czwartek, marca 20, 2008

CO2 na Wielki Tydzień - zaduma nad niewidocznym i bezwonnym składnikiem atmosfery

W zetknięciu z problemem konieczności redukcji emisji CO2 przedstawiciele przemysłu, decydenci, eksperci i komentatorzy w Polsce przyjmują dwie zasadnicze postawy: a) nie ma wpływu (udowodnionego) rosnącej koncentracji antropogenicznego CO2 w atmosferze na efekt cieplarniany, czy może nieco bradziej konstruktywnie b) antropogeniczne zmiany klimatu są wprawdzie faktem, ale Polska jako kraj „węglowy” nie może zgodzić się na drastyczne redukcje emisji CO2, bo to „zabije” polską gospodarkę. Tocząca się w Polsce dyskusja nad ww. problemem odbywa się wyłącznie w kategoriach kosztu rozumianego jako skutek nakładania na Polskę (w ramach międzynarodowej zmowy?) limitów emisji, a prawie całkowicie pozbawiona jest refleksji nad przyczynami konieczności redukcji emisji CO2.

Ale i o kosztach dyskutujemy w sposób wybiórczy. Prawie niezauważony pozostał tzw. raport Sterna, byłego głównego ekonomisty Banku Światowego, który próbował udowodnić tezę, że w skali globalnej na walkę z klimatem trzeba przeznaczyć co prawda 1% światowego PKB, bo w przeciwnym razie może się on zmniejszyć o 10-20%.
Niewiara w efekt cieplarniany i krytyka wobec limitów CO2 słabnie jednak, jeżeli na nich można zarobić. Generalnie pozytywnie (nawet z pewnym zdziwieniem, po wcześniejszym zalewie wypowiedzi nad kosztami dla energetyki wynikającymi z ETS, a zwłaszcza celów w tym zakresie UE na lat na 2012-2020) została przyjęta informacja, że na handlu nadwyżkami CO2 w okresie do 2012 roku (tzw. pierwszy okres rachunkowy protokołu z Kioto) rząd tylko na jednej bilateralnej transakcji z Japonią w ramach tzw. mechanizmu wspólnych wdrożeń (JI) może zarobić miliard złotych http://www.rp.pl/artykul/19417,108331.html, a docelowo nawet 5 mld Euro. Przy okazji tej informacji, nie spotkałem się z żadnym komentarzem, który podważałby istnienie efektu cieplarnianego i to mnie już nawet nie dziwi. Dziwić może tylko brak refleksji nad faktem, dlaczego w pierwszym okresie ETS (NAP I) i pierwszym okresie rozrachunkowym protokołu z Kioto nie zarobiliśmy na sprzedaży nadwyżki limitów CO2, podczas gdy pierwszy projekt JI w Polsce został zrealizowany już 10 lat temu i były ku temu warunki aby przedsiębiorstwa energetyczne, inwestorzy w czyste technologie i budżet państwa mogli „zarobić”. A może z tego właśnie powodu, braku zarobku, mniej naszych rodaków wierzy w efekt cieplarniany?

W inny niż „finansowy” sposób próbował do nas przemówić będący w ubiegłym tygodniu w Polsce Al Gore. Mówił że „Ziemia jak dziecko, jest w gorączce i trzeba ją leczyć”. Nie był z tego powodu (jak niektórzy twierdzą „głoszonej ewangelii”) szczególnie słuchany i dla równowagi „na salonach” opowiadany był dowcip o tym jak to rada starców (przypominająca do złudzenia IPCC) Neandertalczyków nakłoniła ich do ograniczania zagrożenia efektem cieplarnianym i zaniechania palenia ognisk i w efekcie tego Ziemię opanował … Homo Sapiens.

Największe jednak dylematy pozamerkantylne czy mówiąc wprost moralne w tym względzie powinno wywołać ogłoszona także ubiegłym tygodniu przez Watykan lista grzechów śmiertelnych przez dodanie siedmiu nowych charakterystycznych dla naszej epoki. Wśród nowych grzechów śmiertelnych są np. zanieczyszczenia środowiska i doprowadzanie innych do biedy, a więc problemy bezpośrednio związane z emisja CO2 i globalnym ociepleniem (lub dla mniej przekonanych- jego ryzykiem). Podaję link do informacji BBC http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/7287071.stm opatrzonej zresztą stosowanym zdjęciem kojarzącym się jednoznacznie z globalnym ociepleniem. Choć to Wielki Post i doskonała okazja do tego typu rozważań nad odpowiedzialnością za siebie i za innych, poza kilkoma wzmiankami prasowymi, szczególnej refleksji nad tym, czy niszczenie srodowiska z chęci zysku jest moralnie naganne nie dostrzegłem. Stąd niniejsza próba Wielkotygodniowej zadumy na „odnawialnym” nad tym, z jakim trudem przychodzi nam postrzeganie bezwonnego i bezbarwnego gazu w naszej atmosferze…

20 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Można wręcz rzec, że wiara człowieka umacnia się wprost proporcjonalnie do wzrostu zawartości własnego portfela (niekoniecznie dosłownie rozumianego) i odwrotnie do zasobności portfela sąsiada. Nierzadko również, wybitnie daje się odczuć szczególne przywiązanie do pierwszego przykazania.

