niedziela, lipca 26, 2020

Kto odpowiada za przemysł i krajowe technologie dla energetyki?


Zapowiedzi zmian ustawy o działach administracji rządowej i zmniejszeniu liczby ministerstw prowadzą do pytań o logikę i zakres struktury resortowej w rządzie, sens funkcjonowania wąskich resortów branżowych, takich jak energetyka. W czasie kiedy miała ona  „swoje” ministerstwo znalazła się w największym kryzysie i nie doczekała się polityki energetycznej.
Tytułowe  pytanie zadają sobie przedstawiciele przemysłu słysząc o planowanych roszadach w rządzie i zasadniczych  zmianach w polityce i strukturze budżetu UE. Kto np. na szczeblu rządowym może pomóc w zwiększeniu udziału polskiego przemysłu zielonych technologii w dostawach na rynek krajowy (tylko takie będą rosły) i zwiększeniu ich udziału w eksporcie  (brudnych technologii już nikt nie kupi) w sytuacji gdy UE planuje ochronę europejskiego przemysłu  granicznym podatkiem węglowym i dofinansowaniem zielonych technologii? A może byłoby lepiej gdyby rząd trzymał się z daleka od niewielkiej niszy jaką jest krajowa energetyka (zaścianek technologiczny z funkcją służebną w gospodarce i z udziałem poniżej 2% w PKB), a zaangażował się w rozwój przemysłu (ciągle ponad 40% w PKB), który jest wspierany aktywnie przez inne rządy w UE?
Wynegocjowaliśmy 125 mld euro (wg Kancelarii Premiera 139 mld euro) z UE dotacji na inwestycje w kolejnej dekadzie. Minimum 30%   - ok. 175 mld zł, co w przeliczeniu na rok dwu-trzy krotnie przekracza wartość wszystkich inwestycji w energetyce w ostatniej dekadzie -  ma być przeznaczone na cele klimatyczne. To są nowe okoliczności wymagające nowych rozwiązań strukturalnych. W energetyce innych jak „zielone” inwestycji już nie będzie. Kto zatem wyprodukuje urządzenia, rozwinie zielone technologie, zbuduje  wartość dodaną w dostawach technologii na rzecz największej od czasów planu 6-letniego transformacji przemysłowej i energetycznej, zmierzającej nieuchronnie w kierunku bezemisyjnej gospodarki ?
Gdyby nawet  80% z funduszy UE miało (jak dotąd) wyciec za granicę do Chin czy dostawców z UE (tyle w inwestycjach w nowe technologie mogą znaczyć dostawy urządzeń), to inni powinni się z naszego sukcesu negocjacyjnego cieszyć. Tak się może zdarzyć, pomimo że to już trzecia z kolei wieloletnia propozycja budżetowa UE z udziałem Polski jako biorcy dotacji netto (teraz wzmocnionej dodatkowo „Planem Odbudowy” i Funduszem Sprawiedliwej Transformacji). Faktycznie bowiem nikt strategicznie za przemysł nowych technologii, a zwłaszcza zielonych, nie będzie odpowiadał lub nawet gdyby odpowiada, nie dysponuje odpowiednimi do skali problemu instrumentami.
Pytanie o przemysł, o reindustrializację, o innowacje technologiczne w energetyce nie jest nowe.  Temat w Polsce odżywa wraz z kolejnymi strategiami przemysłowymi UE. W latach 2012-2014 Komisja Europejska przygotowała nt. reindustrializacji szereg dokumentów uwieńczonych  komunikatem z  2014 r. „For a European Industrial Renaissance”, w którym wiele poświęcono konieczności produkcji urządzeń dla nowej energetyki. W lipcu 2015 roku Ministerstwo Gospodarki przygotowało  projekt dokumentu „Priorytety Polityki Przemysłowej 2015-2020”. W tym czasie  prezydent Andrzej Duda opowiadając się za reindustrializacją i rozwojem polskiej myśli technicznej zapowiadał „potrzebujemy zdrowych przedsiębiorstw przemysłowych, a nie tylko sektora usług (…) wmawiano nam przez lata, że usługi to symbol nowoczesnej gospodarki, a silne gospodarczo są te kraje, które produkują”. Premier Beata Szydło werbalnie wspierała produkcję przemysłową, ale jej rząd rozumiał nowoczesny przemysł i reindustrializację na swój sposób - np. wielkie państwowe stocznie, a nie jakieś tam prywatne remontowe czy jachtowe, państwowe kopalnie i elektrownie na  węgiel a nie przemysł nowych technologii energetycznych. W praktyce zatem zapowiedzi budowy potencjału przemysłowego oznaczają rozwiązania sprzyjające państwowym koncernom i spółkom Skarbu Państwa, a nie małym i średnim przedsiębiorstwom (które są najbardziej elastyczne i innowacyjne)
