W sensie strategii konkurencji na rynku regulowanym ustawą o OZE wyróżnić
można trzy rodzaje odnawialnych źródeł energii
- O wysokich nakładach inwestycyjnych i niskich
kosztach eksploatacyjnych - WNI. W
tej grupie generalnie mieszczą się elektrownie słoneczne, wiatrowe, zazwyczaj wodne,
w niektórych lokalizacjach geotermalne
- O wysokich nakładach inwestycyjnych i wysokich
kosztach eksploatacyjnych – WNIiE.
Są to technologie energetycznego wykorzystania biomasy w nowych instalacjach
- O niskich nakładach inwestycyjnych
(dostosowawczych) i wysokich kosztach
eksploatacyjnych – NNI. Jest to zasadniczo
technologia współspalania biomasy z węglem w istniejących elektrowniach węglowych.
Świat z wielu powodów inwestuje w źródła pierwszego rodzaju
WNI. Kraje uwzględniają najmniejszy
wpływ tych źródeł na środowisko, brak emisji z procesów spalania, i stosunkowo
najmniejsze naruszenie w wyniku ich eksploatacji innych zasobów produkcyjnych
(np. glebowych), ale przede wszystkim dlatego, że te źródła po zainstalowaniu
prowadzą do nieuchronnego spadku kosztów energii w dłuższym okresie i do
rozwoju innowacji w zarządzaniu siecią i popytem. Naukowcy są zasadniczo
przekonani, że inwestycjami WNI można już do 2050 roku
pełni zelektryfikować świat, w tym Polskę. Jak
różne kraje, w tym Polska mogłyby do tego celu dojść pokazuje
raport
Uniwersytetu Stanforda przygotowany ze wsparciem naukowców z Berkeley i
TUB.
Tymczasem polska polityka energetyczna od kilku lat podąża w
innym kierunku. Najbardziej preferuje
inwestycje najtańsze – NNI,
czyli „tanie” (inwestycyjnie) współspalanie”, a dalej się już nie interesuje
hołdując zasadzie, że „jakoś to będzie”. Politycy nazywają eufemistycznie źródła NNI "stabilnymi" i uzasadniają takie preferencje twierdząc, że jesteśmy krajem na dorobku. Nie przejmują się zdroworozsądkową
zasadą, że „biednego nie stać na tanie
rzeczy bo te szybko się niszczą”. Przejawem pewnego zrozumienia przez rząd tego
faktu jest jednak zrezygnowanie we wprowadzanym ustawą o OZE, aukcyjnym
systemie wsparcia, z bezwzględnego obowiązku
dostarczania zadeklarowanej ilości energii rokrocznie, w okresie 15 lat.
Od przewidywanego wejścia w życie nowelizacji (tj. 1 lipca 2016 r.), Minister Energii
może skrócić ten okres dowolnie, dla dowolnie wybranej technologii do np. 1
roku. Tajemnicą Poliszynela jest to, że celem tego rozwiązania jest podtrzymanie przy
życiu uznanej za "stabilną" technologii współspalania i
umożliwienie jej funkcjonowania jako głównego beneficjenta systemu aukcyjnego.
Bez złagodzenia wymogu 15-letniego okresu
obowiązku niezawodnych dostaw deklarowanych wolumenów energii i kar z tym związanych,
elektrownie współspalające w starych blokach nie byłyby w stanie
produkować energii niezawodnie i zyskiem w tak długim okresie.
Powyższy podział OZE na trzy grupy „gorsza, lepsza i
najlepsza” ma szerszy sens strukturalny,
ekonomiczny, rynkowy oraz biznesowy. W grupie WNI działa więcej tak
zwanych niezależnych inwestorów i producentów energii (ang. IPP) niż korporacyjnych, a w grupie NNI (i w zbiorze, tzw. „koszyku aukcyjnym” konkurujących ze sobą technologii OZE) jest
tylko energetyka korporacyjna. Brak rzetelnej ceny referencyjnej dla energii elektrycznej
ze spalania wielopaliwowego powoduje, że cały koszyk aukcyjny jest fikcją,
pozorującą, że spełnione są warunki konkurencji, w ramach których współspalanie
może zgodnie z unijnym prawem generować nadzwyczajne zyski. Krótkoterminowe dopuszczenie
NNI do koszyka podnosi ryzyko i wpływa
demotywująco także na tych którzy zamierzali inwestować w WNIiE. O ile źródła WNI -zwane też „capexowymi”, dałyby szanse
na obniżenie kosztów i cen energii w kraju, o tyle – przy opisanym wyżej podejściu
ustawodawcy - źródła NNI, zwane też
„opexowymi” są jedynie okazją na doraźne
podratowanie budżetów energetyki korporacyjnej przy nieuchronnym wzroście
kosztów zaopatrzenia w energię elektryczną w dłuższym okresie.
