czwartek, grudnia 31, 2015

Jak Polska realizuje unijne zobowiązanie dotyczące energii z OZE?



Ubiegły rok był półmetkiem realizacji przez Polskę zobowiązania wynikającego z dyrektywy 28/WE z 2009 roku o promocji energii z odnawialnych źródeł energii (OZE). GUS pod koniec grudnia 2015 roku podał, że w 2014 roku udział energii z OZE w końcowym zużyciu energii wyniósł 11,45%. Polska jest zobowiązana do uzyskania  minimum 15% udziału produkcji energii z OZE w 2020 roku w całkowitym końcowym zużyciu energii  tym roku (rok rozliczeniowy). Cel nie jest wcale tak blisko, jakby się mogło tylko na pierwszy rzut oka wydawać. Jeżeli w oparciu o własne zasoby i przepisy krajowe nie bylibyśmy w stanie zrealizować tego celu, powinna już teraz podjąć działania na rzecz ograniczenia wysokości nieuchronnej w takim przypadku kary. Dyrektywa 28 nie daje bowiem, z tytułu niewypełnienia zobowiązania, możliwości uniknięcia dotkliwej kary finansowej zgodnie  mechanizmem opisanym w Traktacie o funkcjonowaniu UE. Umożliwia tylko wcześniejsze skorzystanie z mechanizmu elastyczności zwanego „transferem statystycznym” pomiędzy krajami członkowskimi UE oraz z innych mechanizmów współpracy z  krajami członkowskimi (tzw. wspólne projekty) oraz krajami trzecimi.

Wraz ze  zbliżaniem się do roku rozliczeniowego i zbyt późnym podjęciem działań na rzecz wyeliminowania zagrożenia ew. niezrealizowania celu, szanse na wspólne projekty inwestycyjne i wspólne systemy wsparcia szybko spadają. Krajowy Plan Działania w zakresie energii ze źródeł odnawialnych, wyznaczający ścieżki dojścia do planowanego celu (przy czym już dawno stało się oczywiste, że rynek rozwija się zupełnie inaczej niż zakładano) podjęcia takich działań zresztą nie przewidywał, choć z łatwością można było je sobie wyobrazić. Jedynym sposobem ucieczki przed wyższą karą staje się obecnie biurokratyczny transfer statystyczny, czyli przekazanie, na podstawie umowy międzypaństwowej, nadwyżek z jednego kraju UE (ponad jego własny cel z dyrektywy) do drugiego, który bez transferu nie spełniłby swojego zobowiązania. 

Istnieją już poważne przesłanki, aby twierdzić, że Polska z potencjalnego sprzedawcy nadwyżek energii z OZE - z takim bowiem zamiarem rząd przystąpił do realizacji stosunkowo niskiego krajowego celu w 2010 roku,  weszła już w rolę kandydata na nabywcę i musi liczyć się z przeznaczeniem najpóźniej w latach 2019-2020  znaczących kwot ze środków budżetowych na zakup brakującej energii z OZE do wypełnienia swoich zobowiązań. Zasadnicze pytania dotyczą skali możliwych i prawdopodobnych uszczupleń budżetowych bezpośrednio z tego tytułu i dodatkowych skutków dla gospodarki i społeczeństwa. Ważne jest też postawienie pytania, czy Polska, krajowymi instrumentami prawnymi i finansowymi i zbudowanym potencjałem sektora OZE jest jeszcze w stanie swoje zobowiązania zrealizować i wyjść z sytuacji zagrożenia bez szwanku i z perspektywą realizacji własnymi siłami kolejnych celów klimatycznych na 2030 roku

