poniedziałek, czerwca 22, 2015

Jak Polska odpowie na zieloną encyklikę papieża Franciszka? Czy możliwe jest ekologiczne nawrócenie polskiej energetyki na zielone technologie?



Odpowiedź na tytułowe pytania nie jest oczywista. Z przełożeniem na zasady i praktykę działania najnowszej klimatycznej encykliki papieża Franciszka „Laudato si” („Pochwalony bądź”) jest  niemalże tak samo jak z wdrożeniem dyrektyw klimatyczno-energetycznych UE. Papież wzywając do stopniowego, ale stanowczego wycofania się ze spalania węgla i jednocześnie do wszechstronnego rozwoju OZE, który „powinien już się zacząć”,  powtarza to co jest preambułą  unijnej dyrektywy o promocji OZE, ale głębiej uzasadnia cel działania od strony etycznej i religijnej
Podobnie jak państwa członkowskie z polityki unijnej, także wierni nie mogą wybierać sobie całkiem dowolnie z nauczania kościoła katolickiego tego co im akurat w danym momencie pasuje.  Papież jest dobry kiedy wspiera producentów kremówek, ale w momencie, w którym czegoś naprawdę od nas wymaga, to nie ma racji. Analogicznie, gdy UE daje nam miliardy Euro to ma rację, a jak w zamian coś chce co jest dobre dla  całej UE – to oczywiście jest to zamach na Polskę. Jedno i drugie to moralność Kalego.

O tym czy dyrektywy unijne są wdrażane jako zło konieczne lub nie są wdrażane decydują głównie politycy, korporacje i wielki biznes energetyczny. Tu niestety poza coraz bardziej oszukańczym PR i naciąganym CSR coraz trudniej o etykę.  Dyrektywa Franciszka wspiera w całej rozciągłości politykę klimatyczno-energetyczną UE, ale do uzasadnienia gospodarczego, ekonomicznego i społecznego dokłada imperatyw etyczny i religijny. Encyklikę można zignorować, przemilczeć z zawstydzenia, zaatakować autora jako głosiciela „herezji klimatycznej” lub poddać problem debacie, szerszej refleksji i - jak chce papież – dokonać ekologicznego nawrócenia. Encyklika nie jest wygodna dla żadnej z partii zasiadających w parlamencie. Norbert Obrycki, Senator PO na międzynarodowej konferencji w Szczecinie poświęconej OZE przyznał, że  papież Franciszek podejmując sprawy globalne i etyczne włożył przy okazji kij w polskie mrowisko. 
Problem ten obrazowo przedstawił unijny tygodnik  Politico: „Węgiel i Kościół katolicki to dwie najsilniejsze instytucje w Polsce. Teraz za sprawą papieża znalazły się w konflikcie między sobą (...)". Na Polskę patrzy cała Europa, bo "dysponujemy największym sektorem węglowym, a jednocześnie jesteśmy jednym z najbardziej religijnych społeczeństw.” Niektórzy twierdzą, że papież tymi słowami atakuje Polaków.  Znacznie bardziej rozsądnie i prawdziwie brzmi jednak teza, że papież nam tylko pomaga wypowiedzieć głośno to, do czego najbardziej opiniotwórczym środowiskom zabrakło odwagi i umiejętności zaprezentowania niewątpliwe niewygodnej prawdy.

Pod koniec lat 90-tych byłem gościem gminnego spotkania w województwie lubuskim. Jeden z wójtów chciał  zachęcić mieszkańców do energetycznego wykorzystanie biomasy z lokalnych upraw energetycznych. Chciał promować automatyczne kotły na zrębki z wierzby energetycznej i doszedł do wniosku, że warto podeprzeć się przykładem i autorytetem kościoła- lokalnego proboszcza. Zaproponował aby w kościele parafialnym zastosować ogrzewanie lokalnie produkowaną biomasą. Proboszcz był sceptyczny, bo biomasa wymaga większego zaangażowania w sprawy doczesne i narażenia się na ryzyko techniczne i niepewność regulacyjną. Tymczasem już wtedy gaz, olej opałowy i energia elektryczna  z gniazdka, a nawet węgiel wydawały się wygodniejsze lub  tańsze. Dlatego  proboszcz był sceptyczny i nie chciał dodatkowych obowiązków. Na spotkaniu zdeterminowany wójt użył jednak argumentu, który zapamiętałem. Powiedział: jeżeli ksiądz proboszcz zainstaluje kocioł gazowy, to nasza parafia wesprze prawosławie, jeżeli wybór padnie na kocioł olejowy, to wesprzemy islam, jeżeli będzie to energia elektryczna użyta w celach grzewczych zatrujemy węglowymi spalinami cały region, a jeżeli będzie to kocioł na węgiel, to zatrujemy lokalne  środowisko.  Jeżeli natomiast ksiądz ogrzeje kościół i plebanię zrębkami lokalnie produkowanej wierzby energetycznej to  wesprzemy i Polskę i  kościół katolicki  i naszych wiernych – lokalnych rolników.

