środa, lutego 18, 2015

Definicja prosumenta przedmiotem manipulacji i dezinformacji



Ani w Prawie energetycznym ani w uchwalonej w Sejmie i zmienionej w Senacie ustawie o odnawialnych źródłach energii nie ma definicji prosumenta. Fakt ten służy przeciwnikom prosumeryzmu do forsowania definicji na własny użytek i dzielenia prosumentów na tych „dobrych” (powolnych monopolowi energetycznemu) i tych „złych” (zgodnie z powszechną definicją - aktywnych konsumentów  poszukujących miejsca na rynku energii). W debacie o ustawie o OZE w negatywnemu znakowaniu („labeling”) i wartościowaniu prosumentów wg tylko sobie znanych kryteriów przewodzi od dwu lat pan  poseł Andrzej Czerwiński - Przewodniczący Komisji Nadzwyczajnej ds. Energetyki i Surowców Energetycznych. Prosumentom odmawia się prawa do sprawiedliwej zapłaty za energię sprzedawaną do sieci, zachęcając do jałmużny na rzecz państwa i monopolu energetycznego. Jeszcze dalej idzie największy krajowy lobbysta  energetyki korporacyjnej – Polski Komitet Energii Elektrycznej (PKEE), który dzieli prosumentów na „prawdziwych”, dobrych, tzn.  takich którzy są pożyteczni  dla korporacji  i na tych pozostałych, którzy - jak miał mawiać jeden  z amerykańskich generałów  o Indianach – są dobrzy tylko wtedy gdy są martwi, czyli wtedy gdy ich nie ma. W przesłanym wczoraj do wszystkich posłów apelu, już bez ogródek, a tym bardziej próby uzasadnienia zmanipulowanej definicji prosumenta, PKEE zwalcza rodzący się zarodek konkurencji na rynku energii pisząc tak:

Powyższe tezy są wygłaszane w duchu szczególnej troski o pasywnego jedynie i posłusznego systemowi konsumenta energii (co samo w sobie jest zaprzeczeniem idei prosumenta), a w istocie służą dezinformacji posłów w oparciu o zawłaszczoną i zniekształconą definicją prosumenta oraz służą jako manipulacja opinią publiczną i konsumentami energii w celu ich przekonania do tego aby albo nie inwestowali w mikroinstalacje OZE, albo inwestowali tak, aby potem być zmuszonymi dopłacać i wykonywać pracę, za którą nie otrzymają wynagrodzenia. A wszystko to tylko po to aby wytworzona przez gospodarstwa domowe wartość dodana trafiła do korporacji energetycznych. Nie oznacza to bynajmniej, że dzięki ekonomicznemu wykorzystywaniu prosumentów i ich rodzin w efekcie obniżenia kosztów dostawy energii w całym systemie, korporacje obniżają cenę na energię elektryczną. Mechanizm tworzenia łatwego i jednocześnie ukrytego przed opinią publiczną zysku warto opisać na przykładach. 

Ustawa o OZE miast kreować aktywnego konsumenta, czyli prosumenta, uczyniła z niego nieświadomego sponsora swojego dostawcy energii, któremu prosument za bezcen ma oddawać nadwyżki energii oraz podatnika z domiarem. Łatwo tę tezę potwierdzić odwołując się do znowelizowanego w 2013 roku Prawa energetycznego (Pe), które stało się też niestety kanwą prac nad projektem ustawy o OZE. W myśl Pe prosument może sprzedawać energię do sieci po cenie 0,14 zł/kWh (80% ceny hurtowej z roku poprzedniego), która stanowi zaledwie 43% ceny, po jakiej zmuszony jest kupować samą energię (bez kosztów dostawy) z sieci. Różnica (0,19 zł/kWh) jest w 2/3 dofinansowaniem dostawców energii i w 1/3 przychodem budżetu państwa. O rachunek kosztów po stronie prosumenta ustawodawca się nie zamartwił.