W czerwcu 2015 roku Komisja Europejska w swoim rutynowym raporcie z postępów we wdrażaniu dyrektywy 28 zwróciła uwagę, że dwa kraje – Węgry i Polska, mogą  mieć problem z realizacją swoich zobowiązań. Ostatnie opracowanie statystyczne GUS „Energia ze źródeł odnawialnych w 2014 roku” nie pozostawia złudzeń, że Polska wchodzi w obszar podwyższonego ryzyka niewypełnienia celu, ze wszystkimi tego konsekwencjami.   Co prawda, zdaniem GUS,  udział energii z OZE wzrósł z 11,3% w 2013 roku do 11,45% w 2014 roku, ale uzyskany został zasadniczo dzięki niewielkiemu spadkowi całkowitego zużycia energii w Polsce – zmniejszył się mianownik we wzorze,  za pomocą którego udział OZE jest obliczany. Polska w 2014 roku wyprodukowała 85,3 TWh energii z OZE, czyli o 2,4% mniej niż w 2013 roku. Warto mieć jednak na uwadze, że produkcja energii z OZE w 2020 roku - jeżeli chcemy osiągnąć 15% cel i uniknąć konsekwencji finansowych - powinna wynosić ok. 128 TWh. Dane z 2014 roku nie świadczą niestety o chwilowym załamaniu, ale dopełniają trend, który obserwowany jest już od 2011 roku, związany przede wszystkim z  nieterminową i niewłaściwą implementacją w Polsce przepisów dyrektywy 28 i lekceważeniem poważnego problemu. Problem ilustruje poniższy wykres.
Jeżeli obecny trend się utrzyma (a z kilku powodów, o czym dalej, może się jeszcze pogorszyć), to z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że Polska w 2020 roku osiągnie nie 15%, ale tylko 12,9% udział energii z OZE.

Aby stwierdzić, co to oznacza w sensie finansowym, trzeba przejść z udziałów procentowych na liczbę MWh, których zabraknie w 2020 roku. 1% poniżej celu oznacza 8,5 TWh deficytu energii z OZE w 2020 roku. Państwa wiodące będą oferować do transferu statystycznego nadwyżki energii po tzw. kosztach krańcowych, czyli najdrożej wyprodukowanej w 2020 roku porcji energii z OZE, po cenie rzędu 150 Euro/MWh. Państwa zapóźnione będą szukały możliwości ucieczki od kary (wyższej niż 150 Euro za każdą brakującą MWh) i kupienia w transferze brakującej ilości energii po najniższych kosztach wytworzenia energii z OZE, czyli ok 50 Euro/MWh (cena zbliżona do najniższych kosztów produkcji ciepła z OZE). Transakcje będą zatem zachodziły po cenach równowagi rzędu 100 Euro/MWh.

Przy tych założeniach (deficyt -2,1% i cena – 100 Euro/MWh), Polska musiałaby przed końcem 2020 roku dokonać transferu statystycznego na kwotę 1,8 mld Euro, czyli 7,5 mld zł, czyli ok. 1% rocznych wydatków budżetu państwa. Wybór kraju i daty (roku)  transferu  wpłynie na cenę po jakiej trzeba będzie dokupić każdą brakującą MWh energii elektrycznej, ciepła lub nawet biopaliw. Do tej pory z mechanizmów elastyczności zaczęła korzystać Szwecja (dysponująca nadwyżkami) ale z pewnością najwięcej nadwyżek do transferu po najniższej cenie będą miały Niemcy, które pierwotnie liczyły się z nadwyżką 16 TWh, jednak wzrasta ona bardzo szybko. 