Polak patriota, Polak katolik, Polak ekolog, czy trzy w jednym?

Ta niezwykle skuteczna argumentacja przestała działać od połowy ubiegłej dekady, gdy zdecydowano się na tworzenie państwowego monopolu w energetyce pod hasłem „konsolidacji” (Program dla elektroenergetyki) i swoiście rozumianego patriotyzmu gospodarczego. Od tego momentu obowiązkiem patriotycznym Polaka stało się własnoręczne spalenie kilku ton węgla w kotle lokalnym lub zakup energii elektrycznej z elektrowni węglowych, aby „obywatelom żyło się lepiej”. Najlepiej żyło się co prawda członkom rad nadzorczych państwowych monopoli, ale robili to niejako z patriotycznego obowiązku i w przeświadczeniu chrześcijańskiej posługi wobec bliźniego. Pomagała w tym wąsko zdefiniowana i niezwykle kosztowna koncepcja "centralnego" bezpieczeństwa energetycznego, z której wyrugowano koncepcję lokalnego i regionalnego bezpieczeństwa. Polityka państwa pozwalała na dobre samopoczucie autorów i beneficjentów polityki energetycznej i na praktyczną fruktywizację tworzonego na jej podstawie prawa przez państwowe koncerny (zagraniczne płaciły uczciwiej za ekologizację energetyki, co widać po ich wynikach finansowych, a to z kolei umacniało zasadność krótkowzrocznego myślenia). Oficjalny przekaz medialny wzmacniany propagandą koncernową kształtował  kolejne kampanie wyborcze. Spalanie węgla stało się obowiązującą religią państwową, a jaj krytyka była bluźnierstwem karanym społecznym i politycznym wykluczeniem.

Zasiedziałe, egoistyczne  i coraz bardziej wpływowe biznesy energetyczne w Polsce z wyższością i przekąsem nazywały troskę o ochronę klimatu „religią klimatyczną” i przestrzegały przed „misyjnym” (emocjonalnym) podejściem do OZE.  Do tej pory nie uznają naukowych podstaw rozwoju OZE (nauk ekonomicznych i społecznych) ani dorobku klimatologii i dowodów świadczących o globalnym ociepleniu.   W najnowszej  klimatycznej encyklice Franciszka  zielona teologia daje silne uzasadnienie zielonym technologiom i wspiera swoją prawdę syntezą wiedzy naukowej. Papież nawiązuje w warstwie naukowej do koncepcji zrównoważonego rozwoju  i do koncesji „dobra wspólnego”. Słusznie zatem Koalicja Klimatyczna porównuje encyklikę do Nasza Wspólna Przyszłość  z 1987. Podobnych inspiracji doszukać się można w dorobku z lat 90-tych polskich klasyków zrównoważonego rozwoju: profesorów Kozłowskiego i Nowickiego, ale także w polskich dokumentach rządowych, o czym dalej. Ale encyklika zarówno źródła naukowe jak i powszechnie uznane wartości społeczne przekłada po raz pierwszy tak szeroko na język wiary i wartości chrześcijańskich. Papież skromnie konstatuje, że „Kościół nie usiłuje zdefiniować zagadnień naukowych, ani też zastępować polityki”, ale sam zachęca do uczciwej i przejrzystej debaty i liczy na wdrożenie swojego przesłania. Pomimo skromności papieża, nigdy jeszcze OZE w debacie w Polsce nie uzyskały tak szerokiego i bezpośredniego wsparcia ze strony tej miary autorytetu.

