niedziela, maja 22, 2016

Dopłata do węgla w ustawie o OZE droższa niż dofinansowanie do OZE



W ubiegłym tygodniu projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii (UOZE) po pierwszy czytaniu trafił do komisji sejmowej. Debata poselska pokazała, że najwięcej wątpliwości budzą kwestie ekonomiczne, finansowe oraz faktyczne skutki proponowanych przepisów dla inwestorów i konsumentów energii, co łatwo zrozumieć, gdyż projektowi zmian z UOZE brakuje oceny skutków regulacji (OSR). Większość pytań pozostała jednak bez konkretnych odpowiedzi zarówno ze strony wnioskodawców (grupa posłów PiS), jak i Ministerstwa Energii (ME)- faktycznego autora projektu regulacji. Przedstawiciel ME przekonywał posłów, że priorytetem są niskie koszty dla odbiorców energii i korzyści z rozwoju OZE, ale nie wykazał w sposób wymierny jakie będą źródła wzrostu kosztów i jak rozłożą się korzyści.

W poprzednim artykule na blogu „Odnawialnym” starałem się wykazać, że w efekcie uchwalenia obecnej koncepcji nowelizacji UOZE dojdzie do transferów finansowych z sektorów o wielokrotnie wyższym zatrudnieniu i kilkukrotnie niższych zarobkach (rolnictwo, przemysł drzewny) o kilkukrotnie wyższych zarobkach i niższym zatrudnieniu (energetyka, leśnictwo). Wskazałem na zagrożenia ekonomiczne dla inwestujących prosumentów, którzy też mają wspierać energetykę korporacyjną. IEO potwierdził tę tezę i wyliczył, że okresy zwrotu nakładów inwestycji prosumenckich przekraczać będą 50 lat, przy czym prosumenci mają oddawać za darmo „energetyce” 30-75% energii ze swoich instalacji w okresie pierwszych 10 lat ich użytkowania, a potem 100%, aż do zaprzestania działalności.

Pominięta jednak została analiza wpływu proponowanej regulacji na konsumentów energii.

Dla konsumentów energii znaczenie mają dwie pozycje na rachunku za energię wprowadzane przepisami UOZE, z których jedna ma się pojawić (tzw. „opłata OZE”), a druga ma wzrosnąć (tzw. „opłata przejściowa”). O ile z pierwszą z opłat należało się liczyć, o tyle druga jest zaskoczeniem.
Opłata OZE ma rekompensować tzw. „sprzedawcom zobowiązanym” (faktycznie grupom energetycznym) zakup energii z OZE po cenie wyższej od hurtowej, czyli ma służyć redystrybucji kosztów systemu wsparcia z OZE w UOZE. Opłata ta została ustalona przez poprzedni rząd na poziomie 2,51 zł/MWh i ma obwiązywać od lipca (tj. po wejściu w życie rozdziału 4 UOZE z systemom wsparcia) do końca br. Przyniesie to - do rozdysponowania koncernom energetycznym w formie zaliczki ok. 150 mln zł dodatkowych wpływów zebranych z rachunków odbiorców energii. Kwota nie jest wygórowana, ale faktyczne koszty wsparcia OZE będą znacząco niższe, bo nowelizacja UOZE w obecnej wersji nie spowoduje wzrostu produkcji energii z OZE w br. Będzie to zatem swego rodzaju skromny prezent od rządu dla koncernów energetycznych, w praktyce „nieodczuwalny” dla większości odbiorców energii (zauważą tylko z złowieszczy składnik na rachunku „opłata OZE. W ub. roku wysokość „opłaty OZE” i stawała się orężem walki Ministerstwie Gospodarki i całego rządu m.in. z poprawką prosumencką”. Zwolnienie z tej opłaty w branżach przemysłu ciężkiego miało być formą ich subsydiowania.

