piątek, sierpnia 28, 2009

Niech rozsądzi to kapusta, czyli czy sąd rozstrzygnie o istnieniu antropogenicznych zmian klimatu ?

Światowe i niektóre krajowe media obiegła informacja podana po raz pierwszy przez Los Angeles Times, że wpływowa Amerykańska Izba Przemysłowo-Handlowa USCC zażądała od EPA - rządowej agendy USA ds. ochrony środowiska, że albo ta w krótkim czasie udowodni ponad wszelką wątpliwość że mamy do czynienia z globalnym ociepleniem wywołanym przez człowieka albo biznes amerykański wystąpi do sądu o unieważnienie wszystkich obciążeń nakładanych przez EPA na przemysł w ramach ustawy o czystym powietrzu.

Zapowiada się „wojna darwinowska”, a w tego typu historycznych sporach rolę arbitra „sąd” pełnił może tylko na samym początku walcząc z herezjami. Od wielu lat taką role w podobnych sytuacjach stara się pełnić nauka. Ale czy tu pomogą wyważone moim zdaniem raporty IPCC jak ostatni, czy też przywoływane w ww. artykule oświadczenia szefów narodowych akademii nauk w sprawie globalnego ocieplenia, czy też naszpikowane faktami raporty EPA?. Moim zdaniem nie, bo nauka (zwłaszcza nauki empiryczne) tam gdzie- i wtedy gdy- jest naprawdę odpowiedzialna nie przedstawi „stuprocentowych dowodów” w takiej sprawie, tak jak nie da się przedstawić niepodważalnych dowodów na istnienie Boga. Nie stoi to jednak na przeszkodzie aby związki wyznaniowe były w pełni i powszechnie sankcjonowane i ich roszczenia chronione w prawie. Czy zatem nie powinno być tak, że w obecnej sytuacji sporów zarówno w przypadku religii jak i globalnego ocieplenia (też nazywanego uszczypliwie „religią” przez sceptyków i przeciwników) należy obecnie wymagać czegoś innego; aby przeciwnicy udowodnili że np. Boga nie ma, albo że nie ma globalnego (antropogenicznego) ocieplenia? Zresztą jest tu rzeczywiście pomieszanie faktów naukowych i przekonań, a tam gdzie chodzi także o przekonania mniejszościowe poglądy musza pokonać ciężką drogę pod prąd aby stać się obowiązującymi (czasami im się udaje).

Pewnie, mówiąc o przekonaniach, trzeba wziąć też pod uwagę fakt, że w sytuacji kryzysu gospodarczego ludzie i biznes mogą się domagać większej pewności w sytuacjach kiedy coś kosztuje. Ostatni Eurobarometr pokazuje, że nawet w UE tylko przez rok odsetek osób twierdzących że globalne ocieplenie to wielki problem spadł z 62% do 50% (jednocześnie obawy o zagrożenie kryzysem wzrosły z 24% do 52% populacji), a co mówić o USA gdzie poparcie dla walki z globalnym ociepleniem było dużo niższe, a kryzys jest znacznie bardziej dokuczliwy. Czyli o politykę pewnie tu bardziej chodzi niż o naukę czy prawo...

Nie wiem jak jest naprawdę i czy dzialania USCC oceniać w kategoriach happeningu, walki politycznej, czy obrony własnych interesów (przynajmniej do czasu) bo jest w tym mieszanina logiki, intuicyjności i cynizmu pasujących zarówno do Pana Janusza Korwina Mikke i jak i Pana Andrzeja Leppera. Problem dla, uznawanej za bardzo poważną i wpływową, USCC może być w tym, że nawet w nas nikt liczący się autorów takich tez poważnie nie traktuje. USCC jest tu zapewne reprezentantem toflerowskiej drugiej fali zmiatanej przez trzecią i moim zdaniem nie tyle bawi się w igraszki ile igra z ogniem. Chyba nie na tym polega społeczna odpowiedzialność biznesu.

Ciekaw jestem co na to nasze organizacje biznesu, choćby KIG, BCC, Lewiatan, Green Effort Group, Forum CO2, ... ?

