niedziela, września 27, 2015
Ministerstwo Energetyki? Owszem, ale tylko z centralną pozycją OZE w strukturze ministerstwa
Utworzenie po wyborach
Ministerstwa Energetyki (Energii?) zapowiadają wszystkie kluczowe partie
mające zainteresowanie gospodarką. Mówi o tym od wielu miesięcy
wicepremier Piechociński (PSL) i minister Grabowski (PO), który zgłasza wątpliwości co do łączenia w jednym resorcie spraw klimatu i energii oraz kandydaci
PiS na ministrów gospodarczych, Paweł
Szałamacha (przyszłe ministerstwo gospodarki?) i Piotr
Naimski (przyszłe ministerstwo energetyki?). Przedmiotem sporu jest tylko zakres kompetencji nowego ministra jeśli chodzi o kwestie klimatyczne i nadzór
właścicielski nad państwową energetyką.
Czy brak w tych zapowiedziach informacji o miejscu OZE w ew. nowej strukturze rządowej oznacza, że nie
ma tu sporu politycznego, czy też że nie ma wiedzy, a może nawet świadomości
wagi usytuowania problematyki OZE w nowym ministerstwie?
Ministerstwo ds. energetyki w strukturze rządu to bardziej wschodnia
koncepcja niż zachodnia. Ministerstwo ds. energetyki jest np. w Rosji, na
Białorusi, było też w PRL (jako ministerstwo ds. energetyki i górnictwa lub energetyki i energii
atomowej...) i w Chinach, itd.). Ale warto podkreślić, że ministerstwa ds. energetyki
jest obecnie w USA - słynne DoE, z tym. że jest ono niezwykle silnie
nakierowane na rozwój (podlega mu cała siec instytutów gospodarczych ds.
nowych koncepcji i technologii energetycznych, w tym narodowy instytut ds. OZE
- NREL są w USA, współpracę międzynarodową, a nie na zarządzanie energetyką. W
Indiach i kilku mniejszych krajach rozwijających, np. Sri Lanka,
Libia są ministerstwa odnawialnych źródeł energii (w Indiach słynny MNER i rządowa agencja ds. OZE), a w Australii w
strukturze ministerstwo środowiska i klimatu działa rządowa agencja
odnawialnych źródeł energii (ARENA).
W UE ministerstwo ds. energetyki jest obecnie tylko na
Litwie, a w Wielkiej Brytanii funkcjonuje jako odrębne ministerstwo ds. Energii
i Klimatu (DECC). W pozostałych krajach energetyka (energia) to przede
wszystkim domena resortów gospodarki (Rumunia, Bułgaria, Słowacja, Czechy,
Chorwacja, Estonia, Łotwa, ale też Włochy i od niedawna Niemcy) lub resortu
środowiska i zasobów naturalnych (np. Francja, Belgia, Holandia, Szwecja).
Poza usytuowaniem w strukturach rządowych, resorty
odpowiedzialne za energetykę i OZE różnią się tym, czy bardziej nastawione są
na rozwój i innowacje (kraje zachodnie i rozwijające się) czy na zarządzanie
państwową, tradycyjną energetyka (Europa Środkowa i Wschodnia). Polskie
ministerstwo gospodarki (MG), odpowiedzialne za energetykę i OZE, nie ma obecnie bezpośredniego nadzoru
właścicielskiego nad państwową energetyką (za to za zasadniczo odpowiada
ministerstwo skarbu), ale trudno jest nazwać je „ministerstwem rozwoju”, gdyż
zazwyczaj koncentruje się na gaszeniu pożarów i ochronie (razem z ministerstwem
skarbu) interesów rozwiniętych, a nawet tradycyjnych, czy wręcz
schyłkowych gałęzi gospodarki, w tym tradycyjnej
energetyki węglowej. Nie sprawdziło się w funkcjach „prorozwojowych”, tym jako kontynuator zlikwidowanego w 2005
roku rządowego centrum studiów strategicznych (RCSS) oraz instytucji
odpowiedzialnej za rozwój energetyki odnawialnej. Politykę klimatyczną, za
którą MG nie odpowiada (przynajmniej
formalnie to domena ministerstwa środowiska - MŚ) traktuje wyłącznie jako zagrożenie (a nie
szansę), ma ograniczony wpływ na kształtowanie polityki rozwoju (to rola
ministerstwa infrastruktury i rozwoju -MIR) i działanie funduszy spójności i
ekologicznych, które pełnią i przynajmniej do 2020 roku powinny pełnić ważną rolę
w polityce innowacji i polityce rozwoju w energetyce.