W nałóg i grzech łatwo się wchodzi, trudno wychodzi

Odejście Polski od zasad zrównoważonego rozwoju jest tak drastyczne, że wywołuje poważne napięcia wewnątrz UE. Świadomość rozejścia się istoty biznesu państwowych koncernów z głębszymi podstawami zielonej teologii odziera politykę energetyczną ze złudzeń natury etycznej, religijnej i zmusza do zadania pytania o sens pracy i odpowiedzialność.  Pozorowane działania z obszaru społecznej odpowiedzialności biznesu i granie na strunach rzekomego  patriotyzmu gospodarczego  nie wystarczą. Kłamstwa klimatyczne i ekonomiczne też nie. Nie można zapominać, że Polska aspiruje do pierwszej 20-tki krajów pod względem PKB i pierwszej 40-ki krajów pod względem PKB na głowę mieszkańca i nie może już uciekać od odpowiedzialności na arenie międzynarodowej, motywując to biedą i koniecznością rozwoju gospodarczego. Z pewnością ekologiczne nawrócenie na które liczy papież Franciszek nie przyjdzie łatwo, bo za koncernami stoi państwo, a za państwem polityka i długa, tradycja relatywizmu moralnego w kwestiach środowiskowych. Jako kraj i obywatele mamy problem z encykliką Franciszka.
Na przestrzeni ostatnich 15 lat widać, jak łatwo jest wejść w nałóg internalizacji zysków i eksternalizacji kosztów. Już w  1999 roku rząd premiera Jerzego Buzka przyjął Strategię równoważonego rozwoju Polski do 2025 roku .  To jest w zasadzie „encyklika Jerzego”, bo niemalże w całości pokrywa się z tezami Franciszka. Gdzie jest teraz ministerstwo środowiska i gdzie się podziała ówczesna szeroka idea zrównoważonego rozwoju? Co się stało w ciągu ostatnich 15 lat, że tak głęboko odeszliśmy od tych tez i od polityki klimatyczno-energetycznej UE, choć z niej sowicie czerpiemy od 11 lat  i jeszcze nie ponosimy kosztów?  Dlaczego tak szybko zapomnieliśmy o Strategii rozwoju energetyki odnawialnej przyjętej przez Sejm w 2001 roku , która już wtedy wyznaczyła obecny cel udziału OZE w bilansie produkcji energii z OZE na 2020 rok i już wtedy postawiła na energetykę rozproszoną, samorządową, obywatelską. Idee które papież  wspiera głęboko są wbudowane w politykę klimatyczno-energetyczną UE, którą Polska wręcz doktrynalnie blokuje.
Czy encyklika może przełamać zaklęty krąg i czy może wyjść z pułapki oblężonej twierdzy?

Czy możliwe jest uznanie zmian klimatycznych za fakt i ekologiczne nawrócenie?

Skoro jako państwo- zbiorowość - potrafiliśmy wcześniej być ekologicznie i społecznie wrażliwymi, to czy jest możliwe ekologiczne nawrócenie do którego wzywa papież Franciszek? Czy będziemy tak unikać „wdrożenia” tej encykliki jak unikamy wdrożenia dyrektyw energetyczno-klimatycznych UE?. Pamiętamy, że tylko niewielka część z encyklik i nauczania Jana Pawła II zafunkcjonowała w polskiej świadomości. Najbardziej pamiętamy to co związane było ze sferą intymną, a najmniej z szerszą odpowiedzialnością na co zawsze stawiał polski papież. Wiele zależy od Kościoła, episkopatu, wiernych, państwa i obywateli

Polski Kościół do tej pory, poza ruchem Św. Franciszka z Asyżu, słabo akcentował zieloną teologię. Ale można wskazać na budujące przykłady praktycznego działania: pionierskie  elektrownie wiatrowe i wodna w parafii w Rytrze (lata 90-te), w swoim czasie największy system kolektorów słonecznych w Seminarium Redemptorystów w Tuchowie (2001), pierwsza duża elektrownia fotowoltaiczna na Sanktuarium w Jaworznie  (2002), czy nawet niedokończona (2006 rok)  i kontrowersyjna (ale tylko technicznie i finansowo, nie ideowo) elektrownia geotermalna Fundacji Lux Veritatis w Toruniu. Wydaje się, że w kościele jest baza, potencjał  i nadzieja na wdrożenie zielonej encykliki papieskiej. Nie tylko poprzez ww. przykłady, ale przede wszystkim informacje i przekaz do wiernych.  Zobaczymy czy po polskiej prezentacji encyklika będzie czytana w kościołach i czy wejdzie na stałe do kanonu kazań, listów pasterskich itp. Z pewnością obywatele i wierni dobrze przyjmą jej zasadniczy przekaz.

Największe problemy z akceptacją jej przesłania może mieć polskie państwo, rząd i .. członkowie rad nadzorczych koncernów energetycznych oraz ich zarządy. Tu należy liczyć się z odrzuceniem przesłania encykliki. Jeden z najbardziej brutalnych ataków na przesłanie encykliki (nawet nie na samą encyklikę) przypuścił wiceprezes PGE. W wywiadzie dla WNP oskarża UE o „ideologię klimatyczną, antywęglową i odnawialną”. Ideologii w tym co mówi wiceszef PGE nie ma, ale jest dużo demagogii, walki o własne zyski i posiłkowania się „dowodami anegdotycznymi” i PR-owską erystyką. Tu raczej nie można oczekiwać szybkiego ekologicznego nawrócenia.