Chciałbym wszczynającym spór prawny (czy zwykłą awanturę) dzielnym i wielkim przedsiębiorcom zadedykować wiersz Jana Brzechwy „Na straganie”, a zwłaszcza fragment w którym wlaczająca sie do warzywnianej klótni marchewka mówi :
Niech rozsądzi nas kapusta!"
"Co, kapusta?! Głowa pusta?!"
A kapusta rzecze smutnie:
"Moi drodzy, po co kłótnie,
Po co wasze swary głupie,
Wnet i tak zginiemy w zupie…

Dodam że pewnie prostolinijny Brzechwa miał na myśli „ciepłą zupę”:), a sąd amerykański nie jest głupszy niż nasza poczciwa kapusta i sprawę spuentuje w sentencji równie krótko.

poniedziałek, sierpnia 24, 2009

Czy spalanie ziarna zbóż w kotłach energetycznych jest ekologiczne, odpowiedzialne społeczne i innowacyjne?

Pełzający kryzys dociera także do rolnictwa i branży rolno-spożywczej. Mamy ponownie nadprodukcję żywności. Rafał Mładanowicz, prezes Krajowej Federacji Producentów Zbóż (KFPZ) alarmuje w rozmowie z serwisem PortalSpozywczy.pl, ze w ciągu tygodnia ceny zbóż dramatycznie spadły.(…) Nawet przy wysokich plonach, rolnikom nie zwracają się koszty produkcji Chodzi o możliwość dostarczania ziarna słabej jakości, m.in. owsa elektrowniom. Według jego szacunków, za tonę zboża sprzedanego zakładom energetycznym, producenci mogliby otrzymać ok. 380 zł (obecna cena za owies to za owies 180-200 zł/t). Pierwsza partia ziarna energetycznego, ma trafić do jednej z pomorskich elektrociepłowni jeszcze w sierpniu. - To program pilotażowy, ułatwi nam rozmowy z kolejnymi elektrowniami, liczymy też na pomoc ministra rolnictwa i resortu gospodarki - mówi Rafał Mładanowicz. Temat, w ramach misji dobrej woli i w sojuszu robotniczo- chłopskim podjęli i rozwinęli energetycy, przytaczając szybko wyliczenia na portalu WNP.PL , że skoro GJ energii w skupie z biomasy kosztuje w Polsce od 22 do 27 zł, to wartość zboża energetycznego - którego 1 tona średnio posiada 16 GJ - wynosi ok. 380 zł/t.
Można by pomyśleć, że to dobrze pojęty interes gospodarczy, który stabilizuje sytuację rolników, taki innowacyjny element pakiety antykryzysowego i skupu interwencyjnego w okresach nadprodukcji. Twierdzę jednak, że powstawanie takich pomysłów to jedynie przyklad i przejaw poważniejszej choroby w naszym systemie gospodarczym i pomijam tu najbardziej oczywiste argumenty moralne związane z naszym stosunkiem do chleba powszedniego i głodujących (może tym się zajmą prawdzie autorytety moralne, choć mimo wszystko to nie jest raczej temat rozwojowy, o kardynalnym znaczeniu).

Moim zdaniem źródłem choroby jest system wsparcia zielonej energii, a w szczególności bioenergii. Pomimo próby uszczelniania spalania w kotle wszystkiego co „organiczne” w nowej dyrektywie o promocji stosowania odnawialnych źródeł energii w postaci tzw. kryteriów zrównoważoności”, w Polsce chętnie wtłaczamy to systemu wsparcia spalania odpadów (nie mam nic przeciwko zgodnym z prawem termiczną utylizacja odpadów) generując więc ssanie na odpady i zmniejszając tym samym presję (koszty) na ograniczanie ich powstawania u źródła. W najlepsze brniemy dalej w wykorzystanie nasion rzepaku do produkcji biodiesla, choć wiemy że po 2015 roku w świetle ww. dyrektywy nie będzie można tego marnotrawstwa uznać za energię z OZE mającą prawo do wsparcie i do wliczenia do 15% celu OZE (i 10% celu dla paliw „alternatywnych”) dla Polski na 2020 r. Nie możemy się wyplątać ze współspalania biomasy leśnej, mówiąc wprost cennej „papierówki” w kotłach węglowych. Pomysł ze spalaniem „niskiej jakości ziarna” (czyli nie ziarna które jest zepsute, ale ziarna „taniego”) to kolejny niewinnie wyglądający krok w kierunku strefy mętnych, krótkowzrocznych interesów. Nie ma to nic wspólnego z tzw. zrównoważonym rozwojem ani racjonalną (w szerszym sensie) gospodarką, jest zwykłym krótkookresowym cwaniactwem „wioskowego głupka”, ale ma swoje źródło w prawie krajowym.
Kryje się za tym, wysoka cena zielonego certyfikatu. Cena jest na krótko, ale pomysły jakie na tym tle się pojawiają są właśnie doraźne i prawie że „bezinwestycyjne” w stylu szare na zielone. W przywoływanym często m.in. przez coraz silniejsze krajowe lobby jądrowe (w szczególności przed dr Andrzeja Strupczewskiego) wyniki badań projektu UE „Extern-E”, koszty zewnętrzne (uniknięte kosztom środowiskowym powodowanym przez energetykę konwencjonalną) wytwarzania energii z paliw kopalnych w Polsce (np. Biuletyn miesięczny PSE S.A., nr 1/2 2006) wynoszą 26,9 mEURO/kWh energii elektrycznej, czyli ok. 110 PLN/MWh energii elektrycznej. Bieżaca cena zielonego certyfikatu to ok. dwa razy więcej i ta cena jest jednakowa zarówno dla fotowoltaiki, zamortyzowanych dużych (państwowych) elektrowni wodnych, jak i współspalania w kotłach papierówki czy ziarna zbóż ew. odpadów w ramach szeroko rozumianej w Polsce definicji „odpadów biodegradowalnych”, wśród których np. mączka kostna to czyste paliwo. Moim zdaniem zaliczenie do OZE tych ostatnich paliw i płacona na tę okoliczność zbyt wysoka to źródło patologii gospodarczej a nie dbałości o ochronę środowiska.