Czy powyższe szacunki polskich niedoborów nie są przesadzone? Istnieje co najmniej kilka czynników, które mogą nawet znacząco powiększyć 2,1% deficyt określony zwykłą ekstrapolacją trendów:
  • Energia elektryczna z OZE to jedynie 25% wkładu w cel ogólny na 2020 rok. Ale jej dotychczasowy wzrostowy trend (produkcja energii 2014/2013 wzrosła o 16%) ulegnie załamaniu z powodu luki inwestycyjnej wywołanej nie tyle obecnym opóźnieniem w wejściu w życie ustawy o OZE, ile słabością ustawy i jej niezdolnością, w obecnym kształcie, do przyspieszenia wzrostu  produkcji energii z OZE przed początkiem  roku rozliczeniowego 2020. Trzeba się też liczyć z mniejszą produkcją energii z elektrowni wodnych (względy klimatyczne) i spadkiem produkcji energii z biomasy (odstawiane stare elektrownie węglowe współspalające biomasę, brak biomasy na potrzeby różnych technologii jej konwersji, i konieczność jej importu). Dodatkowo scenariusz instalacji nowych mocy przewidywany w KPD nie jest w pewnych obszarach realizowany – dotyczy to np. morskiej energetyki wiatrowej, czy małej energetyki wiatrowej. Jest też mało prawdopodobne, aby mógł on zostać zrealizowany w zakładanej w KPD ilości i wyprodukować przewidywaną na 2020 rok ilość energii.
  • Ciepło z OZE:  już od pewnego czasu obserwowany jest regres na rynku, choć jest to segment, którego udział w realizacji celu na 2020 roku ma sięgać 54%. W latach 2013-2014 produkcja ciepła z OZE spadła aż o 5,4%. Przede wszystkim brakuje biomasy energetycznej dla ciepłownictwa rozproszonego, a jej wysoka cena ustalana przez elektroenergetykę zawodową jest nieakceptowalna dla odbiorców indywidualnych. W efekcie wycofania dotacji już w 2015 roku gwałtowanie wyhamował świetnie do tej pory rozwijający się rynek kolektorów słonecznych, a udziały energii z pomp ciepła  uznanej za OZE są ciągle pomijalne w skali kraju. Te niekorzystne tendencje, bez radykalnej zmiany polityki energetycznej, mogą narastać w kolejnych latach.
  • Biopaliwa i ekologiczne napędy w transporcie: tu sytuacja wydaje się być jeszcze gorsza niż w przypadku ciepła z OZE, choć w zakresie biopaliw obowiązuje (poza 20% wkładem w cel ogólny -15% w 2020 roku)  dodatkowy cel ilościowy -  10% udział w zużyciu paliw i energii w transporcie. Stagnacja z  tendencją spadkową na tym rynku obserwowana jest już od czterech lat.  Od 2016 roku ulegnie dalszemu pogłębieniu. Polska nie zmodernizowała bowiem sektora wytwarzania bioetanolu, przez co jest on energetycznie nieefektywny  i poszła w kierunku produkcji biodiesla  z rzepaku, czyli paliw pierwszej generacji. Zgodnie z dyrektywą przepisy wchodzące od 2017 roku  znacząco ograniczą możliwości wypełnienia celów krajowych zużyciem biopaliw I generacji (z surowców rolniczych, które nie obniżają emisji CO2 o więcej niż 50% netto), a Polska nie ma technologii biopaliw II generacji (np. z lignocelulozy) i nie rozwijała transportu elektrycznego w oparciu o energię z OZE.

Lekceważenie ww. problemów , wyraźnie widocznych już w statystykach może znacząco pogłębić szanse na realizację ww. negatywnego scenariusza, który wcale nie musi być tym najczarniejszym. Nie można wykluczyć, że przy kontynuacji obecnej polityki i uwzględnieniu na przyszłość nawet części  wymienionych wyżej dodatkowych czynników pogłębiających negatywne  tendencje, Polsce równie dobrze może zabraknąć nawet 5% do wypełnienia celu. Wówczas trzeba się będzie liczyć z transferem statystycznym rzędu 18 mld zł i dodatkowymi kosztami w ramach polityki klimatycznej, których nie zamortyzuje rozwój (brak rozwoju) OZE oraz utraconymi w kraju korzyściami społecznymi, np. rozproszone miejsca pracy (przy produkcji energii) i skoncentrowane np. na Śląsku (przy produkcji urządzeń) oraz gospodarczymi (poprawa krajowego i lokalnego bezpieczeństwa energetycznego). Zestawianie ze sobą kosztów, które nic krajowi nie dają i wzbogacają inne kraje oraz inwestycji w OZE procentujących w Polsce na wiele lat nie ma większego sensu.  Transfer statystyczny byłby porażką nie tylko ze względu na gigantyczne jednorazowe koszty dla budżetu – byłby to także dowód na zmarnowanie szans na rozwój krajowego przemysłu, usług, badań i rozwoju.