Zwierzchnik PGE i innych paliwowych  spółek, minister skarbu Andrzej Czerwiński w wywiadzie dla Wyborczej mówi „Produkować prąd z OZE może każdy, bez specjalnych utrudnień, ale bez dotacji z kasy państwa albo prywatnych kieszeni, bo niby dlaczego konsumenci mają się dokładać komuś do zysków (…)?” Nie jest to niestety wypowiedź  wskazująca na chęć szybkiej zmiany dotychczasowego podejścia do zasad tworzenia prawa. Papież pisze w encyklice: „Biorąc pod uwagę, że czasami prawo na skutek korupcji okazuje się nieudolne, konieczna jest decyzja polityczna spowodowana presją ludności”. Obywatele wywalczyli drobną poprawkę prosumencką w ustawie o OZE, ale ministrowi bliżej do dotychczasowego modelu, w którym obywatel ma dopłacać koncernom węglowym. Z dotacji państwowych (nb. także na rozwój OZE) mogą zatem korzystać (i czynią to) tylko koncerny z olbrzymimi zyskami, przy których „rząd się wyżywi”, a obywatele zapłacą, również swoim zdrowiem. 

Ważna jest reakcja mediów. Papież Franciszek  z powodu encykliki jest albo ignorowany albo atakowany za rzekome antypolskie i antywęglowe odchylenie.  Komentator Rzeczpospolitej  Filip Memeches pisze, że kwestie, na które Franciszek się powołuje nie są prawdami objawionymi, (…), w naukach przyrodniczych (ochrona klimatu i OZE) nie obowiązują żadne utrwalone dogmaty i (…) można odnieść wrażenie, że papież stanął zdecydowanie po jednej stronie sporu. Uważa, że papież podjął problemy marginalne. Redaktor Memches odrzuca nie tylko wskazania kościoła ale też ugruntowane tezy naukowe.  Marcin Popkiewicz na swoim portalu  pisze, że obecnie żadna szanowana instytucja naukowa, o krajowej czy międzynarodowym renomie, w swoim oficjalnym stanowisku nie odrzuca wniosków o wpływie ludzi na obecną zmianę klimatu. Ostatnią taką organizacją było Amerykańskie Stowarzyszenie Geologów Naftowych, które w 2007 roku zmieniło swoje oświadczenie w tej sprawie z 1999 roku.

Okazuje się że w Polsce można walczyć i z nauką i z religią i ze zdrowym rozsądkiem.  Trudno będzie o nawrócenie państwowej energetyki bez zmiany polityki,  a polityka szybko się nie zmieni bez zachęty ze strony Kościoła, presji społecznej, a tej ostatniej nie będzie bez informacji i uczciwej debaty, głębszych rozważań i rozmów.  Wszyscy odpowiadamy za  wdrożenie zielonej encykliki. Oby nie trwało to tak długo jak powtarzanie  o naszych rzekomych celowych wysiłkach na rzecz redukcji emisji CO2 (faktyczne wysiłki były np. w zakresie redukcji emisji SO2), czy jak  wdrażanie dyrektywy o OZE. I aby efekt nie był podobny do ustawy o OZE, czyli do gry pozorów, przed czym przestrzega nas papież Franciszek.

czwartek, czerwca 11, 2015

Prosumenci i autoproducenci nie spadają z nieba – do ich narodzenia potrzeba taryf gwarantowanych

