Po wyjściu z epoki socjalizmu coraz mniej mówimy o ekonomii politycznej (w szczególności tej z przymiotnikiem „socjalizmu”). W zasadzie udało się nam pozbyć socjalizmu z całej gospodarki i usług publicznych (elementy rynku pojawiają się także w służbie zdrowia a nawet w sektorze obronności kraju). Jedynym chyba sektorem gospodarki w którym dominuje państwa własności środków produkcji i centralizacja zarządzania pozostał chyba tylko sektor energetyczny, a w szczególności elektroenergetyka i w dużym zakresie sektor paliwowy. Dlatego sądzę, że jeżeli nawet nie stosujemy nad Wisła nieco wypaczonego terminy „ekonomia polityczna” to grozi nam w „energetyka polityczna” rozumiana, trochę przez analogię do "transportu politycznego" nazwanego przez prof Leszka Balcerowicza "Wlasnosć Panstwowa = Wloszczowa" :) i w odróżnieniu od polityki energetycznej, jako prymat polityki nad ekonomią, tam gdzie powinna być równowaga pomiędzy bezpieczeństwem energetycznym, srodowiskowym i ekonomicznym). Taki właśnie dziwoląg słowny może jeszcze zaistnieć w naszym języku, a w szczególności „po linii i na bazie” - żeby przypomnieć prawdziwe kwiatki językowe minionej epoki - walki z kryzysem (u nas raczej spowolnieniem) gospodarczym i swoistego dbania o bezpieczeństwo energetyczne (u nas raczej „histerii i paniki” na tym tle i nie dostrzegania w tym kontekście OZE).
Bezpośrednią inspiracją za zajęcia się w tym wpisie tak „nudnym” tematem była dzisiejsza lektura artykułów w Gazecie Wyborczej autorstwa Janosa Kornai niestrudzonego krytyka ekonomi politycznej socjalizmu – „Widmo socjalizmu krąży nad światem” oraz Witolda Gadomskiego „A może Katar kupił stocznie, bośmy mu przepłacili za gaz” oraz moim zdaniem niezwykle ważny artykuł z tego tygodnia pierwszej strony Rzeczpospolitej „Droga Energia z atomu” autorstwa Agnieszki Lakomej na bazie opracowania prof. Władysława Mielczarskiego.
Wydaje mi się bowiem, że umowną „energetyką polityczną” oraz pojęciem Kornaia „miękkich ograniczeń budżetowych” możemy wytłumaczyć meandry naszej polityki energetycznej realizowanej na zamówienie polityków przez państwowe firmy i przeszkody przed jakimi staje energetyka odnawialną w konfrontacji np. z jądrową.
Kornai , który w 1956 r. pisał doktorat nt. nadmiernej centralizacji w zarządzaniu (trochę w tym duchu „popiskiwałem” w 2007 r w szczycie centralizacji czy nawet nacjonalizacji w energetyce w artykule „Uboczne skutki centralizacji w sektorze energetycznym” (Czysta Energia numer 2/2007) przeciwstawia „miękkie ograniczenia budżetowe” nakładane kiedyś na przedsiębiorstwa socjalistyczne – „twardym” ograniczeniom w firmach kapitalistycznych, które są zazwyczaj bardziej ostrożne, ale w okresie obecnego kryzysu gospodarczego, także w krajach o utrwalonej gospodarce rynkowej, mogą liczyć na ratunek nawet jak przynoszą straty, zwłaszcza jeżeli np.… mają dobre układy z politykami. Od tych znajomości i pozycji firm na rynku zależą też kariery członków zarządów. Kornai zauważa, że należy wprowadzić dużo surowsze normy postępowania wobec decydentów gospodarczych, a także wobec … prasy która kształtuje opinię publiczną.