W tych okolicznościach nowe technologie w energetyce  nie mogły się rozwijać w ówczesnym nowym resorcie Ministerstwa Energii (ME). Doszło tylko do powołania spółki państwowych koncernów energetycznych, które miały wyprodukować polski samochód elektryczny („na węgiel”), czemu jakoś od początku nie mogłem dać wiary (por. wpis sprzed 4 lat) i nic w tej sprawie nie zmieni zapowiedziana na 28 lipca br. prezentacja projektu polskiego samochodu elektrycznego przez spółkę Elektromobility  Poland. Innymi wytworami ME dla przemysłu na rzecz produkcji  urządzeń stały się  opublikowane w 2017r.  a już obecnie merytorycznie nie do przyjęcia, „Kierunki Rozwoju Innowacji Energetycznych” (KRIE), czy zalecana współpraca technologiczna z zagranicą (jako biorca technologii rodem z 3-go świata i płatnik) w zakresie małych reaktorów atomowych HTR i tym podobne „innowacje”, w które też trudno uwierzyć, tak ja w to że PGE (mające inne cele) z dnia na dzień stanie się Siemensem, GE czy Teslą.
Realnie za to brzmią obecne ostrzeżenia minister Jadwigi Emilewicz, że dopiero teraz politycy ze zdumieniem odkryli, że mogą być trudności z dostawami kluczowych produktów i wyrobów,  gdyż produkowane są one poza Europą, w państwach dotkniętych pandemią. Także Prezydent Andrzej Duda w swoim drugim programie wyborczym zapowiedział (już na konkretnym przykładzie), że „Polska potrzebuje zielonych technologii (…) dlatego tak mocno wspieramy fotowoltaikę”.
Za przemysłem, w tym zielonym tworzonym na zasadach Industry 4.0,  opowiadało się Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii (MPiT), ale z uwagi na silną pozycję formalną (ustawa kompetencyjna) i polityczną  ME niewiele mogło zrobić, gdyż strategia przemysłowa w energetyce musi bazować na nowoczesnej strategii energetycznej, ta na  globalnych megatrendach, a to nie miało miejsca. Przemysłowe firmy technologiczne muszą się opierać  najpierw na krajowym rynku nowej energetyki (której nie było), a potem eksportować, ale jak i gdzie eksportować  gdy krajowy rynek energii zgłasza zapotrzebowanie i wspiera technologie schyłkowe, których świat już nie chce? Zwłaszcza w energetyce odnawialnej silne wsparcie i konsekwentny rozwój na poziomie krajowym pociąga za sobą rozwój przemysłu. Nie są mi znane przykłady, kiedy bez zaplecza krajowego (z perspektywami rozwoju) jakaś firma uzyskała znaczącą pozycję na rynku europejskim lub globalnym jako dostawca urządzeń (dekadę temu w Chinach w celu zagranicznej ekspansji OZE stworzono najpierw  olbrzymi  rynek lokalny).
W marcu br. Komisja  Europejska, zgodnie z harmonogramem realizacji Zielonego Ładu,  opublikowała “Nową strategię przemysłową dla Europy”, w której zapowiedziała poprawę konkurencyjności przemysłu UE w skali globalnej oraz zwiększenie strategicznej autonomii Europy, w której  przemysł ma torować  drogę do neutralności klimatycznej. Temat produkcji przemysłowej zielonych technologii w UE stał się niezwykle ważny w dobie pandemii COVID-19 i załamywania łańcuchów dostaw wszystkich technologii, także  zielonych technologii z Chin, a w szczególności technologii fotowoltaicznej. Od  dostaw z Chin zależy UE i zaczyna zależeć Polska, która  pod względem tempa inwestycji (i zapotrzebowania na technologie)  zdobywa coraz silniejszą pozycję rynkową z powodu wysokich cen energii (spadek po Ministerstwie Energii) i środków UE, które z dobrze uzasadnionych powodów  przeznacza na słoneczne inwestycje, ale słabo wspiera krajowy łańcuch dostaw.