Szybkie efekty dać może odblokowanie rozwoju generacji rozproszonej i prosumenckiej, w której cykl inwestycyjny nie trwa dłużej niż 6 miesięcy. Liczy się każdy miesiąc opóźnienia w uruchomieniu systemu akcyjnego, gdyż sankcjonowany prawnie, dla wygranych w aukcjach, 4-letni cykl inwestycyjny może wyjść poza 2019 rok i wtedy wkład zbudowanej instalacji w realizację celu w 2020 będzie znikomy lub go nie będzie. Zaczyna brakować czasu na niezbędne korekty.  Ogólnoświatowa i europejska debata o celach klimatycznych na 2030 rok, wraz z negocjacjami światowego porozumienia paryskiego, silnie wciągnęła polski rząd i usunęła z pola widzenia obowiązujące już cele pośrednie na 2020 rok, a w ślad za tym wyzwania i pytania z nimi związane. Odpowiedzi na te pytania szybko będzie musiał znaleźć Minister Energii, ale w nie mniejszym stopniu dotyczą one także ministrów ds. finansów, ochrony środowiska i rozwoju oraz pracy.

wtorek, listopada 24, 2015

Raport sprzed 8 lat oparty na nieaktualnych założeniach i mało realistycznych scenariuszach ciągle wywiera wpływ na polską strategie energetyczną i klimatyczną



Klaruje się stanowisko Polski na konferencję klimatyczną w Paryżu COP21, która zacznie się 30 listopada i ma doprowadzić do podpisania nowego światowego porozumienia klimatycznego, przynajmniej na lata 2020-2030. Dyrektor Jacek Mizak biorący dotychczas udział w pracach przygotowawczych do COP21  poinformował , że Polskie stanowisko może opierać się bardziej na koncepcji "neutralności klimatycznej, czyli dążeniu do redukcji emisji gazów cieplarnianych nie tylko poprzez ograniczenie spalania węgla i paliw kopalnych w ramach tzw. gospodarki „niskoemisyjnej”, ale np. poprzez  sadzenie lasów.

Na ostatnim posiedzeniu Narodowej Rady Rozwoju (NRR) Minister Środowiska Jan Szyszko, wraz z Konradem Tomaszewskim, ponownie powołanym na Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych, przedstawili założenia do koncepcji zalesiania, czyli zwiększania absorpcji CO2 w celu rozliczenia dodatkowych nakładów z tym związanych, zarówno w systemie unijnego  systemu handlu emisjami (ETS) jak i  ew. w ramach nowego globalnego porozumienia na COP21. Z przebiegu całości posiedzenia NRR poświęconego polityce klimatycznej wynika, że nowy rząd będzie dążył do tego, aby rokiem odniesienia w zakresie zobowiązań redukcji emisji dla Polski był  - tak jak w przypadku Protokołu z Kioto  rok  1988 rok (szczyt szkodliwych emisji gospodarki socjalistycznej w Polsce), a nie - obowiązujący dla wszystkich innych krajów – rok 1990.  Co do  oceny wielkości potencjału i kosztów redukcji emisji CO2 w ekosystemach leśnych (poprzez nasadzenia) czy do oceny realnych szans na przeforsowanie „specjalnego” dla Polski roku bazowego do określenia dalszej redukcji można podchodzić różnie, ale są to konkretne propozycje prezentowane przez przedstawicieli rządu.

Niestety w debacie przed COP21 nie padła żadna konkretna propozycja włączenia się do działań na rzecz ograniczenia emisji ze strony sektora węglowego,a zwłaszcza elektroenergetyki. O ile kopalnie można zrozumieć, bo żyją poważnymi problemami dnia bieżącego, o tyle koncernom energetycznym można się dziwić. Tymczasem, na posiedzeniu NRR to nie kopalnie pokazujące swoje problemy i wskazujące na podobne problemy w innych krajach nadawały ton, ale właśnie elektrownie, wykorzystując w tym celu  raport, o którym jest wzmianka w tytule tego wpisu blogowego.
 