Zgłaszane dotychczas przez partie propozycje usytuowania ME w
strukturze rządu oraz zakresu jego kompetencji, nie eliminują ww. problemów.
Zapowiadana likwidacja ministerstwa skarbu
i przeniesienie spółek
energetycznych pod nadzór ME (a innych, bardziej rentownych spółek państwowych -
do przeszłego ministerstwo gospodarki), każą stawiać pytanie czy ME będzie
coraz bardziej zajmować się masą upadłościową górnictwa węglowego i problemami
tracącej światową konkurencyjność polskiej elektroenergetyki oraz coraz
bardziej bezskutecznymi (skazanymi z
góry na porażkę) próbami powstrzymania
unijnej i światowej polityki klimatycznej, czy też rozwojem nowoczesnej,
otwartej na konkurencyjne zewnętrzną energetyki. Odrzucenie koncepcji rozwoju
energetyki na rzecz etatyzmu byłoby szczególnie niebezpieczne dla energetyki
odnawialnej i dla innowacji - te, wbrew zapowiedziom i dotychczasowemu systemowi
finansowaniu ze środków na naukę, nie powstają w tradycyjnych spółkach
energetycznych, ale w MŚP nastawionych na niszowe i przełomowe technologie. To z kolei będzie miało swoje skutki dla dalszego rozwoju kraju.
Od momentu decyzji z 2003 roku o przekazaniu przez MŚ
odpowiedzialności za OZE do MG ciężko
przyjmowały się w nowym resorcie gospodarczym. Odrobinę nadziei na wypełnienie
przez MG funkcji rozwojowych, choćby w zakresie OZE stworzył
dyrektor (wcześniej wicedyrektor) departamentu energetyki (DE) w latach
2005-2009 – Zbigniew Kamieński. Nieoczkiwane usunięcie go ze stanowiska cofnęło
pozycję i znaczenie OZE w Polsce o kilka lat i kolejne lata były też stracone
dla tworzenia trwałych i stabilnych podstaw rozwoju OZE. Wcześniej zawiodła też koncepcja powołania w
MŚ pełnomocna rządu ds. OZE. Sytuację szerzej
analizowałem już wcześniej,
postulując w 2011 roku powołanie departamentu energetyki odnawialnej. Taki
departament faktycznie powstał. W 2012
roku w strukturze MG, na wniosek wicepremiera Pawlaka i decyzją premiera Tuska (decyzją
z 9-02-2012) powstał Departament Energii Odnawialnej (DEO). To ten departament, pod kierunkiem dyr.
Janusza Pilitowskiego, mając bezpośrednie wsparcie ministra (to było niezwykle
ważne), przygotował do tej pory najlepszy projekt ustawy o OZE, z lipca 2012
roku. Utworzenie departamentu i dobrze
wykonane jego pierwsze zadanie (projekt ustawy) wzbudziły
nadzieję na rozwój OZE i nowoczesnej energetyki. Jednak ma krótko. Może dlatego, że projekt regulacji był spójny i zrozumiały
dla wszystkich (chodziło o rozwój) i naprawdę dobry dla OZE? Projekt wspierał nie
tylko promocję energii elektrycznej z OZE, rozproszonej i prosumenckiej, ale też
ciepła i był przyjazny dla odbiorców energii bo dawał szansę na ewolucyjne ale
prawdzie szybkie urynkowienie OZE w oparciu o potencjał krajowego innowacyjnego
przemysłu
Jednak już w 2013 roku DEO i całe MG - formalnie
odpowiedzialne za OZE, stało o się bezwolnym wykonawcą abstrakcyjnej koncepcji
ustawy o OZE wymyślonej w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (KPRM), przez osoby
nie mające wówczas niestety zbyt dużego pojęcia o energetyce. To KPRM ze
wsparciem - lobbingiem - Rady Gospodarczej przy premierze i lobbingiem ze strony Polskiego Komitetu
Energii Elektrycznej (silny, partykularny interes), rozwinął koncepcję ustawy,
która z niewielkimi zmianami (poprawka prosumencka) została uchwalona w lutym
br.