Tymczasem Polska nie ma strategii przemysłowej od 30 lat. W zakresie nowych technologii energetycznych w zasadzie nie ma nawet pomysłu na polski przemysł i realistycznej koncepcji, jak mógłby on się wpisać w rozwój . Wbrew deklaracjom i zapowiedziom sprzed lat, zamiast przemysłu nowych technologii  mamy zagraniczne montownie, które  zawsze mogą przenieść gdzie indziej, choćby na Ukrainę czy do Mołdawii. Większość firm działających na rynku to firmy konsultingowe, instalacyjne  lub developerskie, niewielu mamy producentów urządzeń oryginalnych (OEM), lub chociażby kluczowych komponentów. Pomimo wydatkowania coraz większych środków z UE motywowanych „zielonymi inwestycjami”, nie wspieramy firm krajowych obecnie produkujących urządzenia dla zielonej gospodarki, w tym dla OZE i fotowoltaiki na rynku krajowym (np. brak przepisów wspierających tzw. „local content” i niski ślad węglowy w PZP oraz w zasadach wydatkowania dotacji na OZE i inne formy pomocy publicznej). Firmy nie tylko nie mogą się wesprzeć na rynku krajowym, a choć mają ograniczone możliwości  ekspansji zagranicznej, to też nie są wspierane w eksporcie zielonych  technologii (przykładem jest brak aktywności programu GreenEvo).
Polska już z drugi rok z rzędu instaluje po ok. 1 GW nowych źródeł fotowoltaicznych (15 miejsce a świecie i 5 miejsce w UE), a Polscy inwestorzy wydają rocznie 4 mld zł/rok aby zaopatrzyć się w moduły, systemy mocowań, inwertery i akcesoria (razem ok. 3,5 mld zł/rok ma same urządzenia). W latach 2021-2022  kwoty te ulegną podwojeniu. W łańcuchu  dostaw mamy kilkunastu  krajowych producentów urządzeń, w tym znaczącą grupę 6 prywatnych (często rodzinnych) firm produkujących moduły fotowoltaiczne (dysponują 10% unijnych zdolności  produkcyjnych) i kilku producentów systemów mocowań liczących się zagranicą. Fotowoltaika ma wsparcie obecnego rządu, a producenci urządzeń są w orbicie zainteresowań Ministerstwa Rozwoju i Ministerstwa Klimatu, w tym w działaniach na rzecz wzmocnienia potencjału produkcyjnego firmy przemysłowe mają patronat Pełnomocnika Rządu ds. OZE - ministra Ireneusza Zyski.  Ale od strony formalnej i instytucjonalnej, nawet ten wspierany politycznie obszar zielonych, strategicznych  technologii nie ma nawet dedykowanego departamentu odpowiedzianego za przemysł, który mając w ręku odpowiednią strategię przemysłową w sposób ciągły monitorowałby rynek dostaw i  reagowałby na dynamiczne zmiany w globalnych  łańcuchach  dostaw zielonych technologii, biorąc pod uwagę rozwój rynku krajowego i interesy krajowego przemysłu.
Mieliśmy ministerstwo przemysłu i handlu, potem ministerstwo gospodarki, potem (krótko) MPiT. Teraz z okrojonymi kompetencjami w zakresie realizacji polityki przemysłowej pozostały ministerstwa rozwoju i klimatu  oraz Ministerstwo Aktywów Państwowych (MAP), które widzi tylko państwową energetykę i państwowy przemysł w zakresie przetwarzania kopalnych surowców energetycznych. Ma nawet w strukturze departament ds. funduszy europejskich, choć fundusze UE  co do zasady nie wspierają paliw kopalnych, ale nie widzi potrzeby rozwoju firm technologicznych zielonej gospodarki, która zasadniczo jest prywatna. Postępy nadzorowanej przez MAP firmy technologicznej Elektromobility Poland nie wskazują, aby państwowe firmy (a nie prywatne jak Tesla) miały do odegrania jakąkolwiek rolę w dostawach technologii dla krajowej energetyki. Także działalność PFR i ARP, przez to że nakierowana jest przez MAP na wsparcie firm państwowych będących w jego zarządzie właścicielskim, mogłaby lepiej służyć zielonej gospodarce budowanej co do zasady na przemysłowych firmach prywatnych,  gdyby te miały silniejsze oparcie w strukturze Rady Ministrów. 
Plany inwestycyjne w rodzaju przekopu Mierzei Wiślanej czy CPK nie wpisują się ani w nową politykę przemysłową, ani w ramy finansowe UE (nie będą miały finansowania, a mogą być zablokowane z przyczyn środowiskowych). Wyzwanie jest na skalę Hilarego Minca, ale wspieranie firm państwowych w energetyce uzależni Polskę od importu technologii i osłabi zarówno bezpieczeństwo technologiczne jak i energetyczne.  Aż się prosi nowe ministerstwo ds. gospodarki z departamentem ds. produkcji urządzeń dla zielonej energetyki, ale warto mieć świadomość, że państwowe firmy zagrzebane głęboko w paliwach kopalnych nie są najlepszym wehikułem w wyścigu technologicznym jaki nas czeka.