Tzw.  systemowa elektroenergetyka była  najbardziej aktywna w torpedowaniu porozumień klimatycznych i obciążaniu kolejnych rządów ciężarem coraz trudniejszych negocjacji z UE i niemalże z całym światem.  Ustępstwa dla tej uprzywilejowanej grupy generują nie tylko bezpośrednie koszty ekonomiczne i społeczne oraz międzynarodowe koszty polityczne dla całego kraju (zmuszają do politycznego „przehandlowania” interesów innych grup społecznych i zawodowych za przywileje dla elektroenergetyki). Energetyka atakuje zwłaszcza politykę klimatyczną UE, powołując się na przepis traktatu o funkcjonowaniu UE (TfUE) mówiący o swobodzie krajów w kształtowaniu miksu energetycznego, ale całkowicie ignoruje traktatową „zasadę integracji polityk”, w tym polityki ochrony  środowiska z innymi politykami szczegółowymi (transportową, rolną, ochrony zdrowia, zasobów naturalnych itd.), nie mówiąc o innych zasadach TfUE niezwykle ważnych dla obywateli w kontekście polityki klimatycznej, takich jak zasady przezorności czy prewencji. Egoistyczna  postawa europejskich (a także amerykańskich) koncernów węglowych doprowadziła do gwałtownego obniżenia ich pozycji i wartości i dopiero te fakty zmusiły je do– używając terminologii Papieża Franciszka „klimatycznego nawrócenia”.  Od ponad roku, zarówno przed ubiegłorocznym szczytem klimatycznym UE jak i w szczególności przed zbliżającą się światową konferencją w Paryżu,  stowarzyszenie  europejskich koncernów energetycznych EurElectric  wydało szereg raportów i stanowisk wpisujących się aktywnie w działania na rzecz ochrony klimatu.  Firmy europejskie nie robią tego wyłącznie z perspektywy  tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu, ale właśnie dobrze pojętego biznesu i budowania wartości firm w perspektywie średnio- i długookresowej.

Tymczasem największa polska organizacja lobbystyczna energetyki korporacyjnej - Polski Komitet Energii Elektrycznej już od ponad 10 lat  wspomina historyczne „dokonania” krajowej energetyki  z okresu postsocjalistycznego i domaga się wzmacniania niekończących się przywilejów legislacyjnych  i twierdzi, że nic więcej na rzecz ochrony atmosfery i poprawy warunków życia  nie da się już zrobić.  Niestety poza przemilczeniami, używane są też argumenty wysoce wątpliwe. Ogólny mechanizm tworzenia wpływu energetyki opisałem w poprzednim wpisie na blogu „Odnawialnym”. Zamiast konsekwentnie poszukiwać najbardziej racjonalnych ale przynoszących długookresowe (światowy trend w kierunku jest oczywisty) efekty sposobów redukcji emisji CO2 i innych zanieczyszczeń, PKEE wpadł już 8 lat temu (bezpośrednio po podpisaniu przez Polskę pierwszego pakietu klimatycznego UE „3x20”) na pomysł aby zamówić raport  o tym, że nie da się i  że w ogóle nie ma sensu tematu podejmować. Czyli energetyka zaczęła hodować koszty transformacji i spychać je na barki przyszłych rządów prywatyzować bieżące zyski.  Na stronie PKEE, gdzie całkiem niedawno opublikowana została  synteza „Raportu 2030”  , którego pierwsza edycja miała miejsce w 2008 roku i wtedy stała się narzędziem wzbudzenia w Polsce z jednej strony troski (materiał do dyskusji) , a z czasem swoistej histerii antyklimatycznej, a potem została „odgrzana” do „ustawienia” poprzedniego  rządu w czasie szczytu ubiegłorocznego klimatycznego UE. Inne raporty z alternatywnymi scenariuszami i zupełnie innymi kosztami,  w tym tworzone przez IEO, WISE, InE itp. nie trafiły do tzw. głównego obiegu w mediach  i wręcz doktrynalnie nie były brane pod uwagę przez poprzedni rząd. I tu -  na polu wpływu na rzeczywistość - trzeba uczciwie pogratulować autorom i promotorom Raportu 2030. Okazał się on bowiem jednym z najbardziej skutecznych materiałów lobbystycznych w historii III RP i także w momencie obecnego przesilenia został w tych dniach ponownie zaprezentowany opinii publicznej i nowemu rządowi jako prawda na nowo objawiona. 