IPP zaciągając kredyty bankowe na inwestycje WNI stają się, na regulowanym rynku
energii, zakładnikiem obowiązującej już od szeregu lat polityki energetycznej w
której dominuje interes energetyki korporacyjnej opartej na procesach spalania paliw kopalnych i ich współspalania z biomasą.
W skutek jednoczesnego spadku cen hurtowych energii i cen zielonych certyfikatów (do pewnego stopnia regulowany element
dotychczasowego wsparcia dla energii z OZE),
elektrownie wiatrowe oddają energię do sieci poniżej skalkulowanych
wcześniej kosztów, bo zwyczajnie nie mają innego wyjścia. W efekcie mniej lub
bardziej świadomych regulacji rynku energii z OZE, działa zasada, że nawet
jeżeli IPP zbankrutuje, to jego elektrownia pracuje na chwałę ojczyzny i
realizuje polskie zobowiązania klimatyczne wobec UE. W nieuchronnym postępowaniu
upadłościowym za bezcen przejmie ją korporacja. W latach 2012-2013, gdy
w efekcie nadmiernej chęci szybkiego zarobienia na współspalaniu, gwałtownie spadła wartość zielonych certyfikatów, a inwestorzy razem z bankami
popadli w kłopoty, korporacje takie jak PGE stosunkowo tanio zakupiły projekty
wiatrowe (zarówno pracujące jak i przygotowane do fazy realizacyjnej). Państwo
jako właściciel grup energetycznych nauczyło się uwłaszczania na nieswoim
majątku i łatwego zarobku, i w sytuacji jaka wytworzyła się wcześniej na rynku (niska
cena giełdowa zielonych certyfikatów) oraz w perspektywie krociowych zysków w
aukcjach na współspalanie, będzie w
oparciu o aktywa korporacyjne przejmować bankrutujących właścicieli źródeł WNI. Dużym ułatwieniem w przejmowaniu zwłaszcza majątku wiatrowego będzie wprowadzany ustawą o OZE od nowego roku brak obowiązku odbioru energii po średniej cenie hurtowej i stworzona możliwość wypowiadania umów na zakup energii z OZE >500 kW. Samym źródłom nic złego się nie
stanie. Tylko nieliczni inwestorzy poważnie
rozważają możliwość zdemontowania najnowszych
elektrowni i zainstalowania ich w innym kraju o większej
przewidywalności inwestowania w OZE.
Przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni, mówi porzekadło.
Państwo i korporacje nauczone łatwego żeru też będą na żerowisko wracać i
szukać nowej padliny. Świeżym mięskiem zgrillowanym
ustawą o OZE mają stać się teraz prosumenci. Pierwszą, próbną partią do
wykorzystania stali się ci, tych którzy w II połowie 2015 roku zainwestowali w
mikroinstalacje, z myślą o wprowadzonych
w ustawie o OZE z 20 lutego ub. roku tzw. taryfach gwarantowanych. Miały
obowiązywać od początku br., ale po dwu nowelizacjach ustawy o OZE (grudniowej i oczekiwanej
czerwcowej) można zapomnieć o tej bezpiecznej „przystani” dla obywateli i dla
krajowych producentów urządzeń dla OZE, którzy zainwestowali pod zwymiarowany
ustawą segment rynku kilkuset tysięcy najmniejszych mikroinstalacji. Zamiast
zwrotu poniesionych nakładów w formie zapłaty za energię wprowadzoną do sieci po
określonej cenie, obecna nowelizacja oddaje korporacjom znaczną część energii prosumenckiej za darmo.