niedziela, kwietnia 05, 2020

Organizowane często, szybko i z długoletnią perspektywą aukcje na energię elektryczną i ciepło z OZE sposobem na trwałe podtrzymanie inwestycji i odbicie gospodarki


Rząd niemiecki, oskarżany jest o to, że nie docenił problemów branży OZE związanych z pandemią COVID-19 i wywołanych nią problemów z terminową realizacją dostaw urządzeń m.in. z Chin. Nie zgodził się bowiem na poparcie inicjatywy legislacyjnej Bundesrat, mającej na celu przedłużenie 30-miesięcznego obowiązku zwycięzców aukcji na rozpoczęcie dostaw energii z OZE.

Rząd RP poinformował Komisję Europejską o woli ochrony wytwórców energii z OZE. W niedawno uchwalonej ustawie o szczególnych rozwiązaniach związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, dał możliwość uniknięcia kar i wydłużył  terminy dostarczenia po raz pierwszy energii z aukcji rozstrzygniętych w grudniu 2018 roku, w tym  inwestorów w farmy PV, którzy musieliby zrealizować swoje inwestycje do listopada br., o 12 miesięcy. Terminy te, zanim epidemia wybuchła, już przy okazji poprzedniej nowelizacji ustawy o OZE zostały wydłużone (problemy z dotrzymaniem terminów wynikały i dalej wynikają m.in. z nadmiaru biurokratycznych procedur) i wynoszą od 24 miesięcy dla farm fotowoltaicznych, poprzez 33 miesiące dla farm wiatrowych do 48 miesięcy dla elektrowni biomasowych i wodnych.

Przedsiębiorcom trudno się nie oburzać na rząd niemiecki (czyni to wymownie branża OZE) i nie docenić gestu rządu RP, który dostrzegł problem uzależnienia Polski (i UE) od dostaw technologii z Chin. Ale warto popatrzeć też na szersze konsekwencje przyjęcia określonego sposobu postępowania wobec inwestycji w energetyce i zadać pytanie, czy i co wypełni ew. lukę inwestycyjną, która z powodu szerszych i naglących  przesłanek gospodarczych i społecznych nie powinna się powiększać.

Nasz rząd w piśmie do komisarza ds. klimatu i wiceprzewodniczącego Komisji Fransa Timmermansa uzasadnił, że firmy OZE nie będą miały wystarczających środków i ukończenie niektórych projektów może zostać opóźnione lub nawet zawieszone i że w wyniku epidemii zabraknąć może pieniędzy na wszystko, a tym na wdrażanie Europejskiego Zielonego Ładu (EZŁ). Minister Środowiska stwierdził wprost, że EZŁ jest nie do utrzymania w ramach tej propozycji, którą przedłożył  Timmermans. Daleko idącą propozycję rozmontowania nie tylko EZŁ, ale też dotychczasowego unijnego filaru  polityki klimatycznej UE - wyłączenia Polski z unijnego systemu handlu emisjami CO2  przedstawił  w rozmowie z BiznesAlert.pl wiceminister aktywów państwowych.

Jakie recepty są proponowane?

W dobie walki z epidemią, ale też o środki i instrumenty na walkę o gospodarkę,  w tym w szczególności  inwestycje w energetyce,  dyskusja w Polsce idzie w zupełnie innym kierunku, niż w UE i na świecie. Komisja i Rada UE w ostatnich 2 tygodniach potwierdziły kilkukrotnie (najbardziej ogólne są konkluzje z 26 marca)  plan przygotowywania środków niezbędnych do przywrócenia normalnego funkcjonowania gospodarek i do powrotu na ścieżkę zrównoważonego wzrostu, z uwzględnieniem transformacji ekologicznej. W marcu spadały indeksy giełdowe wszystkich firm (S&P 500 o 20%), ale indeksy firm naftowych aż o 40-60%. Na świecie co najmniej w tym samym tempie co wcześniej wyłącza się bloki węglowe i wstrzymuje się rozpoczęte inwestycje węglowe.