Górnicy wierzą w "czarne złoto", wójtowie gmin wiejskich, politycy i naukowcy sektora rolniczego w "cud" 4 mln ha biomasy, samorządowcy Pomorza w znikomy wpływ obecności wiatraków na zdrowie ludzkie. Dodatkowo, np. kapłani biomasy nie dostrzegają "objawień" wierzących w energię atomową (których jest całkiem sporo ostatnio: modernizacja[budowa] elektrowni w Ignalinie, inwestycje w modernizację[budowę] elektrowni atomowych w Wielkiej Brytanii, plany budowy reaktorów na Białorusi i Rumunii, rozbudowa elektrowni w Temelinie, Dukovanach i Belene, budowa reaktora w Olkiluoto, plany budowy 42 elektrowni przez kapitał rosyjski).

W marcowym numerze "AURY" ukazał się artykuł pod tytułem "Bezpieczeństwo energetyczne". Jeden z argumentów przeciwko rozwojowi energetyki atomowej brzmi następująco: "Niepokój wzmacnia informacja, że odpady jądrowe mogą stać się kopalnią plutonu. Pluton 240 zawarty w odpadach radioaktywnych po około 13 000 lat ulegałby transformacji do plutonu 239, który mógłby być wykorzystywany bezpośrednio do produkcji broni jądrowej". Po przeczytaniu takiej argumentacji, moja wiara w obiektywizm nauki i osób ją reprezentujących, zostaje poddana ciężkiej próbie. Czy z racji możliwości wykorzystania bomby termojądrowej powinniśmy zaprzestać rozwoju energetyki wodorowej (którą to zresztą autorzy artykułu promują)? A może ze względu na możliwość napędzania czołgów i myśliwców biopaliwem, należy zaprzestać hodowli kukurydzy? Ostatecznie, wytnijmy wszystkie lasy, co by nam wróg łomotu kijem nie spuścił. I zróbmy to w miarę szybko, bo niedaleka perspektywa trzynastu tysięcy lat...

Trochę to ogólne, trochę banalne i cyniczne. Mam nadzieję, że przez wzgląd na Święta zostanie mi wybaczone. :)

Spokojnych i zdrowych Świąt Wielkanocnych!

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Dziękuję serecznie za życzenia i za komentarz. Jest w nim dużo materiału i do refeksji i do uśmiechu. Np. końcówka komentarza przypomiała mi nie tylko starą prawdę o tym, że "każdy kij ma dwa końce" ale i pozwoliła mi dotkliwie - "na własnej skórze" - przypomieć sobie bajkę z dzieciństwa "o kijach samobijach" :), którymi właśnie za pewne uproszczenia zostałem wysmagany :).

Na swoją oboronę mam to, że Wielkanoc to jedna z niewielu okazji na głębszą refleksję i nawet jeżeli pewne sprawy wyostrzyłem bardziej niż czynię to na co dzień, to ze wzgledu na (domniemaną) niewielką szkodliwośc społeczną tego czynu, mam nadzeiję na niższy wymiar kary :)

Z początkiem komenatrza indetyfikuję sie w 100%. Ale nieco odległa perspektywa i argumenatcja "Aury" -1 300 lat- rzeczywicie kładzie mnie na łopatki; na obronę z użyciem tej samej jakości argumentu (kij wszak ma dwa końce :), moge powołać sie na Majów, którzy twierdzili, że ... koniec świata nastąpi dokładnie w 2012 roku, nb. dokładnie wtedy kiedy w Polsce zaczną obowiązywać przepisy związane z koniecznością zakupu uprawnień do emisji CO2 na aukcjach :).

Wiem że, poza tym co już napisałem, na swoją oborne nie mam za dużo argumentów. Mam też świadomość też, że to co napisałem nie jest popularne i wiem że w internecie zazwyczaj sie z czymś niezgadzamy, niż odwrotnie (jak sie zgadzamy to po co pisać:). Ale właśnie odnotowalem że niespodziewanie wsparł mnie inny bloger - p. Romulad Bartkowicz - na swoim blogu, o nie pozostawijającej niestety złudzeń nazwie - (dla tego kto chce kijem uderzyć:) - "ProEko" http://proeko.blogspot.com/2008/03/felieton-wielkanocny.html. Przytaczam ten link, bo jest tam nie tylko powołanie na to czym pozwoliłem sobie zbulwersować, ale twórcze rozwinięcie wątku w kierunku powiązania głębiej (jak przystało na Wielkanoc) rozumianej ekologii z mozliwościami ... zarabiania na tym w sensie stricte ekonomicznym i w persektywie jeszcze naszego życia, na czym zdaję się koledze/koleżance "GDP" zależało w powyższym komentarzu.