DEO, nawet szerzej – MG, został wmanewrowany w cudzą
koncepcję polegającą nie tyle na wspieraniu rozwoju OZE, ile na hamowaniu
rozwoju. Jedyny w MG w obszarze energii departament ds. rozwoju nowoczesnego i przyszłościowego
segmentu energetyki (w MG są departamenty odpowiedzialne za węgiel, ropę i gaz
i resztę energetyki) w odbiorze
społecznym stał się głównym hamulcowym dla OZE i marionetką w rękach polityków.
DEO wykonywał zadania wbrew swojej misji, broniąc lojalnie koncepcji ustawy wg
KPRM, na etapie prac rządowych i parlamentarnych nad ustawą o OZE. Był zmuszany
do poświadczania nieprawdziwych tez (tracąc
autorytet) na etapie batalii o poprawkę prosumencką w Sejmie, w Senacie. KPRM, MG oraz politycy odpowiedzialni w imieniu rządu
za procedowanie ustawy o OZE tuż po uchwaleniu ustawy (marcu br., zaledwie parę
tygodni po tym fakcie), na konferencji w Sejmie, wykorzystali DEO do ataku na
taryfy gwarantowane dla najmniejszych
prosumentów. Czyli na tę część ustawy o OZE, która zyskała największe,
autentyczne poparcie społeczne i która
jest najbardziej wartościowym dorobkiem prac na ustawą o OZE. Poprawka wprost
nawiązuje do projektu ustawy o OZE autorstwa DEO z 2012 roku. Z rozbitego DEO odchodzą
wartościowi pracownicy, departament pozbawiony finansowania (musi prosić o
„bezpłatną pomoc”, co uzależnia i ułatwia lobbing silnym grupom wpływu) i autentycznego wsparcia ze strony
kierownictwa resortu, staje się coraz bardziej posłusznym, cichym wykonawcą
zadań narzuconych z góry. Lojalność urzędnicza to sprawa niezwykle ważna, ale
równie ważna jest zdolność do proponowania dalekosiężnych rozwiązań systemowych
i argumentowania przeciw niemądrym propozycjom idącym z góry. Pozbawiany
zasobów, zaplecza eksperckiego, pozycji w polityce energetycznej, nie pracuje systemowo
na rzecz rozwoju OZE ani polskiej energetyki. Żadna inna instytucja państwa go
też tej kluczowej funkcji nie zastępuje i nie wspiera, bo nie ma ani państwowej
agencji odnawialnych źródeł energii (postulowanej
już w 2000 roku), ani sieci wyspecjalizowanych w branży OZE instytutów naukowych
ukierunkowanych na gospodarkę, ani struktur rządowych (np. zespołu międzyresortowego) umożliwiających koordynację pracy na rzecz
rozwoju OZE. Sektor OZE, pozbawiony koordynacji i szerszej idei jako podstawy rozwoju, zaczyna
bezwładnie dryfować.
Pociąg z politykami odpowiedzialnymi za błędną
koncepcję i zasadnicze wady ustawy OZE (sprawcami)
odjechał lub odjeżdża, nie ma odpowiedzialnych
i nie będzie winnych. Teraz DEO, bez odpowiedniego wsparcie instytucjonalnego,
politycznego i społecznego odpowiada za
wdrożenie nieswojej i wysoce problematycznej ustawy o OZE, która co prawda
uzasadnia istnienie departamentu, ale DEO został zostawiony sam - nie
przymierzając jak porzucony samotny rodzic z przygarniętym dzieckiem na ręku na
Dworcu Centralnym. Mało to budująca perspektywa na przyszłość
A problemów będzie przybywało, a nie ubywało. Ustawa o OZE
nie była notyfikowana w Komisji Europejskiej, a powinna być (olbrzymim błędem
była zmian decyzji rządu w tej sprawie w 2013 roku), Bruksela toczy postepowanie
w sprawie braku notyfikacji dotychczasowego systemu wsparcie w postaci
zielonych certyfikatów i nadmiarowości wsparcia dla współspalania i dużej
energetyce wodnej, tylko Polska (z Węgrami) zeszła w ostatnich dwu latach ze ścieżki realizacji celu unijnego w
zakresie OZE na 2020 rok, za co została już upominana i za co grożą kary i
kosztowne transfery statyczne. Ustawa o OZE jest do poprawki. Aby działała i
nie zdeformowała rynku, będzie musiała przejść wiele nowelizacji. Krajowy Plan
Działań w zakresie OZE nadaje się tylko do pilnej aktualizacji, a potrzebny
jest już nowy do 2030 roku, itd. Niedostrzeganie tych wyzwań, wręcz oczywistych
problemów i jedynie mechaniczne wtłoczenie DEO (lub tego co zostanie po DEO) do
przyszłego ministerstwa energetyki, w którym codziennym problem będzie agonia
sektora węglowego, zwielokrotni tylko problemy w całej energetyce.
