niedziela, października 29, 2017

Za mało innowacji w energetyce

Prof. Władysław Mielczarski w artykule „Za mało innowacyjności w innowacjach” (CIRE, 26.10.2017r)  stwierdził, że w Polsce słowo "innowacyjność" jest odmieniane z innymi nic nie znaczącymi terminami, jak "Gospodarka 4.0" czy "klastry energii", gdy tymczasem służy ono do przykrywania działalności pozornej.


Profesor Mielczarski podał przykłady z obszaru energetyki. A) firmy energetyczne: tworzą specjalne centra innowacyjności, gdzie działalność mają rozpoczynać start-up-y, wśród których 99% nowych pomysłów, to pomysły często hochsztaplerskie; B) moda koncernów na e-mobility: w USA nikt nie dołożyłby centa do firmy, która obiecuje produkcję 1 mln samochodów elektrycznych mając kilka milionów złotych i od roku zajmującej się zabawnymi konkursami na rysunki samochodów. Mielczarski stawia dwie tezy: 1) państwowe firmy energetyczne typu Tauron są tak zajęte „wspieraniem innowacyjności”, że nie mają czasu zapytać: „A po co?” 2)  w  ośrodkach promocji innowacji nie ma ekspertów, którzy w początkowej fazie mogliby wykrywać typowe humbugi i je odrzucać. 

Śmiały tekst prof. Mielczarskiego, wskazując na potrzebę lepszej selekcji projektów aspirujących do „innowacyjnych”, spotkał się dobrym przyjęciem wśród komentatorów, którzy problem rozwiązaliby centralizując fundusze na innowacje, wprowadzając jednocześnie profesjonalne zarządzanie redystrybucją takiego „Funduszu” np. poprzez udział w ewaluacji profesjonalistów: naukowców, praktyków, finansistów. Czyli sprawa innowacyjności, w szczególności w energetyce, sprowadziła się do redystrybucji funduszy publicznych na B+R, których i tak stosunkowo dużo wydajemy. Choć problem poruszony przez prof. Mielczarskiego faktycznie istnieje, to jego źródła sięgają znacznie głębiej. Z pewnością  wcale nie jest prostym to, aby bezstronnych ekspertów o odpowiedniej do skali problemu wiedzy (o takich upomina się prof. Mielczarski) znaleźć i im zapłacić tyle, aby chętnie angażowali się w ewaluacje czasami „odlotowych” a czasami „sprytnych” (koniunkturalnych) pomysłów. W zasadzie warunki te mogliby najlepiej spełnić zagraniczni ewaluatorzy, ale koszty tłumaczeń i ich koszty własne to nie jedyna przeszkoda.  Coraz mniej jest bowiem takich zagranicznych ekspertów naukowych, którzy mają kompetencje w energetycznych technologiach schyłkowych, w czym Polska celuje.

Przede wszystkim chodzi jednak o zbyt niski w Polsce udział wydatków własnych firm na B+R, zbyt mała rola MŚP,  a nade wszystko o koncentrację na nietrakcyjnych globalnie obszarach badawczych i braku wdrożeń nawet w kraju. Chodzi zapewne po części i o niesprzyjającą "prawdziwym" innowatorom politykę energetyczną i o priorytety badawcze w energetyce (pochodna polityki resortowej), i o szersze problemu strukturalne i instytucjonalne.

Obiektywnej informacji o innowacyjności Polski i konkurencyjności polskiego sektora B+R  w tym w energetyce dostarczają Europejski Ranking Innowacyjności (ang. EIS) oraz rola Polski w europejskich ramowych programach badawczych – obecnie (w latach 2014-2020)  program Horyzont 2020 (H2020).  

EIS jest rankingiem zaprojektowanym przez KE w celu monitorowania i realizacji Strategii Lizbońskiej. Badane wskaźniki dotyczą m.in. takich zagadnień jak zasoby ludzkie dla nauki i techniki, edukacja, patenty, nakłady na działalność innowacyjną i efekty tej działalności mierzone wartością sprzedaży wyrobów nowych i zmodernizowanych. Wyniki (indeks) za lata 2010-2015 w zakresie krajowych systemów innowacji obrazuje poniższy wykres