Wytłumaczywszy sie w ten oto lekko wymijający sposób i w nawiazaniu do senencji komenatrza, chcę móc wybaczyć :) i prawie tak jak ongiś buskupi polscy, poprosić o wybaczenie za jaskrawość sformułowań i niedocenianie wrażliwości ekologicznej rodaków w swoim wpisie Wielkanocnym.

Żeby nie było, żem zbyt ugodowy, autorowi komenatrza życzę mokrego dyngusa:)

Bogdan Szymański pisze...

Moje krótkie doświadczenie nauczyło mnie, że w sprawach przyczyn globalnego ocieplenia zawsze lepiej zachowywać daleko idącą powściągliwość, jeżeli nie ma się pewnego poparcia głoszonych poglądów. Jest to tak gorący temat, że praktycznie codziennie mamy inne często sprzeczne doniesienia. Czytałem ostatnio w Science Daily

http://www.sciencedaily.com/
releases/2008/03/080323210225.htm

że tzw czarny węgiel powstający miedzy innymi ze spalania oleju napędowego oraz biomasy znacznie bardziej przyczynia się do globalnego ocieplenia niż wcześniej sądzono i może być odpowiedzialny aż za 60% globalnego ocieplenia przypisywanego do tej pory CO2. Jeżeli doniesienia te są prawdziwe wsparcie wielu form wykorzystania biomasy ze względu na ochronę klimatu staje się nieracjonalna!

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Skoro jeszcze tli sie nastroj Wielkiej Nocy, pozwole sobie na bardziej aksjologiczny komentarz na bazie refeksji p. Bogdana i mam nadzieje ze to "mądrzenie" sie bedzie mi to wybaczone ze wzgledu wlsnie na nadzywczajne okolicznosci.

W tych, tak skomplikowanych sprawach i przy tak złożonych systemach empirycznych jak klimat i dynamika jego zmian, mamy poważny problem z "pewnym poparciem gloszonych pogladów" i obawiam się że tak jeszcze długo pozostanie, że teza związana z przyczynmi globalnego ocieplenia nie bedzie miała 100% poparcia. Choćby na wzór teorii kopernikańskiej.

Musimy zatem poslugiwac sie nie tyle pewnościa ile "prawdopodobieństwem" gloszonej teorii. Na pomoc tu tylko troche przychodzi metodologia nauk empirycznych, która nie posluguje sie pojeciem "dowodu" (jak w naukach dedukcynych) ale co najwyżej "poparciem" czy lepiej "potwierdzeniem postawionej wcześnie tezy.
Osobiście jestem przekonany że teza dotycząca antropogenicznych przyczyn zmiany klimatu została potwierdzona z prawdopobiestwem graniczącym ze 100%. Ale jezeli chcemy postawic tezę dużo ostrzej i prognozować tempo i głębokość zmian, wtedy oczywiście zaczyna sie dyskusja i prawdopodopienstwo zajścia zdarzenia w sposób naturalny spada. Ale wtedy rośnie też znane z biznesu ryzyko zaniechania, ktorego w skali globalnej tu nie ubezpieczy żadne towarzystwo ubezpieczeniowe.
A jezeli tak, to z "pewnosci" i "dowodu", "szkiełka i oka" przechodzimy poprzez pojęcia bardziej rozmyte jak "prawdopodbieństwo" i "ryzyko" do wewnetrznych przekonań i indywidualnego postrzegania i oceny ryzyka orz własnego interesu. I to pewnie dlatego tak nam trudno wspolnie cos w tej sprawie zrobic, ale dobrze że niektórzy z nas jednak próbują, bo od zawsze najłatwiej oczywiscie jest krytykować.

Anonimowy pisze...

Panie Grzegorzu, podobno tylko winny się tłumaczy, ale w tym przypadku to odstępstwo od reguły :) Trafił Pan w sedno mojej wypowiedzi w drugim komentarzu, możliwe że niezbyt wyraziście i zbyt emocjonalnie przedstawione, przez co mam wrażenie że odebrał Pan go osobiście. A nie takie było zamierzenie. Pomyślałem, że Pański wpis odnośnie wiary jest idealnym miejscem na wyrażenie moich własnych wątpliwości odnośnie generalnie manipulacji informacją, a w szczególności artykułu w AURZE.

Chodzi właśnie o tę dozę niewiedzy, niepewności i ryzyka szczególnie istotnych w przypadku skomplikowanych systemów, przy braku pełnych danych i mocy obliczeniowych. Pewność siebie z jaką promowane były Zielona Rewolucja i Talidomid dały w efekcie skażenie środowiska DDT i dłonie wyrastające na wysokości barków.

Jeżeli zakładamy ze świat fizyczny jest w jakimś stopniu obiektywny (nie wnikając w kwestie fizyki kwantowej ;)) to również taka powinna być w moim mniemaniu nauka i tym się różnić od domokrążstwa (z całym szacunkiem dla osób taką pracą się parających).