W tej sytuacji nie jest też możliwe aby DEO dobrze
wywiązywał się ze swoich zadań. Nawet tych obecnie
mu przypisanych, a w szczególności w
zakresie proponowania zmian instytucjonalnych i prawnych, współpracy z innymi
organami państw członkowskich UE czy działaniami na rzecz promocji wykorzystywania OZE. A gdzie miejsce
na: autentyczny dialog społeczny, ciągłą
współpracę z samorządami terytorialnymi (to konieczne w przypadku OZE), działania
na rzecz innowacji i produkcji urządzeń dla OZE oraz wspieranie ich eksportu
(bez tego spada silne uzasadnienie gospodarcze dla rozwoju OZE), wsparcie
rozwoju ciepła z OZE (pominiętego w ustawie o OZE), programowanie i szczegółowe
prace prognostyczne przynajmniej do 2030 roku itd. Jak DEO przy obecnych
zasobach ma wdrożyć (do tej pory nieistniejący) i utrzymać (na bieżąco
aktualizować) wymagany dyrektywą już od 2010 roku (art. 14) oraz ustawą o OZE
od br. (art. 131-134) centralny system informacyjny o OZE, wypełnić obowiązki w
zakresie informacji publicznej, zapewnić bieżący monitoring (nie można rozwijać
OZE i nie da się wypełniać celów unijnych, mając niepełne dane statystyczne
sprzed 2 lat, a jedynie takimi danymi DEO teraz dysponuje) i inne obowiązki wynikające z dyrektywy o
promocji OZE oraz innych dyrektyw związanych z budownictwem czy zapewnieniem jakość urządzeń OZE?
Wdrożenie dyrektywy o OZE, nowego pakietu klimatycznego w
zakresie OZE, dopiero co uchwalonej nowej ustawy (nowelizacje, rozporządzenia,
wdrożenie) i obsługa sektora OZE w
Polsce musi kosztować. DEO ma pełne
prawo w nowych warunkach oczekiwać wzmocnienia zarówno personalnego jak i
merytorycznego, oraz funduszy na realizację nowych zadań, oczywiście po
przedstawieniu odpowiedniego uzasadnienia.
Jest rzeczą oczywistą,
że dalej tak być nie może, ale czy politycy, tak ochoczo wypowiadający
się o wybranych tylko funkcjach nowego
ministerstwa energetyki i dbający jedynie o to aby były w nim spółki skarbu
państwa, biorą pod uwagę ogrom zadań
związanych z OZE? W branży OZE, w przeciwieństwie do spółek energetycznych skarbu państwa, nie
ma miejsca w radach nadzorczych do
obsadzenia, ale jest wielka praca do wykonania. Zarządzenie i koordynowanie
rozwojem rozproszonych OZE (w tym prosumenckich) wymaga innych metod i
struktur, innego prawa (bliższego wolnemu
rynkowi i prawu konsumenckiemu) oraz innych kompetencji społecznych niż zarządzanie
monopolem energetycznym, gdzie dominuje etatyzm. Jak zatem będzie wyglądać
struktura organizacyjna nowego ministerstwa, gdzie będzie usytuowana
odpowiedzialność za OZE, czy będą na ten
cel odpowiednie zasoby, kompetencje i
wiedza? Żaden z polityków do tej pory na ten temat się nie zająknął.