Tym razem ME postanowiło przejść nad nią do porządku dziennego. Uwaga ME  skupiła się natomiast na „opłacie przejściowej” czyli stawce na rachunku związanej z kosztami likwidacji kontraktów długoterminowych (tzw. KTD-ów wyprowadzonych odrębną ustawą z 2007 r.). Ustawa o likwidacji KDT to sposób rozliczenia pomocy publicznej – dofinansowania inwestycji w elektrowniach węglowych sięgających lat 90-tych. Ustawa o KDT miała kosztować 11,5 mld zł, ale  miała swoje uzasadnienie. Teraz ME proponuje wręcz rewolucyjne zmiany w ustawie o likwidacji KDT i w funkcjonowaniu systemu.  Proponowane jest ustawowe podwyższenie stawek opłaty przejściowej, w sposób sprzeczny z  ideą pierwotnej ustawy o KDT, która miała gwarantować adekwatność tego obciążenia do faktycznych potrzeb. W efekcie prezes URE już nie będzie  wyznaczał stawek opłaty przejściowej na kolejne lata, pomimo że zgodnie z naturalnym procesem  wygaszania zobowiązań KDT, pula środków  na ten cel zbierana przez opłatę przejściową powinna w kolejnych latach, co do zasady, zmniejszać się. Opłaty „na sztywno” mają być uregulowane w UOZE, która dodatkowo ma zmienić ustawę o KDT i Prawo energetyczne. ME proponuje aby Zarządca Rozliczeń (ZR), czyli spółka PSE S.A. do obsługi systemu rozwiązania KDT (pobierania i rozdysponowania opłaty zastępczej), przejęła także rolę rozliczeń „opłaty OZE” określonej w UOZE.
W ten sposób zostałaby zlikwidowana  separacja  od działalności operatorskiej gwarantowaną  przez ustawę w dotychczasowym brzmieniu oraz wprowadzony zostałby nowy mechanizm finansowy w postaci certyfikatów inwestycyjnych, którego sens i przeznaczenie  są co najmniej niejasne. Jak zauważa IEO, jest to: a)  zmiana całkowicie  nieuprawniona przedmiotem nowelizacji, gdyż w tym zakresie jest niezwiązana w żaden sposób z OZE, b) wprowadza nieuzasadnione usztywnienie stawek opłaty przejściowej oraz c) kieruje uwagę i debatę publiczną na kwestie kosztów rzekomo „zawinionych” przez OZE. Faktycznie chodzi o koszty energetyki węglowej wprowadzone tylnymi drzwiami do UZOE. Dodatkowo zmiana wprowadza nieprzejrzystość w zakresie gospodarowania samą „opłatą OZE”. W art. 95 UOZE usunięto zapis o ”wyłącznym” jej przeznaczeniu na pokrycie ujemnego salda spółek obrotu i przeznaczenia na pokrycie kosztów działalności ZR. W efekcie nowelizacji  utrudniona będzie weryfikacja działalności ZR, który realizować będzie różne cele (nie tylko rozliczenie systemu wsparcia OZE), a może spowodować skrośne dofinasowanie wybranych podmiotów, nie wspominając nawet o braku przejrzystości rozwiązania i tworzeniu okazji do korupcji.
Propozycja ME wpłynie rachunki konsumentów energii. Tabela pokazuje (kliknij aby powiększyć) o ile od 2017 roku ma wzrosnąć opłata przejściowa w efekcie nowelizacji UOZE u różnych rodzajów odbiorców (stawki z VAT).