Prosumenci wnieśli zatem swoim kosztem początkowy
wkład w rozwój technologii i rynku instalatorskiego, a ich instalacje
przysparzają korzyści środowiskowych
Polsce i zysków korporacjom.
W najbliższą środę w Sejmie
przegłosowane zostaną ostatnie senackie poprawki do nowelizacji ustawy o OZE. Ustęp 11 w art. 4 nowelizacji
brzmi tak:
„Nadwyżką ilości energii elektrycznej
wprowadzonej przez prosumenta do sieci wobec ilości energii pobranej przez
niego z tej sieci [minimum 20-30%, choć w
praktyce może być znacznie więcej, przyp. aut.] dysponuje sprzedawca (…) w celu pokrycia kosztów rozliczenia, w tym
opłat [za usługę „rozliczenia” , ale
czytając przepisy literalnie, tylko tej darmowej „nadwyżki”, przyp. aut.].
Nawet gdyby prosument dostał
zapłatę za całość (100%, bez obowiązkowego 20-30% haraczu) wyprodukowanej energii po cenie wynikającej z składnika zmiennego w
swojej taryfie za energię, to i tak musiałby
w całym okresie eksploatacji dopłacić do inwestycji minimum kilka tysięcy
złotych (ujemna wartość wskaźnika NPV). Choć
kwestie podatków dla prosumenta nie są ostatecznie rozstrzygnięte (poselski
projekt nowelizacji opracowany w ministerstwie energii nie ma ani oceny skutków
regulacji ani opinii ministerstwa finansów), to ustawodawca w sposób jednoznaczny
zwalnia tylko sprzedawcę (zakład energetyczny)
z podatku CIT od pozyskania nadwyżki, którą ten może dowolnie dysponować,
i która zresztą będzie miała dla niego dużą wartość w letnich
południowych szczytach zapotrzebowania na energię.
Ustawa została uchwalona przez Sejm
w dniu 10 czerwca i trafiła do Senatu. Obecny na posiedzeniu senackich komisji
przedstawiciel Biura Legislacyjnego Kancelarii Senatu
w
swojej opinii dostrzegł problematyczność m.in. ww. przepisu z art. 4. Pytał
o to, w jaki sposób
sprzedawca po
pokryciu kosztów rozliczenia (dystrybucji) ma zwrócić prawdopodobnie wygospodarowaną
„nadwyżkę z nadwyżki”. Legislator Senatu pytał też, czy wyraz
„dysponuje” (sprzedawca dysponuje nadwyżką)
jest tu na miejscu i proponował aby zastąpić go wyrazem „nabywa” , ew. „bezpłatnie
nabywa”. Pytał też co się stanie z „nadwyżką nadwyżki”
jeżeli prosument wprowadzi do sieci
w ciągu roku więcej energii niż 20-30% ponad
to co pobierze. Ze strony Ministerstwa Energii uzyskał wymijającą odpowiedź i
został pouczony, że „sieć elektryczna nie jest magazynem tylko akumulatorem”
(jakby to – w kontekście poruszonego problemu - nie były synonimy i jakby miało
to znacznie w poruszonej przez senackie biuro legislacyjne kwestii prawnej).
Obecny na posiedzeniu Komisji przedstawiciel sprzedawców (TOE) twierdził z
kolei, że darmowa „nadwyżka” w wysokości 20-30% w stosunku do zużycia energii przez
prosumenta nie pokryje „kosztów rozliczenia”.
Nie wiadomo kto w tej sytuacji
jest
beneficjentem, gdzie jest nadwyżka i co się z nią dzieje. Wiadomo tylko, że przy
obecnej wysokości składnika zmiennego w taryfach prosument dopłaca.
Nawet w przypadku Krajowej Dyspozycji Mocy (KDM) czyli
służby dyspozytorskiej będącej w gestii
operatora sieci przesyłowej, która dysponuje mocą dużych centralnych (węglowych)
jednostek wytwórczych (JWCD), KDM nie zarabia na odebraniu od JWCD i obrocie
energii uznanej za niepotrzebną, „nadwyżkową”. Gdyby nawet pominąć nieopłacalność inwestycji
prosumenckich, to jeżeli chce się traktować prosumenta nie gorzej (zgodnie z
dyrektywą 2009/28/WE powinno się traktować lepiej) niż profesjonalnego dostawce
energii (w tym JWCD) i jeżeli
ustawodawca chce aby adresat regulacji wiedział o czym jest mowa, ww. ustęp powinien brzmieć co najmniej tak:
„Sprzedawca
zobowiązany dokonuje zakupu energii elektrycznej będącej różnicą pomiędzy
ilością wprowadzonej przez prosumenta do sieci a ilością energii pobranej przez niego z tej
sieci”.