Nowego Ministra Energetyki, który o tym wszystkim co opisano
powyżej zapomni już na wstępie lub
zignoruje, dopadną olbrzymie problemy znacznie wcześniej niż można sobie
dzisiaj wyobrazić. OZE powinny być w
centrum kompetencji nowego ministerstwa nakierowanego przede wszystkim na
rozwój, aby było jakiekolwiek sensowne, merytoryczne uzasadnienie dla jego utworzenia.
Autor: Grzegorz Wiśniewski 0 komentarze
poniedziałek, września 21, 2015
Ceny referencyjne na energię z OZE – fikcyjne oszczędności, zakamuflowane zyski, czy sprzeczności w ustawie o OZE?
Ustawa
o odnawialnych źródłach energii (OZE) wg rządu miała być panaceum na wysokie
koszty wsparcia OZE i instrumentem do zapewnienia zrównoważonego rozwoju OZE. Nikt
jednak nie wyjaśnił na czym „równoważność” ma w tym przypadku polegać. Nikt też z przedstawicieli rządu, poza przyjętym
założeniem co do spadku cen energii w systemie aukcyjnym, tej tezy nie
potwierdził. Nadszedł czas weryfikacji
nie tylko tych tez.
Minister
Gospodarki (MG), zgodnie z delegacją z ustawy o OZE przekazał do konsultacji projekt
rozporządzenia o cenach referencyjnych dla instalacji OZE, w dwu segmentach
mocy: do 1 MW i powyżej 1 MW, oddzielnie dla nowych instalacji i dla instalacji
modernizowanych. Ceny referencyjne będą wykorzystane do ogłoszenia w 2016 roku
pierwszej aukcji na zakup energii z OZE w okresie kolejnych 15 lat od daty
uruchomienia instalacji, po cenie która będzie niższa od podanej w
rozporządzeniu.
Warto
zwrócić uwagę o jaką kwotę toczy się gra przy pierwszej aukcji. Kwota maksymalna
wynika z cen o wolumenu energii jaki będzie zakupiony w pierwszej aukcji. Wolumeny
energii do zakontraktowania w pierwszej aukcji zostały określone we
wcześniejszym rozporządzeniu Rady Ministrów (RM) z czerwca 2015 roku (Dz.U z 13
lipca 2015, poz. 975.). Uzasadnienie do tego rozporządzenia, które tez
zawierało założenia co do cen (referencyjnych) pozwala wyszacować wartość planowanego
do zakupienia wolumenu energii na ok. 1,4 mld zł/rok (20,4 mld zł na 15 lat). Są to kwoty znikome
przy ogólnych rocznych obrotach na rynku energii elektrycznej (produkcja, dostawa, podatki) sięgających 100
mld zł/rok, ale znaczące dla aktywnych uczestników rynku OZE.
W
uzasadnieniu do rozporządzenia wolumenowego rząd wskazał na możliwość wygrania aukcji tylko
przez część stosowanych w Polsce technologii OZE (wykluczając konsekwentnie np.
fotowoltaikę), nie zajmując się głębszą analizą tego co uchwala i tym czy przyjęte
założenia przestają do rzeczywistości
(rynku). Mechanicznie przyjął ceny referencyjne, inne niż w obecnie przesalanym
do konsultacji projekcie rozporządzenia w tej właśnie sprawie.
Rozporządzenie
o wysokości cen referencyjnych jest dla rynku OZE bodajże najważniejszym aktem
wykonawczym do ustawy o OZE, wprowadzającym system aukcyjny w Polsce. Przy
braku w polskim systemie aukcyjnym tzw. „koszyków technologicznych” (podział
ogólnego wolumenu energii z OZE i ogłaszanie aukcji na odrębne rodzaje i
wielkości instalacji), wysokości ogłoszonych cen referencyjnych zadecydują o
szansach (możliwościach) poszczególnych projektów inwestycyjnych na udział w aukcji oraz o
kształcie tzw. „miksu” technologii energetycznych w energetyce
odnawialnej w Polsce do 2030 roku.