Średnio stawka opłaty przejściowej wzrośnie o 73% (pomijając najbardziej energochłonne firmy – aż o 85%). Wzrost opłat wydaje się całkowicie nieuzasadniony. Koszty zwiększonych dopłat do procesów spalania węgla poniosą głównie małe i  średnie firmy, zwłaszcza te korzystające z najpopularniejszych traf „C” (płacą za moc zamówioną). Firma, płatnik VAT zamawiająca 100 kW mocy dopłaci rocznie  165 zł/rok, przy 10 MW - 38 tys. zł/rok, ale przy mocy 100 MW – byłoby to aż 600 tys. zł/rok.  
Opłata przejściowa podniesie też ceny energii dla gospodarstw domowych. Np. gospodarstwo domowe zużywające 3500 kWh/rok i korzystające z najbardziej popularnych taryf „G11” płacące za energię ok. 2100 zł rocznie, z tytułu podwyższonej opłaty przejściowej będzie musiało dopłacić  96 zł rocznie.  Tymczasem, wzrost kosztów z tytułu rozliczenia opłaty OZE  wyniesie 10 zł/rok. W przeliczeniu na 1 kWh energii zużytej wysokość obu opłat wynosi odpowiednio na lata 2016 i 2017:

  • opłata OZE             - 0,3 gr./kWh
  • oplata przejściowa - 3,0 gr./kWh

Obecny projekt UOZE generuje zatem 10-krotnie większe koszty dla odbiorców z tytułu dopłat do sektora węglowego niż do OZE. W celu przejrzystej informacji o produkcie jakim jest energia elektryczna i fakcie jego subsydiowania, "opłata przejściowa" na rachunkach odbiorców energii  powinna zmienić nazwę na "opłatę węglową".

Realizowany od 2007 roku program 11,5 mld zł dopłat do węgla z tytułu rozwiązania KDT to nie jedyne źródło dofinansowania do energetyki węglowej, które w sposób zaskakujący i  nieuzasadniony trafiło do ustawy o odnawialnych źródłach energii (UOZE). Jeszcze bardziej bulwersującym dofinansowaniem do spalania węgla w nowelizacji UOZE jest powrót do ustawowego wspierania współspalania biomasy z węglem. Jak  w cytowanej już opinii  nt UOZE wykazał IEO, w latach 2007-2015 energetyka węglowa w z tytułu współspalania dostała 9,7 mld zł bieżącego dofinansowania, z którego energetyka odnawialna (poza przypisanymi jej kosztami) nie ma żadnych korzyści, bo żadne nowe zielone moce wytwórcze z powodu poniesienia tych kosztów nie powstały. Łącznie ponad 21 mld zł dopłat do energetyki węglowej zostało przeniesione z innych ustaw i przypisane strukturalnie do kosztów UOZE. Uwzględniając dodatkowo perspektywę dalszego intensywnego finansowania współspalania węgla już pod szyldem znowelizowanej ustawy, zasadna staje się zatem nie tylko zmiana nazwy opłaty przejściowej na "opłatę węglową". ale także zmiana  nazwy samej ustawy. Tytuł i cel regulacji powinny oddawać istotę rzeczy czyli wsparcie przede wszystkim dla procesów spalania paliw, zarówno kopalnych jak i biomasy. Do ustalenia przez ME i rząd  pozostaje tylko czy UOZE w ostatecznym rozrachunku zapewnić  ma większe wsparcie  dla  energetyki odnawialnej czy dla węglowej, ale obecnie z pewnoscią chodzi przede wszystkim o dofinansowanie do węgla.

W określonych sytuacjach i zgodnie z prawem można subsydiować energetykę węglową, ale trzeba to robić w sposób przejrzysty, uzasadniony i we właściwym miejscu i czasie. Projekt nowelizacji UOZE silnie wpływa na konsumentów energii: obniża konkurencję polskich MŚP i obniża dochody rozporządzalne gospodarstw domowych, niszczy konkurencję na rynku energii oraz niesie ryzyka niegodności z prawem UE. ME nie przedstawiło żadnego racjonalnego uzasadnienia (są za to poważne przeciwwskazania  merytoryczne) aby opłatę przejściową regulować w nowelizacji UOZE, ani też żadnych analiz, które uzasadniałyby wysokość tej opłaty i mechanizm jej ustalania, ani też koszty i skutki współspalania. Prace w komisji sejmowej powinny tę kwestię dogłębnie wyjaśnić.

poniedziałek, maja 09, 2016

Czy projekt nowelizacji ustawy o OZE jest politycznie korzystny dla rządu i partii rządzącej?