Teraz do publicznego obiegu  trafiła  specjalna wersja, gdyż zawiera rzekome skutki obecnego (do 2020) i nowego (do 2030) pakietu  klimatycznego UE, które – zdaniem autorów raportu mają zniszczyć polską gospodarkę (teza powtarzana od 7 lat i jakoś nigdy się nie sprawdzająca), ale tym razem nie zawiera założeń i części niewygodnych wyników.  W obecnie upowszechnionej syntezie raportu nie ma np. założeń co do przyjętych w 2008 roku dotyczących cen uprawnień do emisji CO2 i wyników wówczas alarmistycznych prognoz dotyczących wpływu pakietu 3 x 20% na koszt wytwarzania i ceny energii elektrycznej. Są jednak  informacje, że  przypadku  realizacji  polityki klimatycznej UE, tej  obecnej, którą realizujemy od 2010 roku, spowolnienie polskiego  wzrostu  PKB  w  wyniesie 3,7%  już w  roku  2020  w porównaniu  do scenariusza bez ograniczeń emisji CO2 oraz że wdrożenie unijnej polityki dekarbonizacji spowoduje kontynuację wzrostu cen energii  elektrycznej,  które  w  roku  2020  przekroczą poziom 380zł/MWh i będą nadal rosły, sięgając 570 zł/MWh w roku 2050. Czyli groziłby Polsce najpierw upadek przemysłu, potem poszerzenie biedy energetycznej i upadek państwa. 

Nie ma miejsca ani czasu na szerszą krytykę, bo w „Raporcie 2030” nic się już nie zgadza, ponieważ świat poszedł swoją drogą i nie miał jakoś ochoty realizować najbardziej czarnych dla Polski scenariuszy. Ale warto zwrócić uwagę, że wg ówczesnego scenariusza „EU MIX” - faktycznie zrealizowanego (zakładającego wprowadzenie drugiego okresu handlu emisjami 2013-2020 oraz celu  na OZE na 2020 rok)  w dniu dzisiejszym  średnie koszty wytwarzania energii elektrycznej w Polsce (wg których liczone były rzekomo dramatyczne skutki polityki klimatycznej) powinny wynosić 300 zł/MWh (koszty marginalne nawet 375 zł/MWh). Czyli  dwukrotnie więcej niż jest faktycznie ma to miejsce. Przy tej cenie obiorcy płaciliby dzisiaj za energię po 1000 zł/MWh!
Nikt nie zna przyszłości. Sam opracowuję prognozy i scenariusze i często po kilku latach muszę poznać gorycz pomyłki i zweryfikować założenia. Ale tu, choć  pomyłka jest oczywista i rażąco  wysoka, nie widać chęci wytłumaczenia się, ani woli zmiany podejścia. Trzeba mieć dużo odwagi albo prowadzić cyniczną politykę, aby na wątpliwych, a od pewnego czasu zdecydowanie negatywnie zweryfikowanych  i wątpliwych statycznych modelach (dostosowanych bardziej do gospodarki socjalistycznej,  niż do innowacyjnej, dynamicznej energetyki) takie tezy stawiać, czy wręcz podrzucać nowemu rządowi.