Zwykła
logika wskazuje jednak na to, że najpierw powinny być ustalone w rozporządzeniu
ceny referencyjne, w oparciu o fakty, a potem wydane rozporządzenie bardziej „polityczne”
o wolumenach. Najpierw trzeba mieć dane
rzeczywiste i najbardziej zobiektywizowane o kosztach, a dopiero potem
podejmować decyzje polityczne o wielkości i technologicznym rozkładzie
wolumenów. Inaczej „evidence based policy” zostaje zastąpione przez „policy based
evidence”.
W
efekcie, rozporządzenia wolumenowe i cenowe są niespójne zarówno z uwagi na wysokość
cen referencyjnych jak i z uwagi na
zakres uwzględnionych technologii kwalifikowanych do wsparcia. W
rozporządzeniu „cenowym” pojawiły się np.
technologie spalania odpadów – ważny gracz z niskim kosztami.
Powstała
sytuacja powoduje ze ceny staja się „polityczne” (jak za czasów dawno i słusznie
minionych) i następuje dobieranie ich
metodą „konia do bata” (czyli rączego ustalania wysokości koszów, tak aby
pasowały do „tabeli”, czyli np. kwoty 20 mld zł do podziału), a nie odwrotnie. Prawo może być tak tworzone (bez zwracania
uwagi na realne koszty i rynek) bez ryzyka politycznego i gospodarczego oraz
biznesowego dopóki pozostają na papierze,
jako przepis martwy.
Kilkuletnia
dyskusja o abstrakcyjnej ustawie OZE i brak rzeczywistego rozwoju i
monitorowania rynku w tym czasie, oderwały decydentów od świata realnego.
Jednak tym razem, gdy wartość rynku jaka ma być uruchomiona (odblokowana po latach)
w przyszłym roku, z pewnością już konkretnie
zainteresuje silne grupy wpływów, które przy dowolnym traktowaniu liczb przez
decydentów i ich coraz większym oderwaniu od realiów rynkowych, z pewnością znowu zaznaczyć zechcą swoje
miejsce i interesy w procesie stanowienia prawa na poziomie rozporządzeń. Tym
bardziej, że w trakcie długiego procedowania ustawy o OZE następował proces
atomizowania niektórych delegacji ustawowych i biurokratyzowania regulacji
(najpierw było tylko kilka rozporządzeń, potem – gdy ustawa wychodziła z Rady Ministró 12, a teraz jest ok. 30
delegacji. To istna dżungla niepowywarzanych regulacji. Taka sytuacja wymaga aby autorzy rozporządzeń
mieli szerszy ogląd sytuacji i pełne informacje
z rynku. Inaczej ustawa wywoła demony zaopatrzone w miliardowe kwoty i, z czasem,
cała nielogiczna konstrukcja ustawy i rozporządzeń załamie się pod własnym ciężarem.
Jak
powyższa teza sprawdza się na okoliczność propozycji cen referencyjnych na energie
z OZE w najnowszym rozporządzeniu MG. Propozycja – tabela (z podziałem na technologie
poniżej i powyżej 1 MW), już na pierwszy rzut oka budzi wątpliwości.
Poziomy
cen referencyjnych dla technologii OZE znajdujących się na różnych etapach krzywej
uczenia i rozwoju rynkowego, są zaskakująco niskie. Koszty te są na bardzo podobnym
poziomie, zbliżonym do średniej – 425 zł/MWh. Co więcej, w projekcie
rozporządzenia, nie ma też istotnej różnicy w przypadku źródeł dużych i małych
w danej technologii (małe źródła, zwłaszcza na początku mają znacząco wyższe
koszty jednostkowe i wyższe LCOE), nowych czy modernizowanych (modernizacja
jest tańsza na jednostkę przyrostu mocy).
Instytut Energetyki Odnawialnej dokonał zestawienia cen referencyjnych zaproponowanychw najnowszym rozporządzeniu z kosztami LCOE obliczonymi przez IEO i
wykorzystanymi m.in. w ocenie skutków ustawy o OZE. Wyniki porównania (względnego
odchylenia w [%], cen referencyjnych podanych przez MG w projekcie
rozporządzenia oraz kosztów LCOE energii wg IEO) ilustruje wykres.