O projekcie ustawy z 5 maja o zmianie ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) za dużo nie będzie można dyskutować. Pozostało bowiem niecałe 8 tygodni do terminu wejścia nowelizacji w życie (inaczej wejdą w życie przepisy uchwalone w dniu 20-go lutego 2015). Ponadto jest to projekt poselski - nawet jeżeli jest powszechnie wiadomym to, że powstał, bez wymaganych prawem konsultacji w Ministerstwie Energii (ME), co oznacza, że już  żadnych konsultacji społecznych może nie być.

Projekt nowelizacji ustawy o OZE jest niezwykle zawiłym i nieprzejrzystym, a przez to będzie niezrozumiałym nie tylko dla obywateli, ale także dla posłów, a nawet mniejszych uczestników rynku energii. Zaproponowane przez ME przepisy powinny być poddane szczegółowej analizie i taka zapewne zostanie jeszcze dokonana przez te organizacje sektora OZE, które (po niemalże 6 latach niemożliwości podejmowania racjonalnych działań bo trwały prace nad ustawą OZE) do dzisiaj nie upadły. Będą wypowiadać się raczej w swojej sprawie, bo taka jest ich rola i natura rzeczy.
 
Zanim to się stanie, warto jednak na projekt nowelizacji popatrzeć z szerzej perspektywy. Czy propozycja w ogólne ma sens, czy stoi za nią jakiś szerszy zamysł  i jak się ona wpisuje w politykę rządu – wszak rząd też nie mógł się w tej sprawie wypowiedzieć - oraz w politykę partii rządzącej. Nie jest łato na takie pytanie odpowiedzieć, bo propozycja ME nie ma oceny skutków regulacji (OSR). Nie zostały przedstawione skutki wprowadzenia zmian i koszty, ale wiele wskazywać może na to, że z uwagi na mniejszą różnorodność podmiotów biorących udział w aukcjach (w tej sytuacji ew. zmowy) i preferowanych technologii (o tym dalej) może być drożej niż w przypadku obecnie obowiązującej ustawy. Odbiorca energii nie wie jaka będzie wysokość tzw. „opłaty OZE” i co się będzie na nią składać. Inwestor nie wie w co i czy w ogóle warto inwestować. Obywatel musi uwierzyć w niepoparte nawet skromną analizą zapewnienie z uzasadnienia, że regulacja „podniesie zaufanie obywateli do państwa (co o tym mogą powiedzieć ci, którzy ponieśli nakłady finansowe licząc na taryfy?, przyp. aut), stworzy jasne mechanizmy wsparcia OZE, zwiększy przychody podatkowe budżetu państwa”.
Ustawa o OZE z 20 lutego 2015 nie jest „prawdopodobnie najlepszą i najnowocześniejszą  ustawą o OZE na świecie” jak twierdzili jej autorzy. Łatwo byłoby zatem ją teraz  poprawić. Na czym zatem w rozumieniu ME ma polegać „poprawienie” (choć miejscami to diametralna zmiana systemu wsparcia)?
Projekt nowelizacji, a w szczególności jego uzasadnienie wiele uwagi poświęca interesem samego ME (sprawującego rolę właściciela koncernów energetycznych)  i zabezpieczeniu interesów operatorów sieci  i elektrowni węglowych. Tylko do pewnego stopnia może być to dopuszczalne, bo jest jeszcze reszta interesariuszy. Kluczowe proponowane zmiany można zatem podzielić na te, które dotyczą niezależnych od koncernów producentów energii z OZE (p. 1 i 2 poniżej) i te których beneficjentem będą tradycyjne koncerny energetyczne (p. 3 poniżej):
  1. Wykreślenie z ustawy systemu taryf gwarantowanych dla mikroinstalacji do 10 kW i zastąpienie ich zupełnie nowym i niespotykanym na świecie system wsparcia w postaci „opustu” umożliwiającego rozliczenie „barterowe” (tak to się powinno nazywać) z operatorem 70% energii wyprodukowanej w mikroinstalacji o mocy do 7 kW lub 50% w przypadku mocy powyżej 7 kW. Ta część energii, która nie jest objętą barterem, staje się łupem koncernów. Jednocześnie skrócono okres „wsparcia” z 15 do 10 lat. Propozycja pogarsza zdecydowanie warunki inwestycji prosumenckich i uniemożliwia stworzenie jakiegokolwiek ekonomicznie uzasadnionego domowego biznes planu. Bez taryf gwarantowanych nie będzie też możliwości podejmowania decyzji o inwestycjach w krajową produkcję urządzeń dla energetyki prosumenckiej, warunkującą perspektywiczny spadek cen jednostkowych oraz korzyść gospodarczą i podatkową.