Gdzie tkwi największy błąd Raportu 2030?  Jest nim założenie,  że energia ze źródeł konkurencyjnych, w szczególności OZE jest  droga, a energia  z węgla jest i  pozostanie tania. Taką obserwacje można by poczynić, jeżeli porównujemy koszty energii z obecnego, przestarzałego i już zamortyzowanego systemu energetycznego, opartego na węglu, budowanego bez zwracania większej uwagi m.in. na  wymogi środowiskowe.  Ale jeżeli porównać koszty energii z nowych źródeł węglowych planowanych do oddania zaraz  po 2020 roku (długie cykle inwestycyjne – mowa o obecnie rozpoczynanych budowach)  i z nowych OZE, to okazuje  się ze OZE dają tańszą energię, nawet bez specjalnego uwzględniania kosztów uprawnień CO2. Jest na to wystarczająco wiele przekonujących analiz krajowych i zagranicznych, specjaliści o tym wiedzą od kilku lat, wiedzą  o tym same  koncerny energetyczne broniąc się np. przed konkretnymi inwestycjami w elektrownie węglowe.  Krótkoterminowo jednak  opłaca się im jednak uprawiać fikcję i naginać wyniki lub je wygodnie dla zamawiającego interpretować  Warto zatem zarysować niemalże całkowicie zignorowane , alternatywne i równolegle do tych jako jedynych branych pod uwagę  przez Raport 2030 i promowanych PKEE. Obecnie znacznie łatwiej niż jeszcze 5-10 lat temu można je sobie wyobrazić, np.:

  • Od początku obowiązywania Protokołu  z Kioto cena węgla  spadła z niemalże 150 USD/t w 2008 roku do 55 USD/t w 2015 roku. Przy tej cenie polskie kopanie węgla kamiennego  przyniosą roczne straty na poziomie 15-18 mld rok. Na COP21 podpisane zostanie światowe porozumienie klimatyczne, co przyspieszy proces dalszego odchodzenia od węgla w światowym „miksie” energetycznym. Można założyć,  że wtedy ceny węgla spadną do 40 USD/t, a może jeszcze niżej i na tym poziome mogą się utrzymywać w dłuższym okresie. Konieczna restrukturyzacja  kopalń węgla  w takiej sytuacji nie wystarczy do odzyskania konkurencyjności. Jak długo i z jakich środków państwo polskie może dopłacać do węgla przy takim scenariuszu?  Jedynym racjonalnym wyjściem wydaje się import węgla z Kolumbii, Australii i z Rosji. Czy to to chodzi PKEE?
  • Polska elektroenergetyka nie jest już konkurencyjna ekonomicznie w stosunku do UE. Ceny w kontraktach z importu  na 2016-2017 są niższe niż w kontraktach krajowych.  Polski system energetyczny  nie zapewnia tez bezpieczeństwa energetycznego przemysłu, a zwłaszcza odbiorców na niskim napięciu, ani bezpieczeństwa środowiskowego i zdrowotnego obywateli. Aby utrzymać konkurencyjność gospodarki i bezpieczeństwo zasilania odbiorców, zwłaszcza  w szczytach letnich i zimowych w najbliższych kilku latach konieczny wydaje się import energii elektrycznej z Niemiec, Szwecji, Ukrainy.   Jednocześnie koncerny energetyczne skutecznie blokują lub opóźniają rozwój energetyki odnawialnej, opartej na własnych zasobach energetycznych. 
  • Polskę i świat dotykają coraz częstsze klęski suszy i ekstrema pogodowe na kształt huraganu Katrina, który utorował drogę Barackowi Obamie do prezydentury. Narasta migracja klimatyczna i problem uchodźców. Światowa i krajowa opinia publiczna odwraca się całkowicie od węgla. Staje się jasne (ok. 2018/2019), że Polska musi zapłacić miliardy Euro kary (lub zrealizować porównywalny transfer statystyczny prawdopodobnie z Niemiec, po kosztach marginalnych 100-150 Euro/MWh)  za niewypełnienie unijnego obowiązku w zakresie udziału OZE w 2020 roku.
  • W końcu Polska pod wpływem konieczności podejmuje decyzje o rozwoju OZE. Ale nie dała wczesnej czasu na rozwój krajowego przemysłu OZE, a ten który do tej pory powstał doprowadziła do upadku. Nie ma zamkniętych łańcuchów dostaw najmniejszych źródeł rozproszonych. Stajemy się importerem, dystrybutorem, co najwyżej montownią. Jesteśmy zmuszeni do importu urządzeń i usług OZE i z konieczności , zamiast wspierać polski biznes budujemy w pośpiechu duże źródła OZE, tak jak to robili oligarchowie w Rosji, na Ukrainie, czy kupować w pośpiechu agregaty gazowe jak obecnie  na Krymie.
  •  W rezultacie realizacji takiego scenariusza Polska będzie importować  wszystko co potrzebne energetyce, ale definitywnie skończy się  eksport rozwiązań przemysłu węglowego, bo węgla nikt nie potrzebuje poza najbiedniejszymi, którzy z kolei nie mają czym płacić za nasze „know-how”) Wtedy Polska  pozbawiłaby się  trwale nadwyżki w handlu zagranicznym – czyli jedynego źródła wzrostu  w sytuacji gdy  nie mamy już funduszy UE. A wtedy PKB spada bardziej niż to suponuje Raport 2030, rośnie bezrobocie itd.