W podobny sposób w ustawie zdefiniowany jest obowiązek
zakupu energii z OZE o mocy nie mniejszej niż 500 kW (art. 42 ustawy - choć wtedy
jest ustalona rynkowa cena odbioru energii), lub w przypadku OZE o mocy powyżej
500 kW (wtedy cena jest negocjowana). Wówczas
przynajmniej teoretycznie byłaby przestrzeń do negocjacji ceny „rynkowej”, co pozwoliłoby
też uniknąć ryzyka niezgodności przepisu z unijnymi zasadami pomocy
publicznej. Sprzedawca może bowiem „dysponować
tylko swoja własnością (a tu można sobie nawet też wyobrazić bardziej drastyczne
przypadki, np. zadysponowanie w taki sposób, że energia zwracana jest
prosumentowi i nawet jak jej nie potrzebuje to i też za nią płaci) , ale
poczucie elementarnej sprawiedliwości mówi, że państwowy monopolista nie powinien uwłaszczać się na części praw
majątkowych prosumenta (tzn. poniesionych przez niego kosztów i ryzyka), bez
jego zgody, bez jasnego celu publicznego i bez odszkodowania (zapłaty za
energię).
Obecna konstrukcja zasad obrotu energią prosumentów w
ustawie o OZE otwiera drzwi przed rugowaniem właściciela mikroinstalacji z jego praw do energii
wyprodukowanej. Faktyczne oszczędności w efekcie zainwestowania w prosumenckie
OZE zależą od relacji pomiędzy składnikiem stałym i składnikiem zmiennym opłat za energię w taryfach „G” i w
umowach kompleksowych. Proporcje pomiędzy tymi składnikami zmieniają się wg od
wielu lat trwałego trendu: w taryfie rośnie część stała i spada część zmienna na
rachunkach. Oznacza to, że z czasem,
czym bardziej prosument oszczędzać będzie na zużyciu energii tym mniej zyska
finansowo. Jednocześnie konstrukcja taryf jest taka (odzwierciedla to realne
koszty dostaw energii w systemie scentralizowanym), że im mniejsze zużycie
energii, tym łączny koszt przypadający na kWh jest wyższy.
Polskie gospodarstwa domowe czeka rewolucja w poprawie efektywności
energetycznej, zarówno jeśli chodzi o potrzeby energetyczne budynków
mieszkalnych, jak i urządzeń AGD. U przyszłych
prosumentów, którzy już osiągnęli pewien poziom nasycenia w odbiorniki energii
elektrycznej (a tacy zasadniczo mogą inwestować w mikroinstalacje), wymiana
starych odbiorników na energooszczędne prowadzić będzie do mniejszego
zapotrzebowania na energię elektryczną.
Oznacza to, że jeżeli zainwestowaliby teraz i nawet możliwie najbardziej
optymalnie dobrali wielkość instalacji do aktualnych potrzeb, to z czasem „nadwyżka”
energii z ich mikroinstalacji rosła będzie
grubo ponad 20-30%. Może dojść do sytuacji gdy, dzięki sidłom sprytnie zastawionym na
prosumentów w ustawie o OZE, większość wyprodukowanej energii i jej rynkowo
wycenionej wartości za darmo wpadnie do kieszeni koncernów.