  2. Wyeliminowane w systemie aukcyjnym obowiązku ogłaszania aukcji także dla źródeł „pogodowozależnych” (energia słoneczna i wiatrowa), co uniemożliwi przygotowanie projektów i praktyczne wzięcie udziału tego typu projektów w aukcjach. Można też zapomnieć  o podejmowani inicjatyw krajowych w zakresie  produkcji urządzeń na rynek krajowy i (bez rynku krajowego) zagraniczny o szybko rosnącej wartości (obecnie 300 mld USD/rok)
  3. Dopuszczenie, a nawet preferowanie w systemie aukcyjnym,  technologii współspalania biomasy z elektrowniach węglowych  i budowy nowych jednostek współspalania oraz wycofanie preferencji dla niechcianej przez elektrownie biomasy pochodzenia rolniczego. W miejsce tego wprowadzono, enigmatyczny i pozostający poza możliwością kontroli, zapis  o konieczności dostarczania biomasy z odległości od elektrowni nie większej niż 300 km (tracą regiony bez elektrowni węglowych, a ponadto nie został wykluczony import biomasy ze względu na bliskość wielu  elektrowni  do granic RP) i wyeliminowano preferencje dla biomasy pochodzenia rolniczego.  Dodatkowo „poluzowano” wymogi informacyjne o zanieczyszczeniach w spalanej/współspalanej biomasie i odpadach. Produkcji urządzeń dla OZE, innowacji i lokalnych korzyści z tego nie będzie. Co najwyżej rosnące emisje innych niż CO2 zanieczyszczeń i kary za ich przekroczenie.
W dalszej analizie inne propozycje, np. związane z tworzeniem wielu dobrze brzmiących i nawet skądinąd potrzebnych definicji (prosument, hybrydy, klastry) można pominąć  z uwagi na brak ekonomicznie uzasadnionej możliwość skorzystania przez inwestorów z tych koncepcji.
Jaki obraz zatem się wyłania z projektu nowelizacji? Kto (grupy społeczne) zyskuje, a kto traci? Czy to to chodzi całemu rządowi i partii rządzącej o co zabiega ME?  Wobec braku formalnego OSR, w tabeli zestawiono kto generalnie może zyskać, a kto straci na nowelizacji ustawy o OZE wg ME.
Zestawienie zaprezentowane w tabeli jest zestawieniem jakościowym i może podlegać weryfikacji (o ile ME ujawni własną OSR), ale nie ulega wątpliwości, że propozycja ME ma też swoje poważne konsekwencje polityczne.  Jest rzeczą powszechnie znaną, że PiS – w sensie społecznym – w swoim programie chce wspierać uboższe rzesze społeczne, regiony słabsze gospodarczo, rolników i gospodarstw rodzinne. W sensie gospodarczym rząd chce wspierać („Plan Morawickiego”) rozwój przemysłu (w tym produkcji urządzeń dla OZE), inwestycje (FiT plus kredyt inwestycyjny) i eksport oraz rolnictwo (najbardziej oczywisty beneficjent FiT) i spójność regionalną (zapobieganie wyciekom kapitału na energię do bogatych regionów). Warto zatem popatrzeć na propozycje ME z szerszej perspektyw- branż, działów gospodarki oraz … grup wyborców. Wyniki takiej analizy można też zestawić w tabeli uwzgledniającej interesy polityczne partii rządzącej  i wartość dla gospodarki (dane szacunkowe).
Tabela nie zawiera 200 tys. rodzin, które miały skorzystać na taryfach FiT, co bezpośrednio oddziaływałoby przed 2020 rokiem na 800 tys. osób. Tymczasem ME zaproponowało „opust”, w ramach którego małe, „zasiedziałe” i bogate  branże zyskują, a traci większość eksportująca (jedyne, poza dotacjami UE, źródło wzrostu gospodarczego) i znacznie mniej zarabiająca. Bogaci i mający  władzę (kierownictwo ME i będący w zarządzie ME sektor energetyki korporacyjnej) rzadko kiedy rozumieją biednych. Ale warto zauważyć, że różnica w głosach wyborczych pomiędzy tymi którzy bezpośrednio (bez rodzin i tzw. otoczenia) zyskają (+), a tymi co stracą (-) jest jak 1:10 (bez rodzin prosumentów). Czy racjonalnie myśląca partia, starająca się słusznie zniwelować różnice w dochodach może sobie na takie "niesprawiedliwe" regulacje pozwolić? Czy może dążyć do tego, aby poprzez system promocji OZE (!) dążyć do zwiększania importu, niskiej emisji itd.? Pytanie czy partia rządząca może być niespójna i niewiarygodna w tym co robi byłoby pytaniem retorycznym.
 
