Jan-Werner Muller w jednej z bardziej obiektywnych książek o
populizmie podał przykład irracjonalnej, ślepej uliczki w jaką sami populiści
mogą popaść. Prezydent Wenezueli Nicolasie Maduro (następca Chavesa) próbował
zwalczać inflację (i „burżuazyjnych pasożytów”) wysyłając żołnierzy do sklepów
RTV/AGD, by przyklejali etykiety z niższymi cenami na produktach. W ostatnich dniach
2018 roku polski Parlament wydał rozkaz prewencyjnego przeklejania etykiet z cenami energii.
Maduro wprowadził też piątki wolne od pracy w sektorze
publicznym (parę tygodni później powiększył pulę dni wolnych również o środę i
czwartki, itp.) W efekcie jego kraj zaczął się mierzyć z największym kryzysem
ekonomicznym od objęcia władzy przez socjalistów w 1999 roku. Sam sfałszował
wybory prezydenckie, ale jako partia przegrała wybory parlamentarne z koalicją
opozycyjną Koalicją na rzecz Jedności Demokratycznej.
A wszystko to przez uzależnienie się od kopalin energetycznych.
Od lat 70-tych dosłownie
tonąca w ropie
naftowej Wenezuela (10% światowego wydobycia; obecnie 2%) niemal nic nie
czyniła w kierunku zmniejszenia swojego uzależnienia od ropy. Całkowita
nacjonalizacja sektora naftowego w 1976 (powołanie Petroleos de Venezuela) musiało prowadzić
do nieszczęścia.
Sugestywnie, w języku
polskim,
opisał
to ekonomista Narodowego Banku Polskiego
Paweł Kowalewski w artykule „Ropa mogła dać bogactwo Wenezueli, ale ją
pogrążyła”. Kraj i samą siebie pogrążyła energetyka, która nie mogła pokryć swoich rosnących kosztów i zamiast rozwiązywać problemy, tylko je pudrowała.
Rada UE i Komisja uważają, że dezinformacja (potoczne „fake
news”
to fałszywa, niedokładna lub
wprowadzająca w błąd informacja, stworzona, zaprezentowana i rozpowszechniana
dla zysku lub rozmyślnego spowodowania szkody publicznej.
Ostrzegają,
że może ona służyć manipulowaniu np. polityką klimatyczną, wpływać na
bezpieczeństwo i finanse, ochronę środowiska i
zdrowia, osłabiać
zaufanie do
nauki, stanowić narzędzie do manipulowania procesami wyborczymi.
Od dawna w Polsce i jeszcze nigdy w polskiej energetyce nie było
takiego nasilenia populizmu wspieranego fake news-ami jak to miało miejsce 28
grudnia A.D 2018. To co się stało w Parlamencie w czasie sławetnych (przejdą do
historii) piątkowych debat w sprawie ustawy o cenach energii i w trakcie
głosowań nad jej przyjęciem to wygrana polityki nad prawem i odpowiedzialnoscią. W
następstwie polityka energetyczna i energetyka rozumiana jako przewidywalny
rynek, z końcem br. przestały istnieć; stały się wyłącznie oszukańczą polityką.
To co się stało to jednocześnie synonim upadku tradycyjnie rozumianego państwa
(„państwowcy” utożsamiali je kiedyś z odpowiedzialnym i mówiącym prawdę rządem),
które przestało dbać o interesy tych z obywateli którzy mają plany życia po
2019 roku i tych którzy mają swoje dzieci i z troską myślą o ich przyszłości.
To też jest klęska opozycji, która uczestnicząc w populistycznym spektaklu
głosowała niemal jednomyślnie za pustym hasłem „ceny energii nie
wzrosną”. Poza nielicznymi wyjątkami, bez sprawdzenia wyliczeń, poparła szkodliwą dla Polski propozycję
Ministerstwa Energii i nie wykazała się zdolnością do
sformułowania jakiejkolwiek szerzej alternatywy.