W 1915 roku  Bronisław Malinowski, najbardziej znany polski antropolog społeczny, prowadząc badania  nad  życiem dzikich mieszkańcach Wysp Trobriandzkich, zaczął pisanie swojej pierwszej książki (Argonauci zachodniego Pacyfiku) od ciepłych słów „Triobriandczycy są przede wszystkim ogrodnikami - pasjonatami”. Potem w swoich badaniach coraz gorzej ich oceniał i traktował w ramach tzw. „obserwacji uczestniczącej”, i na tej podstawie napisał książkę „Życie seksualne dzikich w północno-zachodniej Melanezji”, po czym wyjechał, zostawiając tubylców z przysłowiowym „dzieckiem na ręku”. Sto lat później wysocy przedstawiciele rządu RP, administracji i niektórzy politycy twierdzili, że idealny prosument – właściciel mikroinstalacji OZE nie zarabia i arbitralnie przyznali mu ograniczone „prawo do  oszczędzania”. Nie policzyli czy to się opłaca, nie pytali czy będzie chciał, bo i tak wiedzą lepiej co jest dobre dla prosumenta. Ich zdaniem dobry prosument to przede wszystkim ten, który produkuje energię na własne potrzeby i powinien dać się wykorzystać oddając nadwyżki wyprodukowanej koncernom energetycznym - dofinansując nieświadomie znacznie bogatszych od siebie. Zaproponowali odpowiednie przepisy w ustawie o OZE, wykorzystali politycznie i porzucili. Stali się nieprzejednanymi krytykami taryf gwarantowanych wprowadzonymi tzw. „poprawką prosumencką” do ustawy o OZE. Uchwalona poprawka wprowadzająca taryfy gwarantowane na sprzedaż energii do sieci upodmiotowiła prosumentów, nie ograniczając jednak wcale ich zdolności i skłonności do autokonsumpcji.
Taryfy gwarantowane (FiT) umożliwiające sprzedaż całości wyprodukowanej energii do sieci to niezbędna pożywka dla energetyki prosumenckiej i obywatelskiej. Ale to rozwój energetyki prosumenckiej  i obywatelskiej - wspartej koncepcją mikrosieci z magazynami energii - tworzą przestrzeń do autokonsumpcji energii z mikroinstalacji OZE, a nie odwrotnie. O tej prostej zasadzie zapominają krytycy taryf gwarantowanych, paradoksalnie uchodzący jednocześnie za zwolenników autokonsumpcji  i operatorzy sieci. Brak prosumenckich taryf gwarantowanych to droga do odłączania się od sieci i  w efekcie do destrukcji sieci, a nie do ich wzmacniania i do autokonsumpcji. Decydują o tym czynniki ekonomiczne i relacje kosztów i cen na rynku energii. Wysokość taryf FiT, co do zasady, zależy od rodzaju OZE i dojrzałości technologicznej, wielkości instalacji (mocy), a czasami także od regionu kraju z uwagi na różne zasoby i lokalizacje (integracja z budynkami) i to ona umożliwiają spadek kosztów i  tworzenie różnych segmentów prosumentów. A dopiero w ślad za tym ceny energii na rynku wyznaczają coraz większe pole do autokonsumpcji. Bez odpowiednio wcześnie wyprowadzonych taryf FiT o odpowiedniej stawce nie ma prosumentów i nie ma autokonsumpcji. Z niezrozumienia tego faktu biorą się autorytarne i protekcjonalne stwierdzenia, że  „idealny prosument powinien uprawiać autokonsumpcję”,  nawet wtedy gdy się jeszcze nie narodził. Typowe błędne koło w rozumowaniu, które prowadzi energetykę do zacofania technologicznego i strukturalnego.
Aby to wyjaśnić zacząć trzeba od stawek FiT  i od cen energii i najlepiej od definicji i przykładów. Najpowszechniejszą metoda wyznaczania stawek taryf FiT jest koszt produkcji energii dla danego rodzaju OZE, a nawet dla danej kategorii technologii i zakresu mocy. Koszt ten nazywany w skrócie LCOE (od ang. Levelized Cost of Energy) jest kosztem uśrednionym („rozłożonym”) energii z nowego OZE na cały okres obowiązywania taryfy (zazwyczaj 15-20 lat). Fundamentalna zasada korzystania z pro-prosumenckich taryf FiT określonych na podstawie LCOE i funkcjonujących w obrocie prawnym polega na relacji stawki taryfy FiT za energię z OZE płaconej przez lokalną spółkę energetyczną (tzw. sprzedawca zobowiązany) do ceny energii elektrycznej dla odbiorców końcowych, tj. z opłatami zmiennymi i podatkami. O ile przymniemy definicję, że prosument jest osobą fizyczną, firmą lub jednostką