Posiedzenia sejmowej Komisji do Spraw Energii i Skarbu
Państwa poświęcone rozpatrzeniu projektu nowelizacji ustawy o OZE budzić mogą
wręcz zażenowanie. Śledzący tę debatę blogier
Wolność energetyczna opisał przykładowe niespójności w projekcie
nowej regulacji, uniemożliwiające (co skrupulatnie udokumentował) prowadzenie w Sejmie racjonalnej debaty, nie wspominając o legilsacji. Trudno nawet mieć pretensję
do posłów, bo jak ją prowadzić, jeżeli do końca nie wiadomo nawet o co autorom
przedłożenia (autorem jest Ministerstwo Energii - ME) chodzi lub gdy nie
potrafią tego posłom wyjaśnić. W projekcie regulacji, która ma charakter
gospodarczy, nie wiadomo nawet kto, ile i z jakiego tytułu otrzymuje (i czy
faktycznie otrzymuje) korzyść ekonomiczną, co podlega opodatkowaniu i kto za co
płaci. Jak zatem można taki projekt procedować i nad nim głosować?
Zgodnie z uzasadnieniem do nowelizacji, zaproponowany
system „opustowy” (przykład nowomowy, chodzi o niesymetryczny barter) ma
doprowadzić do szerokiego rozwoju prosumeryzmu. Minister Andrzej Piotrowski
odpowiadając na pytania posłów w czasie pierwszego czytania projektu zmian w
ustawie przyznał,
że nie policzył opłacalności inwestycji prosumenckich w proponowanym systemie
opustowym, ale dodał, że prosumenci mają realizować swoje inwestycje
z pobudek ekologicznych (licząc się ze stratami), a nie ekonomicznych. Z kolei
Pani Poseł Anna Zalewska występując w imieniu klubu zapowiedziała, że „PiS jest
za ty tym co daje wolności: za prosumentem, za mikro i małymi instalacjami, za różnorodnością”. IEO w
swojej opinii wykazał
(str.10 opinii), że
nawet proste okresy zwrotu nakładów (bez dyskonta) na inwestycje
prosumenckie wynoszą ponad 50 lat, a projekt zmian niszczy
różnorodność technologiczną. Z mętnymi propozycjami ekonomicznymi męczą się środowiska
instalatorów starając się znaleźć jakąś szansę na ewentualną niszę, gdzie ewentualna
inwestycja prosumencka mogłaby się opłacać, ale kwadratura koła nie przynosi
efektów i nie może przynieść. Podchwytliwe zadanie postawione im przez ME nie
ma bowiem rozwiązania, przynajmniej wtedy gdy stosuje się zwykłą teorię
ekonomii i zwykłą arytmetykę, a nie logikę
odwróconą.
Na brak logiki w materiale nad jakim obecnie pracuje Sejm
oraz w komentarzach do tego materiału ze strony ME zwracają
uwagę prawnicy. Zdaniem
Wojciecha Kukuły ME chce, aby Polska zrealizowała unijny cel OZE jak
najmniejszym kosztem i w tym celu różnymi środkami eliminuje z systemu
elektrownie wiatrowe dla których (maksymalna) cena referencyjna miała wynosić
385 zł/MWh, a jednocześnie wspierać zamierza biogazownie dla których (zgodnie z
poprawkę popartą przez ME) cena referencyjna nie mogłaby być niższa niż 550
zł/MWh. Nie chodzi tu o brak zasadności we wspieraniu biogazowni, ale o trzeszczącą
z powodu braku logiki uzasadnienie, które wskazuje także na chęć preferowania tzw. źródeł
„stabilnych”. Gdyby rozumieć że chodzi o koszty bilansowania źródeł
niestabilnych to w przypadku energetyki wiatrowej wynoszą ok. 15 zł/MWh, a
różnica w cenach ma wynosić co najmniej 165 zł/MWh. Zwykła logika i arytmetyka w takich sytuacjach
zawodzą.
Magiczne słowa „stabilność” (kolejny przykład
nowomowy) występuje wielokrotnie w uzasadnieniu do projektu nowelizacji. IEO
w swojej ocenie projektu pisze, że kryterium
„stabilności” jest niezdefiniowane, ale pod tym hasłem projekt najbardziej
promuje, coś odwrotnego - technologię
faktycznie najbardziej niestabilną, awaryjną i nieprzewidywalną, czyli
współspalanie biomasy z węglem w elektrowniach systemowych.
To są tylko wybrane przykłady, gdzie przy analizie
projektu zmian w ustawie o OZE logika okazuje się nieprzydatna. Ale warto
zwrócić uwagę, że legislacyjną nowomowę, czyli zastępwanie powszechnie zrozumianych wyrazów sztucznymi,
tylko z pozoru poprawnymi, które jednak
ogłupiają obywateli oraz dezorientują samych adresatów regulacji. Obok „stabilności”
i „opustu” (obecnie z tego terminu ME się wycofuje, ale nie z tego co on
faktycznie oznacza – transfer środków od prosumenta do zakładu
energetycznego) w projekcie zmian w
ustawie i w uzasadnieniu jest więcej
niezdefiniowanych wytrychów językowych, które uniemożliwiają zrozumienia
istoty sprawy i wywołują efekt wieży Babel –braku możliwości prowadzenia
racjonalnej dyskusji i porozumienia, zresztą nie tylko w Sejmie. Największe
zamieszanie pojęciowe wywołują błędnie wprowadzone do ustawy pojęcia
„prosumenta” i „klastra”.