W Polsce najbardziej skrajny pomysł zastąpienia EZŁ i przyśpieszenia inwestycji w energetyce, który technologicznie i ideowo przypomina plan sześcioletni Hilarego Minca zgłosił prof. Władysław Mielczarski. Zapowiedział, że potrzebujemy 14 nowych  bloków węglowych klasy 900 MW, na które powinniśmy znaleźć 82 mld zł oraz że produkcja energii z tych źródeł jako tzw. Strategiczny Zasób Energetyczny Państwa byłaby dotowana z budżetu państwa. W pewnym sensie ta koncepcja  zaczęła być realizowana przez Agencję Rezerw Materiałowych, która niedawno uznała skup nadprodukcji węgla za priorytet. Energetyka węglowa ma problemy z zasobami, które już eksploatuje. Pomimo spadku cen węgla i cen uprawnień do emisji (po ok. 20% r/r) największych państwowe koncerny energetyczne proszą  URE o podwyżki cen energii dla odbiorców indywidualnych w grupie „G” (ustawa zamroziła ja na poziomie z ub. roku i mają pozostać bez zmian do końca br.). Czy w tej sytuacji uzasadnione jest podtrzymywanie nadziei na powrót do energetyki węglowej?

Obserwowany w sumie niewielki spadek zapotrzebowania na  energię w I kw. br. rzędu 2% r/r (w marcu 3,5% m/m) niesie za sobą znacznie większe spadki cen energii (iRDN spadł o 19% kw/kw) i w jeszcze większym stopniu zwiększa udziały produkcji energii z OZE, która coraz bardziej wypierać będzie z rynku energię ze źródeł węglowych i pogarszać rentowności energetyki węglowej. Przemawiają za tym wysokie koszty stałe wielkoskalowej energetyki węglowej (w jeszcze większym stopniu jądrowej) i jej ciągle wysokie koszty zmienne, przez co niewielki spadek wielkości produkcji i przychodów silnie pogarsza rentowność. Natomiast bardzo niskie koszty krańcowe wchodzących na rynek OZE znacząco obniżają poziom hurtowych cen energii elektrycznej. W rezultacie ratowanie rentowności produkcji energii ze źródeł konwencjonalnych przez podnoszenie jej cen - na przykład za pomocą rynku mocy - w istocie powoduje poprawienie konkurencyjności OZE, a w efekcie jeszcze szybszy ich rozwój jak zauważa prof. Andrzej Szablewski z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN.

W dobie Covid-19 OZE sprawdziły się i sprawdzą w jeszcze innych aspektach. Pracując bezobsługowo i w rozproszeniu stały się odporne na spowodowane walką ze skutkami pandemii ograniczenia w poruszaniu się pracowników i pracy w większych grupach (wręcz skupiskach, jak to ma miejsce w kopalniach). Tu gdzie chodzi o szybkie inwestycje, cykle inwestycyjne w rozproszonej energetyce słonecznej (nie wspominając nawet o prosumentach, którzy realizują całość przedsięwzięcia w 3 miesiące) i wiatrowej realizowanej na lądzie (które także można skrócić do 2 lat) są  kilkukrotnie krótsze, niż inwestycje w technologie oparte na paliwach kopalnych.

Dlatego m.in. nie wolno dopuścić do roztrwonienia na nieprzemyślane inwestycje zapowiedzianego przez rząd Funduszu Inwestycji Publicznych o wartości 30 mld zł, którego celem jest pobudzenie gospodarki poprzez inwestycje publiczne m.in. w  energetykę (o tym w poprzednim artykule). W szczególności,  w obecnej sytuacji nie można nie wykorzystać instrumentu, jakim są aukcje na energię z OZE do podtrzymania impetu inwestycyjnego w obszarach, które najbardziej rokują i gdzie są już zaawansowane projekty, które mogą szybko być zrealizowane.

