolumeny podobnie jak przyszłoroczne nie wpiszą się w realizację polskich wiążących zobowiązań na energię z OZE w 2020 roku, gdyż energia z nich najwcześniej popłynie od sieci dopiero w 2022 roku. Także tegoroczne aukcje migracyjne – dla istniejących źródeł - na energię z OZE (w planach aukcyjnych na 2019 rok nie ma współspalania) ze źródeł funkcjonujących obecnie w systemie zielonych certyfikatów nie wpłyną na zmiany w ilości produkowanej energii. Aukcje migracyjne zwiększają tylko koszty energii – do tej pory w sposób uzasadniony były organizowane z sukcesem tylko dla tych OZE, których właściciele mieli problemy z przetrwaniem na rynku w dobie niskich (za niskich do pokrycia kosztów bieżących) cen świadectw pochodzenia.
Wg propozycji rządowej aukcja w 2020 roku ma pozwolić na zainstalowanie ok. 1,6 GW nowych mocy OZE (w tym 900 MW w farmach wiatrowych i 500 MW o fotowoltaicznych) i nie jest to liczba wygórowana jak na możliwości i potrzeby polskiego rynku. Jeśli chodzi o aukcje na energię z nowych OZE, to planowane przez rząd do zamówienia w przyszłym (2020) roku wolumeny na 15 lat w wysokości 37 TWh.
Znamienne i nieoczekiwane jest to, że na 2020 rok zaplanowano olbrzymią aukcję migracyjną dla współspalania biomasy z węglem. Chodzi o technologię nie pozwalającą na planowanie przez rząd dostaw energii z OZE (w latach 2012-2018 produkcja energii ze współspalania biomasy zmniejszyła się 10-krotnie i stała się źródłem olbrzymich niepewności i ryzyk na rynku OZE), mającą powszechnie od co najmniej 5-6 lat, złą opinię z uwagi na wcześniejsze wieloletnie szkody, jakie spowodowała w energetyce i na rynku energii; szkody, za które płacili na bieżąco (żadnej trwałej korzyści z tego nie odnosząc) i ciągle płacą (kosztowne naprawy systemów spalania węgla po okresie ich zasilania paliwem z biomasy, czyli niezgodnie z przeznaczeniem) odbiorcy energii. W latach 2005-2015 elektrownie współspalające biomasę z węglem uzyskały najwyższe, spośród wszystkich OZE wsparcie w formie zielonych certyfikatów w kwocie 9,8 mld zł. Dodatkowo doprowadziły do znaczącego wzrostu importu odpadów pochodzenia rolniczego i paliw biomasowych, np. z Ukrainy (w „szczycie” współspalania ponad milion ton rocznie).
Dlatego już w 2014 roku, wraz z końcowym projektem ustawy o OZE, rząd i parlament zapowiedziały ograniczenie i wycofanie się ze wsparcia dla współspalania biomasy. Pomimo wielu sposobności (i podszeptów) rząd Prawa i Sprawiedliwości przez 4 lata nie zdecydował się na jakiekolwiek wsparcie tej technologii, co zostało opisane i poddane szerokiej analizie w artykule „Niejasna rola współspalania biomasy z węglem” (link). Co prawda dyskusje na ten temat były podejmowane, ale były też na poziomie Rady Ministrów skutecznie gaszone przez MPiT, przemysł drzewny i co bardziej odpowiedzialnych energetyków (pożary w elektrowniach) i opinię publiczną z uwagi na afery towarzyszące tej technologii (link).
Ma to być szansa na 10 mld zł (!), czyli na skalę wcześniej nie spotykaną i nieporównywalną z wcześniejszym wsparciem OZE w postaci zielonych certyfikatów, czy dotychczasowymi kosztami systemu aukcyjnego i wszystkim aukcjami zaplanowanymi na 2020 rok. W tabeli zestawiono wyniki dotychczasowych aukcji migracyjnych 2016-2019, łącznie z planem na 2020 rok (dla porównania, z uwzględnieniem także wolumenów na energię nowych OZE zaplanowanych na przyszły rok).
Próbę otworzenia możliwości zintensyfikowania współspalania w systemie aukcyjnym podjęto w 2018 toku (2018/AZ/1), ale z uwagi na twardy wówczas prawny wymóg dostarczania przez 15 lat zakontraktowanej przez państwo energii (pod groźbą kary), jeszcze wtedy niskie cen uprawnień do emisji CO2 oraz zainteresowanie tych samych graczy równoległymi intratnymi kontraktami z aukcji rynku mocy (współspalanie osłabia gotowość bloków do dostarczani energii), aukcja okazałą się nieudaną. Warto zauważyć, że umieszczanie współspalania z innymi technologiami (wartymi wsparcia, takimi jak biogaz, czysta biomasa) blokuje ich szanse i zniechęca innych inwestorów do udziału w aukcji.
Wiele wskazuje na to, że – biorąc pod uwagę że obecnie elektrownie współspalające mogą uzyskać ok. 120 zł/MWh za świadectwa pochodzenia plus 215 zł/MWh za energię (TGe24) oraz biorąc pod uwagę wysokie ceny uprawnień do emisji CO2 (biomasa obniża koszty) - propozycja rządu zapewni elektrowniom zysk nadzwyczajny rzędu 150 zł/MWh.
Czy naprawdę nie można 10 mld zł wydać lepiej, rozsądniej, biorąc pod uwagę nie tylko chciwość paru firm, ale skutki ekonomiczne dla gospodarki (niepotrzebnie wysoka opłata OZE i zagrożenie dla branży drzewnej i ciepłowniczej), bezpieczeństwo energetyczne kraju (brak inwestycji w zwiększenie rezerwy mocy oraz zagrożenie awaryjnego wyłączenia z systemu bloków węglowych), czyli zwyczajnie rację stanu? Jeżeli rządowi naprawdę zależy na zrealizowani ścieżki OZE w pierwszym okresie kontrolnym (2022), to warto np. zaważyć, że "Krajowy plan rozwoju mikroinstalacji OZE" autorstwa IEO (link) potwierdza (w oparciu o realny potencjał, też przyłączeniowy i możliwości wykonawcze), że w 2022 roku źródła fotowoltaiczne na domach i w małych firmach mogą wyprodukować 4,2 TWh energii, czyli dwukrotnie więcej niż technologia współspalania wg założeń projektu rozporządzenia (21 TWh/10 lat=2,1 TWh). Bedzie nie tylko czyściej i bezpieczniej, ale i taniej. Dawno temu synonimem skandalicznej rozrzutności byli nowobogaccy, zapalający sobie cygaro banknotem dużej wartości dla chwilowej uciechy, chyba jednak akurat tej tradycji polska energetyka nie powinna pielęgnować.