niedziela, lutego 06, 2011

Ocena wdrożenia dyrektyw dot. OZE: jak zachwyca jeśli nie zachwyca ?

Komisja Europejska (KE) 31 stycznia opublikowała raport o postępach we wdrażaniu celów OZE na 2020 r. i wdrażaniu nowej dyrektywy 2009/28/WE dot. OZE, który na tym etapie jest w zasadzie raportem z wdrożenia celów na 2010 r. wynikających z dwu poprzednich dyrektyw : 2001/77/WE dot. zielonej energii elektrycznej i 2003/30/WE dot. biopaliw. Hojnie obdarowała przy tym uśmiechniętymi buźkami Polskę w tabeli podsumowującej dokonania krajow (dolna część ww. linku). Polska w zestawieniu z innymi krajami UE wychodzi na prymusa, nawet jeżeli KE zaznacza, że dane za 2010 rok to „tylko” prognozy z krajowych planów działałań do 2020– tzw. KPD. W jednym z plików towarzyszących raportowi zaznacza nawet, że np. Polska ale też Litwa czy Portugalia (optymistycznie) stwierdzają w swouch KPD że cele na 2010 r. osiągą, choć dotychczasowe statystyki (za 2008 i 2009) na to nie wskazują. A inne kraje jak Szwecja czy Belgia odnotowują znaczące postępy w dotychczasowych statystykach, ale twierdzą w swoich KPD że celów nie osiągną. Krajowe media za press realise KE oraz za PAP przyjęły jednak cały raport za dobrą monetę i za dowód na to, że Polska sobie dobrze radzi (taka jest zresztą ogólna wymowa raportu).

Czujność zachowało tylko PSEW publikując na swojej stronie komentarz w sprawie części raporty KE dot. dyrektywy 2001/77/WE oraz stawiając nie tyle nawet prawdopodobną co pewną tezę, że Polsce jednak nie udało się osiągnąć celu w zakresie OZE na 2010 r. Bazując na wstepnych danych z URE, mówiących o tym, że w 2010 r. OZE-E wygenerowały ok. 9,3 TWh energii elektrycznej oraz na szacunkach PSE że zużycie energii elektrycznej brutto na poziomie 155 TWh, PSEW wykazało że udział OZE-E na koniec roku 2010 wyniósł 6%, zamiast wymaganego 7,5%. Nawet jeżeli URE w niektórych komunikatach szacuje produkcję OZE w 2010 r. na poziomie 10 TWh, a zużycie energii brutto może być trochę niższe (w KPD przyjęto 140-150 TWh, co jednak jest niedoszacowaniem) to po uwzględnieniu ostatecznych danych statystycznych udział OZE nie przekroczy 6.5% czy 7%. PSEW co do spraw zasadniczych ma całkowitą rację prostując fakty i komentując reakcję krajowych mediów na raport KE.

Mam jednak chyba po raz pierwszy tak poważne zastrzeżenia do raportu KE. Komisja jest zobowiązana do rzetelnego monitorowania wdrażania dyrektywy a nie snucia przypuszczeń i preferowania w efekcie krajów huraoptymistycznych czy mniej wiarygodnych w swoich spekulacjach. Trudo też brać nazbyt poważne dane deklarowane bez krytycznego komentarza dotyczącego szerszego kontekstu dot. efektywności i specyficznych uwarunkowań . W przypadku Polski jest to szczególnie istotne bowiem: a) w całej 10-latce wykorzystywane są proste rezerwy zarówno po stronie efektywności energetycznej (mianownik) jak i OZE (licznik), b) bardzo pomogły nam fundusze UE na OZE, które właśnie się kończą, c) udało nam się przejść przez kryzys z image „zielonej wyspy”, ale pewnie (odpukać) dotrze on jednak do nas, nawet jak z mniejszą siłą, trochę później. Poza tym „sukcesy” wdrożenia ww. starych dyrektyw na 2010 r nie przekłada się jak 1:1 na sukcesy we wdrożeniu nowej. Dlatego te uśmiechnięte buźki odbieram nie tylko jako niezasłużone ale jako nieco drwiące, a nawet groteskowe i mogę je w związku z tym skwitować gombrowiczowskim odniesieniem do wspanialosci narodowego wieszcza: „jak zachwyca jeśli nie zachwyca?”.