Wykres jest przygnębiający. Polska jest w ogonie, pomimo tego, że w tym okresie byliśmy największym z biorców dotacji unijnych (tych dzielonych w kraju) także na innowacje.  Są też dostępne dane na 2016 rok, gdzie zdecydowanie najgorzej wypadamy (i konsekwentnie spadamy) w działalności innowacyjnej w sektorze MŚP (liderem w tej konkurencji są oczywiście Niemcy). Jest to o tyle ważne, zwłaszcza w energetyce, że duże (tzw. „zasiedziałe”) firmy energetyczne nie mają modeli biznesowych  nastawionych na innowacje, ale na utrzymanie masowego klienta lub efekt skali i w takich firmach innowacje są kanibalizowane przez bieżący interes sprzedażowy.  Niestety, nie jest trudno sobie wyobrazić, że w kolejnych latach obszar energetyka, pomimo angażowania olbrzymich krajowych (zarządzanych przez krajowe instytucje)  środków publicznych, ten właśnie, uznany politycznie za „strategiczny” obszar będzie ciągnął polskie wskaźniki innowacji w dół. Niestety potwierdzają się pewne obawy o innowacyjność w centralizowanej energetyce wyrażone na blogu "Odnawialnym" już w momencie powoływania Ministerstwa Energii (wbrew zapowiedziom... innowacje nie powstają w tradycyjnych spółkach energetycznych, ale w MŚP nastawionych na niszowe i przełomowe technologie) .

Jeszcze większy problem Polska ma z konkurencyjności w innowacjach mierzona skalą  pozyskiwanie środków z konkurencyjnych konkurach na projektu badawcze w ramach H2020 publikowanych przez KE i analizowanych w Polsce przez KPK.  KPK przygotował zestawienie podsumowujące naszą pozycję w konkurencji ubiegania się o unijne środki na B+R za 2016 rok (po 358 konkursach)-  tabela poniżej. 
Najgorzej wypadamy w pozyskiwaniu dofinansowania w konkursach na projekty badawcze we wskaźnikach liczonych na PKB, wydatki przedsiębiorstw (BERD) i na badacza. W bazie eCORDA  KE są dostępne wyniki na półmetku programu H2020 (czerwiec ‘2017), z budżetem 80 mld Euro, w czego ok. 20%  (ok. 15 mld Euro) na szeroko rozumiane badania w  energetyce (takie priorytety jak: clean energy, green transport, climate, resource efficiency, Euroatom, etc.). Na półmetku H2020 w obszarze energetyki Polska pozyskała zaledwie ... 60 mln Euro, w zasadzie wielkość jednego unijnego projektu badawczego w energetyce (w tym obszarze w UE skierowano do finansowania 17 tys. projektów).   Wobec rozejścia się krajowych i unijnych priorytetów w energetyce oraz priorytetach badawczych w tym obszarze, także i tu trudno oczekiwać poprawy. Perspektywa międzynarodowa jednak bardziej niż krajowa pokazuje co się dzieje w innowacjach, ale też po części jest odbiciem tego co się dzieje w polskiej energetyce.

Jeśli chodzi o krajowe finansowanie B+R, to nie wszystko wygląda tak źle jak opisał prof. Mielczarski, bo największa instytucja finansująca NCBiR podejmuje w obszarze nauki pewne działania ratunkowe, które marnowane są nie tyle brakiem ewaluatorów ile przyszłościowego rynku w energetyce, który nie chłonie nawet drobnych  innowacji rozwijanych przez MŚP, które wpisywałyby się trendy światowe.  Dobrym przykładem takiego pozytywnego myślenia jest dedykowany dla MŚP program NCBiR  „szybka ścieżka” (MŚP decydują o zatrudnieniu jednostek badawczych),  ale w energetyce trafia on na rynek wybitnie nienowoczesny (brak smart grid, OZE, impulsów cenowych na rynku energii do magazynowania energii i jej oszczędzania, czy otoczenia rynkowego dla  e-mobility itp.) i niepewność potęgowaną przez ciągle mało klarowaną politykę i niestabilne prawo (zwłaszcza w obszarze OZE gdzie prawo tłamsi nowoczesne technologie). 

Trudno jednak się nie zgodzić gdy prof. Mielczarski (w sposób nieco kpiarski?)  przedstawia polskie ambicje w zakresie zgazowania węgla, pisząc, że „ostatnio taką instalację ze stratą 4 mld USD zamknięto w USA z komentarzem, że gdyby nawet węgiel był za darmo, a nie jest, to i tak nie opłaca się jego zgazowanie”. Do takich wniosków doprowadził już wcześniej kosztujący niemalże 400 mln zł program strategiczny „Zaawansowane technologie pozyskiwania energii”. 

Ale tym bardziej warto zapytać, czy w tym kontekście jest uzasadnienie dla nowego programu „Bloki 200+”, którego celem ma być „dostosowanie polskich bloków energetycznych (starych bloków węglowych) do nowych wyzwań”, a „najlepsze projekty mogą otrzymać nawet ok. 90 mln zł". Jakich  światowych innowacji możemy się w tak trywialnym obszarze za tak duże pieniądze spodziewać? Czy to nie jest aby próba wykorzystana środków publicznych na badania na które zdaniem prof. Mielczarskiego nas nie stać (dodam, że w przypadku firm nie poddających restrykcyjnym ograniczeniom wydatkowym  jeśli chodzi o unijne zasady pomocy publicznej), na bezpośrednie dofinansowanie działań, które w ramach wsparcia takimi kosztowanymi instrumentami jak KDT czy planowany rynek mocy, powinny być sfinansowane już dawno przez koncerny energetyczne? Tu gdzie chodzi o pozyskanie dla koncernów energetycznych, dzięki programom badawczym, miliardów stosunkowo słabo kontrolowanych środków na mało ambitne B+R, chętnych do ewaluacji „prawdziwie” kosztownych  (i w tym sensie nie pozornych)  projektów badawczych nie zabraknie.

