Cykl, ostatnio wyjątkowo częstych kampanii wyborczych, wcale nie zwiększa zapotrzebowania na wiedzę. Powoduje, że coraz większa część niepopularnej wiedzy naukowej i eksperckiej jest ignorowana lub nawet skrzętnie ukrywana. Niezwykle silnie dotyczy to problematyki energii i klimatu, gdzie skutki ignorancji mogą być nie do powetowania.
Eurostat opublikował właśnie wstępne wyniki udziałów energii z OZE w zużyciu
energii w UE za 2018 rok. Polska osiągnęła 11,2%, mniej niż w 2013 roku, od
kiedy rozwój OZE spowolnił, a potem się załamał i oczywiście nie ma
najmniejszych szans, aby zrealizowała swój wymagany prawem 15% cel w 2020 roku.
Jak to się stało, że mając warunki naturalne, innowacyjne firmy, wykształconych
polityków i wielu naukowców w
energetyce, z powodu naruszenia prawa UE podatnicy poniosą koszty, a konsumenci
energii z powodu zbyt niskich udziałów OZE zapłacą wkrótce za energię najwięcej
w całej UE? Czy zabrakło wiedzy, wyobraźni, czy może odpowiedzialności?
W 1965 roku Naukowy Komitet Doradczy (Science Advisory Committee)
doradzający prezydentowi USA L.B. Johnsonowi przedstawił raport, w którym po
raz pierwszy ostrzegł głowę państwa, w oparciu o wyniki badań, przed zmianami
klimatu dla Ameryki. Johnson (demokrata) i kolejni amerykańscy prezydenci (adresatem
kolejnego, jeszcze bardziej alarmistycznego raportu z 1969 roku był
republikanin Richard Nixon) nie zawsze byli zadowoleni z tego typu raportów i
często je ignorowali lub nadawali im klauzulę poufności. Nigdy nie zostali
pociągnięci do odpowiedzialności politycznej za to zaniechanie i już nie będą. Amerykański
gigant naftowy Exxon Mobil miał odpowiednią wiedzę naukową i świadomość skutków
zmian klimatu już w 1977 roku. Mimo to przez dekady ukrywał dane naukowe, co
więcej, wydawał miliony dolarów na działania, które można nazwać
dezinformacyjnymi – wspierał organizacje, które sprzeciwiały się postanowieniom
protokołu z Kyoto i podważały opinie klimatologów, że antropogenne globalne
ocieplenie ma miejsce i jest wynikiem spalania paliw kopalnych.
Niedawno
przypomniał o tym portal BA ”Exxon (…) na manipulowanie opinią
publiczną przez powołane do życia grupy lobbingowe
wydawał co najmniej tyle samo pieniędzy (mowa
jest o 30 mln USD), co na zdobywanie wiedzy (o zmianach klimatu) na swoją
korzyść”. Kulminacją destrukcyjnej roboty i rozpisanego na wiele lat planu rozwoju
największej przez lata firmy na świecie było powołanie w 2017 roku przez
prezydenta Trumpa byłego szefa Exxonu Rexa Tillersona (przyjaciela Rosji) na
sekretarza stanu. Skutecznie zabiegał on o interesy przemysłu naftowego i o wycofanie
się USA z porozumienia klimatycznego. Z powodu ukrywania wiedzy naukowej
przeciwko Exxon Mobil w USA toczą się procesy sądowe (
link)
i choć gigant jak dotychczas olbrzymim nakładem środków odpiera zarzuty, to może
podzielić los innych rzekomo niewinnych i nieświadomych trucicieli. Można tu
przywołać przykład firm tytoniowych. Np. Philip Morris - zostanie zmuszony do
naprawienia szkód, które przez wiele lat świadomie wyrządził manipulując wiedzą
naukową.
Za zanieczyszczanie środowiska karani są zazwyczaj bezpośredni sprawcy
wykroczeń, w szczególności w naszej części Europy. Za katastrofę jądrową w
Czarnobylu odpowiedzieli tylko inżynierowie bezpośrednio obsługujący z
definicji niebezpieczny reaktor, a nie polityczna „wierchuszka”. W niektórych polskich
miastach można dostać mandat w wysokości 500 zł lub grzywnę w wysokości 5000 zł
za palenie w piecu węglem (a nawet drewnem!), ale za umożliwianie przez
ustawodawcę niemal do 2019 roku sprzedaży mułów węglowych i flotokoncentratów
udających węgiel nie ma sankcji, choć wiedza naukowa dotycząca szkodliwości
palenia węglem była dostępna od dekad. W ramach obecnego prawa trudno sobie
wyobrazić postawienie w stan oskarżenia w Polsce firm energetycznych. A już w
ogóle nie da się pociągnąć do odpowiedzialności denialistów klimatycznych,
niekiedy nawet posiadających tytuły profesorskie, którzy uważają, że owe tytuły
automatycznie dają im prawo do wypowiadania się na wszystkie tematy, włącznie z
takimi, na jakich się nie znają. Odpowiedzialności bez wątpienia uniknie też
całe grono polityków ignorujących wiedzę naukową lub prowadzących kampanię
dezinformacji robiącą wrażenie, że w obszarze środowiska, klimatu i energii nie
ma naukowego konsensusu.
