Poprzedni wpis na 'odnawialnym" w sprawie zagrożenia (alternatywne rozwiązanie) jakim dla uchwalenia ustawy o OZE jest poselski projekt nowelizacji ustawy Prawa energetycznego (Pe), bazował na analizie sytuacji (otoczenia) i przypuszczeniach opartych na wcześniejszych doświadczeniach. W tej sprawie pojawiły się nowe raporty (o czym dalej), wypowiedzi oraz uzupełnijające informacje, pozwalajace na lepszą definicję problemu i rozwiniecie postawionej tezy.
W tle problemu (zagrożenia dla ustawy o OZE) łatwo było dostrzec dwa czynniki sprawcze: a) rzeczywistą chęć uniknięcia kar za niewdrożenie dyrektywy o OZE oraz b) interesy obecnych dominujących uczestników rynku i beneficjentów systemu wsparcia świadectwami pochodzenia, w szczególności współspalania czyli m.in. lasów w kotłach elektrowni węglowych.
Pierwszy argument wydawał się być racjonalnym. Jeżeli ustawa o OZE nie byłaby uchwalona np. do 5 grudnia br. (tj. dwa lata po wymaganym terminie wdrożenia dyrektywy o OZE), a Komisja Europejska (KE) zgłosiła skutecznie sprawę do Europejskiego Trybunału Stanu (ETS), Polska ma szansę na karę rzędu 125 tys. Euro (0,5 mln zł) za każdy dzień opóźnienia, czyli ok. 365 mln zł. Są to konkretne pieniądze. Ale na problem można popatrzeć inaczej. Jeżeli w tym roku wejdzie nowelizacja ustawy Pe, a np. ustawa o OZE wejdzie w życie przez te perturbacje tylko rok później, to niepotrzebnie -bez zainwestowania w nowe moce, ze wzrostem importu biomasy do 1-2 mld zł/rok, kosztem niszczenia kotłów energetycznych „współspalających” i spadku ich sprawności, i z tytułu świadectw pochodzenia - konsumenci energii zapłacą w ciągu jednego „dodatkowego" roku obowiązywania starych rozwiązań ok. 4 mld zł (250 tys. Euro/dziennie – tak, tyle możemy płacić bez sensu, nic z tego w zamian nie mając na dzisiaj i na jutro). Jest to o rząd wielkości więcej niż ew. kara ze strony KE/ETS. Dodać jednak wymaga że sprawa nie została jeszcze skierowana do ETS i Polska szybko procedując ustawę o OZE, która rzeczywiście wdraża dyrektywę, zapewne kary z UE by uniknęła i znacząco ulżyła kieszeni konsumenta energii w najbliższych latach.
Jestem bardzo ciekaw z jaką argumentacji w tym tygodniu (20 lipca) do Brukseli pojedzie minister gospodarki (zapewne Podsekretarz Stanu Tomasz Tomczykiewicz, bo ten sam problem dotyczy też dwu innych dyrektyw energetycznych), aby zniechęcić KE do ostatecznego uruchomienia procedury karnej. Przypominam, że pod koniec marca KE zagroziła Polsce (też Grecji i Finlandii) skierowaniem sprawy do ETS, jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie wprowadzą postanowień dyrektyw, w tym dyrektywy o OZE do swojego prawodawstwa.