Jednak wpuszczanie „w kanał” i zaangażowanie na lata w tak nieperspektywiczne obszary polskich badaczy (długoterminowo marnowanie skromnego potencjału badawczego) pogorszy jeszcze bardziej światową pozycję i stan polskiej innowacyjności w energetyce, i postulowana poprawa sposobu ewaluacji wniosków, zwłaszcza do tak pomyślanego  programu, niewiele pomoże, bo zasadniczy problem tkwi w zupełnie innym miejscu.

niedziela, października 01, 2017

Czy leci z nami pilot – chwiejne rządowe ramy rozwoju energetyki odnawialnej

28-go września Urząd Regulacji Energetyki przeprowadził 3-cią w tym roku aukcję „migracyjną” z systemu zielonych certyfikatów  do systemu aukcyjnego dla istniejących małych elektrowni na biomasę i na biogaz. Następnego dnia poinformował o odwołaniu kolejnych, już ogłoszonych,  trzech kolejnych aukcji, m.in. dla nowych biogazowni rolniczych i dużych elektrowni na biomasę. Jako powód Urząd podał opublikowanie w dniu 29 września w Dzienniku Ustaw (co było całkowitym zaskoczenie dla większości uczestników rynku) rozporządzeń Rady Ministrów zmieniających poprzednie rozporządzenia w sprawie tegorocznych planów na aukcje. W zasadzie odwołano wszystkie tegoroczne aukcje, także te jeszcze nieogłoszone np. na energię z dużych elektrowni wiatrowych i systemów fotowoltaicznych.


Skąd zaskoczenie? Minister Energii przekonał  Panią Premier do  pominięcia w procesie legislacyjnym oceny skutków regulacji oraz konsultacji społecznych i uzgodnień międzyresortowych. Dotychczas „powielaczowa” procedura tworzenia prawa była zmorą uchwalonych w tym trybie niedopracowanych i często nieodpowiedzialnych projektów poselskich, w tym  trzech (uznawanych oficjalnie za poselskie) nowelizacji ustawy o OZE.

Niedostosowana do polskich uwarunkowań (pisał o tym Blog Odnawialny) i słusznie krytykowana (m.in.przez IEO) już na etapie projektu ustawa o OZE wraz z niesławnymi próbami jej nowelizacji już w 2015 roku , popsuta jeszcze gorszej jakości nowelizacją z czerwca 2016 roku i ostatnia - wręcz skandaliczna - zwaną „Lex Energa” nowelizacja z lipca 2017 roku, czy jedynie pozornie poprawiający ostatnie błędy (ale tworzący nowe obszary wątpliwości obecny rządowy projekt nowelizacji ustawy o OZE- też z zaskakującymi i ryzykowanymi przepisami) spowodowały  inflację prawa zielonej energii. Dokonane nagle, obecne nowelizacje wysokiej rangi rozporządzeń Rady Ministrów, są próbą poprawienia błędnych przepisów wydanych zaledwie kilka-kilkanaście miesięcy temu. Wydaje się, że odwołanie tegorocznych aukcji na OZE to nie tylko drobny wypadek przy pracy, ale symptom o wiele poważniejszych problemów mających źródło w tworzeniu prawa i nieprzejrzystej polityce. Tak tworzone prawo, zwane w tzw. epoce minionej „prawem powielaczowym” osłabia niestety zaufanie obywateli, prosumentów, inwestorów i rynków do rządu, naraża energetykę na koszty, a całą gospodarkę na straty.

Nie jest też prawdą, że złe prawo i jego dewaluacja to wina biurokracji UE. Jest wręcz odwrotnie;  to prawo krajowe i próba omijania prawa UE oraz niezrozumiale koncepcje regulacyjne dotyczące np. klastrów, biomasy lokalnej, dziwnych nazw koszyków aukcyjnych, form wsparcia dla biogazu, sposobu obliczania pomocy publicznej  czy dyskryminacja  energetyki wiatrowej i słonecznej są źródłem złego prawa i niekończących się problemów z notyfikacją krajowych przepisów  przez Komisje Europejską. Problem braku notyfikacji jest znany od 2016 roku, o czym informował Sejm sam Minister Energii, ale ciągle był bagatelizowany z punktu widzenia bezpieczeństwa inwestycyjnego (ryzyka zwrotu pomocy publicznej). Ministerstwa Energii przerywając proces notyfikacji ustawy o OZE z 2015 roku, przeprowadzając rękoma posłów niezrozumiałą  nowelizację w 2016 roku (tak jak i ostatnią z 2017 roku) nie daje Komisji szans na notyfikacje przepisów, które faktycznie mają wdrażać dyrektywą o promocji OZE z … 2009 roku, a inwestorom nie zapewnia choćby minimum bezpieczeństwa prawnego.