Drugi aspekt tej sprawy to wchodzenie we współprace dwu najsilniejszych krajowych lobbies: rolniczego (to potęga, choć jeszcze nie tak zmonopolizowana jak energetyka) i energetycznego (słabizna w porównaniu z rolnictwem, ale silnie zmonopolizowana). Taki alians potrafi wygenerować olbrzymie korzyści, ale raczej nie w imię ochrony środowiska i w interesie obywateli, tylko dla siebie kosztem konsumenta żywności i odbiorcy energii. Czy URE, w ramach obecnych przepisów może nie wydać zielonego certyfikatu na spalone ziarno (dlatego, że przez moment jest tanie)? Na razie to mająca doraźne wsaprcie polityczne "niewinna zabawa", ale czy takim "strategcznym aliansom" nie powinien się przyglądać się UOKiK czy choćby, slabe u nas, organizacje konsumenckie?

Czy takie pomysły nie trafią w postaci wniosku do Programu Operacyjnego „Innowacyjna Gospodarka” zabierając środki na prawdziwe innowacje? Prawie 20 lat temu będąc na stypendium w Ohio State University brałem udział w realizacji takiego projektu badawczego i komercyjnego zlecenia zarazem związanego ze spalaniem fluidalnym ziarna kukurydzy, pochodzącego z tzw. rezerw żywnościowych Stanów Zjednoczonych (likwidacja ziarna nie nadającego się do konsumpcyjnego i paszowego wykorzystania), ale te partie przed spaleniem musiały mieć „certyfikat” stosownego urzędu i nikomu nie przyszło do głowy aby dawać z tego powodu komukolwiek nagrodę w postaci certyfikatu. Przyznam jednak, że potem, za kadencji prezydenta Georga W. Busha nie takie cuda się także w Ameryce działy, a gigantyczne subsydia rolne dla właścicieli wielkich farm, cła zaporowe na import brazylijskiego bioetanolu i zerowe cła na import wenezuelskiej ropy, itp. (pisałem o tym kiedyś i pisze o tym czasami w Wyborczej Pan Andrzej Lubowski w kontekscie zmagań Prezydenta Obamy z tą spuścizną „wolnego rynku”) popsuły ten obraz rozsądku jaki zapamiętałem z tamtych czasów. Wydaje mi się, że stajemy się kontynuatorem nikczemnych elementów polityki prezydenta Busha, który twierdził m.in. , że „to nie zanieczyszczenia zagrażają środowisku naturalnemu; jego prawdziwymi wrogami są nieczystości w wodzie i powietrzu” :).