Generalnie jednak mam sam, a może także niektóre środowiska OZE (?) większy problem z tym raportem. Po pierwsze, niezależnie od ogólnej wymowy raportu KE, bije z niego pewna bezradność. Buźki się uśmiechają od (deklarowanego) poziomu osiągnięcia celu już i jedynie na poziomei 67% (obniżona poprzeczka) i rocznego wzrostu udziału energii z OZE o 1% (to mizerne tempo wzrostu jak na nowe technologie). Drugi problem to fakt, że niezależnie od niepewnych lub naciąganych danych, Polska rzeczywiście na tle innych krajów wypada dobrze. Nie wiem czy środowiska związane OZE, w tym skromny autor „odnawialnego” potrafią społeczeństwu wytłumaczyć dlaczego tak jesteśmy krytyczni wobec polskiej polityki wobec OZE, skoro Polska i tak – patrząc po liczbach- jest lepsza od innych krajów, w tym także krajów „piętnastki” (nawet jesli uwazględnić że so one bardziej dotkniętej kryzysem). Czy uzasadnione jest zatem skarżenie się do KE w tej sprawie skoro KE chwali rząd obecny i poprzednie? Czy KE ma argumenty aby naciskać na rząd RP w sprawie KPD, nawet jest nie jest dokument satysfakcjonujący? W przypadku zielonej energii elektrycznej obawiam się jeszcze innego problemu wynikającego z „sukcesu”. System wsparcia nie jest zapisany w dyrektywie tylko w Prawie energetycznym w postaci celu 10.4% na 2010 r. oraz bez zmian (podniesienia) do 2012 r. ! (chodzi o udział OZE-E w bilansie sprzedaży energii elektrycznej). Oparte na prostych rezerwach i współspalaniu „sukcesy” bez zmian w systemie wsparcia spowodują przekroczenie tego konserwatywnego celu już na koniec 2011 (resztówka funduszu UE wesprze ostatnie domykające się inwestycje), a to oznaczałoby załamanie systemu wsparcia. Czyli „sukces” w postaci spełnienia celu oznaczać może katastrofę. Niebezpieczeństwo zdaje się zauważać PSEW w swoim stanowisku: „osiągnięcie w 2020 r. krajowego celu w zakresie udziału energii odnawialnej w finalnym zużyciu energii elektrycznej brutto, określonego w KPD na poziomie ponad 19% może okazać się całkiem niemożliwe”. Problem polega jednak także na tym, że nowa dyrektywa nie podaje celu wiążącego na zieloną energię elektryczną(cel wiążący jest ogólny i dotyczy całości OZE), a tylko szacunkową ścieżkę dojścia i dlatego w zakladanym systemie wsparcia nowa dyrektywa nie chroni sektora zielonej energii elektrycznej jeśli chodzi o ew. kary za odejście od ścieżki i nie daje tu silnych podstaw do wprowadzania innych (poza kwestiami proceduralnymi i dostępu do sieci) instrumentów wsparcia. Wiele zatem tu zależy od rządów narodowych.

Dlatego tak trudno i tak niebezpiecznie jest oceniać wdrożenie dyrektyw bezkontekstowo i dlatego raport KE uważam za nieprzemyślany, uśmiechnięte buźki za niezasłużone, demotywujące i złowieszcze. Wiem że rząd musi szukać oszczędności i efektywności i byłoby wysoce niestosownym realizować zbyt wysoką i zbyt kosztowną z uwagi na energy mix ścieżkę dojścia dla OZE do 2020 r. Dlatego cała ta sytuacja wywołania raportem KE z Polską w roli wręcz lidera zielonych technologii w UE wymaga wyjątkowej odpowiedzialności w komunikacji rządu i środowisk związanych z OZE z opinią publiczną i najważniejszym organem władzy jakim jest Sejm.

Z tym już i tak wystarczająco skomplikowanym problem wiąże się podobny i także trudno przekładalny na język zrozumiały dla opinii publicznej problem wdrożenia czy braku wdrożenia rządowej „Strategii rozwoju energetyki odnawialnej” z 2000 r. Wyznaczyła one cele na 2010 r. liczone jako udziału energii z OZE w bilansie produkcji energii (7,5%) i 2020 (14%) . Jeżeli bowiem mało skuteczne może się okazać w najbliższych latach (choćby z uwagi na ww. „sukcesy”) dopingowanie Polski przez KE do bardziej aktywnego wdrażanie dyrektyw OZE, to brakiem wdrożenia krajowej Strategii powinien nie tylko z poczucia obowiązku zająć się Sejm (już wcześniej sprawą wdrożenia Strategii zajmowała się NIK i właśnie Sejm). Strategia w wielu przypadkach realistycznie wyznaczyła cele cząstkowe dla technologii OZE na 2010 roku (np. kolektory słoneczne, fotowoltaika, biogaz, choć już takiej nieefektywności jak współspalanie dokument nie przewidywał). Ale jednak jeżeli popatrzymy na całość, to w najmniej ofensywnym scenariuszu dot. zielonej energii elektrycznej dokument ten przewidywał osiągnięcie ponad 14 TWh energii elektrycznej produkowanej z OZE. Osiągnęliśmy ok. 10 TWh czyli o niemalże 30% mniej. Zobowiązane tym dokumentem naczelne organa administracji państwowej nie zrealizowały szeregu przypisanych im obowiązków, w tym np. nie opracowały sektorowych programów wykonawczych dla poszczególnych rodzajów OZE oraz nie przyjęły kompleksowej ustawy dot. całego sektora OZE. Czy Sejm zobowiązując swoją uchwała z 2001 rząd Jerzego Buzka i następne do wdrożenia Strategii nie powinien go teraz z zadania rozliczyć? Nie tylko formalnie, ale faktycznie przyjrzeć się szerzej sposobowi i efektom pracy ostatnich rządów? Bez rzetelnej oceny dokonań i analizy przyczyn niepowodzeń lub zbyt wysokich kosztów w okresie 2001-2010, zarówno w przypadku dyrektywy jak i Strategii (a może nawet głównie tej ostatniej, bo dotyczyła całości sektora), trudno będzie nam bowiem planować następna dekadę.

Pytanie gombrowiczowskiego Gałkiewicza powinno być zadane na sali sejmowej, a odpowiedź powinna byc poważna, kompleksowa i zakonczona szeroką debetą publiczną.