Czy ktoś jeszcze pamięta jaki jest cel ustawy o OZE i że coraz mniej jest czasu na korekty i na realizację zobowiązań unijnych na 2020 rok? Nie można już realizować inwestycji w prostym, otwartym dla wszystkich inwestorów systemie zielonych certyfikatów (te możliwości zniosła ustawa o OZE już w 2015 roku, a wcześniejsze inwestycje w tym systemie dobiła nowelizacja z lipca br.), czy w opłacalnych inwestycjach prosumenckich (te zniosła nowelizacja ustawy z grudnia 2016 roku). Obecnie podważone zostały  podstawy prawne już przeprowadzonych (ryzyko podważenia legalności tegorocznych aukcji z powodu braku notyfikacji) i niepewność nowych aukcji, czyli jedynego nowego systemu wsparcia OZE, na który można jeszcze było liczyć. Nie dość bowiem że nie wiadomo czy i kiedy aukcje będą ogłoszone to jeszcze okazuje się, że w każdej chwili mogą być niepostrzeżenie odwołane.

Czy w takich chwiejących warunkach inwestorzy zechcą ponosić potężne nakłady i czasami  2-3 letni wysiłek deweloperki na samo przygotowanie do aukcji na coraz bardziej pilnie państwu potrzebne ale coraz bardziej ryzykowane (i przez to też coraz bardziej kosztowne) projekty inwestycyjne? Z pewnością nie pomaga w tym to, że rząd zmienia już nie tylko przepisy poprzedniego rządu, ale  głęboko ingeruje w dopiero co przyjęte własne koncepcje i zaskakuje rynki oraz gdy nie wiadomo w jakim kierunku pójdzie kolejna nowelizacja ustawy o OZE?

Nie da się bez końca obciążać winą poprzednich rządów ani Prezesa URE, który w gąszczu sprzecznych i chwiejnych przepisów stara się je wdrażać. W ustawie o OZE jest zapisane  (art. 73.) że Prezes URE "ogłasza, organizuje i przeprowadza aukcje nie rzadziej niż raz w roku", ale jak ma to robić i kto ma ponosić ryzyko, kiedy nie wiadomo czy Komisja Europejska nie uzna (są na to silne przesłanki) już uchwalonych przepisów np. o aukcjach za niegodne z prawem?  

Zegar unijny tyka i nikt nie będzie się przejmował naszym legislacyjnym brakoróbstwem, a kraje UE czekają na łatwy zarobek, bo w końcu przyjedzie nam kupować tamże brakujące do wypełnienia zobowiązań udziały energii z OZE (już rok temu wyraźnie zeszliśmy w dół ze ścieżki prowadzącej do realizacji celu krajowego na 2020 rok- patrz analiza na Blogu Odnawialnym). Mamy też w tym zakresie opóźnienia w wydatkowaniu funduszy UE na szczeblu centralnym (POIŚ). Rada Ministrów powinna zatem z dużym wyprzedzeniem zapowiadać i zwiększać częstotliwość i wolumeny aukcji, a nie je odwlekać. Do tego zobowiązuje ją art. 74 ustawy dotyczący określania w drodze rozporządzenia kolejności przeprowadzania aukcji "biorąc pod uwagę realizacje krajowego celu w zakresie OZE”.

Wydaje się, że nadszedł czas na kompleksowy przegląd  funkcjonowania mechanizmów i instrumentów wspierających wytwarzanie energii z OZE i na odnalezienie sensu i  dawno już zagubionego spójnego systemu (kierunku) w jakim powinna w dłuższym terminie funkcjonować budowana z trudem branża OZE.  Ustawa o OZE zobowiązuje Ministra Energii (art. 217) do przestawienia Sejmowi  informacji o skutkach jej obowiązywania co 3 lata wraz z propozycjami zmian, a zwłaszcza wtedy (z tym mamy teraz do czynienia) "gdy udział energii z OZE niebezpiecznie się obniży". Ostateczny termin złożenia takiej informacji to 31 grudnia 2017 roku. Prawo powielaczowe oraz pomijające istotę problemu i  uspokajające zapowiedzi rządowe (dotychczas o charakterze publicystycznym) stanowią same w sobie przeszkodę do wyjścia z błędnego koła i opóźnień w które już za głęboko wpadliśmy.