Brak wzmianki o potencjalnych zagrożeniach płynących z realizacji pomysłu karmienia naszej cywilizacji energią pochodzenia z produkcji rolniczej wyostrza jeden koniec kija, moim zdanie zupełnie bez uzasadnienia. Szczególnie gdy artykuł o którym pisałem był w moim odczuciu dosyć kąśliwym atakiem na tekst promujący energię atomową.

Na koniec umieszczam jeszcze przeprosiny za nieco osobistą bitwę którą zapewne powinienem był stoczyć na innej ziemi :)

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Lepszej ziemi do tej bitwy nie można było wybrać : i cieszę się że odbyła się, czy też że się odbywa (?) na tym niewielkim wirtualnym poletku jakie mam :). Zadumy nad takimi sprawami jak wiara, dobro czy prawda też nigdy za dużo :) . Jeden z moich znajomych filozofów morduje się od dłuższego juz czasu z pojęciem "prawdy" w ogóle (myślałem że to już przynajmniej nie wymaga dalszych badań) i nic nie wskazuje na to aby zbliżył się do jakiejś konkluzji… Z naszych komentarzy wynika, że przy problemie jaki poruszamy, ustalenie prawdy obiektywnej jest obecnie praktycznie niemożliwe i z konieczności (zakładam, że nie z wyrachowania) posługujemy się "półprawdami" czy jeszcze "mniejszymi cząstkami prawdy".

Na dwie sprawy chciałbym jeszcze dodatkowo zwrócić uwagę.
Wydaje mi się ze w tego typu dyskusji, nawet jeżeli się mylimy, najważniejsza jest uczciwa i jasno artykułowana perspektywa osobista. To nam się setnie udało  . Ale to tylko pierwszy warunek udanej dyskusji. Drugi to perspektywa społeczna, a w szczególności "szerszy cel społeczny". Przy problemie o jakim tu dyskutujemy, wydaje mi się, że ci którzy chcą coś zrobić dla powstrzymania efektów, a przynajmniej osłabienia skutków efektu cieplarnianego mają za sobą większą „rację społeczną” (zresztą racja to jeszcze nie prawda) niż ci którzy takie zagrożenia lekceważą.

W szczególności uważam, że sektor energetyczny w Polsce (do niego piłem we wpisie Wielkanocnym”) unikając poruszanego tu tematu i sprowadzając go tylko do kosztów kupowania uprawnień do emisji CO2 na aukcjach, brnie w zaparte i traci nie tylko cel społeczny swoich działań ale i wiarygodność społeczną. Taka krótkowzroczność w sensie politycznym (nie pisze tu o „systemach fizycznych” i skutkach globalnego ocieplenia, ale o systemach społecznych) będzie zgubna, o czym przekonała się choćby w swoim czasie wszechpotężna administracja J.W. Busch’a. Egoizm indywidualny i grupowy oraz narodowy ma bowiem swoje kardynalne ograniczenia.

Ale przyznam że właśnie w tych dniach na horyzoncie pojawiało się po raz pierwszy „zielone światełko”, spisane we artykuliku dr Andrzeja Nehrebeckiego umieszczonym na portalu CIRE http://www.cire.pl/item,32156,2.html pod znamiennym tytułem „Czerwone światełko” (znowu paradoks dwu daltonistów :). To jest pierwszy tekst i głos rasowego energetyka, jaki znam, który jakoś dotka problemu o jakim tu dyskutujemy. Pan dr Nehrebecki dostrzegł (albo inaczej – wyartykułował wobec „swoich”, czy też „odważył się”) jako pierwszy zauważyć, że „energetyka” ze swoimi argumentami nie trafia w sedno i (to już moja interpretacja) ma problem z „celem społecznym” . Przedstawił to co prawda tylko w kategoriach „taktyki”, techniki czy „środków wyrazu”, a nie istotny problemu, ale cieszy taka „pierwszą jaskółka” bo to właśnie myślenie na moim zdaniem wielką przyszłość. Kto wie, może w efekcie ich więcej przyfrunie tej wiosny i nie zostaną zadziobane przez wygłodzone i złe o tej porze jastrzębie?

Czyli można przyjąć, że „symbolicznie” energetycy w ten oto przez nikogo nie zauważony fakt (i z pewnością przeze mnie nadinterpretowany), zrobili jakiś kroczek w kierunku gdzie jest szerszy problem niż aukcje i wydzieranie sonie przez różne grupy interesu i kraje uprawnień do emisji. Przyznam, że głosem kościoła w tej sprawie (nawet jeśli to tylko zbieg okoliczności), który przywołałem na samym początku, oraz poza głosem mediów i organizacji pozarządowych, także ministerstwo środowiska, mając w perspektywie grudniową konferencje klimatyczną w Poznaniu, do sprawy podejdzie także od tej drugiej, mniej technicznej strony. To wyjątkowo okazja aby Polska szerzej otworzyła się na problem.