Zastanawiając się nad tym wszystkim, postanowiłem sprawdzić zerknąłem czy KFPZ i „Pomorska Elektrociepłownia” mogą być w świetle swoich planów działań i naszych standardów uznani jako organizacje „społecznie odpowiedzialne”. Na stronie internetowej tworzonego w Polsce przez Magazyn Forbes i Giełdę Papierów Wartościowych nowego indeksu typu Corporate Social Responsibilty (CSR) o nazwie RESPECT (od "dostojnych" Responsibility, Ecology, Sustainability, Participation, Environment, Community, Transparency) przejrzałem ankietę , jakie kryteria musza spełniać spółki, które taki indeks będą tworzyć. W trakcie lektury ankiety zauważyłem, że ww. organizacje byłyby wręcz wzorowym przykładem CSR, bo np. (odwołuję się do punktów ankiety nr 32,33,24 z sugerowanymi odpowiedziami wskazującymi w tym przypadku jednoznacznie na „tak” ):
-Czy w trakcie ostatniego roku finansowego spółka podjęła działania na rzecz ograniczenia zużycia energii lub wody? tak, zgodnie z naszą strategią monitorujemy poziom zużycia i podejmowaliśmy konkretne kroki by zużycie ograniczyć
-Czy firma monitoruje wpływ podejmowanych przez siebie działań na klimat? tak, zgodnie z naszą strategią szacujemy ilości emitowanych gazów cieplarnianych pochodzących z istotnych źródeł
-Czy firma segreguje odpady i odzyskuje surowce wtórne? - tak, recycling dotyczy większości istotnych odpadów nadających się do wtórnego przetworzenia (...)

Czyli czego ja się czepiam? KFPZ i, do tej pory woląca pozostać animimową, „Pomorska Elektrociepłownia” to w naszych warunkach biznesowe wzory do naśladowania, a mnie, "ciemnemu chłopu ze wsi" się tylko Ameryka Obamy przyśniła. Problem zatem nie tkwi w tych firmach - dzialają na rynku w ramach obowiązujących regulacji, tylko w zasadach leżących u podstaw naszej polityki energetycznej, rolnej i ochrony środowiska oraz polityki wspierania przedsiębiorczości, w tym sposobom promocji społecznej odpowiedzialnosci biznesu - CSR. Tak jak zaznaczyłem wczesniej, sprawy mentalnosci, etyki, moralnosci, empatii zostawilem lepszym od siebie specjalistom.

środa, sierpnia 12, 2009

Energia i bezpieczeństwo energetyczne to coś więcej niż rurociągi, ale czy PO to coś więcej niż PIS?

Tak, w sprawie rurociagów i energii, twierdzi z prof. Jadwiga Staniszkis w wywiadzie dla Rzeczpospolitej pod intrygującym tytułem „Jesienią rzucę się do walki” , który zapowiada amunicję dla mediów do ew. krytyki obecnie prowadzonej polityki w obszarze energetyki.
Prof. Staniszkis, znany politolog i autorka dość śmiałych tez(zdarzało się czasami że słabiej, jedynie jakosciowo udokumentowanych) i koncepcji na tym polu w swoim czasie swoimi komentarzami wspierała koncepcję polityki PIS w zakresie bezpieczeństwa państwa i nie słyszałem żeby wcześniej krytykowała zapoczątkowaną przez PIS politykę energetyczną polegająca np. centralizacji, utrwalaniu (jesli nie renacjonalizacji) tego co wydaje się być strategiczne oraz właśnie opieraniu koncepcji bezpieczeństwa energetycznego na „rurociągach” i geopolityce, z pominięciem OZE i innowacyjności (odrzuceniem strategii Lizbońskiej, nie tylko traktatu Lizbońskiego). Dlatego ucieszyło mnie takie stanowisko Pani Profesor, bo to osoba o dużym wspływie na dyskurs polityczny w Polsce w sprawach, nazwijmy to kardynalnych.

Prof. Staniszkis twierdzi że energię trzeba widzieć w ujęciu znacznie szerszym niż rurociągi, gazociąg Nabucco itd. Powołuje się na raporty amerykańskiego wywiadu (pewnie to ciekawy, ale, w przeciwieństwie do omawianego niedawno na odnawialnym raportu Instytytu Stratford raczej trudo dostępny dokument) mówiący Europa i Japonia przedstawiane są jako dwa obszary klęski energetycznej do 2025 roku. Zauważa, że w tej chwili nie prowadzi się żadnych przygotowań do tego, co będzie kluczowe dla zapewnienia wystarczającej ilości energii – czyli do wprowadzenia nowych technologii (…) i z pewnym żalem mówi „gdyby Polska, która w Unii długo podkreślała problem bezpieczeństwa energetycznego, poszła dalej, nie wyłącznie w kierunku geopolityki, ale technologii...”
Łączy po raz pierwszy ze szczebla wielkiej polityki dywersyfikacją dostaw energii z innowacyjnością: „Polska mogłaby dołożyć do tego problem nowych technologii. Stany Zjednoczone w czasie kryzysu – przy obniżonych aspiracjach społecznych – wykorzystują nową, silniejszą pozycję państwa w systemie finansowym, żeby wpompować wielkie pieniądze w rozwój technologii”. Postuluje że „w interesie Polski jest skłonienie Europy, by powiedziała sobie: "zamykamy się w naszym wąskim klubie, bo tylko on jest w stanie dokonać tego technologicznego skoku". Ten skok można zrobić, wykorzystując dorobek intelektualny nowych państw Unii. (...) Dlatego robienie hasła naszej prezydencji [w UE w 2011r, przyp. GW] z obronności narazi nas na śmieszność. Wystarczy przyjrzeć się stanowi naszej armii, błędom w zakupach sprzętu...”