nieposiadającą osobowości prawnej i będącą wytwórcą energii w mikroinstalacji w celu jej zużycia na potrzeby własne lub sprzedaż, to kluczowy moment, w którym prosument decyduje się na zużycie energii na potrzeby własne następuję w momencie osiągnięcia tzw. grid parity (na rynku detalicznym, dla źródeł przyłączonych do sieci na niskim napięciu). Jest to moment w którym prosument płaci za energię z sieci (na niskim napięciu) więcej niż wynosi jego stawka FiT. Na najbardziej znanym przykładzie Niemiec można zauważyć, że dla prosumentów, którzy zbudowali swoje instalacje w 2010 roku (i później) wg ówcześnie obowiązujących taryf FiT, bardziej opłacalna staje się autokonsumpcja – rysunek. Instalacje zbudowane w 2008 roku wg ówczesnych stawek FiT  w analogicznej sytuacji znalazły się 2 lata później, w 2012 roku itd.
Koszty energii LCOE (odpowiadając taryfom FiT) z przydomowych instalacji fotowoltaicznych  w Niemczech (household solar) vs. ceny detaliczne (retail) energii dla gospodarstw domowych. Źródło: Eurostat i BSW, 2014, opr. IEO 2015
Opisane zjawisko może to mieć miejsce tylko w takiej porze dnia gdy w budynku użytkowany przez prosumenta występuje zapotrzebowania na energię w okresach gdy jego domowa mikroinstalacja produkuje energię . W pozostałych momentach racjonalnie i odpowiedzialnie postępujący prosument oddaje energię do sieci po swojej stawce FiT lub zużywaną energię  kupuje z sieci po cenie detalicznej. Oznacza to, że w oparciu o znaną, dla niego niezmienną taryfę FiT prosument mógłby zaciągnąć kredyt i bezpiecznie zrealizować swoją inwestycje. Będąc w systemie FiT może dostosowywać swoje zachowania (sterując pracą swojej mikroinstalacji) do warunków na rynku, ale to oznacza tylko wzrost przychodów w stosunku do założeń. Inwestujący wcześniej w efekcie korzystania z taryf FiT w mikroinstalacje w Niemczech byli najpierw wyłącznie producentami energii rozwijającymi bezpiecznie dla siebie ale skutecznie rynek mikroinstalacji i zmniejszali koszty energii LCOE (i FiT) wytwarzanych w nowobudowanych instalacjach.  Efekcie nowi inwestorzy zaczęli w sposób naturalny i z wykorzystaniem automatyki nowych mikroinwerterów stawać się świadomymi autoproducentami w wyniku racjonalnego wyboru już od 2010 roku. Wcześniejsi inwestorzy z wyższymi początkowymi LCOE, nie burząc swoich pierwotnych biznesplanów opartych na wyższych FiT, korzystają z możliwości autokonsumpcji  w kolejnych latach.  Taryfy FiT prowadzą zatem do autokonsumpcji, ale inwestorzy w momencie podjęcia decyzji o budowie (a banki o finansowaniu) opierają wyłącznie w oparciu o znaną w danym momencie stawkę FiT.
Wykres pokazuje także kolejną ważną cechę systemu taryf FiT, tzw. degresję (spadek) kosztów i wysokości stawek FiT wraz z rozwojem rynku wywołanym stawkami FiT. W 2008 roku stawki FiT za 1 kWh energii w Niemczech były o 4 eurocenty wyższe niż cena energii „z gniazdka”, a w 2013 roku stały się niższe o 18 eurocentów. Średnioroczna degresja kosztów i taryf FiT w latach 2008-2013 w Niemczech wynosiła 15%, a wcześniej sięgała nawet 30%. Tempo rozwoju tej branży nie ustępuje tempu rozwoju sektora elektroniki telekomunikacji, Internetu i może być wskaźnikiem rozwoju cywilizacyjnego.  W efekcie, poza wzrostem cen energii dla odbiorców, powstała dodatkowa silna zachęta do przyśpieszania i zwiększania stopnia autokonsumpcji (zużycia własnego) energii wytwarzanej w mikroinstalacjach. Analogiczne modele potwierdzane są w różnym czasie w innych krajach, najszybciej w tych które mają podobne relacje cen energii, kosztów instalacji i taryf FiT.  Kraje niestosujące FiT, takie mają po zaledwie kilka tysięcy mikroinstalacji OZE (Polska nie ma jeszcze tysiąca), w tym częściowo hobbystycznie motywowanych inwestorów oraz wyższe koszty LCOE, a takie które wprowadziły system FiT jak Niemcy mają miliony instalacji i niższe koszty energii z OZE, stopniowo umożliwiające autokonsumpcję.