Romuald Bartkowicz pisze...

Czytając wymianę zdań "gdp" i p. Grzegorza odnoszę niezwykle przyjemne wrażenie, że znalazłem się nagle w innym, lepszym świecie... Tak rzeczowej i taktownej dyskusji o globalnym ociepleniu ze świecą szukać w polskich mediach. Teksty publikowane przez skrajnych przeciwników lub zwolenników teorii zmian klimatu Ziemi wywołują w czytelnikach jeszcze bardziej skrajne wypowiedzi, artykułowane bezpardonowo na forach internetowych, gdzie prym wiodą anonimowi na ogół pieniacze, czasami bezkarnie obrażający każdego kto ma inne zdanie.
Próbowałem wziąc udział w paru takich potyczkach słownych, usiłując przytaczać fakty, liczby, powołując się na autorytety, na zdrowy rozsądek, na logikę wydarzeń. Na nic to się nie zdało...
Wychodzi na to, że "mądrzy inaczej" są mądrzejsi ode mnie :)

Przytoczę pasującą do tych okoliczności "złotą myśl" : "Romantycy identyfikują się z naturą, naukowcy studiują naturę" (Steward Brand, autor "The Whole Earth Catalog"). I tak sobie myślę - co można powiedzieć o przypadku romantycznych naukowców? :)

Wracając do meritum niniejszej dyskusji - chciałbym podziękować p. Grzegorzowi za komentarz z 26 marca,w który ujął wg mnie niezwykle trafnie sedno sprawy, streszczając je w kilku celnych zdaniach które można by było wręcz wydrukować sobie i mieć pod ręką "na wszelki wypadek".

Od siebie chciałbym dzisiaj dodać tylko dwa zdania. Jeśli nawet jest tak jak uważają niektórzy - że poważne zmiany ziemskiego klimatu odbywały się zawsze z powodów od człowieka niezależnych - należy na poważnie wziąć pod uwagę to, iż nigdy wcześniej w historii Ziemi poczynania człowieka nie powodowały zmian na tak dużą skalę w tak krótkim czasie (pamiętajmy, że Ziemia tak naprawdę jest maleńka) i to w wielu przypadkach zmian nieodwracalnych. Zaniechanie o którym pisze p. Grzegorz ma jeszcze jeden aspekt: będzie niewybaczalne. Mam na myśli przyszłe pokolenia. Patos w tej sytuacji jest chyba do wybaczenia :)

Mopic pisze...

Panie Bogdanie
Ten "czarny wegiel" to nic innego jak nasza poczciwa sadza, oraz wszelkie inne formy wegla (np fullereny) bedace efektem niepelnego spalania wszelkich zwiazkow wegla. W kontekscie zmian klimatycznych nie wywoluja efektu szklarniowego na tej samej zasadzie jaki mamy do czynienia w przypadku CO2, czy metanu, ale poprzez zmiany albedo i bezposrednie pochlanianie promieniowania w troposferze. Problem podobnie jak w przypadku wiekszosci pylow i aerozoli jest roznorodnosc oddzialywania na klimat. Wspomagaja tworzenie sie chmur, odbijaja lub pochlaniaja promieniowanie na roznych wysokosciach i dlatego dosyc czesto pewne rewizje dotychczasowych modeli nastepuja z uwagi na zlozonosc oddzialywania. W przypadku CO2 wedlug mojej wiedzy nic nie ulega zmianie.

Jesli chodzi o dyskusje na poziomie elementarnym, czyli kwestionowanie zagadnienia antropogenicznego ocieplenia klimatu, kwestia wydaje mi sie dosyc kuriozalna. Wszelkie proby podwazania naszego wplywu na klimat sa wynikiem dzialania okreslonych grup interesu oraz niewiedzy (proporcje tych dwoch czynnikow bywaja bardzo rozne, u roznych dyskutantow). Niepewnosc w przypadku zmian klimatycznych, ktora czesto sie przywoluje, jako dowod na brak zwiazku pomiedzy emisjami a zmianami klimatycznymi, ma podobne podstawy jak zachwalanie odzywczych wartosci arszeniku na podstawie trudu zwiazanego z dokladnym ustaleniem dawki smiertelnej. Od naszej niepewnosci, nie zmniejsza sie wplyw radiacyjny CO2, NOx metanu, czy innych gazow cieplarnianych.

Odnosnie naszego bilansu zyskow/strat spowodowanych emisjami nizszymi niz przyznane nam przez Kyoto a przewyzszajacymi limity w ramach ETS, i przedstawienia problematyki w mediach, uwazam ze sa to kwestie dosyc czesto mylone i wrzucane do jednego worka i to dublowanie sie systemow wprowadza dodatkowe zamieszanie w i tak juz zlozonym problemie. Przecietny zjadacz chleba moze kompletnie sie pogubic, jesli jednego dnia slyszy, ze limity CO2 dobijaja polska gospodarke, a drugiego dowiaduje sie o miliardowych zyskach.