Wiadomo, że trudno i rządowi i opozycji walczy się z piętrową
dezinformacją w czystej postaci (opartej na jednoczesnym, zamąconym powiązaniu względów
gospodarczych, technologicznych, społecznych, politycznych i ideologicznych). Ale jeżeli zarówno rząd i opozycja wiedzą,
że zamiast w królewskie szachy kluczowy gracz (cały resort energii) gra w „podwórkowego dupniaka”, to
powinna tego gracza najpierw wyeliminować „politycznie” (taki "partyzant" jest bowiem groźny
dla obu stron), a potem radzić w ważnych dla Polaków sprawach społecznych i
technologicznych.
Były dwa etapy dramatu, z których pierwszy to rządowy projekt
ustawy z 21 grudnia o podatku akcyzowym oraz innych ustaw,
mający zapobiec podwyżkom cen energii
elektrycznej. Była to propozycja niechlujnie napisana ale do poprawienia, ale do
przedyskutowania, była okazją do dokonania
solidnej diagnozy, uzyskania szerszego konsensusu w systemowym
rozwiązaniu problemu (zyskałby na tym także rząd). Wcześniej
autor
zdążył się odnieść tylko do pierwotnej propozycji rządu.
Jest faktem. że propozycja ta nie pozwalała zrealizować fasadowej obietnicy, że "cena energii nie wzrośnie", ale pozwalała ten wzrost (dla niektórych odbiorców") ograniczyć bez większych szkód. Natomiast skomplikowana autopoprawka przedłożona na
dobę przed kluczowymi głosowaniami uniemożliwiła merytoryczną
dyskusję i pogrążyła w kłopotach opozycję, ale
też rząd.
Co ostatecznie się stało w efekcie bezmyślnych głosowań nad słabymi
lub niedobrymi propozycjami:
- Zmniejszenie stawki podatku akcyzowego na
energię elektryczną z 20 do 5 zł/MWh, co ma kosztować budżet państwa 1,85 mld
zł (źródło pokrycia tej wyrwy w budżecie państwa podano tylko dla 2019 roku; w kolejnych latach trzeba będzie zapewne wymyśleć inne podatki lub mechanizm przestanie działać)
- Zmniejszenie stawki opłaty przejściowej na
rachunkach za prąd o 91-96% (w zależności od grupy taryfowej), co ma kosztować
wytwórców energii z węgla 2,24 mld zł (są wątpliwość co do precyzji tych szacunków)
- Utworzenie, celem zamrożenia cen energii i
kosztów dystrybucji z 2018 roku, Funduszu
Wypłaty Różnicy Cen (FWRC) o niejasnych źródłach przychodów (nie ma na to
żadnego dowodu np. w ustawie budżetowej, a jedyne wskazane w uzasadnieniu źródło -sprzedaż zaoszczędzonych upewnień do emisji), ma służyć pozyskaniu 4 mld zł na
rekompensaty dla spółek energetycznych działających w obszarze obrotu i dystrybucji
energii produkowanej z węgla (tej informacji nie ma w OSR)
- Utworzenie Krajowego Systemu Zielonych inwestycji
(KSZI), który też rzekomo ma być zasilony kwotą 1 mld zł (ale tu przynajmniej wskazane źródła przychodów – sprzedaż
niewykorzystanych uprawnień do emisji CO2 wskazują, że jest to propozycją
zgodna z prawem UE)
W ten sposób „lekką ręką” już w br. - ku uciesze bawiącego
się Sylwestrowo suwerena (nb. bal obowiązkowo sponsorowany przez PGE z rachunków za prąd,
co było widać w TVP) - ma zostać spalone 9,09 mld zł, bez trwałego efektu (a
przynajmniej 8,09 mld zł - o ile kwota w p. 4 nie pójdzie np. na wskazaną w
ustawie kogenerację na węglu, która jeszcze bardziej podniosłaby koszty i ceny
energii). Warto też zauważyć, że w p. 4 wśród celów interwencji nie wymieniono
energetyki prosumenckiej – "szybkich" inwestycji, które już w 2019 mogłyby niektórym
konsumentom energii przynieść ulgę i dać perspektywę braku wzrostu kosztów w
2020 roku, gdy za efekty uchwalonej regulacji trzeba będzie podwójnie zapłacić,
a kolejnych 4 mld w kasie państwa po szaleństwach przedwyborczych może już nie być.