Wg definicji w projekcie nowelizacji „prosument” to
odbiorca końcowy wytwarzający energię elektryczną z OZE w mikroinstalacji w celu jej zużycia na
potrzeby własne, niezwiązane z wykonywaną działalnością (gospodarczą). Jak
wykazano wcześniej „prosument” ma prawo tylko tracić na inwestycji, ale
dlaczego nie może zużyć energii w swojej małej firmie skoro te właśnie płacą w
Polsce najwięcej za energię i maja płacić jeszcze więcej z uwagi na podnoszenie
własne tą ustaw opłaty przejściowej?
Dlaczego ma zużywać energię tylko na własne potrzeby, gdy w Polsce
potrzeba energii elektrycznej, a najbardziej tej prosumenckiej w szczytach
zapotrzebowania? Propozycja ME odciąga prosumenta od sieci, zamiast włączać go
w sieć i dzięki temu poprawiać efektywność ekonomiczną inwestycji i obniżać
wysokość wymaganego wsparcie dla OZE. Nie ma w tym logiki i dlatego żaden inny kraj
prawnie nie zamyka prosumenta w zaciszu
domowym.
Zdumiewa definicja klastra i budzi wątpliwości
potrzeba jej tworzenia. Klaster energii – to wg autorów nowelizacji - cywilnoprawne
porozumienie dotyczące wytwarzania i równoważenia zapotrzebowania lub obrotu
energią z OZE lub z innych źródeł lub paliw, w ramach jednej sieci
dystrybucyjnej na danym obszarze.
Klaster ma barć udział w aukcjach
na dostawę energii do sieci (jedyny instrument wsparcia jaki proponuje ustawa o
OZE). Skoro w aukcjach chodzi o sprzedaż
po określonej cenie (pod groźbą kary za niedostarczenie) zadeklarowanej ilości wytworzonej energii do sieci (zazwyczaj całości, bo cena odbioru będzie wyższa niż cena energii z sieci), to dlaczego różne podmioty miałyby tworzyć
klaster, który ma „równoważyć zapotrzebowanie własne”? Autorzy tego nie wyjaśniają
(faktycznie trudno by było). Skąd zatem
ta koncepcja, która powoduje zamieszanie? Domyślać się tylko można, że w tej
nowomowie chodzi o spółdzielnie energetyczne, choć nie ma zapotrzebowania
społecznego na tworzenie klastrów/spółdzielni, a przynajmniej nie widać w Polsce
dużych mas społecznych wołających „my chcemy OZE w klastrach” (wiele osób i
firm chce naprawdę mieć OZE). Jak
tworzyć w Polsce spółdzielnie energetyczne skoro OZE nie uzyskały w Polsce tzw.
grid partity” (zrównania kosztów energii z OZE z cenami energii, bez kosztów
stałych, z sieci) i nie ma nadwyżki
finansowej jaką spółdzielcy mogliby się podzielić? Gdy do tego momentu za 5-10
lat dojdziemy, spółdzielnie powstaną
spontanicznie, oddolnie. Podobnie jak w przypadku prosumenta klastry maja się w
jak największym stopniu same się bilansować, czyli jak najmniej korzystać z
sieci, gdy jednocześnie spółki operatorskie prowadzą olbrzymie inwestycje
sieciowe, a system potrzebuje energii. To tylko przykłady niespójności, a wręcz
nieprzezwyciężalnych sprzeczności w projekcie regulacji źle świadczą i o
koncepcji ustawy i jakość pracy polskich legislatorów.
Panowało przekonanie,
że niska jakość regulacji w OZE wynika nie tyle z niechęci ile z niewiedzy administracji i
polityków. W tym celu organizuje się np. konferencje międzynarodowe i wyjazdy polityków do krajów „wiodących
w OZE”. I rzeczywiście politycy chętnie jeżdżą do Niemiec, Danii, Szwecji i
przejmują niektóre idee oraz wprowadzają do polskiego prawa. Niestety robią to
dość rzadko, ale przypadkowo, zapominając że nie wszystko, a w zasadzie nic nie jest transferowalne
i replikowalne wprost. Poza geografią
Polskę i ww. kraje dzieli bowiem czas - lata zapóźnienia w zakresie rozwoju
szeroko rozumianego rynku OZE - szeroko bo wcale nie chodzi o "procenty udziałów"
energii z OZE w bilansach krajowych (tu jednym ze
światowych liderów jest spalający biomasę Bangladesz). Prof. Zbigniew
Styczyński, znawca niemieckiego przełomu w energetyce w swoim najnowszym
artykule „Transformacja systemu
elektroenergetycznego w Niemczech” pokazuje jak potężną pracę społeczną, technologiczną, gospodarczą Niemcy wykonali w tym
zakresie od 1980 roku i że pewnych etapów nie da się „przeskoczyć” i że na
pierwsze widoczne efekty regulacji trzeba czekać 10-20 lat.