Nadzieja w młodych. Najbardziej wyraziste ruchy młodzieżowe, także w
Polsce (Młodzieżowe Strajki Klimatyczne, Extinction Rebellion itp.) oraz część
czujących ciężar odpowiedzialności środowisk naukowych, zgodnie i na pierwszym
miejscu domagają się od polityków i szkół tylko jednego- rzetelnego przekazywania wiedzy o zagrożeniach klimatycznych, w tym
dostosowania szkolnej podstawy programowej do obecnego stanu wiedzy naukowej. Badania
nad antropogennymi zmianami klimatu uczyniły w ostatnich latach znaczący postęp
i ich lekceważenie w edukacji młodego pokolenia może nam przynieść jedynie
katastrofalne skutki. Aczkolwiek dla kogoś, kogo horyzont myślowy nie wykracza
poza horyzont czasowy następnych wyborów budowanie arki przed potopem jest czystą
stratą czasu.
W końcu następne generacje muszą dawać sobie radę same, prawda? Co nas
to obchodzi w końcu, myśmy przeżyli swoje, a że za nasz oportunizm i
zaniechanie zapłacą nasze dzieci to ich problem, nas już wtedy nie będzie. Ale,
jako, że przyszłe pokolenia nie mają znaczenia oczywiście oraz młodzi są
oczywiście z definicji głupi (a Greta to już najbardziej), przejdźmy do czegoś
co może nas dotknąć osobiście i to w horyzoncie czasowym najbliższych wyborów.
A tym czymś są konsekwencje dla naszych portfeli.
Dotychczasowych błędów i zaniechań w sprawie polityki ochrony klimatu
nie można było przeliczyć na uszczuplenia po stronie budżetu państwa i
podatników. Do niedawna zbyt łatwo można było zwalić winę na dekarbonizację
energetyki i OZE. Jest odwrotnie i tezę tę można już bardzo szybko empirycznie zweryfikować, w okresie
krótszym niż cykl wyborczy
.
Wieloletnie zaniedbania polityków powodują, że dalsze agresywne działania przeciwko
polityce energetyczno- klimatycznej całej UE (
link)
lub ignorowanie naukowych przestanek za nią stojącą są niezwykle ryzykowne. Skutki błędów i zaniechań będą brzemienne i wymierne
dla każdego z nas.
Eurostat pokazał także, ile OZE w latach 2019-2020 muszą dodać do swojego bilansu energetycznego kraje
członkowskie i cała UE aby mogły osiągnąć swoje cele na koniec 2020 roku. UE w
latach 2017/2018 zwiększyła udziały energii z OZE o 0,5% osiągając 18%. Cała UE
jest w stanie zrealizować swój 20% cel na koniec 2020 roku (bywały lata, np.
2011/2012, w których wzrost energii z OZE w UE sięgał 1,3 p.p. rocznie). Polska
osiągnęła 11,2%, mniej niż w 2013 roku, od kiedy rozwój OZE spowolnił, a potem
się załamał. Dyrektywa o OZE stawiała też wymóg uzyskania minimalnego udziału
energii z OZE w latach pośrednich, wg tzw. „minimalnego kursu” (ścieżki). Ten
wymóg, określony średnimi udziałami energii z OZE z lat 2017-2018 wynosi dla
Polski 12,3%, a faktycznie osiągnęliśmy jedynie 11%. Tylko trzy kraje
członkowskie nie osiągnęły tego celu: Holandia (zabrakło 3%), Polska (zabrakło 1,3%) i Irlandia (zabrakło 0,7%), ale w Holandii i Irlandii od
paru lat narasta tempo wzrostu OZE, a tylko w Polsce trwa niepokojąca
stagnacja. Trudno uwierzyć, że Polska, z olbrzymim potencjałem odnawialnych
zasobów energii (nieporównywalnie większym niż Holandia i Irlandia), znalazła
się w najgorszej sytuacji w UE. Staczamy się na koniec tabeli, w strefę, gdzie skutki
ekonomiczne zaniechań dotkną wszystkich Polaków w sposób wymierny.
W 2016 roku Ministerstwo Energii (dysponując danymi za 2014 rok)
stwierdziło, że Polska jest na dobrej ścieżce do zrealizowania celu OZE na 2020
rok, a nawet ma pewną nadwyżkę wobec „kursu minimalnego” (linia czerwona na
poniższym wykresie po lewej stronie – slajd
z prezentacji Ministra Energii z wiosny ‘2016). Ta konstatacja stała się jednym
z argumentów za dyskryminacją wybranych
rodzajów OZE, zwłaszcza energetyki wiatrowej i uzasadniała brak podejmowania skutecznych
działań promujących OZE.
Wystarczyły trzy lata (wykres IEO po prawej stronie), aby Polska w
zakresie OZE stoczyła się na samo dno UE. Podejmujący w 2016 roku decyzje wyraźnie
nie zdawali sobie sprawy z krótko i długoterminowych skutków
hamowania rynku OZE i zignorowali sygnały
dochodzące z rynku oraz opinie specjalistów. Poza kilkoma wcześniejszym publikacjami
ekspertów z lat 2015-2017 („sygnalistów”), warto wymienić raport NIK z
listopada 2018 roku (
link),
w którym postawiona została teza, że w konsekwencji
zaniechań Polska prawdopodobnie stanie przed
koniecznością dokonania tzw. „statystycznego transferu” energii z OZE z państw
członkowskich, które mają nadwyżkę tej energii, a koszty tego transferu mogą
wynieść nawet 8 mld zł. Teza ta została zweryfikowana przez Instytut Energetyki
Odnawialnej w ekspertyzie pt. „Scenariusze realizacji przez Polskę zobowiązań
międzynarodowych w zakresie OZE na 2020 rok”,
której wyniki były prezentowane w marcu 2019 roku na posiedzeniu
Międzyresortowego Zespołu ds. Ułatwienia Inwestycji w Prosumenckie Instalacje
OZE, a w czerwcu Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii prezentowało
ustalenia Zespołu na Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrów. Wiedza o problemie
była dostępna, ale do ostatniej niemal chwili spotykała się negacją rządu i
lekceważeniem wiedzy eksperckiej. IEO wskazywał, że Polska bez radykalnych
działań osiągnie w 2020 roku tylko
12,1%
udziału energii z OZE (zamiast wymaganych 15%), ale na ratunek było za późno. IEO
podkreślał, że transfer statyczny jest nieunikniony i może wynieść 5-15 mld zł,
w zależności od tempa działań i skuteczności negocjacji cenowych z innymi
krajami UE, które przekroczą swoje cele OZE.
Rząd podjął pewne działania ratunkowe dopiero w 2019 roku, z których
najważniejsze i mające wpływ na zmniejszanie deficytu energii z OZE w 2020 roku
to program „Mój Prąd”, ale może on podnieść udziały OZE co najwyżej o 0,1-0,2
punktu procentowego (ale nie o 3%!). Czy ktoś mógłby opinię publiczną poinformować,
czy służby dyplomatycznie dostały jakikolwiek sygnał aby przygotować się do
negocjacji w sprawie możliwie najbardziej korzystnego transferu statystycznego?
Co prawda wstyd, żeby kraj o tak olbrzymich zasobach OZE jak Polska kupował (a
nie sprzedawał nadwyżki), ale ignorowanie problemu oraz milczenie instytucji
państwa, posłów, mediów zwiększa koszty tegoż transferu dla obywateli oraz
generuje ryzyko jeszcze wyższych kar lub dodatkowych uszczupleń w dostępie do
środków UE. W listopadzie 2019 roku autor tego artykułu oszacował aktualne
koszty transferu na 12 mld zł (
link)
i wskazał, że nie ma zarezerwowanych na te cele wystarczających środków w
ustawie budżetowej na 2020 rok.
Pozostawianie takich spraw bez refleksji i ignorowanie unijnej zasady
„przezorności” w ochronie środowiska (w kontekście postępujących zmian
klimatycznych) to realne zagrożenie, także w kwestii ekonomicznej. Sprzyja przerzucaniu
problemu i kosztów na całe społeczeństwo i osłabia bezpieczeństwo środowiskowe,
energetyczne i ekonomiczne państwa oraz szkodzi obecnym i przyszłym generacjom.
A zaczyna się od ignorowania wiedzy naukowej i eksperckiej. I dlatego na tyle
na ile tylko jest to tylko możliwe, z polskiej nauki i polityki trzeba eliminować
„policy based evidence” (dowody naukowe bazujące na oczekiwaniach polityków).