Być może
nienaprawialna jest pisana przez pięć lat i dwa rządy i już trzeci raz
nowelizowana ustawa o odnawialnych źródłach energii? Józef Ignacy Kraszewski
rozpropagował w Polsce zasadę „do trzech razy sztuka”, którą się intuicyjnie
kierujemy i która sprowadza się do dawania szansy w trzech próbach: jak się uda
przy pierwszej, dobrze, druga próba to znak ostrzegawczy, ale jak się nie uda przy
trzeciej, to czwartej może nie być. Ten trzeci raz to projekt nowelizacji Ministerstwa
Energii (ME) z 28 czerwca br., poddany obecnie pod konsultacje społeczne.
Uchwalona w
2015 roku ustawa o OZE, niedopasowana do potrzeb polskiego rynku OZE, była
przez autorów prezentowana jako „prawdopodobnie najlepsza i najnowocześniejsza
i najbardziej prorynkowa branżowa ustawa
na świecie”. W istocie już w momencie uchwalenia była pozbawionym logiki tworem
biurokratycznym, stworzonym przez urzędników i tzw. zasiedziałą energetykę dla jej
faktycznych autorów, a nie dla rozwoju technologii i nowej branży. Pierwsza,
nieprzeprowadzona do końca próba nowelizacji z maja '2015 (można ją statystycznie pominąć, ale sam fakt
trzeba odnotować fakt) miała sprowadzać się do usunięcia z ustawy jej najlepszego,
sprawdzonego na świecie rozwiązania legislacyjnego jakim są taryfy gwarantowane
(skrót ang. FiT) na energię sprzedawaną do sieci przez małych,
nieprofesjonalnych wytwórców, w tym
prosumentów.
Obecny Parlament najpierw w grudniu ‘2015 przegłosował poprawkę do ustawy sprowadzającą
się do przesunięcia o pół roku daty wejścia w życie przepisów dotyczących
systemu wsparcia, a potem - w czerwcu ‘2017 - dużą nowelizację, która przy niezwykle silnym sprzeciwie rządu
wobec taryf 6gwarantowanych i stymulowania nimi rozwoju prosumentów, usunęła z
ustawy taryfy FiT i zastąpiła nieznanym i niestosowanym na świecie systemem
„opustów” (miała to być przełomowa „innowacja”), wprowadziła niespotykane na
świecie „koszyki aukcyjne” (absolutna, niepowtarzalna innowacja w efekcie
której nie było wiadomo do jakiego koszyka przynależy dany rodzaj OZE i czemu
te koszyki mają służyć) oraz koncepcje „klastrów energii” (świat znał
spółdzielnie energetyczne, ale my poszliśmy znacznie dalej).
Po roku od
drugiej nowelizacji widać, że żadna z naszych uznanych na użytek wewnętrzny za genialne koncepcji nie działa i
od ponad 2 lat nie jesteśmy w stanie przeprowadzić procedury notyfikacyjnej
(potwierdzenia, że nasze prawo jest zgodne z prawem UE). Inwestorzy nie mogą
się odnaleźć w niepewności prawnej, zamieszaniu (może nawet chaosie)
legislacyjnym, dramatycznie spada tempo inwestycji w OZE. Wiadomo już (o ile odrzucimy interwencję
siły nadprzyrodzonej czy fałszowanie statystyk), że Polska nie wypełni swoich
zobowiązań międzynarodowych, jeśli chodzi o udział energii z OZE w 2020 roku i
nie odbędzie się to bezkosztowo.
Niepowodzenia
można próbować tłumaczyć złożonością problemu, a dla niektórych nawet nowością
tematyki (prawnie wspieramy rozwój OZE od kilkunastu lat) oraz zrzucić winę na
niedoświadczonych posłów obecnej kadencji, gdyż formalnie nowelizacje były pośpiesznie
(pierwsza ekspresowo) wnoszone do Laski Marszałkowskiej jako projekty poselskie
(przez grupę posłów) i praktycznie nie były konsultowane. Dlatego w pełni uzasadnione
są duże oczekiwania wobec obecnej, trzeciej nowelizacji, która jest propozycję
rządową i która przechodzi pełny proces legislacyjny, łącznie z podjętą próbą konsultacji
projektu założeń (rzadko obecnie spotyka się takie gesty ze strony szeroko
rozumianego ustawodawcy.
Niestety
propozycja jest niekompletna (brak oceny skutków regulacji OSR, brak projektów
rozporządzeń wykonawczych, powierzchowne uzasadnienie), ale przede wszystkim
przebija brak solidnej diagnozy i szerszej perspektywy potrzebnych kompleksowych
zmian w wadliwej regulacji. Także przechodząc do szczegółów i nawet
dostrzegając i doceniając próbę wsparcia małych OZE widać, że proponowane instrumenty
nie doprowadzą do rozwoju, a już na pewno masowego rozwoju, źle wcześniej
potraktowanego, segmentu rynku najmniejszych inwestorów. Jednocześnie, przy silnej
retoryce ME (też z uzasadnienia do
ustawy) na rzecz generacji rozproszonej
i lokalnego wykorzystania odnawialnych zasobów energii, w tym biomasy, nowelizacja
podnosi o rząd wielkości próg mocy elektrowni węglowych współspalających
biomasę z węglem, które będą wspierane w systemie aukcyjnym.