W swoim ww. artykule o dotyczącym w zasadzie politycznego handlu „Gaz za stocznie” , Witold Gadomski pisze o tym że skutkiem handlu (kontraktów podpisywanych przez ministra skarbu wiążącym zakup gazu z ratowaniem naszych stoczni) firma państwowa PGNiG zapłaci za skroplony gaz (LNG który ma być dostarczany z Kataru do terminalu w Świnoujściu) o 100 $/t więcej niż wg cen rynkowych. Dodaje, że stoi za tym przede wszystkim specyficznie pojmowane bezpieczeństwo energetyczne: „prasa na razie mało się (tą transakcją) interesowała, gdyż w Polsce panuje przekonanie, że „bezpieczeństwo energetyczne nie ma ceny”. Okazuje się, że państwowy właściciel „zmusza” spółkę giełdowa jaką jest PGNiG do transakcji na której firma będzie traciła rocznie kilkaset milionów złotych.
Myślę że są to mechanizmy „energetyki politycznej” które znamy i przeciwko którym nie protestujmy, bo nie znamy umów i nie potrafimy wiarygodnie ocenić kosztów takich decyzji i odnieść ich do innych opcji, a bez tego trudno prowadzić debatę publiczną. Tego rodzaju problem mamy też (a może mieliśmy?) z energetyką jądrową. Jeśli dobrze pamiętam krotką historię ułomnej dyskusji z rządem nad energetyką jądrową, to najpierw, półtora roku temu chyba Prof. Jan Popczyk (Rzeczpospolita, 31.01.2008) zauważył, że „lepszym niż energetyką jądrowa w Polsce rozwiązaniem byłby nawet import energii, bo byłby pozbawionym ryzyka oraz dodał, że wobec bardzo szybkiego postępu technologicznego na świecie istnieje więc wielki ryzyko nietrafionych inwestycji”. Choć był to poważny głos ze środowiska nauki i energetyki poddający w wątpliwość ekonomiczną budowy elektrowni jądrowych w Polsce, ale pozostał bez echa. Media wolały pisać o zmieniających się na bardziej pozytyw poglądach społeczeństwa na temat energetyki jądrowej, dodam, że społeczeństwa nie poinformowanego o pełnych kosztach tego gigantycznego projektu.
Wydaje się jednak że mamy przełom. Teraz do Rzeczpospolitej trafiły niektóre wyniki analiz prof. Mielczarskiego jako „headline news” i wydaje się że tym razem muszą (?) przełamać prymat energetyki politycznej nad ekonomią energetyki, przynajmniej jeśli chodzi o beztroskie podejście rządu działań na rzecz budowy elektrowni jądrowej, bez wcześniejszej, solidnej analizy ekonomicznej. Z artykułu opartego na szerszej pracy prof. Mielczarskiego dla PGE S.A. (elektroenergetycznego odpowiednika PGNiG, który n.b. w ramach „energetyki politycznej” ma elektrownie jądrową budować!) wynika, że wystarczyło tylko uwzględnić koszty kredytu i realne nakłady inwestycyjne wykazać że cena energii elektrycznej z ponoć „najtańszych” elektrowni jądrowych nie spada poniżej 550 zł/MWh i aby zrównać koszt z energią elektryczna z elektrowni węglowych uprawnienia do emisji CO2 powinny kosztować ponad 70 Euro/t. Czyli byłaby opcja też znacznie droższa od energetyki odnawialnej. Warto dodać, że tu też mówi się o nieznanej społeczeństwu podobnej jak w przypadku opisanym przez Gadomskiego umowie polsko-francuskiej z czasów negocjacji pakietu klimatycznego "wiecej uprawnień do emisji CO2 za reaktor", z tym że akurat tu za CO2 Francja nic nie zapłaci (UE owszem). Dodam, że przywoluję dane Profesora Mielczarskiego, bo obawiam się, że sprawa "ucichnie" bo media jej nie podniosą dalej, gdyż ... "w Polsce panuje przekonanie, że bezpieczeństwo energetyczne nie ma ceny".