GDP ->
Tak to juz jest, ze kazdy w swoja strone ciagnie i zazwyczaj wyolbrzymia cudze przywary, a umniejsza, lub pomija swoje mankamenty. Dlatego "wegiel" bedzie zachwalal CCS, albo w ogole kwestionowal zmiany klimatyczne, agrobiznesmeni beda promowali biomase (najlepiej taka gdzie sa wysokie doplaty i przymus domieszek do paliwa - tam zyski najwieksze), a inne grupy beda optowaly za energia jadrowa. Laczy ich tylko potrzeba znalezienia jednej "silver bullet", cudownego leku na cale zlo, nie dostrzegajac, ze caly bilans energetyczny musi ulec przebudowie i decentralizacji, co wyklucza forsowanie jednego dominujacego zrodla energii.

Bogdan Szymański pisze...

Co do wypowiedzi NRD w sprawie mojego komentarza nie zgodzę się, że opisany w Science Daily wpływ czarnego węgla nic nie zmienia w sprawie, CO2 – oczywiście zakładając, że wyniki badań są prawdziwe i zostaną dalej potwierdzone zmienia to wiele i powinno zasadniczo wpłynąć na nasze podejście do sprawy ochrony klimatu? Opisuję sprawę na moim blogu, ale pokrótce wyjaśnię: skoro za wzrost efektu cieplarnianego w większym stopniu odpowiadają ciemne pyły, sadza itd. Niż sam, CO2 a sam wpływ czarnego węgla jest kilka razy silniejszy niż wcześniej sądzono naturalnym procesem powinna być redukcja emisji pyłów w większym stopniu niż samego, CO2? A takie rozwiązania pro ekologiczne jak np. promowanie biodiesla daje skutek odwrotny od zamierzonego w dodatku znacznie bardziej od biopaliw ekologiczny staje się gaz zmienny. Ogólnie w sprawach globalnego ocieplenia dzieje się bardzo wiele i praktycznie z miesiąca na miesiąc mamy nowe doniesienia polecam najnowszy Science gdzie można przeczytać, że wbrew poprzednim teorią katastrofalne susze, jakie nawiedziły południową Saharę w latach 70-80 były skutkiem wzmożonej emisji pyłów i związków siatki w Europie a nie efektem globalnego ocieplenia – z racji, że artykuł jest długi polecam Science lub po polsku „Nauka i natura”. W mojej opinii zbytnie upieranie się przy starych teoriach to główna bariera w skutecznej ochronie klimatu. Podejmowanie działania są po prostu spóźnione. Zmiany klimatu to nie okresy setek a dziesięcioleci.

Pozdrawiam

Mopic pisze...

Piszac "nic nie zmienilo" mialem na mysli sam wplyw CO2 na efekt szklarnionwy, a nie ogolnie zmiany klimatyczne. Jedna sprawa to nieekologicznosc rozwiazan w stylu biodiesla, a druga to bombardowanie go na podstawie tych doniesien. Wplyw aerozoli i pylow w modelach, ktore byly uwzglednione w raportach IPCC, byl przyjety jako ujemny, "chlodzacy" efekt, a 'black carbon' w niewielkim stopniu zmienial na niekorzysc albedo. Jesli przyjac, ze te nowe dane potwierdza sie, niewykluczone, ze dotychczasowe scenariusze beda musialy byc uaktualnione, co jednak nie powinno nam przeslaniac faktu, ze zrodlo tych zanieczyszczen to glownie spalanie wegla czy tez diesla i BIOdiesel nie ma szans nigdy osiagnac takiego poziomu zanieczyszczen. W przypadku biopaliw jest to poprostu kolejny powod, aby nie isc w tym kierunku, ale moim zdaniem nie najwazniejszy.
Odnosnie ostatniego zdania nie moge sie do konca zgodzic. Zmiany klimatyczne najwiekszy wplyw beda mialy za 200 czy 300 lat, a to ze obecnie zaczynamy juz odczuwac efekty tych zmian powinno nam jedynie uswiadamiac jak katastrofalne zmiany czekaja nasze praprapraprawnuki.

Bogdan Szymański pisze...

Drogi NDR
Co do samego CO2 i jego wpływu na efekt szklarniowy pewnie wszystko już zostało zbadane i tu się mogę zgodzić że nic się nie zmienia. Jest jeszcze drugie pytanie. Jaki wpływ na zmiany klimatyczne ma, CO2? W jakim stopniu za nie odpowiada, Jak szybko one postępują. I tu można znaleźć opinie, że trochę niesłusznie robi się, z CO2 jedynego wroga numer 1. A odkrycia w sprawie pyłów i tzw czarnego węgla są o tyle istotne, że do tej pory panowało przekonanie, że pyły poprzez „zaciemnienie” atmosfery oraz odbijanie promieniowania słonecznego niweluje efekt cieplarniany.

Pisze Pan, że zmiany te zmiany te zachodzą setki lat – tu istnieje wiele dowodów, że zmiany te mogą zachodzić w ciągu ludzkiego życia. Proszę zauważyć, że tzw mała epoka lodowcowa, która rozpoczęła się ok. 1300r spowodowała masowe emigracje w Europie oraz zakończyła erę Wikingów na Grenlandii, która do tej pory była zieloną wyspą. Takich przykładów jest wiele i w mojej opinii błędnie łudzimy się, że zmiany klimatyczne dotkną dopiero nasze wnuki?

Pozdrawiam
Bogdan

Mopic pisze...

Moze niezbyt jasno sie wyrazilem. Obecne zmiany zachodza oczywiscie w przeciagu ludzkiego zycia jednak maksimum zmian nastapi w 2200-2300. Mala epoka lodowa trwala ponad pol tysiaclecia, a zmiany srednich temperatur wbrew pozorom nie byly tak wielkie (rzedu 1-2 stopni). Takze Grenlandia nie byla tak zielona, a nazwe swa zawdziecza jej pierwszemu kolonizatorowi Erykowi Rudemu, ktory zadbal o odpowiedni PR ;) Kilka karlowatych brzoz i krzewow z pewnoscia nie czynilo z Grenlandii zielonej i przyjaznej wyspy.

Odnosnie "przereklamowania" CO2 pelna zgoda, nie jest jedynym czynnikiem, ale faktycznie obecnie ma najwiekszy wplyw. Jaki dokladnie? Tego nie da sie okreslic jednoznacznie, podobnie jak w meczu pilkarskim nie da sie przypisac calej zaslugi jednemu zawodnikowi. Rozne gazy cieplarniane pochlaniaja promieniowanie o roznej dlugosci i te fragmenty spektrum czesto na siebie zachodza i tak usuniecie CO2 z atmosfery spowodowaloby redukcje efektu cieplarnianego o 9%, a pozostawienie samego CO2 i usuniecie pozostalych GHG zredukowaloby efekt szklarniowy do 26%. Jeszcze wieksze trudnosci napotkamy przy probie przeniesienia sily efektu szklarniowego na zmiany klimatyczne, gdzie dochodza roznej masci sprzezenia zwrotne i explicite "winy" CO2 nie sposob podac.

Anonimowy pisze...

Nachodzi mnie taka oto refleksja. Zmiany klimatyczne i inne globalne katastrofy (z naszego punktu widzenia) sa prędzej czy później nieuniknione ze względu na takie a nie inne właściwości naszego Wszechświata.

Skoro udało nam się zaistnieć w interwale pomiędzy mnogością czychających na nas niebezpieczeństw, to może warto wykorzystać ten czas na rozwój naukowy, technologiczny i społeczny aby zwiekszyć szanse na przetrwanie kiedy negatywne skutki jakiejś katastrofy będą mniej dyskutowalne niż obecnie.

Innymi słowy - poćwiczmy na poligonie niepewności globalnego ocieplenia. :)

Bogdan Szymański pisze...

I tu się zgodzę, że wszelkie zmiany środowiska i klimatu wymuszają na nas przystosowanie się do nich (inne historia, że sami się do tych zmian przyczyniamy). Pociąga to za sobą, rozój naukowy i cywilizacyjny jako hamulec widzę tu nieodpartą chęć robienia pieniędzy na wszystkim.

Anonimowy pisze...

Jestem bardzo ciekaw Panów (Pań? :) komentarza do tego artykułu:

http://www.polityka.pl/polityka/index.jsp?page=text&news_cat_id=&news_id=251186&layout=18&place=Text03

Mopic pisze...