Prezes PiS Jarosław Kaczyński i posłanka sprawozdawczyni Komisji, której przyjdzie bronić propozycji ME w Sejmie - Pani Ewa Malik, w lutym ub. roku głosowali za poprawką wprowadzającą taryfy FiT do ustawy o OZE. Teraz ME, bez tracenia czasu na rzeczowe uzasadnienie i analizę skutków,  wyrzuca FiT z ustawy. W nader skromnym uzasadnieniu do ustawy ME pisze tylko tyle: „w wielu krajach UE najbardziej rozpowszechnione jest stosowanie taryf gwarantowanych (FiT) dla przedsiębiorstw eksploatujących indywidualne mikroinstalacje. Powyższe jednak uniemożliwia szeroko zakrojony rozwój ruchu prosumenckiego (sic!), który zakłada wytwarzanie energii elektrycznej na własne potrzeby …”.  -Jest  to ewidentna nieprawda, niestety. Ruch prosumencki rozwinął się TYLKO tam gdzie były taryfy FiT. Nauka nie zna przypadku, aby taki ruch rozwinął się tam, gdzie wprowadzono „opusty” w wersji proponowanej przez ME. Ruch prosumencki nie rozwinie się też wcale, jeżeli będzie administracyjnie skrępowany  wymogiem limitu wytwarzania wyłącznie na własne potrzeby. Czy takiej nowelizacji i takiego braku odpowiedzialności za słowo ma bronić PiS w Sejmie RP?
Argumentacja ME jest ryzykowna dla tych, którzy się nią posłużą. Jest to bowiem przykład, który dobitnie  potwierdza brak logicznego związku pomiędzy przesłanką a głoszoną konkluzją. Jest to niezbyt wyszukany chwyt erystyczny „braku relewancji”, znany w erystyce jako sofizmat „wędzonego śledzia”, zaczerpnięty z praktyk łowieckich (cytat za Beatą Witkowską-Maksymiczuk): „psy podczas polowania skłania się  do podążania w kierunku, który narzuca im myśliwy nęcący zapachem wędzonego śledzia”. Zwyczajnie nie uchodzi chowanie się ME (i niestety niesolidnej roboty) za plecami posłów. Nie wypada ciągle zrzucać winy na pośpiech (trzeba bowiem mierzyć siły na zamiary) i nie przedstawiać rzetelnego OSR, a zwłaszcza wtedy, gdy następnie miałoby się mylić tropy i wkładać nie tylko do uszu wyborców ale i w usta posłów, aż tak proste, niesprawdzone, a czasami także nieprawdziwe argumenty. Lepiej już mówić wprost, że się nie zdążyło, że się nie wie, albo że tylko ze względów czysto politycznych - oczekiwań przeważających rzesz wyborców  (biorąc wprost pełną odpowiedzialność  za skutki) podejmuje się określone decyzje.
Problemem mniejszego kalibru (w sensie ogólnym, nie osobistych doświadczeń autora), ale niedopuszczalnym, bo podważającym zaufanie do samego ME, a niewykluczone że rykoszetem wkrótce także powagę Sejmu RP, jest użycie w uzasadnieniu do projektu noweli stwierdzenia, że zaproponowane rozwiązania prosumenckie „uzyskały aprobatę szerokiego grona środowisk związanych ze środowiskiem (?) prosumenckim takich jak (…) Instytut Energetyki Odnawialnej”. Takie stwierdzenie także obciąży posłów i zmusi ich do dalszego firmowania nieprawdy. Znamienne jest to, że Instytutem Energetyki Odnawialnej - do nieuprawnionego uwiarygodniania błędnej koncepcji przedniej wersji projektu ustawy o OZE - posługiwało się także Ministerstwo Gospodarki (link do protestu i sprostowania IEO). Poprzedni rząd brał jednak to wykroczenie na siebie i nie narażał samego Sejmu na szwank tak, jak to niestety może być obecnie. 
 