Wstrzymywanie  ich ogłaszania i mechaniczne odsuwanie terminów realizacji projektów, bez analizy rzeczywistej sytuacji i możliwości działań naprawczych po stronie inwestora i administracji nie jest dobrym rozwiązaniem, nawet jeśli stwierdzenie to będzie w sektorze niepopularne. Trzeba zwiększyć częstotliwość ogłaszania aukcji z planem co najmniej do 2025 roku, zmniejszyć biurokrację i poszerzyć o wsparcie dla inwestycji w ciepło z OZE (tym bardziej, że sektor ciepłownictwa może służyć jako magazyn dla technologii pogodowo-zależnych).  Równocześnie, może wreszcie zacząć nazywać te „aukcje” po imieniu – w obecnej formie, przy braku możliwości korekty raz złożonej oferty nie jest aukcja, tylko przetarg i nie wiedzieć czemu obudowany dość złożonym biurokratycznie i nieelastycznym systemem. Będąc w istocie  zwyczajnym przetargiem, system aukcyjny odpowiada jednak zielonym zamówieniom publicznym, które były już podstawą stimulusów gospodarczych w kryzysie finansowym dekadę temu.

Co należy zrobić?

Nie ma żadnych przeszkód, aby aukcję tegoroczną ogłosić jeszcze w II kw. br., bez tradycyjnego  czekania na IV kw. Prowadzone przez IEO bazy danych  projektów inwestycyjnych (na różnych etapach rozwoju) pokazują, że jest już wystarczająca liczba gotowych projektów fotowoltaicznych i wiatrowych łącznie, aby wypełnić odpowiednie koszyki aukcyjne. Nie ma też przeszkód, aby w III kw. ogłosić aukcję dodatkową.