Szczegółowa
analiza różnic pomiędzy cenami referencyjnymi i kosztami energii z OZE pozwoliła
IEO wyprowadzać pewne prawidłowości:
- średnie ceny referencyjne dla wszystkich zestawionych instalacji są o 27% niższe niż koszty LCOE wg wyliczeń IEO
- w projekcie rozporządzenia średnie ceny referencyjne dla dużych źródeł (powyżej 1 MW) są o 6% wyższe niż średnie ceny dla małych źródeł (poniżej 1 MW). Średnie ceny referencyjne dla małych źródeł (poniżej 1 MW) są o 21% niższe niż koszty LCOE wg IEO, podczas gdy średnie ceny dla dużych źródeł (powyżej 1 MW) w projekcie rozporządzenia są tylko o 2% niższe od wyników analiz IEO,
- relatywnie, w stosunku do wyników badań IEO, najwyższy wzrost cen referencyjnych daje się zauważyć w wielkoskalowych technologiach energetycznego wykorzystania biomasy (zwłaszcza w elektrowniach dedykowanych i współspalających biomasę w układach hybrydowych – wzrost o 18%), w mniejszym zakresie w energetyce wiatrowej.
Obserwacje
te potwierdzają niestety rozejście się cen w rozporządzeniu z realnymi kosztami.
Pokazują też, że na korzystniejsze traktowanie
(wyższe ceny) zasłużyły duże źródła.
Jest to zjawisko niecodzienne. Relatywnie
najbardziej w stosunku do wyników analiz IEO straciły na wysokości cen
referencyjnych: elektrownie geotermalne
i układy kogeneracyjne na
biopłyny (oleje roślinne), ale także
małe biogazownie (41%) i małe systemy
fotowoltaiczne (32%). Kto zyskał? Przede wszystkim biomasa wielkoskalowa, włączając
w to także specjalne odmiany współspalania
biomasy i odpadów z węglem. Wygląda na to, że dokonuje się powrót do nieodległej
przeszłości zarabiania w dużych instalacjach elektrowni węglowych (w systemie zielonych
certyfikatów) na niskich kosztach inwestycji
i przerzucania kosztów eksploatacyjnych na odbiorców energii.
Skąd
takie dziwne ceny? Czy nie udała się kwadratura koła z dopasowaniem do siebie
dwu słabo przygotowanych rozporządzeń w ramach nielogicznie skonstruowanej
ustawy? Warto zauważyć, że brakuje jeszcze 20 rozporządzeń wykonawczych do przejęcia rynku przez polityków i administrację.
A może do polityków i przedstawiciel administracji dotarły już odpowiednie grupy
zainteresowane podziałem pomiędzy siebie, a może i zawłaszczeniem rynku, którego
jeszcze nie ma?
Gdyby
tak było, skutki będą opłakane. Zaniżanie cen referencyjnych doprowadzić może
do rezygnacji z inwestycji (wykluczenia) mniejszych inwestorów i obniżenia
poziomu konkurencji na rynku, co otwiera drogę do wzrostu cen i kosztów systemu
aukcyjnego w przyszłości z powodu monopolizacji rynku (nadzwyczajne zyski w
formie windfall profits, łatwość
zmowy - czego nawet na rozwiniętym i przejrzystym
rynku nie uniknęli Niemcy przy pilotażu aukcji na fotowoltaikę). Brak
dywersyfikacji technologicznej i preferowanie
dużych źródeł prowadzić też może
m.in. do wzrostu kosztów bezpośrednich przyłączenia do sieci i kosztów bilansowania
mocy. Blokowanie a priori nierzeczywistymi, niskimi cenami referencyjnymi, rozwoju
małych źródeł na rzecz wielkich, już
obecnych na rynku, doprowadzi nieuchronnie do wysokich cen energii z aukcji.
Jak
to by się miało do zapewnień autorów ustawy ze nieuchronnie doprowadzi on do „zrównoważonego
rozwoju OZE” i spadku cen energii w systemie aukcyjnym? Moim zdaniem projekt
rozporządzenia o cenach referencyjnych, zbyt pośpiesznie skierowany został do
uzgodnień międzyresortowych. Projekt powinien być podany szerokiej konsultacji społecznej,
w oparciu o przejrzyście przygotowane i zrozumiałe uzasadnienie. To jedyny sposób aby odpędzić
demony.
Autor: Grzegorz Wiśniewski 0 komentarze
Subskrybuj:
Posty (Atom)