Po dwu latach bezwzględnego zwalczania samej idei taryf FiT jako
rzekomo drogich, ME powraca w nowelizacji do tego instrumentu dla małych
inwestorów, co w samo w sobie jest godne najwyższego uznania. Każdy ma też prawo naprawiać błędy lub zmieniać
zadanie, ale ta sytuacja rozchwiania legislacyjnego pokazuje przede wszystkim brak jasnej strategii działania
rządu w odniesieniu do OZE. Rynek nie powinien być zaskakiwany w taki sposób. Niepoważnie
w tym kontekście wyglądają wypowiedzi posłów lojalnych wobec swego rządu i garstki
klakierów z sektora OZE, którzy powtarzają każdy nawet wysoce nieprzemyślany pomysł
ME, a takim z pewność była krytyka sprawdzonego instrumentu FiT, w sytuacji gdy
posłowie PiS głosowali w 2015 roku za ich uchwalenia. Coraz większe zamykanie się
branży OZE na krytykę merytoryczną propozycji legislacyjnych ME może prowadzać
rząd na manowce i utrudnia szybkie wycofywanie się z ew., błędów i obniża wiarygodność kolejnych propozycji.
Teraz
Wiceminister
Energii pisze do marszałka Sejmu, że
teraz taryfy
FiT "stworzą system przyjazny
dla odbiorców końcowych energii systemu". Czy aby nie jest to działanie obliczone
wyłącznie na polityczny i jedynie doraźny PR i podszywanie się
pod ciągle dobry odbiór idei FiT w
społeczeństwie?
Już po bliższym
przyjrzeniu się propozycji widać, że
pod hasłem FiT nie kryje się niestety to co jest
(nie bez podstaw zresztą) synonimem bezpiecznego inwestowania przez małych,
nowych, niedoświadczonych inwestorów. Po pierwsze za karygodny należy uznać
brak w nowelizacji inicjatywy na rzecz rozwiązania problemu
iluzorycznego
wsparcia prosumentów systemem opustów, bo
trwanie w systemie jest ekonomicznie ryzykowane dla potencjalne dużej rzeczy
gospodarstw domowych. Ale konstrukcja nowej taryfy FiT dla źródeł o mocy do 500
kW jest taka (80% ceny referencyjnej dla źródeł klasy 1 MW), że mały inwestor wchodząc na zasadzie zaufania do ustawodawcy w
system FiT może ponosić podobne straty i ryzyka jak dzisiejszy Kowalski
inwestujący w mikroinstalacje OZE w systemie niedawno uchwalonych tzw. opustów. Nie można zrozumieć
jednoczesnej troski ME o utrzymanie niskich cen dla odbiorców energii i o
krajowe bezpieczeństwo energetyczne przy jednoczesnym wykluczaniu z przepisów
ustawy o OZE najtańszych źródeł, bazujących na największych krajowych
odnawialnych (i ciągle jedynie w ułamku procenta wykorzystanych)
zasobach energii, jakimi są energia słoneczna
i energią wiatrowa, które nie są obite taryfami FiT (ani FiP o czym dalej).
Nawet, jeżeli
cel można zrozumieć, to z dużą rezerwą, a nawet obawą należy patrzeć na jeszcze jedną innowację legislacyjną polegająca na wprowadzeniu tzw. taryf FiP, rozumianą przez Autorów nowelizacji jako
sprzedaż energii na rynku z negocjowanym pomiędzy wytwórcą w źródła o mocach z
zakresu 500 kW-1 MW, a nabywcą rozliczeniem różnicy w cenie energii (tzw. "ujemnego salda")poprzez
Zarządcę Rozliczeń. Jest to zatem rozwiązanie pod którego nazwą też kryje się coś innego niż świat powszechnie rozumie, a poza tym jest propozycją
zgłaszaną ad hoc, bez uzasadnienia i szerszej analizy czy dotychczas stosowane
instrumenty nie byłyby wystarczające gdyby były wprowadzane prawidłowo.
Polska staje się
krajem gdzie w OZE funkcjonować będą jednocześnie wszystkie możliwe i znane na
świecie systemy wparcia: zielone certyfikaty, aukcje, FiT, FiP,
net metering oraz takie których na
świecie nikt nie zna – opusty dla prosumentów, a ponad to jeszcze różne systemy
wsparcia inwestycyjnego i podatkowego. Ale
jednocześnie – tak jak to było zapowiadane w jednym z poprzednich
artykułów
na blogu „Odnawialnym” - mając jako nieliczni własną ustawę o OZE i taki
wachlarz instrumentów,
możemy stać się jednym
z niewielu krajów w UE, który nie zrealizuje swoich celów OZE na 2020 i będzie
musiał zapłacić za transfer statystyczny na energię z tych krajów, które mają
znacznie mniej instrumentów wsparcia, mniej biurokracji, ale znacznie więcej
energii z OZE.