Efekty działań wymienione w p. 3 i 4 są także w 2019 roku wysoce
iluzoryczne i zależą od zgody Komisji Europejskiej (pomoc publiczna) i rozporządzeń
wykonawczych (a te zależą od zasobności kasy publicznej, mądrości i presji politycznej). Konkretnie można
wyliczyć efekty kosztownych interwencji ujętych w p. 1 i 2. One faktycznie
obniżają rachunek za prąd, ale bez p. 3 nie dałyby zakładanego „dętego” efektu „braku podwyżek” (efekt sformułowany sztucznie) Polacy nie są jeszcze tak ogłupieni fake newsami, aby pewnego uzasadnionego i koniecznego wzrostu nie zaakceptować?). Wszystko zależy od faktycznych kosztów energii i taryf i ich
zatwierdzenia przez regulatora (URE). Dotychczas koncerny za realny (i
umiarkowany) w przypadku gospodarstw domowych (różniących się poziomem zużycia
energii) uznawały 30% wzrost cen w 2019 roku. Efekty obrazuje (zaktualizowany w stosunku do
poprzedniego artykułu na blogu „Odnawialnym”) rysunek:
Pomimo wprowadzenia ww. mechanizmów osłonowych 1 i 2 ,
najmniejszy wzrost netto kosztów energii elektrycznej wystąpiłby w
gospodarstwach o najmniejszym zużyciu energii poniżej 500 kWh/rok – 24 zł/rok,
ale tego typu gospodarstwa to tylko 1% wszystkich gospodarstw domowych (i
pomijalny udział zużycia energii w Polsce). Warto zauważyć, że wg GUS już w
2015 roku średnie roczne zużycie energii w gospodarstwie domowym sięgały 2,2
MWh kWh w mieście i przekroczyły 2,5 MWh na wsi, a 20% wszystkich gospodarstw
zużywało więcej niż 2,5 MWh/rok. Przy zużyciu energii 2,5 MWh/rok, wzrost netto
(po zadziałaniu mechanizmów osłonowych) kosztów
energii wyniósłby 125 zł/rok, a
przy zużyciu 5 MWh/rok (ponad 3% wszystkich gospodarstw, w tym głównie towarowych gospodarstw rolnych) – 201 zł/rok.
Wszystko zatem zależy od zmienionego, ale (w tym zakresie) niesprecyzowanego w ustawie procesu zatwierdzania taryf i
pojemności kasy państwowej. Efekty działań Rządu i Parlamentu byłyby neutralne dla
typowego gospodarstwa domowego zużywającego 2,5 MWh/rok, gdyby Prezes URE
zatwierdził wzrost taryf G11 dla „Kowalskiego” o 8,5%. Jeśli chodzi
o inne grupy odbiorców i taryf, to wiele wskazuje na to, że najbardziej zyskają ci
sprzedawcy energii, którzy problem wywołali i z wyprzedzeniem w IV kw.
2018 podpisali najdroższe umowy na
sprzedaż energii samorządom i firmom. Czy na tym polega jedyna dobra cecha
populizmu -solidaryzm? Leczenie „objawowe” spowodowało, że problem
został na krótko wypchnięty poza jurysdykcję Prezesa URE i zepchnięty na system sądowniczy (np. możliwe pozwy na Prezesa URE, gdyby w procesie taryfowania odszedł od zasady kosztów uzasadnionych) oraz na podatnika.