Uchwalona przez Senat, pod wpływem argumentacji posła Czerwińskiego oraz prezesa Polskiej Grupy Energetycznej  pana Marka Woszczyka, tzw. „senacka poprawka prosumencka”, opiera się na tym samym mechanizmie, jest tylko pozornym ustępstwem wobec opinii publicznej w obliczu rażącej niesprawiedliwości, ale bez naruszania istoty interesów uprzywilejowanej części rynku (korporacyjnych dostawców energii).  Poprawka senacka nawiązuje wprost do Pe zarówno od strony przyjętej definicji i „zasady” prosumenta (ma mu się nie opłacać), jak i do mechanizmu ustalania ceny energii z mikroinstalacji w postaci arbitralnie ustalonego mnożnika o wartości 2,1 (210% ceny hurtowej), która także i tym razem, tak jak i definicja prosumenta, nigdy w procesie legislacyjnym nie była uzasadniona.

Powyższy  mnożnik o wartości 2.1 oznacza, że prosument sprzeda w 2016 roku energię po cenie ok. 0,4 zł kWh. Jest to stawka która go rujnuje ekonomicznie, ale jest to też ok. 50-60 proc. pełnych kosztów  za dostawę energii dla najmniejszych prosumentów. Powstaje pytanie co się dzieje z pozostałą częścią  40-50 proc. kosztów. Znając mechanizm leżący u niejasnych podstaw tworzenia prawa prosumenckiego w Polsce, łatwo się domyśleć że jest tu ukryta nadwyżka dla korporacji.   Korporacje (operator sieci i spółka obrotu w jednym) widzą tanią energię prosumencką  jako  towar  gotowy do  dostarczenia  sąsiedniemu klientowi, od którego pobierze stosowna należność, którego wartość jest pomniejszona co najmniej  o koszt różnicy bilansowej, która  się nie odłoży na sieci w związku z brakiem przepływu (braku strat energii) oraz odłożenia w czasie inwestycji w podsystem wytwórczy, przesyłowy, a zwłaszcza dystrybucyjny. Prosty rachunek z pozycji korporacji prowadzi do wniosku, że pełny koszt dostarczenia energii do jaj nabywcy na taryfie G11 (taryfa mikroprosumentów) to ok. 0,61-0,62 zł/kWh (bez kosztów podatkowych dostawy energii), ale już z uwzględnieniem  unikniętych strat i dodatkowych korzyści dla korporacji, lokalna energia prosumencka jest warta ok. 0,63-0,64 zł/kWh. Oznacza to, że po pierwsze senacka poprawka prosumencka, za której przyjęciem lobbuje PKEE, pozwala na zarobienie na każdej kWh wyprodukowanej w gospodarstwie domowym ponad 0,2-0,25 zł/kWh jako różnicę pomiędzy realną  wartością energii prosumenckiej (0,63 zł/kWh) a ceną płaconą „na zaciskach” prosumentowi (ok. 0,4 zł/kWh). 

Za wszystko i tak zapłaci zwykły konsument energii, bo w/w łatwy korporacyjny zarobek nie przełoży się na korektę taryf. Wręcz przeciwnie, mechanizm „opłaty OZE” w ustawie o OZE spowoduje zagarnięcie tej nadwyżki przez korporację z góry, zanim nawet prosument zacznie produkować energię. Różnica pomiędzy poprawka prosumencką Sejmu (autorstwa posła Bramory)  i Senatu (argumentacja posła Czerwińskiego i PGE) polega na tym, że przy początkowo tych samych kosztach po stronie konsumenta, wartość dodatnia w ramach poprawki sejmowej trafi do 200 tys. zwykłych polskich rodzin, w szczególności tych biedniejszych i koszt ten dla zwykłego konsumenta będzie szybko spadał, a w ramach poprawki senackiej całość nadwyżki trafi do 4-5 korporacji (ok. 80 tys. stosunkowo dobrze płatnych pracowników, choć zyski niekoniecznie do nich wszystkich trafią), a koszt dla konsumenta będzie rósł w nieskończoność. Poprawka senacka nie ma bowiem wbudowanego mechanizmu obniżenia kosztów poprzez inwestycje prosumenckie. Przyznaje to pośrednio PGE we wczorajszej informacji prasowej (źródło: Gazeta Wyborcza), pisząc, że przyczyną spadku cen na energię w ub. roku w krajach UE był wzrost produkcji energii ze źródeł wiatrowych i fotowoltaicznych, co przy ponownym wzroście średnich cen za energię na rynku krajowym spowodowało, że rodzimy rynek na tle rynków zagranicznych stał się najdroższy. PKEE nie jest z pewnością zainteresowany „obniżeniem kosztów dla wszystkie odbiorców energii” tak jak pisze do posłów