Pilnie potrzebne są zmiany systemowe w duchu intensywnej stymulacji gospodarki. Ustawa o OZE powinna być znacznie bardziej zmieniona, niż sama możliwość wydłużenia czasu na realizacje projektów, co miało ostatnio miejsce w ub. tygodniu. Ustawa o COVID będzie jednak nowelizowana, bo przepisy są niewystarczające w stosunku do rozmiarów kryzysu. Konieczność  zmian przepisów w zakresie OZE wynika też   z obowiązku wdrożenia dyrektywy o OZE (REDII). Pandemia nie zwalnia zwłaszcza ustawodawcy z wdrożenia przepisów, ani nie umożliwia wdrożenia ich w kwietniu (wszyscy mamy też czas na konsultacje przedłożeń rządowych).  Konieczna jest zatem pilna nowelizacja uOZE obejmująca:
1.   Przedłużenie systemu aukcyjnego do 2025 roku (w przyszłym roku kończą się prawne możliwości ogłaszania aukcji), wraz ze zobowiązaniem rządu do organizacji (nawet niewielkich wolumenowo aukcji) co najmniej raz na kwartał w br. i raz na miesiąc od początku 2021 roku.
2.  Poszerzenie aukcji od 1 stycznia 2021r.  o zamawiane wolumeny ciepła z OZE (obowiązkowo z magazynami ciepła i możliwością zaoferowania poniżej obniżonej ceny referencyjnej zielonego elektroogrzewnictwa) i gwarantowaną na 15 lat dla odbiorców ceną ciepła nie wyższą od obecnej. System aukcyjny już istnieje i jego koszty stałe nie wzrosną, a koszty zmienne zostaną rozłożone na  większą liczbę usług publicznych.  Stosowne, kompleksowe  analizy ekonomiczne tej koncepcji zostały rok temu przekazane do NFOŚiGW przez IEO,  czyli istnieją  rekomendacje do prostego wykorzystania
3. Odejście od corocznych korowodów (przykład bizantyjskiej biurokracji) z wydawanym przy każdej aukcji rozporządzeniem całej Rady Ministrów i wolumenami oraz cenami referencyjnymi  energii do zakupienia z podziałem na ponad 20 (!) technologii. Zapewni to jednorazowe ustalenie w ustawie minimalnego (nie maksymalnego, zwiększyć można kolejną nowelizacją) wolumenu ogółem energii elektrycznej oraz  ciepła jaka powinna być zaoferowana do zakupienia w każdym roku, aż do 2025r. (sterowanie aukcjami odbywałoby się w cyklu miesięcznym przez URE)
4. Całkowita rezygnacja z obowiązku uzyskania koncesji przez wszystkie OZE o mocy do 50 MW (tak jak to ma miejsce w przypadku elektrowni konwencjonalnych), przy jednoczesnym ograniczeniu możliwości korzystania z systemów wsparcia (wszystkich, w tym z systemu aukcyjnego) dla źródeł o mocy większej niż 50 MW. Budowa tego typu źródeł nie sprzyja  rozwojowi generacji rozproszonej, utrudnia konkurencję mniejszym, lokalnym inwestorom, rodzi określone problemy lokalizacyjne, w tym problemy we współpracy z siecią oraz  ułatwia wycieki kapitału  (badania niemieckie pokazują, że w przypadku farmy wiatrowej 7x3 MW 7 milionów euro wróciłoby do społeczności, gdyby projekt został opracowany przez międzynarodowego gracza, w porównaniu do 58 milionów, gdyby deweloper był lokalny, ale w Polsce z droższą energią niż w Niemczech można też stworzyć warunki do zakupu przez sąsiadów tańszej energii „spod wiatraka”).
5. Odejście od zasady „10H” czyli prawnej blokady możliwości stosowania najbardziej nowoczesnych technologii OZE o najniższych kosztach produkcji, także w celu zapewnienie w systemie aukcyjnym niezakłóconej konkurencji  pomiędzy projektami słonecznymi i wiatrowymi i tworzenia bardziej wyrównanego profilu produkcji energii z OZE
6. Całkowita, po odbiurokratyzowaniu administracji centralnej, rezygnacja z procedur administracyjnych opartych na dokumentach papierowych w systemie aukcyjnym (a od przyszłego roku  w systemie dotacji na wzór programu Mój Prąd). OSD  pomimo przepisów ustawy o informatyzacji działalności podmiotów realizujących zadania publiczne żądają  przesyłania  wniosków o warunki przyłączenia w formie papierowej korespondencyjnie. UOZE dalej wymaga, aby gwarancję pochodzenia wydawać na pisemny wniosek wytwórcy energii elektrycznej wytworzonej z OZE itd.
Kryzys wywołany przez pandemię pokazuje, że skupianie się wyłącznie na energetyce, bez patrzenia na kwestie ekologiczne i klimatyczne i dążenia do lokalnej produkcji energii, to droga donikąd.  Z szykującego się kryzysu gospodarczego (tak jak w przypadku wychodzących z etatystycznej gospodarki wojennej Niemiec) wyprowadzić nas mogą małe i średnie firmy, które nie mogą jednak w wojnie z wirusem stracić pracowników i zachowają aktywność na najbardziej przyszłościowych rynkach. Dzisiaj deweloperzy i inwestorzy nie wiedzą, czy będą aukcje w przyszłym roku, nie znają też kierunku w jakim polska energetyka podąży. Z braku strategii i przepisów rośnie ryzyko i przedsiębiorcy mogą zaprzestać pracy deweloperskiej, przez co zagrożone są też firmy instalacyjne. Powyższe rozwiązania odciążyłyby krajowe fundusze, które mogłyby dalej wspierać prosumentów, wesprzeć najmniejszych inwestorów i najmniejsze firmy instalacyjne. Inwestorzy w dostosowanym do potrzeby chwili systemie aukcyjnym z łatwością uzyskaliby na swoje projekty finansowanie z największej światowej instytucji finansującej  – Europejskiego Banku Inwestycyjnego, gdyż mieliby dobre projekty, mieszczące się w pro-klimatycznej strategii EBI.  

Przewidywalny i działający w sposób ciągły system aukcyjny zachęciłby producentów urządzeń i komponentów OZE, także w regionach powęglowych (Polska nie musi być uzależniona od dostaw zielonych technologii z Chin -tu więcej) oraz dałby możliwość utrzymania stanu zatrudnienia w lokalnych firmach instalacyjnych. Efekt gospodarczy byłby szybki (firmy są w pędzie deweloperskim), a olbrzymia wartość dodana  mogłaby zostać odnotowana w całym kraju. Przedsiębiorcy, w okresie zawirowań, braku nowego planu długookresowego i ograniczoności zasobów finansowych państwa, poza środkami na przetrwanie oczekują na jasny sygnał, w jakim kierunku idzie polska energetyka i polska gospodarka oraz na odblokowanie możliwości szybkiego działania po stronie inwestycji. Podważanie kierunku w jakim w energetyce idą świat i UE oraz roztaczanie iluzji lub przepastnych potrzeb w obszarach schyłkowych jest działaniem szkodzącym polskiej gospodarce i zamykają szanse na wyjście z kryzysu całej branży energetycznej i obszarów górniczych.