W Polsce proces określania kosztów LCOE dla mikro i małych instalacji OZE i wyznaczania na tej podstawie taryf FiT dopiero w 2012 roku przeprowadził Instytut Energetyki Odnawialnej w ekspertyzie wykonanej na zlecenie Ministerstwa Gospodarki[1]. Ówczesne (2012) rekomendowane stawki taryf FiT dla mikroinstalacji OZE wyliczone na okres 15 lat metodą LCOE, uśrednione i jednolite dla obszaru całego kraju stawki wynosiły od 0,75 do 1,5 zł/kWh. Warto przypomnieć założenia, w szczególności podatkowe, gdyż bazowe stawki FiT zostały policzone dla osób fizycznych, tzn. uwzględniono pełne koszty z VAT (23%) z podatkiem dochodowym (PIT) obliczanym  na zasadach ogólnych. IEO przyznał, że  standardowych taryfowych „G” za energię pomija się efekty zewnętrzne po stronie systemu energetycznego i że w Polsce nie ma jeszcze warunków ekonomicznych do rozwoju mikroźródeł OZE, które są podstawą energetyki prosumenckiej.
Dopiero trzy lata później Sejm uchwalił ustawę o OZE i przegłosował ostatecznie poprawkę prosumencką wprowadzającą taryfy FiT dla źródeł do 10 kW.  Prognozowane w 2014 roku na 2016 rok koszty LCOE wynosiły 0,45-0,75 zł/kWh (dla firm – płatników VAT, w przypadku osób fizycznych nie odliczających VAT odpowiednie LCOE oszacowane zostały na ok. 0,55-0,90 zł/kWh). Błędem byłoby jednak przywiązywanie się do wszystkich wyłącznie do liczb – stawek FiT podanych w ustawie (jest to sygnał dla pierwszych inwestorów), gdyż one zgodnie z prawem unijnym, powinny podlegać rewizji minimum raz do roku, a w praktyce na dynamicznym rynku prosumenckim  mogą się zmieniać  nawet kilka razy do roku, zwłaszcza w przypadku fotowoltaiki, bo tak szybko zmieniają się relacje rynkowe. Po kilku, kilkunastu latach stosowania taryf FiT i ustabilizowania rynku, można tak jak w Niemczech wprowadzić  założony z góry nawet kilkuletni  plan degresji taryf w cyklach miesięcznych (w latach 2014-2016  w Niemczech w przypadku fotowoltaiki stosowana jest automatyczna miesięczna degresja FiT w skali 6% rocznie).
Brak wcześniejszego wprowadzenia w odpowiednim czasie taryf FiT w Polsce skutkuje też tym, że Niemcy mają o  dwa rzędy wielkością więcej źródeł OZE (2 mln) i o rząd wielkości wyższe: produkcję energii z OZE (160 TWh) i zatrudnienie (400 tys. miejsc pracy), udział niezależnych od koncernów producentów energii w rynku OZE (90%) – prosumentów i stosunkowo długą drogę do przebycia w celu osiągniecia grid parity. IEO na przełomie 2014 i 2015 roku ponownie dokonał analizy wysokości taryf i skutków ich wprowadzenia[2]. Ceny detaliczne energii dla gospodarstw domowych w Polsce są o 30% niższe, a z dostawą i podatkami nawet dwukrotnie  niższe niż w Niemczech, a koszty budowy instalacji prosumenckich jeszcze wyższe (z uwagi na brak efektów stosowania taryfy FiT czyli rynku mikroinstalacji). Jednak zgodnie z oficjalną prognozą cen energii elektrycznej i założoną przez IEO degresją kosztów mikroinstalacji w efekcie wprowadzenia  taryf FiT (uzasadnioną tempem spadku kosztów – niemiecką „krzywą uczenia się” na określonym etapie), w 2019/2020 roku możliwe będzie stopniowe przechodzenie polskich prosumentów na autokonsumpcję – rys..
Patrząc na relacje cen energii i kosztów energii ze źródeł fotowoltaicznych w Polsce i w Niemczech nie można zakładać, że pełna komercjalizacji energetyki prosumenckiej w Polsce może nastąpić szybko i że może się to dokonać bez taryf FiT, „samoczynnie” lub z wykorzystaniem tak słabych instrumentów jak odkup energii „prosumenckiej” po 80% ceny hurtowej (Prawo energetyczne), czy w efekcie „rozliczenia netto” (ustawa o OZE). Zastawiając ze sobą powyższe dane z rys. 1 i z rys. 2 można łatwo postawić tezę, że pomimo realizacji w obu krajach tej samej dyrektywy unijnej o promocji OZE i podobnych celów na 2020, Polska jest strukturalnie o 10 lat opóźniona w stosunku do Niemiec, biorąc pod uwagę stopień dojrzałości rynku  prosumenckiego.
Trudno jednak sobie wyobrazić inicjowanie rozwoju energetyki prosumenckiej w Polsce i sterowania urynkowieniem tej niewątpliwie przyszłościowej branży bez taryf FiT, czy drogą na skróty.