Problem zaczyna się wtedy, gdy polscy politycy zobaczą fragment systemu, np. że Niemcy obniżają taryfy FiT, bo wtedy maja argument
żeby ich w ogóle w Polsce nie wprowadzać, a jak Niemcy wprowadzają próbne
aukcje OZE w jednym koszyku technologicznym, to politycy w Polsce idą dalej i wprowadzają „totalny” system aukcyjny. Dzieje
się to bez zważania na różnice w rozwoju, na różnice w cenach energii elektrycznej dla gospodarstw
domowych w obu krajach (polskie gospodarstwo domowe płaci 2 razy więcej za energię, ale niemiecka
firma płaci za nią mniej niż polskie MŚP), bez patrzenia na to, że wraz z
rozwojem tamtejszego rynku kompletne instalacje w Niemczech stały się średnio
30% tańsze niż w Polsce. Paradoksem logicznym jest to, że politycy skwapliwie
wprowadzaj regulacje wyprzedzające nawet unijne zalecenia zmniejszania
intensywność wsparcia w OZE, tak jakby Polska była już światowym liderem, a
jednocześnie walczą o derogacje dla sektorów schyłkowych w energetyce, aby podtrzymać
zapóźnienie technologiczne naszego kraju. Brak tzw. „relewancji czasowo-przestrzennej” i kolejna okazja do nieudanego transferu
rozwiązań może pojawić się także wtedy, gdy czytający doniesienie o tym, że wiceminister
Andrzej Piotrowski odwiedził szwedzkie klastry
pomyśli, że w Polsce dzięki nowej regulacji można będzie zrobić druga Szwecję, gdy tymczasem tamtejsze
klastry nie maja nic wspólnego z tymi z projektu ustawy o OZE, a Szwedzi nie takimi ustawami tworzyli klastry (huby technologiczne).
Nie wiadomo na ile w podejmowanych już od 2012 roku i
nieudanych bo jeszcze nieuzasadnionych relacjami cen próbach transferu koncepcji spółdzielni energetycznych do Polski zaważył brak świadomości istnienia ograniczeń w replikowalności wprost rozwiązań
zagranicznych. Przychodzi na myśl przykład jednej z największych wpadek
słynnego antropologa Jamesa Frazera.
Frazer obserwując, że ludzie w różnych plemionach mają podobne rytuały,
w których uderzają w ziemię kijami, uznał że rytuały te miałyby oznaczać
biczowanie ziemi, karanie jej za to, że nie dała np. odpowiednich plonów. Jest
to przytaczane przez logików jako przykład tworzenia teorii, w którym twórcy
wydaje się, że objaśnienie zjawiska polega na podaniu niesprzecznej z obserwowanymi
faktami interpretacji. Tymczasem jedyne co Frazer mógł sensownie w tym
przypadku powiedzieć, jest to, że w wielu różnych plemionach ich członkowie uderzają
kijami w ziemię. Wszystko inne było nadużyciem intelektualnym lub brakiem świadomości złożoności problemu,
nawet w przypadku osoby tego formatu co Frezer.
Polskę czeka długa, ciężka droga do dobrych regulacji w OZE. Obecne sejmowe prace nad projektem nowelizacji ustawy o
OZE o nieodgadnionej w wielu miejscach
logice nie rokują nadziei na szczęśliwe zakończenie. Taka sytuacja w Polsce
się niestety powtarza. Zarówno zgłoszona przez Ministerstwo Gospodarki, w
afekcie (w odruchu zemsty na prosumentach), poprzednia próba nowelizacji z maja
ub.r. jak i obecna nowelizacja autorstwa Ministerstwa Energii (nie wiadomo z jakich pobudek zainicjowana)
zwyczajnie nie miały i wiele wskazuje ze nie mają sensu. Niepotrzebnie wywołują
zamęt logiczny, językowy, prawniczy, komunikacyjny, czynią prawo
i debatę prawną nieznośnymi, nawarstwiają i tak już
olbrzymie problemy w sektorze OZE. Napisaliśmy za dużo niepotrzebnych projektów
nowelizacji. Wisława Szymborska na pytanie dlaczego napisała tak mało wierszy w
długim życiu odpowiedziała: „bo mam w
domu kosz na sieci”. Nieprzemyślana koncepcja ostatniego projektu uniemożliwia jej
skuteczne poprawienie przed końcem czerwca, a więc do czasu odwieszenia wejścia
w życie obecnych przepisów. Z trojga złego byłoby najlepiej gdyby od lipca weszła w życie niedoskonała, ale mająca
znamiona logiki ustawa o OZE uchwalona w lutym ub. roku, zresztą z mądrym poparciem
posłów PiS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz