czwartek, grudnia 26, 2013

Krótkodystansowość w polityce groźna dla energetyki i zabójcza dla OZE

Być może Beniamin Franklin miał rację twierdząc  czas to pieniądz, ale dla energetyki w Polsce rok 2013 oznaczał  tylko tony papierów, bynajmniej nie wartościowych.  Dla energetyki odnawialnej to czas znaczony kolejnymi,  coraz bardziej agresywnymi i absurdalnymi  atakami rządzących, zwłaszcza jeśli chodzi o sens i znaczenie rozwoju OZE, i przypisywane im koszty. Głowy kluczowych  decydentów (o nich za chwilę) zaatakował wirus, przenoszący się na środowiska  niechętne  zmianom w energetyce. Prace nad ustawą OZE wróciły do punktu wyjścia sprzed dwóch lat, stan świadomości i gotowości do rozwoju sektora spadł do poziomu sprzed ponad dekady.

Już prawie dwa lata temu zacząłem mieć złe przeczucia  jeśli chodzi o OZE w Polsce.  Czułem, że ustawa o OZE nie będzie uchwalona i że minie dużo czasu zanim ruszą w górę indeksy giełdowe firm  zielonej gospodarki, wskaźniki sprzedaży i optymizmu, a na blogu odnawialnym znowu będzie można pisać pozytywnie i  tworzyć wartość dodaną, a nie tylko kontemplować smutek straconego czasu.
Faktów i czasu minionego nie zmienię, ale po dwu latach wypada zmienić perspektywę. Można zaczerpnąć z mądrości ludowej o szklance pełnej do połowy i skonstatować, że każdy kolejny stracony rok  to też rok bliżej do momentu gdy OZE będą miały swój  czas także w Polsce, na Białorusi, w Rosji, w Iranie itp., a nie tylko w krajach bardziej cywilizowanych, nowoczesnych  i rozwiniętych.
Ile musimy na to czekać?  Jestem przygotowany na  długi  dystans. Gdy 25-26 lat temu kończyłem studia i zastanawiałem  się co w życiu robić, przeczytałem w Przeglądzie Technicznym, że OZE będą na rynku „za kilka lat”.  Wtedy nie doczytałem na którym rynku i gdzie :), ale zdecydowałem, że będę pracował w energetyce odnawialnej bo chciałem uczestniczyć w tworzeniu czegoś nowego, potrzebnego ludziom, czegoś , co można w rozsądnym czasie zrealizować w praktyce.
W tym kontekście na ironię losu zakrawają tegoroczne wypowiedzi tych, którzy obecnie decydują o tym,  kiedy przyjdzie ten moment. Na tych, moim zdaniem, kluczowych decydentach i wypowidziach się skupię, choć nie będzie to budujące. Są  wątpliwe merytorycznie, słabe intelektualnie  (zapewne ci cytowani poniżej mężowie stanu mieli też lepsze) i wręcz  podejrzane moralnie (w takim sensie jak ściema) . Ale Panowie ci -  a mowa aż o trzech premierach: Tusku, Piechocińskim i Bieleckim  - trzymającymi teraz bezpośrednio władzę także nad OZE,  mają wystarczająco skuteczne instrumenty, aby nawet na kilka lat zatrzymać przemiany w całym polskim sektorze energetycznym. Przy uprawianym przez nich myśleniu politycznym najdalej  na rok lub dwa do przodu („energetyka polityczna, a nie odwrotnie), faktycznie  „betonują” cały sektor na lata. W takie myślenie  trudno wpisać OZE jako technologicznie i organizacyjnie najbardziej żywiołowy składnik na rynku energetycznym, który, jak wszystko co nowe, nie może jednak wystartować bez przychylności politycznej.

Premier Tusk po kilku miesiącach po tym jak zadecydował,  żetrzeba wstrzymać OZE aby ruszyć węgiel, atom i łupki, ogłosił na swojej (KPRM) stronie internetowej „Model optymalnego miksu energetycznego dla Polski do roku 2060” , w którym uznany został jako  realny  scenariusz prowadzący do tego, że udział OZE w zużyciu energii elektrycznej  pozostanie na poziomie  19,1% w 2020 roku (obecny wymóg KPD), bez zmian aż do 2060 roku. Jest też scenariusz rekomendowany (tzw. „wariant ekonomiczny”), w którym aż do 2060 roku praktycznie nie ma OZE na rynku albo w najlepszym przypadku –wysokich cen uprawnień do emisji CO2 – OZE dochodzą do  ok 30%.  Czyli udział OZE w zasadzie miałby pozostać bez zmian w stosunku do 2013 roku.  Nie udało mi się znaleźć innego kraju na świecie w którym tak zachowawczy  scenariusz jest  poważnie rozważany. Na szczęście nie jest on możliwy  do wdrożenia w  Polsce i są znacznie korzystniejsze  dla kraju scenariusze – por. raport IEO, jednak przez jakiś czas może funkcjonować w obiegu jako prawda objawiona i skutecznie blokować dyskusję merytoryczną.
Premierowi wtóruje wicepremier Piechociński , który zapowiadając nową politykę energetyczną mówił  "… w 2050 roku węgiel będzie dominującym źródłem energii w Polsce”, a "jego udział w produkcji energii przewidywany jest na poziomie nie niższym niż 50%" i dodaje:  "Polska zdecydowanie protestuje przeciwko próbom przyjęcia w ramach Unii jeszcze dodatkowych celów dotyczących udziału OZE na okres po 2020 roku".  Wygląda na to, że rząd chętnie widziałby za to cel unijny  w postaci  wysokich udziałów  energii z węgla w latach 2020-2050, choć zasoby węgla, których eksploatacja byłaby opłacalna szybko się w Polsce kurczą. Jednocześnie premier Piechociński podaje  koszt energii z OZE równy 200 euro/MWh, co nie jest  dzisiaj co do zasady prawdą  nawet w Polsce, gdzie polityka nie sprzyja obniżeniu kosztów OZE. Średnia cena energii ze wszystkich obecnie  nowo budowanych OZE stosowanych w Polsce zgodnie z najnowszymi analizami  wynosi bowiem 470 zł/MWh (czyi niewiele wiecej niż 100 euro/MWh) i oczekiwany jest jej spadek. To zastanawiające, że inne kraje UE nie biorą pod uwagę kosztów podanych przez premiera Piechocińskiego w kontekście celów na 2020 i dyskutując ocelach na kolejne dekady.

Zastanawia samozadowolenie z tego „unikalnego” myślenia, a nawet  pewna doza arogancji w tym zakresie obu premierów oraz tego trzeciego - Jana Krzysztofa Bieleckiego, który też jest z nieznanych przyczyn przekonany, że zna się na OZE lepiej niż specjaliści i politycy krajów, które mają w tym względzie większe doświadczenie. Premier Bielecki, który obecnie jako  szef Rady Gospodarczej wpływa na Kancelarię Prezesa Rady Ministrów (KPRM - tu powstał ww. ”optymalny miks energetyczny” i założenia do mającego powstrzymać rozwój OZE projektu ustawy o OZE), uzasadnia pragmatyzmem takie oportunistyczne podejście. Mówi  generalnie i z wyższością o nieskutecznych „kawiarnianych reformatorach” i o „wizji bez implementacji jako o halucynacji”. Oczywiście nie wszystkie wizje udaje się wprowadzić na poziom implementacji i część z nich nigdy nie wyjdzie poza poziom kawiarnianego stolika, z tym, że to akurat jest mało destrukcyjne. Natomiast tu mamy do czynienia z samą implementacją życzeniowego myślenia, bez wizji, strategii i niezbędnej wiedzy leżącej u jej podstaw, ale przez polityków mających akurat realną władzę i przekonanie, że wiedzą lepiej. Jak to ładnie określono w rządowym „Modelu energetycznego miksu   ... z punktu widzenia centralnego planisty. A można wskazać konstruktywne, odważne ale zakończone wdrożeniem, przykłady działania na rzecz rozwoju rynku przywołując choćby wizję rozwoju sektora energetyki słonecznej cieplnej, sformułowaną w 2009 roku w oparciu o solidne podstawy  teoretyczne i znajomość funkcjonowania rynku w tym zakresie. Jej wdrożenie przez NFOŚiGW zaowocowało  w  ciągu zaledwie czterech lat  awansem Polski z 9-go na 2-gie  miejsce pod względem nowo-instalowanych  kolektorów słonecznych w Europie i adekwatnym rozwojem sektora produkcji i eksportu kolektorów. Lepiej wspierać trudniejsze ale nośne idee  niż skutecznie wdrażać te wątpliwe.

Inwestowanie w technologie, których koszty  rosną, a nie spadają to oczywiste marnowanie pieniędzy. Ogłoszony  ostatnio przez poddany rekonstrukcji rząd  plan nie robienia niczego poza wydawaniem pieniędzy unijnych i brak atrakcyjnego celu spowoduje niezdolność kraju do przeprowadzenia  gruntownych zmian w energetyce, o rewolucji energetycznej na wzór Niemiec czy Danii nie mówiąc.
Faktów takich jak rozwój technologii czy światowe trendy gospodarcze żaden polityk nie zmieni (choć ww. Panowie - premierzy ewidentnie i usilnie próbują), ale mając niezwykle silną władzę może wykreować takie warunki, że wbrew logice gospodarowania krajowymi zasobami energetycznymi  i podstawom ekonomii przez kolejne lata OZE nie będą  dopuszczone do krajowego rynku.  Rząd ma w ręku instrumenty odziaływania zarówno na opinię publiczną (np.  mówiąc nieprawdę lub półprawdę, co przy słabej świadomości społecznej w zakresie OZE jest bardzo łatwe) i na inwestorów w energetyce.   Jeżeli kolejne rządy trwałyby zwrócone  w kierunku przeszłości i obywatele akceptowali wstecznictwo i oportunizm, czekanie na nadejście rynku na OZE w Polsce może się znacznie wydłużyć w stosunku do moich oczekiwań  sprzed ćwierć wieku. Zdaje się, że osobisty cel musze przesunąć o parę dekad, ale jako uparty i praktykujący maratończyk dam radę :), bo cel jest tego wart.

Premier Tusk zapowiedział, że jako polityk jest też maratończykiem i jest gotów do następnej rundy (2014-2018) , i że chce przebiec prawdziwy maraton.  Panie Premierze, życzę Panu oczywiście powodzenia w obu maratonach, ale przy takiej  wizji energetyki szkoda Pańskiego wysiłku, bo pójdzie na marne. Wizja jaką Pan i rząd macie zasługuje nie na maraton ale raczej na człapanie w kondukcie pogrzebowym.   Czy to, co obecnie proponuje się w zakresie OZE to jest wizja? Czy tak ma wyglądać pragmatyzm?  Czy to co rząd robi w OZE ma porwać ludzi, wywołać efekt domina (reinwestycji)  w gospodarce  i zapewnić Panu sukces wyborczy i miejsce w historii? Maraton ma to do siebie, że wymaga systematycznego treningu i wytrwałości, a nie tylko zrywów raz na cztery lata, albo kiedy sponsor sypnie groszem. Po co się męczyć bieganiem maratonów jak się widzi tylko najbliższy punkt żywieniowy? Warto mierzyć dalej i wyżej, zwłaszcza w Nowy Rok.

niedziela, listopada 03, 2013

Aukcje dla OZE bez oceny skutków regulacji - droga na skróty czy na manowce?


Kiedy 10 lat temu kierowałem pracami nad pierwszym projektem ustawy o OZE, najtrudniejszym dla mnie problemem było takie skonstruowanie regulacji aby jej beneficjentem była jak najszersza rzesza obywateli oraz aby dotrzeć z ideą ustawy do jak najszerzej grupy obywateli i ją odpowiednio przedstawić także tym, których na rynku jeszcze nie było.


Wiedziałem, że wybór instrumentów wsparcia OZE jest ścisłe związany z tym kto zyska więcej, a kto mniej i kto oraz ile za wdrożenie regulacji  zapłaci. Pole manewru było zawężone, bo ówczesne, Ministerstwo Gospodarki jaki ognia bało się systemu stałych taryf (FiT) co utrudniało  zadanie. W założeniach do projektu ustawy pojawiły się zawężające wytyczne rządowe, wskazujące na zielone certyfikaty (TGC) jako jedyny dopuszczalny politycznie instrument wdrożenia poprzedniej dyrektywy 2001/77/WE.

Tym razem dyrektywa 2009/28/WE o promocji daje krajom członkowskim szerokie możliwości takiego kształtowania systemu wsparcia OZE który najlepiej w danym czasie i w danym kraju służył będzie zrównoważonemu rozwojowi i obywatelom. Art. 2, ust. k) dyrektywy mówi, że:

 system wsparcia oznacza każdy instrument stosowany przez państwo  członkowskie który promuje wykorzystanie OZE dzięki zmniejszeniu kosztów tej energii, zwiększeniu ceny, za którą można ją sprzedać, lub zwiększeniu — poprzez nałożenie obowiązku stosowania energii odnawialnej lub w inny sposób — jej nabywanej iloś­ci. Obejmuje ono pomoc inwestycyjną, zwolnienia z  podat­ków lub ulgi podatkowe, zwrot podatków, systemy wsparcia polegające na nałożeniu obowiązku wykorzystywania ener­gii ze źródeł odnawialnych, w  tym również systemy posłu­gujące się zielonymi certyfikatami (TGC) , oraz systemy bezpośredniego wsparcia cen, w tym gwarantowane ceny za­kupu (FiT) oraz premie opcyjnie (FiP), lecz nie jest ograniczone do wy­mienionych środków.

Oznacza to, że nawet tak jeszcze egzotyczne systemy jak aukcje na energię z OZE są też dopuszczalne o ile jest to najlepsze rozwiązanie dla kraju, które pozwala osiągnąć cel dyrektywy przy najlepszym stosunku szeroko rozumianych korzyści i kosztów. Ostatni raport Międzynarodowej Agencji Energetycznej "IEA Trends Report 2013" zredagowanym przeznaszego rodaka Stefana Nowaka pokazuje, że niemalże odsądzony w Polsce od czci i wiary system stałych taryf FiT stosuje prawie 72% wszystkich krajów wspierających w różnych formach  OZE. Ponadto "wolnorynkowa" IEA w swoim raporcie uważa, że system FiT nie ma nic wspólnego z pomocą publiczną, a więc - w konsekwencji - nie powinna podlegać ograniczeniom w tym zakresie, czyli nie powinna ograniczać rządów w wyborze tego systemu wsparcia OZE.

O tym, że kraj wybiera system np. aukcyjny a takiej plejady instrumentów powinna decydować ocena skutków regulacji OSR, wykonana ex ante zanim zapadnie decyzja o pracach nad projektem ustawy. Mówią o tym także wytyczne Ministra Gospodarki, które ma być gospodarzem przyszłej ustawy o OZE.  Wytyczne mówią, że wybrane w oparciu o OSR rozwiązanie jest najbardziej optymalnym z punktu widzenia korzyści i kosztów.  Z tym, że w zaprezentowanej we wrześniu  Ministerstwie Gospodarki nowej koncepcji ustawy o OZE nie widać uzasadnienia wyboru aukcji jako docelowo jedynego systemu wsparcia, ani tym bardziej wykazania jak rozkładają się w czasie korzyści i koszty w gospodarce całym społeczeństwie.

Projekt ustawy z października 2012 roku zawierał OSR, ale przede wszystkim miał jasno, szeroko  i wiarygodnie sformułowane cele, które były przez cały czas spójne z proponowaną treścią regulacji. Cele jakie przyjęto przy prezentacji nowej koncepcji ustawy są bardzo wąskie. Brakuje celów ogólnych. Te zaprezentowane bardziej pasują do rozporządzenia lub pomniejszej nowelizacji istniejącej ustawy niż do odrębnej, systemowej i kompleksowej regulacji nowego  obszaru prawa. Powstaje zatem pytanie, czy przy tak wąskim podejściu wykonana rzetelnie i odpowiednio wcześniej OSR w ogóle doprowadziłaby do decyzji o rozpoczęciu prac nad nowym projektem ustawy, tym bardziej, że ten poprzedni był znacznie szerszy i koncepcyjnie znacznie lepiej uzasadniony.

Ale wobec braku przedłożenia rządowego wyobraźmy sobie jak OSR może wyglądać dla ustawy o OZE,  która miałaby polegać  na zastąpieniu obecnego systemu wsparcia aukcjami i która ma zastąpić poprzedni projekt regulacji (jako realną alternatywę). Skupiając się jedynie na generalnej analizie kosztów i korzyści dla zaproponowanego we wrześniu br. sposobu regulacji, łatwo dojdziemy do wniosku, że w efekcie wdrożenia regulacji w proponowanej wersji, zdecydowana większość krajowych podmiotów straci w stosunku do projektu ustawy o OZE z końca 2012 roku. 

Poniższy schemat obrazuje  olbrzymie niezrównoważenie i niezbilansowanie potencjalnych skutków regulacji zarówno ze względu na wielkość instalacji (zyskują duże), duże i małe przedsiębiorstwa  jak i w relacji energetyki obywatelskiej i korporacyjnej (zyskuje energetyka korporacyjna). Niekorzystne niezbilansowanie dotyczy także rozkładu kosztów i korzyści w kraju i zagranicą, na korzyść zagranicy.

Rozkład potencjalnych skutków regulacji ma potwierdzenie w efektach stosowania przez dekadę różnych systemów wsparcia (np. w Niemczech i Wielkiej Brytanii) i w obecnym rozkładzie poparcia dla propozycji aukcjiningu w Polsce, a  wynika  w znacznej mierze z wymuszonego w systemie aukcyjnym (przy wysokim koszcie kapitału) krótkookresowego obniżania kosztów produkcji energii, co uderzy w podmioty krajowe, które działając na reglamentowanym rynku wewnętrznym nie będą w stanie sprostać konkurencji zagranicznej nie mającej takich ograniczeń

Tak rozkład „zwycięzców i pokonanych” źle wróży wzmocnieniu dzięki OZE  spójności społeczno-gospodarczej  kraju  i przełożyłby się na negatywne skutki dla rynku pracy, rozwoju regionalnego, a także środowiska i finansów publicznych.

Czy o to chodzi autorom najnowszego projektu ustawy o OZE?

niedziela, października 27, 2013

Aukcje na energię z OZE - unikalny przykład gorliwości rządu we wdrażaniu prawa UE w obszarze środowiska i klimatu, niezrozumienie czy blef?

Zadziwiające jak szybko, po prezentacji  we wrześniu przez rząd tej koncepcji  wsparcia OZE weszliśmy w dyskusje  jak mają wyglądać aukcje na energię z OZE, nie pytając dlaczego akurat aukcje, tu i teraz.  Tzn. w kraju wychodzącym dopiero z trudem  - w sensie zielonej  energii  i nowoczesnej energetyki – nie przymierzając z epoki kamienia łupanego. W kraju który wdrażając poprzednią dyrektywę UE o promocji OZE nie stworzył zdywersyfikowanego rynku OZE i zamknął drogę do rynku wielu w innych krajach tanim technologiom, które do aukcji nie będą w stanie stanąć?  Aukcje mogą być ew. zwieńczeniem dzieła, "dobiciem"  do celu, ale nie jego początkiem - kontynuuję tym samym  poprzedni  wątek
Niedopowiedzenia czy świadome przemilczenia rządu w tym zakresie nie służą przejrzystości i jakości aktualnych prac nad projektem ustawy o OZE. Tych niedopowiedzeń jest wiele. Dotyczą one w szczególności celu i przebiegu prac nad projektem regulacji w okresie od marca do września br. Wtedy zabrakło nie tylko przejrzystości, ale wiele wskazuje że też porządnej diagnozy i być może także wiedzy, wyobraźni  i dobrej woli autentycznego rozpoznania i dopiero potem rozwiązania problemu.  Czy rzeczywiście ktoś uwierzył, że nie trzeba ciężkiej pracy przygotowawczej i pokory wobec problemu, bo od razu wie lepiej?

Oficjalna teza jest taka, że nowa, zaskakująca  propozycja legislacyjna to proste następstwo refleksu, przezorności, planowania i wręcz przejaw krajowego kunsztu w zakresie podejścia do "rynkowego" wdrażania prawa UE. Na dzisiaj bardzo trudno jest to potwierdzić. Pierwsza z tez przeciwnych mówi o tym, że kilku wielkim korporacjom nie podobał się projekt ustawy OZE. Zamówiły u osób którym nie są bliskie problemy  OZE opracowanie, które wesprze  zainicjowanie regulacji  korzystnej dla nich. W efekcie  taki pomysł pod sztandarami tworzenia (pozornego) rynku i wątpliwej liberalizacji oraz pozornych oszczędności został podrzucony do Kancelarii Prezesa Rady  Ministrów (KPRM), która niezbyt świadoma powagi  zadania ale przekonana do jakiejś swojej szerszej idei, podjęła się „uzdrowienia” chorej sytuacji w sektorze OZE. Przy obecnym stanie rozwoju ryku OZE w Polsce aukcje rzeczywiście mogą „wyleczyć” sektor OZE, ale z konkurencji i po szybkim "oczyszczeniu" przedpola z mniejszych podmiotów oddać go niemalże w całości  w ręce korporacji. Druga teza mówi o tym że do KPRM dotarła informacja że Komisja Europejska (KE) pracuje nad nowymi wytycznymi dotyczącymi pomocy środowiskowej i energetycznej na lata 2014-2020 („Nowe Wytyczne Środowiskowe”- NWŚ), gdzie w pierwszej wersji  dokumentu pojawiły się aukcje jako jeden z preferowanych systemów wsparcia OZE. Jest jeszcze teza o blefie polegającym na znalezieniu przez rząd pretekstu (np. obserwowanie wyników pojedynczych aukcji dla wybranych technologii OZE na Dalekim Wschodzie, Afryce i Ameryce Łacińskiej jako "taniego" modelu dla Polski)  do przerwania prac nad poprzednią wersją ustawy o OZE, aby spowolnić rozwój OZE (do tego biurokratyczny system aukcyjny się nadaje) i przenoszone w taryfy koszty w okresie najbliższych 2 latach, tzn. do wyborów. Wtedy zostałoby po staremu, tzn. zarabialiby ci co dotychczas (dosłownie „garstka” podmiotów czerpiąca garściami z systemu wparcia), a płaciła cała reszta. Tak odczuwana niesprawiedliwość jeszcze bardziej zdyskredytuje branżę w oczach społeczeństwa, która bez poparcia społecznego nie będzie mogła się rozwijać także w dalszej perspektywie. 
Brak odpowiedzi na pytanie "dlaczego aukcje" nie służy konstruktywnej debacie i odpowiedzialnej krytyce.

Nie warto teraz zanurzać się w spiskowych teoriach (to zadanie dla NIK i ew. innych państwowych służb o znanych trzyliterowych skrótach). Oczywistym wydaje się tylko, że w tej sytuacji potrzeba  poszerzenia perspektywy, a złożoność i waga problemu (wszak chodzi też o duże pieniądze) oraz dynamika zmian otoczenia uzasadniałyby na okoliczność diagnozy, monitorowania i korekt w systemie wsparcia OZE powołanie np. stałej rady lub interdyscyplinarnego zespołu ds. aktualizacji kosztów OZE i weryfikacji niezbędnego poziomu wsparcia.  
Wobec braku pełnej informacji o kulisach i przesłankach prac rządowych można skupić się jedynie  społecznej ocenie jakości  i wyników prac, ale ze znacznie szerszej perspektywy. 
Z pewnością wcześniej warto przyjrzeć się znacznie bardziej przejrzystym, choć nie mniej kontrowersyjnym pracom UE nad NWŚ oraz ew. uznaniem systemu aukcyjnego, który może się okazać jednym z preferowanych systemów wsparcia OZE po 2014, roku jako ważnym czynniku, który powinien być brany pod uwagę i twórczo wykorzystany w polskich regulacjach rynku energii (nie tylko rynku OZE).
Dążenie do np. do ujednolicenia (harmonizacji)  polityk oraz systemów wsparcia OZE w UE jest  dobrym założeniem (być może podobnie jak systemy aukcyjne). Ale jednocześnie jest możliwym do wprowadzenia tylko wtedy gdy państwa członkowskie dobrze odrabiały swoje lekcje od 2001 roku (przyjcie pierwszej dyrektywy  2001/77 o promocji OZE) i mają swoje sektory OZE na podobnym etapie rozwoju i komercjalizacji rynków zielonej energii.

Wróćmy zatem do krótkiej historii idei aukcjoningu w promocji OZE i jej przedziwnej i błyskawicznej kariery w Polsce
W ub. roku Dyrektoriat ds. Konkurencyjność  ( DG Comp.) zaczął prace nad NWŚ. Jak zwykle pierwszym etapem  były  konsultacje z państwami członkowskimi. Przesłany do KE w październiku 2012 przez UOKiK dokument , jeśli chodzi o OZE, w zasadzie dobrze opisał sytuacje w Polskę, poza jednym elementem. Odpowiadając na pytanie dot. p. 109C obecnych „wytycznych” UE - czy  biomasa w Polsce rzeczywiście potrzebuje wsparcia  – przemilczał pomoc dla współspalania, a odniósł się tylko do „drogich” instalacji dedykowanych które zdaniem urzędu wymagają wysokiego wsparcia. 
W ramach dalszych konsultacji w pierwszej połowie 2013 roku, Polskę dalej reprezentował UOKIK, a spośród uczestników rynku Polski Komitet Energii Elektrycznej (PKEE) czyli w praktyce państwowe koncerny energetyczne. Źle się stało, ze w konsultacjach nie wzięły udziału organizacje OZE, ale źle się stało że nie zostały powiadomione.
Opinia OUKIK z kwietnia 2013roku ma już wyraźnie  wskazuje na olbrzymią ewolucje poglądów rządu na pomoc publiczną w energetyce i OZE.  Rząd (UOKiK uzgadniał ten dokument) w zasadzie dyskredytuje OZE w stosunku do innych technologii "nisko-emisyjnych" , wskazuje jedynie wybrane do ew. pomocy (biogaz, geotermia), ale przede wszystkim zachęca do wsparcia do energetyki jądrowej, czystego węgla, dużych firm elektroenergetycznych i ciepłowniczych oraz wielkoskalowej infrastruktury energetycznej.
W efekcie konsultacji w których generalnie głos środowisk OZE mało się liczył, DG Comp.  zaproponował dokument roboczy do dalszych konsultacji. I tu (art. 34) pojawiała się alternatywnie propozycja zapisu o „neutralności technologicznej systemu wsparcia”: The aid shall be granted in a genuinely competitive, technology-neutral bidding procesoraz o możliwym systemie aukcyjnym wyboru inwestycji :  A cap may be imposed for each stage of the auction proces….  
Pojawił się też jako zalecany znany i stosowany np. od 6 lat w Hiszpanii system wsparcia Feed in PremiumFiP (dopłat do bieżącej, godzina po godzinie, ceny rynkowej). 

Ale cała dotychczasowa praca KPRM i MG poszły w kierunku samych aukcji na tzw. stałą taryfę, oderwaną od rynku energii, a nie nad zrozumieniem istoty FiP i wskazuje na brak refleksji nad istotą NWŚ.  
Brak tu też refleksji nad tym, że droga do przyjęcia tego dokumentu przez KE jest daleka i nie ma żadnych podstaw  aby się na niego można było wcześniej i obecnie powoływać, a już z pewnością aby go próbować mechanicznie stosować bez analizy sytuacji w danym kraju.

Dokument ten wywołał konsternację w krajach członkowskich.  W szczególności Niemcy wyraziły   olbrzymie niezadowolenie że dokument ten miałby dopuścić w jakiejkolwiek formie do pomocy publicznej dla energetyki jądrowej.  Komisarz Almunia z DG Comp. osobiście się z tego tłumaczył i już zrewidował  swoje stanowisko. Dokument  wywołał też olbrzymie kontrowersje wewnątrz KE, gdyż uderza w fundamenty UE: zasadę zrównoważonego rozwoju, pomocniczości itd.  i – zdaniem brukselskich prawników -  wychodzi poza zakres w jakim w ramach traktatu lizbońskiego KE może się poruszać.
Ostanie (16/10/2013) posiedzenie KE poświęcone m.in. tej sprawie skończyło  się ostrą (nawet w w oficjalnym protokole) wymianą zdań  pomiędzy komisarzem Almunia  oraz komisarzem Oetingerem (DG Energy). Oetinger  ostrzega i argumentuje m.in. przeciw pochopności zmian: making any hasty change to the rules on state aid for renewable energies which needed such support in order to reach maturity, so as not to undermine investors' confidence....
Dodał też, że nie jest wskazane krótkoterminowe i jednowymiarowe  patrzenie na problem:
Commission (KE)  should place much greater emphasis on the economic and strategic benefits of taking action at European level.
Szef KE Barroso zapowiedział dłuższe wewnętrzne konsultacje (NWŚ wejdzie w życie później niż, jak planowano, w styczniu 2014, ale od razu wypowiedział się za ewolucyjnym podejściem do zmian w systemie wsparcia oraz zdecydowanie  przeciw dopuszczeniu wsparcia dla energetyki jądrowej w tym dokumencie.

Mamy zatem w Polsce  sytuację taką, że z wielkim zapałem i mechanicznie wdrażamy jeszcze nieistniejący dokument stosukowo niskiej rangi, który nie wiadomo jakie ostatecznie będzie zawierał wytyczne dot. wsparcia OZE, podczas gdy od 3 lat nie wdrożyliśmy zasadniczej dyrektywy o promocji OZE, obowiązującej od 4 lat (nie mówiąc o innych dyrektywach dot. środowiska i rynku). Wtedy  gdy przyjmowana była dyrektywa UE zalecała i jeszcze zaleca zupełnie inne  podejście do pomocy publicznej dla OZE. Chcemy tym razem przeskoczyć pewne etapy, które nie są do przeskoczenia dla tych którzy solidnie nie pracują.
Jako państwo,  z całym aparatem,  nie rozumiemy co czytamy nawet w projektach dokumentów KE albo nie chcemy rozumieć. Nie mamy za to żadnych  wątpliwości co do tego czy najwyższe na świecie wsparcie dla współspalania biomasy z węglem nie jest nadmierną pomocą publiczną.
Przerywając z początkiem roku prace nad poprzednim, znacznie lepiej przemyślanym i łatwym do poprawienia/doskonalenia i wdrożenia projektem ustawy  OZE, i wyciągając jak z kapelusza całkiem nową koncepcję, wydłużamy rok za rokiem okres obowiązywania obecnego prawa z poprzedniej dekady i nadmiernej pomocy publicznej  dla wielu dużych zamortyzowanych obiektów i współspalania (tu nawet jest już mowa o kolejnych 15 latach) nie realizujemy celu dyrektywy na 2020 rok, ale poprzednią, która nie obowiązuje już od 2011 roku. 
Nie bierzemy też pod uwagę, że NWŚ będą tylko wytycznymi, a nie obowiązkiem i każdy narodowy, uzasadniany zrównoważonym rozwojem OZE system wsparcia możemy notyfikować w KE. Aukcjoning w OZE generalnie sprzyja spowolnieniu rynku i uprzywilejowaniu wielkich, korporacyjnych inwestorów, kosztem inwestujących w małe, rozproszone źródła. Tylko niektóre kraje z naprawdę "mocnymi", zdywersyfikowanymi i  stabilnymi rynkami rozwiniętymi innymi instrumentami (FiT, TGC, FiP) będą mogły sobie na to ew. pozwolić. Jest wątpliwym aby ktokolwiek inny mógłby się zdecydować na  "ortodoksyjną" wersję  proponowaną obecnie przez polski rząd (aukcjoning "totalny", z jednym/dwoma koszykami), w istocie doktrynerską.
 
Skupiając się w pracy i debacie na „aukcjach” a nie na rzetelnej  ocenie sytuacji w  sektorze OZE w kraju i wybiórczo czytając dokumenty tworzone w Brukseli, proponujemy „pisany na kolanie” system wsparcia, który będzie drogim, zawęzi konkurencję na rynku OZE i uniemożliwi wejście na rynek taniejących technologii innowacyjnych,  oderwie ten sektor od rynku energii oraz paradoksalnie, jeszcze bardziej oddali kraj od realizacji zasadniczych unijnych celów zarówno jeśli chodzi o OZE jak i budowę rynku energii i ochronę klimatu.
Więcej w kolejnym wpisie na odnawialnym

niedziela, października 20, 2013

Czy można jeszcze zapobiec wypaczeniu przez rząd idei OZE jako społecznie i gospodarczo atrakcyjnej koncepcji rozwojowej?

Marcowa zapowiedź premiera Tuska z marca br. aby „przyciąć OZE” jest realizowana coraz konsekwentnej i z dużą gorliwością przez rząd i staje się faktem. Mam tu na myśli puste i permanentnie niedotrzymywane obietnice, zwodzenie „genialnymi” pomysłami oraz prawną blokadę rozwoju branży pozostawionej w przestarzałym (repezentującym nieaktualne zobowiązania) systemie wsparcia. Elementem tego jest w szczególności  brak dopuszczenia do uczestnictwa w rynku całej rzeszy niezależnych producentów energii, w szczególności tych jeszcze „nienarodzonych”, którzy mogliby otworzyć nowe perspektywy dla polskiego rynku OZE.  Ostatnio proponowanym negatywnym mechanizmem selekcji  mają być aukcje. Przetrwanie w tym systemie może się udać tylko największym i najzamożniejszym i to im w rezultacie zapłaci podatnik, zresztą podobnie jak to ma miejsce obecnie.   Nadal nie będzie się liczyło, czy inwestor przyczynia się do rozwoju  gospodarki, jaki jest potencjał replikacyjny tego co proponuje, wartość dodana. Za to ci wybrani dostać mają więcej niż obecnie, bo ceny energii z OZE w nowym systemie muszą być wyższe, aby  pokryć całość podnoszonego ryzyka i niepewności.

W efekcie może dojść do długookresowego zatrzymania rozwoju rynku OZE. Nawet nie na kilka lat, jak być może planował  Premier (temu generalnie służy system aukcji), ale na całą dekadę lub więcej. Rozpoczyna się walka całej branży o przeżycie. W tak dramatycznej sytuacji działają typowe mechanizmy obronne jak ucieczka deweloperów  i mniejszych inwestorów do możnych protektorów (państwowe korporacje za niższą cenę przejmują lepsze projekty) lub ustawianie się bardziej sfrustrowanych w kolejce do niedoszłych aukcji, które niektórym wydają się szansą na ratunek dla sektora. Nie wiedzą tylko kiedy do tej selekcji dojdzie, ale woleliby wcześniej niż później.

Trudno winić aparat państwowy, który realizuje bez zbędnego wahania zalecenia premiera, nawet jeżeli czasami ma wewnętrzne wątpliwości. Trudno winić będących przedmiotem regulacji (lub braku regulacji). Stali się przedmiotem , a nie beneficjentem jak do tej pory myśleli i w systemie represji podporządkowują się. Trudno od razu potępiać tych większych, którzy zobaczyli że mają wiecej niż 1 MW (ostatnio mowa jest to 2,5 MW) i mają nieco większe szanse na przeżycie. Wśród tych małych (poniżej 1-2 MW) też komuś się może udać. Nawet nie można czynić zarzutu tym co najlepiej zarobili na obecnym systemie zielonych certyfikatów  (współspalanie biomasy)  i mają w nim pozostać na korzystnych zasadach, pozbywając się konkurencji wyrzuconej za burtę do oceanu aukcji pełnego rekinów. Wszak działają w oparciu o kodeks spółek handlowych, który mówi, że trzeba zwalczać konkurencję i mieć zyski.

Ale wszystkim razem wypada się dziwić.
Uczestniczyłem w pracach nad stanowiskiem ZPFEO.  Czytałem  mniej lub bardziej krytyczne stanowiska kilku  organizacji OZE (FNEZ, SPIUG), które razem z ZP FEO odwołują się do prosumenckiego projektu ustawy o OZE z października 2012 roku, jako znacznie lepszego rozwiązania niż aukcje. Mniejsze organizacje OZE w sprawie tej nagłej wolty rządu w kierunku aukcji raczej milczą. Oficjalnie milczą też te  największe, ale większość z nich w tym PIGEO, PSEW  oraz największe  grupy jak Lewiatan, Związek Pracodawców RP szukają w systemie aukcyjnym szansy, przynajmniej dla części swoich członków. Może to prowadzić do rozłamów i naturalnego wykluczania mniejszych członków tych organizacji, którzy już teraz mają problemy ekonomiczne, a w przypadku pójścia w kierunku aukcji z pewnością nie będą mogli pozwolić sobie na składki członkowskie.
 
IEO, któremu z uwagi na misję najtrudniej zaakceptować kierunek w jakim mają podążyć regulacje obecnie odciął się tylko od sugestii nt. jego udziału w przygotowaniu propozycji rządowej ustawy  z systemem aukcyjnym. Trudno jest IEO zabierać głos w tej sprawie także z przyczyn formalnych. W systemie państwa prawa IEO może zabrać głos i wpływać na regulacje tylko w ramach ustawy o zamówieniach publicznych (udział w formalnym przetargu na doradztwo) lub w ramach ustawy lobbingowej, wtedy gdy konsultuje formalne propozycje legislacyjne w postaci projektu założeń do ustawy lub projektu ustawy.
Prezentacja, którą pokazano w Ministerstwie Gospodarki w dniu 17 września nie jest ani jednym ani drugim. Nieprzejrzyste oraz poza kontrolą społeczną  było dochodzenie do koncepcji zaprezentowanych jako „schemat wsparcia”, w którym to procesie niejasną rolę odgrywała Kancelaria  Prezesa Rady Ministrów. Po okresie długiego załamania rynku (spadku cen) oraz licznych (acz często sprzecznych i chaotycznych) deklaracji ze strony rządu na temat zmian, tudzież zamętu niepotwierdzonych plotek, na zasadzie deus ex machina pojawiła się idea kompletnie nowa. Celowo piszę tu o „idei” lub „koncepcji”, ponieważ temu co dotąd oficjalnie znamy, bardzo wiele brakuje do jakiegokolwiek spójnego systemu, który mógłby przełożyć się na przejrzyste regulacje prawne. W szczególności kompletnie brak precyzyjnej warstwy definicyjnej, której wykształcenie i uzgodnienie, co pokazuje dotychczasowy rozwój legislacji w zakresie OZE, zajmuje z reguły bardzo dużo czasu i wymaga wielu dyskusji. Pod tym konceptem, opartym w dużej mierze na myśleniu życzeniowym i zdradzającym słabą znajomość rynku OZE, jak dotąd, nikt oficjalnie nie podpisał się z imienia i nazwiska…
Starałem się do tej pory nie zabierać głosu, bo w takiej sytuacji trzeba być bardzo oszczędnym w słowach. Nie chodzi tylko o to, że administracja wyjątkowo źle reaguje w tym przypadku na krytykę i w swoim doktrynerskim zapale,  pod hasłami „dzikiego neoliberalizmu”, może się jeszcze bardziej zamknąć na racjonalne argumenty. Chodzi też o to, że nie można winić całej branży OZE za to, że chce się jakoś ratować  z opresji. Nie jest też tak, że branża nie popełniła wcześniej żadnych błędów, sprowokowanych w części przez system, w jakim przyszło jej działać. Przez to nie ma wystarczającej siły moralnej i poparcia społecznego, aby spróbować aktywnie wpływać na wielce ryzykowny dla wszystkich, także dla państwa, kierunek w jakim mają skręcić już dawno zapowiedziane i w zaawansowanym stopniu już wynegocjowane regulacje ustawowe .  W tej sytuacji może dojść do autodestrukcji sektora OZE.

Moje pytanie, dlaczego w takim momencie rozwoju rynku  decydujemy się na totalny system aukcji (praktycznie dla wszystkich nowych technologii) pozostaje bez odpowiedzi. Mętne kluczenie rządu w tej sprawie i podawane argumenty, że: a) jest to efekt konsultacji społecznych projektu ustawy o OZE z 2012 roku, b) wymóg UE wynikający z wytycznych o pomocy publicznej, nie są prawdziwe. Chodzi o to, aby pod hasłami „rynkowości” wprowadzić rozwiązania na wskroś nierynkowe, w ramach których administracyjnie można spowolnić rozwój OZE.  Nie jestem zupełnym przeciwnikiem aukcji jako opcji do rozważenia, ale  w obecnej totalnej i ortodoksyjnej koncepcji , nie liczącej się z realiami i pozbawionej rozwojowej myśli przewodniej, jest to instrument niszczenia rynku (zawężenia go wyłącznie do największych graczy), różnorodności technologicznej, innowacji oraz dywersyfikacji i decentralizacji. Jest to też instrument wzmacniający (i tak silne i prowadzące do patologii) związki administracji państwowej z koncernami energetycznymi oraz instrument który daje olbrzymi wpływy politykom  i zwiększa możliwości zachowań korupcjogennych. Po osłabieniu ekonomicznym nastąpi dalszy upadek „moralny” sektora OZE i trudno będzie po czymś takim go podźwignąć, w sensie budowy poparcia społecznego, bez którego  będzie poparcia  politycznego i błędne koło OZE w Polsce będzie kręciło się w najlepsze.
Decydują się losy przyszłego   modelu energetyki odnawialnej i miejsca w nim na energetykę prosumencką, a także szanse na poszerzenie kręgu beneficjentów państwowej polityki OZE.  Czy pójdziemy w kierunku modelu właściwego dla Białorusi i Rosji, a co najwyżej Bułgarii, gdzie niepodzielnie rządzą monopole i korupcja i nie ma rozwoju OZE, czy też  pójdziemy w kierunku innowacyjnej i obywatelskiej polityki Danii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii.  Brytyjczycy, którzy posmakowali aukcji zdołali się w porę opamiętać i wyciągnąć wnioski z błędnej polityki. 4 lata temu uchwalili ustawę o OZE podobną do projektu Ministerstwa Gospodarki z ub. roku. Greg Baker, minister ds. energii i klimatu na ostatnim zjeździe brytyjskich konserwatystów stwierdził, że jedyna droga dla energetyki to prosumenci, małe firmy energetyczne a nie kolosy na glinianych nogach notowane na giełdzie.  Dokładniej tak to określił: rewolucja energetyczna -  zdecentralizowane wytwarzanie energii, nie może się skończyć na kilku jej producentach. Tzw. „BIG six” (6 największych korporacji energetycznych w Wielkiej Brytanii) musi być zastąpione „BIG 60 000” (wielkimi sześćdziesięcioma tysiącami),  bo tak będzie i taniej i bezpieczniej.

Uważam, że jest jeszcze szansa, także na refleksję po stronie rządu aby zapobiec  katastrofie i po stronie branży aby uniknąć grzechu zaniechania. Konieczne jest do tego, aby te organizacje OZE, którym bliska jest  energetyka odnawialna „z ludzką twarzą”, razem, we współpracy z samorządami i organizacji ekologicznymi zwróciły się do rządu ze stanowczym wnioskiem o opamiętanie się i rewizję koncepcji podrzuconej do Ministerstwa Gospodarki, która nie ma swojego autora, ale będzie miała olbrzymie negatywne konsekwencje. 

poniedziałek, kwietnia 01, 2013

Nowa strategia energetyczna wg Premiera: przycinać OZE aby nie urosły i dokarmiać atom z węglem?


W ostatnich tygodniach po tzw.  "naradzie energetycznej u premiera" w dniu 12 marca   i po posiedzeniu rządu w sprawie trójpaku energetycznego w dniu 26 marca,  premier Donald Tusk włączył się w dyskusję  nt. przyszłości energetyki i kształtu przygotowywanych regulacji. Zrobił to w taki sposób, jakby strategia PGE miała się stać (?) strategią krajową (o czym dalej), ale poruszył też na kilka spraw zaadresowanych stricte do sektora OZE i wartych konstruktywnego przemyślenia.
Wobec pata legislacyjnego na jaki trafił na forum rządowym duży trójpak i ustawa o OZE oraz nieprzemyślanych i doraźnie podejmowanych działań posłów i ugrupowań w ramach prac sejmowych nad tzw.  „małym trójpakiem” i niekończącej się i coraz bardziej jałowej dyskusji interwencja premiera była jak najbardziej oczekiwana i jest na miejscu. Efektem ostatnich rozmów jakie prowadził premier Tusk m.in. z wicepremierem Januszem Piechocińskim miało być [patrz w PS. - aktualizacja informacji] wyłącznie spraw związanych z OZE i szerzej - z wdrożeniem dyrektywy 2009/28/WE  - z małego trójpaku i kadłubkowej nowelizacji Prawa energetycznego (ta koncepcja była szerzej krytykowana na odnawialnym) i przyśpieszenie prac nad ustawa o OZE, co też (nawet samą rozmowę na ten temat) należy ocenić pozytywnie. Toruje to bowiem drogę do szerokiego uregulowania problematyki OZE w sposób kompleksowy i trwały, a to może się stać tylko dzięki uchwaleniu ustawy o OZE. Dobrze że taka decyzja o procedowaniu ustawy o OZE zapadła niezależnie od formalnego wszczęcia  procedury karnej wobec Polski za niewdrożenie dyrektywy  (do tej pory to zagrożenie było formalnie głównym argumentem posłów wnioskodawców za ujmowaniem kwestii OZE w małym trójpaku, i tylko w tej regulacji jako rzekomo "załatwiającej sprawę") oraz że tej decyzji towarzyszy deklaracja premiera, że rząd będzie działać tak, aby „grożące z powodu opóźnień we wdrażaniu zawartych tam (tzn. dużym trójpaku) rozwiązań kary finansowe ze strony Komisji Europejskiej (za niewdrożenie dyrektywy o OZE) nie dotknęły Polski”. Biorąc pod uwagę procedury unijne (kary naliczane są od daty wyroku ETS , a te zapadają zazwyczaj 1-2 lata od daty wszczęcia procedery) ww. deklaracja oznaczać może, że rząd zakłada perspektywę ok. roku na uchwalenie ustawy o OZE w wersji pełnej, z systemem wsparcia (tych elementów brakowało w małym trójpaku).

Bardziej szczegółowa analiza i szerszy (nie tylko techniczny) kontekst wypowiedzi premiera wcale nie napawają jednak optymizmem, niestety. Wobec znaczącej (?) ciszy  jaka zapadła po tych niewątpliwie  ważnych wypowiedziach premiera, które mogą mieć dalekosiężne następstwa i braku debaty, pragnę zwrócić uwagę na ich możliwy szerszy kontekst strategiczny. Nie będę ukrywał, że skupię się raczej na tym co mnie najbardziej w retoryce premiera zaniepokoiło.
Narada w dniu 12 maja nt. zmian w strategii energetycznej rządu, która miała służyć przygotowaniom do planowanego na maj br. szczytu UE poświęconego energii i, jak to określił premier, „urealnieniu >miksu< energetycznego” w strategii UE i Polski. Ku całkowitemu zaskoczeniu krajowych środowisk związanych z rozwojem zrównoważonym,  nowoczesną energetyką oraz dyplomacji unijnej stwierdził, że "nie ma mowy" o przerwaniu programu jądrowego, wykorzystamy zostanie potencjału gazu łupkowego (czy OZE), ale kluczowe jeszcze przez wiele lat będą dla Polski zasoby węgla brunatnego. Zapowiedział starania na rzecz zmian paradygmatów (klimatyczno-energetycznych?) w całej UE, tak skorygować „na naszą korzyść” pewne strategiczne plany dotyczące wykorzystania węgla brunatnego. Premier też stwierdził, że państwo jako właściciel spółek energetycznych (odpowiadających za rozwój energetyki jądrowej i wykorzystanie zasobów węgla i gazu  łupkowego) chce wpływać na nie w ten sposób, aby interes tych spółek był w zgodzie z interesem państwa. Innymi słowy premier zapowiedział pogłębienie "jedności korporacyjno-politycznej" w energetyce  na rzecz zatrzymania istotnych  zmian miksu i powstrzymania modernizacji energetyki.
Na  konferencji prasowej w dniu 26 marca premier powtórzył tylko argumenty za atomem ale dodał, że  „nie może być głuchy na argumenty PGE, że warunki inwestycyjne się zmieniły, a ceny energii spadły”. I dodał, że spółka giełdowa musi mieć też "jakieś elementarne warunki opłacalności produkcji". Czyli okazało się że to państwo ma dostosować się do potrzeb flagowej spółki skarbu państwa i przejąć za nią odpowiedzialność finansową  oraz przejść na ręczne sterowanie” wraz z  kosztową formułę ustalania cen energii także w energetyce konwencjonalnej stanowiącej 90% miksu elektroenergetycznego. Można odnieść wrażenie, że to opracowywana właśnie strategia PGE stanie się obowiązującą strategią energetyczną kraju, a nie odwrotnie. Była by to zdecydowanie zła informacja dla konsumentów energii (praktyki monopolistyczne), podatników (mniej lub bardziej jawne subsydia  i transfery finansowe dla PGE) i dla energetyki odnawialnej, a zwłaszcza tej jej części niezależnej od korporacji i obywatelskiej. O ile energetyka korporacyjna może trwać na rynku wykorzystując aktualną pozycję monopolistyczną nawet przy braku poparcia politycznego, o tyle rozwój energetyki odnawialnej bez tego poparcia (premier go wyraźnie odmówił) nie jest możliwy.
Koncepcja zarysowana przez premiera jest  wyborem nie popartym niestety żadną szerszą i porównawczą analizą kosztów alternatywnych (np. LCOE policzone dla wszystkich nowych źródeł energii w warunkach krajowych w okresie następnych 10,20,30 lat) i moim zdaniem mocno oderwanym od realiów ekonomicznych i rynkowych. Jednoczesne zmuszanie wszystkich branżowych spółek skarbu państwa do dołączania się do PGE i realizacji dwu niezwykle w obecnych warunkach  kosztowych programów (atomowy i węglowy) i jednego niezwykle ryzykowanego (łupki) jest wewnętrznie sprzeczna i praktycznie  niewykonalna na gruncie wolnego rynku energii i w ramach funkcjonowania Polski w UE. Ale biorąc pod uwagę tak jednoznaczne stanowisko premiera, można oczekiwać, że cały aparat państwowy i administracja zaangażują się na rzecz potwierdzenia tez (tak się stało w 2009 roku, gdy bez poważniejszych analiz ekonomicznych zapowiedział rozwój energetyki jądrowej) jej realizacji, czyli ograniczania a nawet aktywnego hamowania rozwoju OZE do 2020 roku i spychania w opracowywanej nowej polityce energetycznej do 2030 roku (z perspektywą do 2050) na margines energetyki odnawialnej celem zrobienia innym opcjom miejsca na rynku.
Pomijając zasadniczy kontekst strategiczny i stricte polityczny, z  niektórymi fragmentami wypowiedzi premiera dotyczącymi OZE można się zgodzić. Do takich należy komentarz że „Polska nie jest idealnym zagłębiem dla fotowoltaiki”, z uzupełnieniem, że „nie będziemy szukać najdroższych sposobów wytwarzania odnawialnej energii ale też te pozornie najtańsze nie są najlepsze z punktu widzenia gospodarki, np. import skorup kokosowych czy spalanie polskich lasów, jako metoda na uzyskanie tych 15 proc., też musi mieć swój limit, ograniczenie”.  Ale czy to nie rząd odpowiada za prawo, które do takiej sytuacji doprowadziło i czy można ogólną przy tej okazji krytykę i pretensję kierując do części mniej odpowiedzialnych społecznie przedsiębiorców adresować i odnosić znacznie szerzej – do całego sektora OZE? Zastanowić się też należy nad stwierdzeniem premiera, że koncepcje farm wiatrowych na morzu będą podlegały "bezlitosnej weryfikacji”, jeśli chodzi o koszty, bo tam współczynnik określający poziom wsparcia jest "szczególnie wysoki". Jest w tym część prawdy, ale trzeba też pamiętać, że współczynniki mogłyby być znacznie niższe gdyby polityka państwa stanęła po stronie morskiej energetyki wiatrowej (spadek ryzyka z zmniejszenie kosztów w systemie) oraz niestety, w kontekście całej wypowiedzi,  trzeba brać też pod uwagę  polityczny kontekst tej wypowiedzi: PGE powinno pilnować programu atomowego, dla którego rozwój  morskiej energetyki wiatrowej jest konkurencją nie tylko na rynku ale  i wewnątrz grupy. Z paroma  zastrzeżeniami, trzeba  zgodzić się z premierem gdy mówi, że jego zadaniem jest „pilnowanie, żeby mały i duży trójpak nie były efektem kompromisu między lobbystami, ale by było transparentnie i jednoznacznie na rzecz możliwe taniej energii dla odbiorcy". Ale należy też zapytać czy premier sam nie prowadzi lobbingu za ryzykowanymi, nie poddanymi szerszej analizie ekonomicznej koncepcjami społeczno-gospodarczymi zanim nie staną się one elementem formalnym polityki energetycznej państwa  i czy rząd poprzez wykluczenie z podstaw do dyskusji  porównawczych i aktualizowanych analiz kosztowych sam nie otwiera polityki energetycznej i regulacyjnej w tym obszarze na lobbing jedynie największych i najbardziej wpływowych grup interesów.
Nie wiadomo za wiele o doradcach, suflerach, pragnących takim przedstawieniem sprawy przez premiera zamrozić sytuację bez rozwiązywania problemów i wskazać winnych chcących rzekomo wzrostu cen energii, podczas gdy w praktyce do tego dążą monopole energetyczne. Opowiedzenie się premiera po stronie korporacji energetycznych, a nie po stronie energetyki obywatelskiej i niezależnych producentów - IPP było już wystarczająco wyraźnie widoczne w jego drugim w  tej kadencji expose. Można tylko się domyślać, że także tym razem (symptomy narastały już od 2008 r.) retoryka wypowiedzi premiera opiera się bardziej na opiniach prezesa PGE, ministra skarbu, niż  np. ministra rozwoju regionalnego odpowiedzialnego za rozwój, czy ministra gospodarki, który de facto za energetykę konstytucyjnie odpowiada.  Niejasne jest stanowisko i nieznana rola Rady Społecznej Gospodarczej przy Premierze w  procesie określania  rządowej koncepcji rozwoju energetyki, ale sądzić można że jest niebagatelna. Energetyce odnawialnej nie pomaga fakt, że w  składzie Rady nie ma przedstawiciela znającego obszar i specyfikę energetyki odnawialnej i szerzej – problematykę zrównoważonego rozwoju  i że nie ma takiej osoby w otoczeniu premiera, która mogłaby być przeciwwagą dla obecnie dominującego, niezwykle zachowawczego kierunku myślenia. Nie chcę robić złej przysługi, ale sądzę że gdyby wśród członków Rady znalazła  się taka osoba jak np. prof. Maciej Nowicki, łatwiej byłoby  o przewietrzenie umysłów i otwarcie rządu na nowocześniejsze koncepcje w energetyce.
Najbardziej groźne  w ww wypowiedziach jest to, że premier stając się celowo lub mimo woli rzecznikiem korporacji, staje się - razem z ministrem skarbu i finansów - także ich zakładnikiem, a w raz z tym całe państwo stanie się od nich uzależnione (podatki i dywidendy ale też synekury i apanaże) tak jak -nie przymierając  - np. Rosja od zysków i posad Gazpromu. Po 25 latach transformacji trudno się oprzeć negatywnym skojarzeniom z epoki państwowego socjalizmu. Niektóre fragmenty wypowiedzi premiera pobłażliwe dla korporacji i krytykujące OZE jako najbardziej rzekomo kosztotwórczego jego zdaniem elementu energetyki (bynajmniej dowody na to są naciągane i propagandowe, a wiele wskazuje na to, że jest dokładnie odwrotnie), mogą być odbierane jako parodia wypowiedzi sprzed pól wieku przypisywanej Władysławowi Gomółce,  że „wszystkiemu winni Żydzi, masoni i cykliści”.
Sektor OZE który w obszarze elektroenergetyki (i biopaliw) pobłądził, ale też został wyprowadzony w pole przez polityków i złe lub spóźnione regulacje, potrzebuje wsparcia premiera i działającego z jego przyzwoleniem rządu. I właśnie to jest najbardziej przykre, że OZE w retoryce premiera stały się synonimem zła, a nie – tak jak na całym świecie - nowoczesności, postępu  i rozwoju. Premier swoją wypowiedzią, nawet jak to nie było jej celem, dezawuuje intencje i dorobek przedsiębiorców, małych i średnich oraz innowacyjnych firm zielonej energetyki, którzy dają zatrudnienie w postaci 32 tysięcy pełnych etatów, eksportują znaczna część swoich urządzeń, komponentów i usług. Dotychczas, choć działają w niezwykle trudnych i ryzykownych warunkach, byli dumni z tego, że swoją działalnością realizują politykę energetyczną państwa, pomagają wypełnić zobowiązania UE, przyczyniając się walnie do rozwoju regionalnego i lokalnego. Bez pobudzenia (porwania szerszą wizją?) małej przedsiębiorczości i obywateli oraz zaangażowania samorządów nie da się tworzyć nowoczesnej, taniej i bezpiecznej energetyki. Jeszcze nigdy premier tak nie osłabił entuzjazmu i woli działania  wielu ludzi na rzecz trudnych ale koniecznych zmian.

PS. 4-04-2013.  Niestety życie pokazuje że mój optymizm co do możliwej dzięki wsparciu premiera realizacji scenariusza konstruktywnych i szybkich prac nad ustawa o OZE był trochę na wyrost. Ostatecznie mały trójpak jest procedowany z zapisami mającymi wdrożyć "technicznie" dyrektywę o OZE, bez dbałości o realizację celów. Także zapowiedzi przyspieszenia prac nad ustawa o OZE  mogą nie mieć pokrycie w faktach. Dotyczy to tez zapowiedzi premiera, że rząd zajmie się ustawą o OZE w przyszłym tygodniu . Faktycznie rzad  zajmie się tylko małym trójpakiem w części dot Prawa energetycznego  -  p. 4. Projekt stanowiska Rządu do poselskiego projektu ustawy o zmianie ustawy – Prawo energetyczne oraz o zmianie niektórych innych ustaw (druk nr 946). Niestety po interwencji premiera coraz mniej pozytywów dla OZE można się doszukać, za to w wypowiedziach działaniach całego rządu wobec OZE dostrzec można już wyraźnie chaos. Skutkuje to jeszcze większą niepewność na rynku. Z pewnością nie na tym polega "stabilizująca" rola rządu.