Koszty energii LCOE (i odpowiadajcie im progowanie stawki taryf FiT) z instalacji fotowoltaicznych  prosumenckich (przekład dla 5 kW) w Polsce  vs. ceny detaliczne energii elektrycznej dla gospodarstw domowych. Źródło: IEO na podstawie prognozy cen energii elektrycznej wg ARE, 2014, dane w cenach bieżących, z inflacją. 
Trudno też w szczególności bezrefleksyjnie zgodzić się np. z wiceministrem gospodarki odpowiedzialnym za rozwój OZE – profesorem Jerzym Pietrewiczem, który w debacie co prawda postrzega OZE jako czynnik unowocześnienia gospodarki, który potrzebuje instrumentów wsparcia, ale jednocześnie szuka szansy rozwojowej dla Polski w korzystaniu z „renty zacofania”, o czym mówił na konferencji PKEE[3]. Kraj zacofany o całą dekadę nie może czekać i liczyć na to, że jak inny kraj zainwestuje w rozwój, to ten zacofany bez kosztów i dodatkowych opóźnień wejdzie na „krzywą uczenia się” kraju rozwiniętego. Kraj zacofany tylko przez krótki okres może cieszyć się rentą zacofania wynikającą z zaległości technologicznych i niskich kosztów, a w dłuższym okresie zapłaci podwójnie; nie tylko za rozwój, ale też za import technologicznego know-how i usług oraz za ucieczkę miejsc pracy. Instrument w postaci taryf FiT pozwala na najbardziej efektywne, bez kosztownych obciążeń biurokratycznych (co jest zmorą zaproponowanego w ustawie o OZE systemu aukcyjnego) inwestowanie pieniędzy na realizację unijnych celów klimatyczno-energetycznych. W efekcie technologie OZE stają się dostępne, wszystkim potrzebne i rozwijają się masowo. Wtedy cały sektor OZE staje się też konkurencyjny i innowacyjny w skali międzynarodowej, może korzystać z innej renty – „renty innowacyjności”, na co po raz pierwszy dobitnie wskazali np. autorzy raportu „Kurs na innowacje”[4], a z tym z kolei trudno się nie zgodzić. Potwierdzenie tej tezy można znaleźć także na krajowym rynku energetyki odnawialnej. Przykładem jest rozwój polskiej branży kolektorów słonecznych, która wspartych dotacjami  z funduszy unijnych i ekologicznych stała się trzecim rynkiem w UE, dziesiątym rynkiem na świecie i znaczącym eksporterem krajowej technologii. Niestety, łatwo można też dowieść na zasadzie dowodu odwróconego (evidence to the contrary), że skutkiem braku w Polsce taryf FiT jest o dwa rzędy wielkości niższy, udział systemów fotowoltaicznych w całej UE (zaledwie 1 W na głowę mieszkańca) oraz że powiększa się ryzyko trwałego uzależnienia od importu technologicznego, także w rozproszonym segmencie prosumenckim. A to właśnie w tym segmencie, w którym pomimo zapóźnienia polskim firmom produkującym mikroinstalacje oraz rozwiązania  z zakresu mikrosieci, ICT i smart grid oraz magazyny energii (najpierw cieplnej, potem elektrycznej) byłoby najłatwiej podjąć walkę konkurencyjną. Bez odpowiednich prosumenckich taryf FiT umożliwiających funkcjonowanie w sieci wysokiej jakości rozwiązań nikomu nic się nie będzie opłacać, ceny -wbrew oczekiwaniom - nie będą spadać  i niezwykle trudno będzie wyrywać fałszywego dogmatu i z błędnego koła. Niech to będzie przestroga dla odpowiedzialnych za polską energetykę, którzy zgłosili chęć nowelizacji ustawy o OZE i manipulowania stawkami taryf FiT i zasadami jakimi się one rządzą, wychodząc ze zbyt wąskiej perspektywy i chęci zaoszczędzenia tam gdzie nie można i rezygnacji z korzyści, tak gdzie są one oczywiste i niebagatelne. A to wszystko przez błędną odpowiedź na proste pytanie: skąd się biorą prosumenci?

[1] IEO: Analiza możliwości wprowadzenia systemu Feed-in tariff (FiT) dla mikro i małych instalacji OZE, 2012.
[2] IEO: Ocena skutków ekonomicznych wprowadzenia „poprawki prosumenckiej” do ustawy o odnawialnych źródłach energii
[3] Materiały z konferencji: „Nowa ustawa OZE – kolejny krok w kierunku urynkowienia odnawialnych źródeł energii”, Polski Komitet Energii Elektrycznej, 2015
[4] Geodecki T. i inni (red. J. Hasuner): „Kurs na innowacje - jak wyprowadzić Polskę z rozwojowego dryfu. Fundacja GAP, 2013.