Ech... zdanie jest niepochlebne mowiac najdelikatniej.
Autor tego tekstu:
- nie odroznia pogody od klimatu
- odkryl atmosfere na Plutonie i generalnie wrzuca do jednego worka Jowisza, Ziemie i Marsa zupelnie ignorujac fundamentalne roznice pomiedzy tymi planetami. Mars np ociepla sie i owszem, ale od 3 lat (marsjanskich) i jest to spowodowane zmiana aktywnosci burz, a nie aktywnoscia Slonca, ktora to nieznacznie w tym czasie spadala (bezposrednie dane z obserwacji). W dodatku jest to efekt lokalny, a nie globalny i jesli mnie pamiec nie myli dotyczy poludniowej polkuli.
- wrzuca zakres lodu w czasie zimy i lata dwoch przeciwleglych biegunow do jednego worka. Zasieg lodu na Polkuli PLn spada od lat.
itd. itp.
Calosc jest zbitkiem roznych "argumentow", czesto sprzecznych np. klimat sie oziebia (?!)- winne cykle sloneczne, inne planety w Ukladzie Slonecznym ocieplaja sie - autor sugeruje, ze takze w wyniku aktywnosci Slonca. Wypadaloby sie zdecydowac - Slonce zwieksza aktywnosc czy nie?
Prosze mi wybaczyc, ze szczegolowo nie bede polemizowal z tym tekstem, ale niestety czasami na jedno bzdurne zdanie trzeba pare stron wyjasnien przytoczyc. I tak przy zdaniu o "astronomowie przewiduja" dla przyblizenia zagadnienia osobie niezorientowanej trzeba wyjasnic cykle aktywnosci slonecznej, cykle Milankovicia, zwiezle przedstawic mechanizm efektu szklarniowego i zalozenia jakie leza u podstaw przewidywan IPCC. Samo powiedzenie "guzik prawda" tutaj nikogo nie przekona i musimy sie zdecydowac czy wierzymy (doslownie) tysiacom naukowcow, ktorzy opracowywali kolejne raporty IPCC, czy tez tej garstki, ktora ma odmienne zdanie. Jesli to nam nie wystarczy trzeba niestety siegnac do zrodel i kazdy z tych "argumentow" sprawdzac 'one by one'.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Miałem już się po nocy :) wdać w szczegółową analizę tekstu z Polityki, ale widzę powyżej, że jest już fachowa recenzja. Pozwolę sobie zatem tylko na bardziej ogólne uwagi - "słowo na niedzielę":). Przyjęcie teorii naukowej jako obowiązującej to długi proces i nawet na końcu tego procesu nie jest tak, że wśród badaczy panuje powszechna zgoda. Najszerzej tu rozumiana teoria (a teraz to chyba także praktyka) globalnego ocieplenia jest jeszcze na tyle świeża, że zdziwiłbym się gdyby nie miała wielu krytyków, tym bardziej że w swej politycznej emanacji wchodzi w podział interesów, wielkich interesów. Myślę, że największa siły i środki (publiczne i prywatne) na rzecz jej podważenia zostały zmobilizowane na w czasie pierwszej kadencji prezydenta Busha. W sumie dla rozwiniętej już teorii to dobrze, bo zmusiło jej zwolenników do ostrożności w sądach i bardziej wzmożonych wysiłków. Moim zdaniem fakt, że Bush (w sensie uogólnionym jako reprezentant pewnego środowiska i interesariuszy) nie podważa już samej teorii globalnego ocieplenia a jedynie polityczną taktykę walki z nim, dobrze świadczy o sile samej teorii.
Tak jak zauważył NDR, w takich sporach decyduje większość, tu nazwę to nie zwykłą, ale „kwalifikowaną” (co w nauce raczej jest więcej niż w sejmie). Obecnie środowisko naukowe o poglądach zbliżonych do prof. Jaworowskiego (znowu używając analogii) to granica progu wyborczego. Nie sądzę też, aby tego kalibru teorie naukową (nawet jeszcze nie w 100% ugruntowaną) udało się obalić i po raz pierwszy ogłosić na łamach Polityki :). Trzeba jednak pogratulować Polityce, bo artykuł o takiej wymowie pojawił się w politycznie prawie doskonałym dla niego miejscu („węglowa” Polska) i czasie (plan alokacji uprawnień do emisji), niejako trafia w„zapotrzebowanie społeczne”.
I na koniec znowu jak Wańka-Wstańka wraca do myślenie moralizatorskie :), zbyt oderwane od „dowodów” przywołanych w artykule. Akcentujemy bowiem, że musimy np. płacić za zrzut ścieków, wytwarzanie (utylizowanie) odpadów, czy choćby emisję pyłów, SO2, NOx itd, choć substancje te naturalnie w środowisku podobnie jak CO2 występują (to tylko kwestia stopnia koncentracji) i choć może każdemu z nas oddzielnie jego odpady nie przeszkadzają. Załóżmy przez chwile ze prof. Jaworowskiemu udało się naukowo podważyć antropologiczną teorie globalnego ocieplenia i pozyskał dla niej „kwalifikowaną większość” zwolenników. Czy to oznaczałoby, że każdy i my wszyscy razem możemy bez skrępowania zwiększać w sposób ciągły koncentracje CO2 w atmosferze i nie płacić za „składowanie tam odpadu”, tylko dlatego że to bezwonny i bezbarwny gaz i nikt nie zauważy?

Anonimowy pisze...

mam przynajmniej nadzieję że prof. Jaworski faktycznie wierzy w to co pisze. W przeciwnym przypadku z przykrościa musiałbym powrócić do trzeciego akapitu mojego drugiego wpisu w tym temacie.

W odniesieniu do tego co napisał Pan Grzegorz, jeden z komentarzy do artykułu mówi o źródłach finansowania nipcc - firmę Exxon. W ten sam sposób rozprawia się z "ruchem" przeciwników teorii antropegenicznego globalnego ocieplenia George Monbiot w swojej książce "HEAT". Co dla mnie osobiście najciekawsze, ślad nie kończy się na Exxon, ale prowadzi do zupełnie innej branży (firmy), mianowicie Phillip Morris i sugeruje, że na początku wogóle nie chodziło o globalne ocieplenie.

Adrian Moczyński pisze...

Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.

Adrian Moczyński pisze...

Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.