Piłeczka jest teraz po stronie rządu, który ma na swoim koncie „wrzutkę” jądrową do (projektu ciągle) polityki energetycznej którą już realizuje z niespotykaną determinacją poprzez firmy podległe nie bacząc na fakty. Zarządy firm mając świadomość jedynie „miękkich ograniczeń budżetowych” nie przeraża brak perspektyw finansowych ich firm ani ryzyko bankructwa i będąc powolni właścicielom chętnie - używając socjalistycznego terminu - „załapią się na centralną inwestycję” aby „pożyć” kilka lat. Rząd zamiast tworzyć struktury do budowy elektrowni jądrowej i szum medialny powinien wziąć do ręki zwykły ołówek i przeliczyć jak cena energii elektrycznej w nowobudowanej elektrowni jądrowej będzie się miała do uruchamianych po 2020 inwestycji w energetyce odnawialnej, przy założeniu takiego samego finansowania i niepożyczania pieniędzy od podatników i przyszłych pokoleń. Punktem wyjścia może być analiza i prognoza kosztów w całej UE (koszty niższe bo uśrednione a nie z nowych inwestycji) jaką przedstawiła Komisja Europejska w „Strategic Energy Review".
Jeżeli to nie będzie zrobione w sposób przejrzysty i fachowy i przedstawione społeczeństwu, firmom i samorządom (zwłaszcza tym ubiegającym się w dobrej wierze o lokalizacje inwestycji) można poddać w wątpliwosć, w szczególności w energetyce, przejrzystość prowadzenia w ogóle polityki przez rząd.
Jako że to blog "odnawialny" dodam, że byłoby też dobrze gdyby także w energetyce odnawialnej rząd zechciał proste i porownawcze rachunki ekonomicznej wykonać. Wtedy może firmy z branży biopaliwowej tworzone na bazie błędnych założeń (podobnie jak błędne koncepcje wykorzystania biomasy w elektrowniach zawodowych) nie miały takich kłopotów jak obecnie a obecnie zwoływane "do wirtualnego miodu politycznego" firmy „biogazowe” nie byłyby narażone na podobne problemy w niedalekiej przyszłości. Energetyka polityczna bowiem, choć uprawiana także w obcym dla OZE (opartym, póki co, na prywatnej własnosci) środowisku, nie pasuje do modelu rozproszonej energetyki odnawialnej, także i tu może przynieść wiele szkód. Tu też są zawieranie (na razie ustne) umowy - z wyborcami, ktore też są dwuznaczne, ale w przeciwnieństwie do energetyki gazowej i jądrowej nie są realizowane.
sobota, lipca 11, 2009
Ignorowanie zasad ekonomii i uprawianie „energetyki politycznej” = drogi gaz + droga elektrownia jądrowa?
Autor: Grzegorz Wiśniewski 6 komentarze
niedziela, lipca 05, 2009
Krajowy plany działań w zakresie energii ze źródeł odnawialnych wg Komisji Europejskiej: wyzwanie dla rządu i szansa dla samorządów
30 czerwca Komisja Europejska opublikowała wytyczne pt. „Szablon do przygotowania krajowych planów działań w zakresie energii ze źródeł odnawialnych” jako wwiązując się w ten sposób ze zobowiązania wynikającego dyrektywy 2009/28/WE o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii i nakładając jednocześnie zobowiązanie na kraje członkowskie wymogi w zakresie opracowania krajowych plany działań (Action Plans) na wdrożenie ww. dyrektywy. W ten sposób mamy w zasadzie wszystko co na tym etapie jest wymagane aby śmiało patrzeć w perspektywy rozwoju energetyki odnawialnej '2020: i nową dyrektywę która weszła w życie 26 czerwca br. i wymagania postawione rządom jak mają zaplanować jej wdrożenie.