Debata parlamentarna pokazała bezsens walki polityków nie tyle z
realnymi problemami, ale ze swoimi własnymi kompleksami („kto podpisał unijny
pakiet klimatyczny” lub „kto dzielniej walczy o niskie ceny energii” itp.); ceny
energii w przyszłości dalej będą rosły niestety. Parlament za miliardy z
kieszeni podatników zawalczył „dzielnie” jedynie z objawami (sam je stworzył akceptując
w podobnym stylu wcześniejsze ustawy energetyczne), gdy przewlekłe choroby w
polskiej energetyce już od dekady plenią się w najlepsze. Faktycznie najbardziej
bulwersujące jest przeznaczenie autopoprawką 4 mld zł jako „plasterka” dla spółek energetycznych (w
nagrodę za to, że … nie pilnowały kosztów i chciały drastycznie podnieść ceny
energii ponad wzrost uzasadniony "zewnętrznym" wzrostem cen uprawnień do emisji?) i bez wskazania na jakie konkretne cele środki te mają być przekazane (rozporządzenia,
na które wpływ będzie miał minister ds. energii, a nie minister ds. polityki społecznej) zanim
się rozpłyną w czeluściach monopolu. Wiele wskazuje na to, że w ramach pionowo
zintegrowanych koncernów pokaźne środki w wysokości 4 mld zł trafią do
wytwórców energii z węgla (zanim zaczną do nich docierać w II połowie 2020 roku kolejne dopłaty aukcji z już zakończonych 3 aukcji rynku mocy wycenione już na kwotę ponad 5 mld zł/rok), aby
... napędzić dalsze wzrosty cen energii.
Społeczeństwu, odbiorcom energii, ale i wytwórcom składane są daleko idące deklaracje i
usypiające czujność (i zniechęcające do inwestycji prosumenckich i pro-efektywnościowych) zaklęcia, że ceny energii nie wrosną,
wtedy gdy jest olbrzymie ryzyko (graniczące z pewnością), że wzrosną i równie wysokie ryzyko że tak
chaotycznie i na oślep rozdawane cukierki wyborcze zostaną uznane za
niedozwoloną pomoc publiczną (do zwrotu). Nie wolo dopuścić do rozrostu energetycznego Bizancjum kosztem konsumentów
energii i podatników, tak jak w Wenezueli i dlatego zawczasu należy pohamować kolejne
przedwyborcze orgie polityków.
Utworzenie branżowego Ministerstwa Energii w strukturze rządu,
z kompetencjami nadzoru nad spółkami skarbu państwa, budziło wątpliwości, ale
ostatnie trzy lata pokazały niezbicie, że decyzja ta z pewnością nie służy
konsumentom energii, niestety. Ministerstwo powoduje zagrożenie dla odbiorców
energii, ale też nie wywiązuje się z funkcji właściciela – wprowadzone zmiany
negatywnie odbija się na wartości spółek państwowych
(stracą na kilkumiesięcznym trwaniu przy ubiegłorocznych taryfach 1-2 mld zł zanim ew. zaczną odzyskiwać różnice w cenach) oraz na międzynarodową konkurencyjność polskiej gospodarki i samej energetyki. Kto zainwestuje w kraju, w którym ceny
detaliczne wyznacza z dnia na dzień rząd, pyta jeden z ekspertów od rynku
energii. Jaki bank udzieli kredytu?
Tak
jak w Wenezueli (i Rosji) , utworzenie i wzmacnianie ministerstwa ds. energii,
które jest też właścicielem spółek energetycznych eksploatujących wyczerpujące
się zasoby paliw kopalnych, może doprowadzić także Polskę do katastrofy gospodarczej i zamętu. Autor ostrzegał przed takim rozwiązaniem instytucjonalnym
ponad
3 lata temu.
Niech gorszące sceny w Parlamencie na koniec ub. roku staną się wezwaniem do
zainicjowania w Nowym Roku zobiektywizowanej i odpolitycznionej dyskusji o sprawiedliwych
społecznie sposobach wyjścia ze spirali podwyżek oraz uzgodnienia korytarza
stopniowej ścieżki ich wzrostu, zharmonizowanego ze stopniową przebudową potencjału wytwórczego i budową inteligentnych sieci, w okresie co najmniej dekady (perspektywa inwestora,
konsumenta energii i wyborcy mającego
dzieci i plany wychodzące poza 2019 rok).
1 komentarz:
Wzrost cen energii dla przedsiebiorstw w ostatnim kwartale roku 2018
wyniósł 100% -skąd to się wzięło ? - to pytanie stawiam autorom publikacji !!!
Rząd i Parlament swoja decyzją poprostu wstrzymał ten "skok na kasę " i zap-ewne rozliczy burzycieli , którzy w ten sposób próbowali wywrócic porzadek w kraju !! To ma zapewne inny posmak niz ekoniomiczny, i koniecznie trzeba konskwentnie docieć KTO i PO co !!! ten "numer wycinał"
Prześlij komentarz