Można się jednak domyślać, że nie będzie mówił o tym, że rząd RP ma w końcu ukrócić patologię współspalnia i szeroko wdrożyć regulacje UE i ducha Pakietu klimatycznego idyrektywy o OZE. Być może powie, że zawiniły środowiska OZE bo zgłosiły 2500 stron uwag do projektu ustawy i pominiecie tego męczącego dialogu poprzez cichą i szybką (bez szerokiej konsultacji społecznej) nowelizacje Pe da to już we wrześniu efekty o jakie KE chodzi? Skąd taka teza? Otóż Pan Minister Tomczykiewicz zabrał głos w tej sprawie, gdzie poszedł dalej niż nawet sięgają jego formalne kompetencje. Obiecując, że cały „trójpak energetyczny”, w tym ustawa o OZE, pomimo inicjatywy poselskiej będzie uchwalony jeszcze w tym roku. Warto zauważyć, że akurat za element trójpaku jakim jest ustawa o OZE, Minister Tomczykiewicz w ramach podziału kompetencji w MG nie odpowiada i tu-nie podważając intencji- oczywiście wiarygodny nie jest. W tej sprawie powinien się wypowiadać Wicepremier Pawlak lub Minister Kasprzak, który to faktycznie zrobił, ale podkreślił harmonogram prac bieżących, a nie efekt końcowy, obecnie nieprzewidywalny. Ale ku mojemu zdziwieniu Minister Tomczykiewicz poszedł jeszcze dalej w swoich stwierdzeniach, oficjalnie opowiadając się za kontynuacją wysokiego wsparcia za współspalaniem w ew. nowej ustawie o OZE stwierdzając: „Te współczynniki dla współspalania i tak są bardzo niskie – tłumaczył. – Ci, którzy inwestują w ten rodzaj energetyki, uważają, że ten współczynnik jest za niski, i że „położy to współspalanie…. To jest ważne ze względu na zobowiązania unijne, aby do 2020 roku 15 proc. energii pochodziło z energii zielonej”. Pan Minister postawił wysoce ryzykowną i całkowicie niezweryfikowaną tezę o konieczności współspalania dla wypełnienia celów UE (jest dokładnie odwrotnie, bo ani współspalanie nie jest wymagane, ani nawet zielona energią elektryczna tylko końcowa, a tej będzie więcej jeżeli biomasa zamiast do 47 elektrowni współspalających będzie wykorzystana lokalnie). Pewnie też wie, że w najbliższych miesiącach wyjdzie z Brukseli projekt regulacji o drastycznym ograniczeniu możliwości dalszego współspalnia. Ale nie dodał też, że uchwalenie nowelizacji Pe, bez uchwalenia ustawy o OZE, nie obniży współczynników – pozostaną na tym samym poziomie równym jeden aż do 2017 roku, podczas gdy w projekcie ustawy o OZE prezentowanym w MG w dniu 29 maja, miały obowiązywać tylko 5 lat. Gdyby ta "majowa" propozycja weszła w życie od stycznia 2013 roku, polska energetyka pozbywała by się ciężaru kosztów i nieefektywności w taki sposób jak to jest pokazane na wykresie, pokazującym schodzącą do zera w 2017 roku liczbę instalacji współspalających, które już wcześniej z nawiązką pokryły koszty swoich stosunkowo niewielkich inwestycji.
Jeżeli porównamy rozwiązanie z maja i to de facto proponowane przez Pana Ministra Tomczykiewicza w sensie utrzymania intensywności wsparcia współspalania i okresu wsparcia do 2017 r. (potwierdza to np. dzisiejszy artykuł Witolda Gadomskiego w Gazecie Wyborczej), to okazuje się że gra idzie o ok. 6 mld zł w tym okresie 2012-2017 (prawie 3 mln zł dziennie) niemalże darmowych wpływach do elektrowni współspalających i o taką samą kwotę odpływów z kieszeni konsumentów energii. Nie na tym chyba ma polegać dbałość o odbiorcę energii, efektywność, innowacyjność czy bezpieczeństwo energetyczne. Jednocześnie mniej lub bardziej jawnie postawione tezy Pana Ministra Tomczykiewicza uzyskały szerokie poparcie na łamach wczorajszej Rzeczpospolitej w postaci wywiadu z przedstawicielem jednego z większych beneficjentów trwania obecnego systemu wsparcia współspalania – grupy GDF Suez. Dyrektor Robert Guzik mówi że biomasa, a w szczególności współspalanie” może stanowić polską specjalność …”. Problem polega jednak na tym, że tak jak w przypadku współspalania nikt na świecie nie "specjalizuje się" w budowie i eksploatacji np. lokomotyw węglowo-parowych, czyli co nam po taka specjalność?
Nie jestem pewien czy ten sojusz za miliardy biznesu, polityków i mediów dopuści do coraz bardziej ułomnej debaty jakiekolwiek argumenty merytoryczne. Instytut Energetyki Odnawialnej opublikował właśnie szerszy raport o patologii współspalania, ale podał też sposób na znacznie lepsze wykorzystanie biomasy. Odsyłam zainteresowanych.
Sprawa ma bezpośredni związek z pracami nad ustawą o OZE, ale problem jest zbyt złożony aby społeczeństwo mogło się w tej sprawie wypowiedzieć i pewnie będzie dalej płacić bez szemrania, a firmy branży OZE coraz bardziej uzależniać się od koncernów energetycznych. Potrzebne byłoby zaangażowanie najwyższej rangi i klasy polityków, którym zależy na tym, aby Polska specjalizowała się tam, gdzie to ma sens. M.in. w tej sprawie Koalicja Klimatyczna i Związek Pracodawców Forum Energetyki Odnawialnej zwróciły się z listem otwartym do Premiera Pawlaka. Zainteresowanych dalszymi losami ustawy o OZE odsyłam do stron internetowych tych organizacji i do krótkiej informacji prasowej.