Cyniczny miejscami język nowelizacji ustawy o OZE może też (poza chwytami erystycznymi) skrywać coś co od niedawana funkcjonuje w języku politycznym jako „imposybilizm”. Wiadomo z jakim problemem musi zmierzyć się ME. Cały świat nie ma takiego problemu z górnictwem i przestarzałą energetyką jak Polska i żadne inne ministerstwo na świecie nie ma takiego problemu do rozwiązania jak ME. To co robi w sprawie górnictwa Minister Energii trzeba potraktować jako poważną okoliczność łagodzącą także w kwestii OZE. Ale w sprawie OZE trzeba wymagać większej odpowiedzialności, bo to jest realna szansa dla Polski i jedyna praktycznie alternatywa wobec przygnebiającej konieczności podtrzymywania nazbyt długo tezy o ponadczasowej nieodzowności węgla. 
Istnieje obawa, że ME w swojej misji na rzecz węgla i własnej energetyki korporacyjnej wyalienowało się z gospodarki i społeczeństwa, ale jest na tej drodze. Po lekturze uzasadnienia do noweli ustawy wydawać by się mogło, że jedynym partnerem, z którym chce rozmawiać ME o ustawie OZE jest... ME z przyległościami i to rozmawiać sobie tylko zrozumiałem językiem. Już w połowie XX wieku Ludwig Wittgenstein ostrzegał przed „językiem prywatnym”, wynikającym z zapatrzenie w siebie. W efekcie projekt nowelizacji ustawy jest źródłem zbyt wielu niedomówień, a jest to szczególnie niebezpieczne w tych miejscach (dotyczącym np. prosumentów), w których jest on adresowanym do tzw. „prostego człowieka” (skojarzenie z wierszem Tuwima, nie jest tu całkiem przypadkowe). Taki język autorów projektu nowelizacji ustawy o OZE, a zwłaszcza to, co się pod nim kryje, z pewnością nie sprzyjają rozwojowi energetyki odnawialnej, ale nie będą też sprzyjać ani rządowi, ani partii rządzącej. Choć czasu jest bardzo mało, liczę na możliwość spojrzenia Rządu i Parlamentu na problem z większym dystansem i wierzę w ciągle możliwe autopoprawki ME do przekazanego do Sejmu projektu nowelizacji ustawy o OZE.