Nie sadzę że jest to już ruch w kierunku OZE; Pani Profesor wywiadzie podaje przykłady pewnych technologii, które mogą bazować OZE (mysli raczej o alternatywnych paliwach plynnych, raczej nie o substytucyjnym transporcie elektrycznym, kojarzac to z mozliwoscia ogranicznia importu ropy), ale trudno mi wyciągnąć wniosek, że widzi szerzej dywersyfikację i role w nich krajowych odnawialnych zasobów energii. Odnotowuje jednak ten głos bo zanosi się na krytykę polityki energetycznej i koncepcji bezpieczeństwa energetycznego prowadzonych przez obecną koalicję, która pod tym względem (i nie tylko) coraz mniej się różni od poprzedniej i choć wydaje się być bardziej otwarta na nowe technologie (raczej w obszarach poza OZE, jak chocby technologia prof Nazimka, tez nastawiona na "nasz węgiel zamiast rosyjskiej ropy"), to właśnie paradoksalnie z małej aktywności na tym polu zaczyna być krytykowana przez osobę kojarzoną z polityką rządu Jarosława Kaczyńskiego.

Ta polityka rzeczywiście zaczyna ewoluować w kierunku który może budzić niepokój z powodu konsekwentnego wpychania Polski w objęcia technologii schyłkowych i już w średnim okresie ('2020) niezwykle drogich (niekonkurencyjnych wobec OZE) i chyba coraz większego nierozumienia jakie będą szersze i strategiczne konsekwencje pakietu klimatycznego UE i obecnego spowolnia gospodarczego, wspartego w USA i UE oraz wiodących krajach Wspólnoty, wachlarzem pakietów stymulacyjnych nastawionych na OZE. Nie rozwijam takich wątków jak peak oil itp. które wspierać będa zieloną rewolucję energetyczną.

Wcześniej dość ciepło wypowiadałem się na „odnawianym” na temat dużo lepszego moim zdaniem programu koalicji PO-PSL niż PIS z ówczesnymi koalicjanami w sprawach energetycznych, choćby z powodu dostrzeżenia różnicy w stosunku do poprzednich. Podoba mi się nawet (poza rolą OZE w latach 2020-2030) projekt nowej polityki energetycznej PEP'2030 i wstępne koncepcję strategii rozwoju kraju prezentowane wcześniej przez Zespół Doradców Strategicznych Prezesa Rady Ministrów (zwanego „Zespołem Boniego”)
Ale jak patrzę na końcowy wynik tych poszukiwań - "Raport Polska 2030” zwany (dla odróżnienia od Raportu PKEE pod tym podobntn tytułem "Raport 2030" i z podobnymi tezami w obszarze energetyki i pakietu klimatycznego UE) "raportem Boniego", a w szczególności na rozdział 5, zwanym też „Wyzwaniem” poświęcony w szczególnoci bezpieczeństwu energetyczno-klimatycznemu, to sądzę ze prof. Staniszkis szykująca się „do ataku” ma rację.