Przejrzałem wytyczne i stwierdzam że to dobra, solidna robota i jest to silna podstwa aby Komisja mogla wymagać od rządów wspólnych standardów i konkretów, które będzie można egzekwować. Rząd ma czas przedstawienie Komisji Europejskiej swoich planów działań do 30 czerwca 2010 r. Czasu wcale nie jest dużo choćby dlatego, że rząd w zasadzie zacząć musi ud zera (obecny projekt polityki energetycznej PEP2030 w zasadzie nic w tej sprawie nie wnosi), wymagany dokument – Plan działań - jest jednocześnie i niezwykle szeroki i szczegółowy, a Komisja wymaga aby był on szeroko konsultowany ze społeczeństwem, w tym w szczególności z samorządami terytorialnymi różnych szczebli. Warto tu dodać, że jeszcze wcześniej, wg dyrektywy 2009/28/WE do końca grudnia b.r., rząd ma przedstawić Komisji prognozę czy 15% cel dla Polski zamierza wypełnić z nawiązką na bazie produkcji krajowej zielone energii czy może nabyć w innym kraju …. Slabo to jakos widzę :)
Z powodu wyraźnie zarysowanej w dokumencie roli samorządów terytorialnych, w niniejszym (tym razem krótszym :) wpisie, chciałabym ten właśnie fakt podkreślić i niejako połączyć wątki poruszone w dwu poprzednich wpisach poświęconych: a) samej dyrektywie jak i b) samorządom na terenie których i z aktywnym udziałem których będą realizowane nowe inwestycje, które prowadzić maja do osiągnięcia minimum celu krajowego.
Wydaje się, że Komisja Europejska wykorzystała w sposób maksymalnie możliwy przepisy dyrektywy, aby w swoich wytycznych postawić jak najwyżej poprzeczki rządom i jak najwięcej kompetencji (zarówno na etapie tworzenia jak i wdrażania „planów działań”) dać samorządom. W 40 stronicowym dokumencie tylko na samorządy szczebla regionalnego (wojewódzkiego) powołuje się aż 25 razy.
Komisja pyta od razu rządy czy samorządy były włączone w proces przygotowywania planów działań oraz o to czy i jak w regionach strategiach energetycznych i lokalnych planach energetycznych są uwzględnione działania na rzecz rozwoju OZE. Nawet w sprawach tzw. „wspólnych projektów inwestycyjnych pomiędzy członkami UE” (obszar polityki zagranicznej, standartowo zarezerwowany dla rządów narodowych) jest pytanie czy takie wspólne projekty inwestycyjne są/będą identyfikowane przez samorządy. Jest wiele odniesień do roli samorządów w systemie wsparcia OZE, w planowaniu energetycznym i przestrzennym, szkoleniu i edukacji, udzieleniu informacji, czy w szczególności w upraszczaniu procedur inwestycyjnych i przyśpieszaniu decyzji administracyjnych…
Nadanie w nowej dyrektywie i wytycznych Komisji Europejskiej szczególnej roli dla zielonego ciepła i chłodu (też ze scentralizowanych systemów ciepłowniczych) oraz kwestiom środowiskowym i przestrzennym spowodowało, że samorządy zyskały na znaczeniu. Przepisy wzmocnią rolę zielonego ciepła kosztem zielonej energii elektrycznej, a zielona energia elektryczna zyska z kolei w transporcie kosztem biopaliw (te ostanie choć cieszyły się oddzielnym 10% celem na 2020 r będą prawdopodobnie największymi przegranymi w przyszłej dekadzie). Zapowiada się też rewolucja w podejściu do dużych (dotychczas promowanych przez efekt skali, bez uwzględniania kosztów zewnętrznych) i małych (dotychczas marginalizowanych) źródeł energii odnawialnej.
W energetyce odnawialnej na znaczeniu zyskają małe źródła i samorządy kosztem wielkich "utilities" i rządów. Wydaje mi się że jest to już wystarczająco dużo problemów i zadań na komisje mieszaną rządu i samorządów?
Dobrze to wszystko zrobi energetyce odnawianej o ile zadziała mechanizm koordynacji i samorządy szybko zdobędą i wiedzę i instrumenty jak w ten proces wielkich przemian się wpisać.
Autor: Grzegorz Wiśniewski 2 komentarze