Te dramatyczne dla kraju jakościowe jedynie scenariusze nie są bynajmniej mniej prawdopodobne  niż scenariusz Raportu 2030. Mają jedna zasadniczą zaletę - uznają fakty jakie dzieją się w otoczeniu i biorą pod uwagę to co rzeczywiście w ciągu ostatnich kilkunastu lat dzieje się na rynku europejskim i światowym. Są efektem dążeń do dostosowania działań do rzeczywistości ekonomicznej, a nie odwrotnie. W sytuacji niepewności, dużego ryzyka ekonomicznego i zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego najlepiej  dywersyfikować miks energetyczny (minimalizować ryzyko) i tworzyć go przede wszystkim w oparciu o własne zasoby i przyszłościowe technologie. Węgiel jest nam bardzo potrzeby do rozpoczęcia prawdziwej  transformacji energetycznej i nikt myślący realistycznie nie zakłada, że można się go szybko pozbyć z miksu energetycznego.  Jednak trzeba już teraz uelastycznić politykę energetyczną, poszerzyć różnorodność  technologiczną  o technologie, które np. bazują na olbrzymich własnych odnawialnych  zasobach energii, a zwłaszcza tych które do tej pory były marginalnie tylko wykorzystane jak geotermia i energia słoneczna. Miks zróżnicowany technologicznie dobrze się bilansuje w energetyce. Pozwala na generację  energii  w różnych miejscach, jest bezpieczny. W ramach dywersyfikacja trzeba też odejść od modelu podatnej na różnego typu zagrożenia centralnej elektrowni na rzecz energetyki rozproszonej, rozsianej,  prosumenckiej i obywatelskiej. 

Do takich najbardziej naturalnych konkluzji nigdy nie będzie można dojść korzystając z Raportu 2030,  bo jego  autorzy, choć starają się wybiegać oczyma wyobraźni aż do 2050, chcą dalej widzieć na horyzoncie to samo co było w 2005 roku, nawet jeśli ich wręcz katastroficzne prognozy notorycznie się nie sprawdzają. Nic dziwnego, że widzą ciemność i rosnące koszty, bo taki system energetyczny za jakim się opowiadają może być już tyko droższy. Tańszy już był, gdy polski węgiel był łatwo dostępny i gdy za koszty zewnętrzne płaciło całe polskie społeczeństwo, a świat nie protestował i otwarcie nie konkurował. Raport 2030 nadaje się obecnie jedynie jako okazja do refleksji  dla rządów dotycząca wykorzystania wiedzy eksperckiej i przypadek do analiz dla historyków intryg gospodarczych,  i nie powinien decydować o obecnej i przyszłej polityce państwa w kwestiach klimatycznych.