Mikroinstalacje
prosumenckie to typowe źródła WNI. Dla
ścisłości warto pamiętać, że nie są to źródła
o „zerowych kosztach eksploatacyjnych”. Nie wolno zapominać o koszach obsługi,
serwisu, napraw, zużyciu własnym energii, kosztach likwidacji instalacji, a
przede wszystkim o amortyzacji i kosztach finansowych i podatkowych. Nie ma
zatem prostej ucieczki przed pułapką jeżeli już się zainwestuje w źródła WNI. Także schodzenie z mocami
instalacji w dół, tak aby uwzględnić przyszłe, niższe zapotrzebowanie na
energię elektryczną gospodarstw domowych da odwrotny efekt ekonomiczny, bo wraz
ze zmniejszaniem mocy proporcjonalnie znacznie mniej spadają koszty niż
wydajność instalacji. Wykreślnie z
ustawy taryf gwarantowanych (ang. FiT),
które miały najsilniej pobudzić rynek najmniejszych mikroinstalacji (do 3 kW), dostępnych
jedynie przy FiT dla drobnych inwestorów,
spowoduje, że ten segment rynku już
się nie rozwinie. W tej sytuacji małe instalację w przeliczeniu na jednostkę
mocy zainstalowanej (1 kW) są i pozostaną zdecydowaniem droższe od instalacji
10-40 kW. Inwestowanie w małe i teoretycznie dostępne dla dużej rzeszy
prosumentów mikroinstalacje OZE na zawsze przestanie się opłacać, a w zasadzie będzie się mniej
opłacać niż inwestowanie w większe (przy obecnej polityce - tańsze) mikroinstalacje nadwyżek finansowych przez pojedynczych bogatych
hobbystów mieszkających zazwyczaj w dużych posiadłościach.
Zwykli prosumenci, jeżeli już nieopacznie zainwestują, nie
będą mieli dobrego wyjścia. Nie zdemontują instalacji. Obciążeni spłatą kredytu
będą się godzić na nawet najmniejsze oszczędności i pomimo coraz większych
transferów finansowych do koncernów nie
będą też skłonni do realizacji polityki efektywności energetycznej. Będą raczej
zainteresowani kupnem tańszych ale bardziej energochłonnych urządzeń-odbiorników energii elektrycznej. Nie tylko
na pokaźnych „nadwyżkach” energii, ale także na ich kredytach i wysiłku
inwestorskim uwłaszczą się znowu koncerny energetyczne, z z nimi państwo. Ci którzy nie będą w
stanie spłacać odsetek oddadzą swoje instalacje za spłacenie reszty kredytu, a
potem dopiero będą płacić krocie za energię z sieci. Z prosumentami stanie się
tak jak z właścicielami farm wiatrowych–zostaną wykorzystani, wywłaszczeni i
porzuceni „z dzieckiem na ręku na dworcu centralnym”. Różnica jest tylko taka, że pierwsi wiatrakowi inwestorzy w krótkim okresie jednak zarobili i mogli dłużej przetrwać w czasie "certyfikatowej bessy". Pożywna swieżonka z
młodego mięska już się grilluje i trafi znacznie szybciej jako przekąska na i tak już suto zastawiony
energetyczny pański stół.
PS. Na nieoczekiwane zaproszenie Przewodniczącego
senackiej Komisji Środowiska – senatora Zdzisława Pupy, w dniu 14 czerwca ‘2016 uczestniczyłem w połączonym posiedzeniu
senackich komisji poświęconym debacie nad uchwaloną przez Sejm w dniu 10 czerwca nowelizacją ustawy o OZE. Dyskusja
– zgodnie z tym co opisałem- zainicjowana
została przez Legislatora Senatu. W niezwykle delikatnej formie zgłosił swoje
wątpliwości co do, niezdefiniowanych dalej w ustawie terminów „dysponowania
nadwyżką energii” i samą „nadwyżką”, które pojawiły się w art. 42 ust. 11. Po zignorowaniu tych
wątpliwości przez przedstawicieli Ministerstwa Energii, zabrałem głos wskazując
na ich zasadność i zaproponowałem ad hoc – tak jak opisano w
artykule powyżej - częściowe rozwiązanie tego, moim zdaniem kardynalnego problemu. Pan Minister Andrzej Piotrowski,
który reprezentował Ministerstwo Energii i stronę rządową, odpowiedział szybko,
krótko i raczej nie ad rem tylko ad personam: „nie dopatrzyliśmy się wartości
merytorycznej w propozycji Instytutu Energetyki Odnawialnej spółka z o.o.,
która odnosi się do poprzedniej wersji ustawy”. Wydawało mi się, że Pan Minister
postawił akcent na „spółka z o.o.”. Pan Minister sprawiał wrażenie osoby zadowolonej
ze swojej odpowiedzi i ze swoich dokonań.