W czym zatem
tkwi problem niemożności zrobienia czegoś prosto, zrozumiałego, racjonalnie
efektywnie i z jasnym nakierowaniem na cel i rezultaty jeśli chodzi o system
wsparcia i regulacje dotyczące OZE? Czy to jest grzech pierworodny złego
zaczęcia (ustawa o OZE jest naprawdę nielogicznym tworem biurokratycznym), czy
też jest efektem silnego lobbingu grup zasiedziałych (niechętnym jakimkolwiek
prorozwojowym zmianom i wycinających nowych inwestorów), a może skutkiem
ambicji administracji aby o wszystkim biurokratycznie decydować i polityków
dążących do modelu „dziel i rządź” i do uwłaszczania się na fragmentach
tworzonego systemu? Jak to jest możliwe, że nie działająca prawidłowo polska
ustawa o OZE jest jedna z najdłuższych na świecie - jej tekst jednolity zawiera
262 strony przeliczeniowe (po nowelizacji jeszcze zwiększy się o dwie strony) -
a 38-milionowy kraj z dedykowanym ministerstwem ds. energii i dedykowanym sprawom
OZE departamentem nie może tego dokumentu uczynić przejrzystym i zrozumiałym i
takim, który będzie efektownie działać i rozwijać, polskie technologie, całą
branże i tworzyć rynek?
Instytut
Energetyki Odnawialnej (IEO) w
swojej
obszernej opinii o projekcie nowelizacji postawił
postulat, aby dokonać niezależnego audytu
prawnego i całościowego przeglądu merytorycznego całej uOZE pod kątem
zasadności pozostawienia
wprowadzanych
„wrzutek legislacyjnych” oraz przywrócenia logiki i ładu w całej ustawie oraz
zasugerował aby funkcjonowanie przepisów uOZE stało się przedmiotem badań
Najwyższej Izby Kontroli.
Jest to z
pewnością wyraz determinacji i próba alarmowania na zasadzie „adwokata diabła” aby
kolejne nowelizacje nie doprowadziły do całkowitego rozbicia logiki i spójności
ustawy oraz rozszarpania rynku kolejnymi doraźnymi „wrzutkami”. Można też powiedzieć, że to śmiały (lub też nierozważny?)
pomysł. Ale znajdą się tacy, którzy powiedzą, że IEO to naiwniak, bo nie zdarza
się często, aby biurokratyczna maszyna płaciła (nie może tego zrobić sponsor) za
obiektywny audyt ustawy, który może udowodnić, że biurokracja ta od pewnego czasu była
i jest pogrążona w niewiedzy. Biurokracja jest też zazwyczaj kompletnie
niezainteresowana przewidywaniem przyszłych wydarzeń, a raczej odhaczaniem
kolejnych punktów w procedurach zabezpieczających jej reputację. W sytuacji gdy regulacja,
która ma swoich autorów (po równo, obecna koalicja i opozycja) nie działa poprawnie, najwygodniej jest
uciekać zarówno od oceny jak i od prognozy, a gra polityczna zmienia się w grę
pozorów.
Czy w tej
sytuacji ustawa OZE jest "naprawialna" i czy w sposób systemowy można tego dokonać
w relacji rząd - branża? Można mieć wątpliwości, bo zarówno rząd jak i poszczególne
środowiska OZE (to można zrozumieć) patrzą na ustawę poprzez czubek własnego nosa, a nie jak na obszar strategiczny dla kraju i
atrakcyjny politycznie. To czy trzeba nielogiczną, niedobrą choć już przelobbowaną
ustawę zawiesić jak najszybciej, zachowując prawa nabyte i zbudować prosty,
logiczny i tani system od podstaw, który nas doprowadzi do pełnej komercjalizacji
OZE w 2030 roku, nie jest wcale pytaniem retorycznym, bo niektóre systemy w
niektórych krajach są nienaprawialne. Oby
to nie dotyczyło polskiej energetyki odnawianej i oby to ten rząd podjął się
autentycznych działań naprawczych, zanim przejdzie do tworzenia kolejnego, już
zapowiedzianego eksperymentu z nową ustawą o rozwoju energetyki rozproszonej.
Brak rozwiązana problemu prawnego (nie opartego na dotacjach) kształtowania rozwoju OZE „tu i teraz” nie pozwoli
uciec do przodu i z każdym dniem będzie coraz większym problemem dla wszystkich.
Pełna opinia
IEO i projekcie nowelizacji ustawy o OZE znajduję się
pod
tym linkiem.