Manipulowanie definicją prosumenta służy forsowaniu i ukryciu łatwych zysków dla korporacji kosztom zwykłych obywateli i całej gospodarki.  

4 komentarze:

Unknown pisze...

I to jest właśnie przykre, że manipulują zwykłym obywatelem a przecież i tak naprawdę każdą zmianę zapłaci własnie ten zwykły obywatel. Wszystko wskazuje na to że poprawka Senatu przejdzie i tak naprawdę znajdziemy się w punkcie wyjścia. Czy ktoś bierze pod uwagę że to własnie możliwość budowy mikroinstalacji do 40KW i odsprzedaż energii do sieci znacznie zwiększyła by inwestowanie zwykłych obywateli w takie rozwiązanie? Tak naprawdę wszelkie zmiany zarówno myślenia jak i samej produkcji energii powinny zachodzić od góry to wytwórcom energii powinno zależeć na tym aby pozyskiwać drobnych dostawców ale po co skoro jest dobrze jak jest a ewentualne kary z UE za CO2 i tak przerzuci na odbiorcę końcowego, tak jak się to stało w przypadku obowiązkowego odkupu certyfikatów ( ceny energii wzrosły z dnia na dzień). By żyło się lepiej ;)

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Marku,
ma Pan racje - system zielonych certyfikatów w Polsce został błędnie zaprojektowany właśnie dlatego, ze nie prowadzi do spadku kosztów i cen. Tu jest wykres , który to potwierdza.
Obawiam się, że zmiany w Polsce trzeba wprowadzać od dołu, bo „góra” jest zajęta utrwalaniem systemu, który „górze” przynosi najwięcej korzyści przy minimum wysiłku.
Instrumentem tworzenia rynku od dołu, poza skostniałym systemem, są własnej taryfy gwarantowanie (FiT) przy których nawet najsłabszy i najmniejszy może stać się producentem energii, a z czasem prosumentem nastawionym na autokonsumpcję, jak mu już będzie się opłacać.

Dzisiaj Sejm odrzucając destrukcyjne poprawki Senatu do ustawy o OZE i przegłosowana została tzw. "poprawka prosumencką", a to może już od 1 styczni 2016 roku stworzyć realną, praktyczną możliwość budowy mikroinstalacji do 10 kW (szansa na to aby zbudowac masowy rynek) i odsprzedaż energii uruchomić inwestowanie zwykłych obywateli
Ale to nie koniec zmagań, bo ta zmiana filozofii i fundament nowej energetyki będzie kontestowany przez tzw. zasiedzianych zwolenników drugiej fal. Od razu „nie będzie żyło się lepiej”, ale w ciągu kilku lat pewnie tak :)

z_dobrej_strony pisze...

Szanowny Panie Grzegorzu, widzę, że ton niektórych tekstów (np. w GW, Rz, Dz) wreszcie nieco się zmienił i zauważa te machlojki koncernów, rządu i niektórych posłów. Jeśli to Pańska zasługa, serdecznie gratuluję!

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Dziennikarze spisali się na medal! Widziałem kiedyś analizę WWF z której wynikało, że polskie koncerny energetyczne na same reklamy i artykuły sponsorowane (w ich treści zazwyczaj dominuje czarny PR skierowany przeciw mikrogeneracji i OZE). Media muszą to jakoś uwzględniać w swoich decyzjach, dotyczących tego o czym i jak mówić.
W przypadku poprawki prosumenckiej do ustawy o OZE dziennikarze. ci opiniotworczy w zdecydowanej większości stanęli po stronie "energetyki obywatelskiej". I ten trend narasta. Brawo niezależne media :)