Autorzy raportu Boniego (jest to w sumie ciekawy zbiór różnych informacji) piszą na początku słusznie: „Przemyślane decyzje (wybór opcji efektywnych ze względu na cel, funkcje i koszty) dotyczące przyszłych źródeł energii w Polsce mają znaczenie dla harmonizacji wyzwań klimatycznych i stworzenia warunków bezpieczeństwa energetycznego kraju. Choć są sceptczni wobec mozliwosci rozwoju nowych technologii energetycznych w Polsce to nawet ciekawe pytanie brzmi, czy „lokalne”, własne źródła energii mają i mogą mieć tylko komplementarny charakter wobec dostawców „centralnych”, czy będą zyskiwały na samodzielności. Czyli zaczynają (pytają) dobrze, ale czym dłużej się czyta tekst tym bardziej widać powrót do koncepcji bezpieczeństwa energetycznego (rurociągi, terminale, energia jądrowa i węgiel - nasza odpowiedź na pakiet klimatyczny…) wg PIS. Wystarczy przytoczyć wniosek końcowy dotyczący OZE(!): „Ustalenie horyzontu czasowego udziału OZE w strukturze wytwarzania – na poziomie 20%, a później ew. 30% (do 2030 r.) z uwzględnieniem założenia, że w wypadku Polski węgiel jest cennym dobrem, należy go oszczędzać, choć po okresie inkubacji technologii „czystego węgla” (do lat 2020–2025 r.) może warto go wykorzystywać mniej (do 2040–2050 r.), czyniąc z węgla rezerwę strategiczną na II połowę XXI wieku”...

Nie jest to z pewnością ani strategiczna wizja rozwoju Polski z punktu widzenia energetyki, ani z punktu bezpieczeństwa energetyczno-klimatycznego ale coś czuję, że ciężko będzie z nią walczyć. Czuję że walka z tak glęboko zakorzeniinym juz mysleniem zajmie kilka lat, zanim czarno na białym nie będzie widać że koncepcja ta nie wytrzymują właśnie „wyzwań” współczesnego świata. Zespól Doradców potwierdzil to co "najwyższy" Szef wlasnie zrobil lub powiedział ze zrobi i wszyscy którzy cos znaczą w wielkiej polityce są zadowoleni, bo nawet opozycja powinna być zadowolona z realizacji jej tez z czasów jak była u władzy.
Nadzieją zatem rzeczyiscie pozostaje prof. Staniszkis. Czy ktoś się jeszcze przyłączy, czy musimy także to cierpliwie przeczekać?

PS. A może do takiej organicznej roboty potrzeba „niepokonanych” ? Męczy mnie że niezłomny propagator OZE, Pan Romuald Bartkowicz, który poświecił sporo czasu i pracy organicznej aby choć blogerzy (nawet tacy od przypadku do przypadku jak ja) myśleli bez nadmiernych ogrniczeń i prezentowali trochę inaczej o energetyce niż w wydaniu oficjalnym, w konkursie wlasnie „Dla Niepokonanych” jest ciągle na 50-60 miejscu na ok. 2000 blogów startujących w konkursie. Proszę odwiedzających „odnawialny” o glosowanie na konkursowy blog Pana Romualda, to niezwykła osoba, wykonująca ciężką pracę organiczna, po to aby w przyszłości było znacznie bezpieczniej i lepiej niż w naszych oficjalnych raportach.

niedziela, sierpnia 02, 2009

Krajowy program rozwoju produkcji i wykorzystania biogazu czyli jak poskładać pokawałkowany świat administracji państwowej w jeden "plan działań"

Coś ciężko mi ten wpis zacząć, bo w zasadzie powinienem się cieszyć z opublikowania przez Ministerstwo Gospodarki programu rozwoju biogazu, który funkcjonuje pod niezbyt intuicyjnym (a nawet mylącym tytułem „Innowacyjna Energetyka – Rolnictwo energetyczne” (IERE). Aby choć trochę uprościć i związać nazwę programu z jego zwartością, będę go „po swojemu” nazywałbym do „Krajowym programem rozwoju produkcji i wykorzystania biogazu” ale w skrócie będę używał słowa „Program”.

Dlaczego powinienem się cieszyć a się nie cieszę? Pomimo umiarkowanego potencjału, dostrzegam wiele korzyści jakie biogaz może przynieść, czemu zresztą dałem wyraz pond rok temu w entuzjastycznym przyjęciu rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie zrównoważonego rolnictwa i biogazu i wręcz wzywałem rząd RP do aktywniej promocji biogazu, a jak już rząd zapromował to ja znowu kręcę nosem. Sam się nieraz zastanawiam czy nie przemawia przeze mnie „starcze malkontenctwo” czy też odreagowywanie porażek na innych polach :). Jak popatrzyłam na wpisy z tego roku to aż się przeraziłem, że za kilkoma wyjątkami ciągle się czegoś czepiam! Wiedząc, że może coś ze mną jest nie tak, do serca sobie wziąłem obserwację psycholog - Pani prof. Skarżyńskiej, która w Juracie na kiosku z lodami zobaczyła napis: „Narzekacze stoją w kolejce, uśmiechnięci mają upust” - :). Popieram, przemawia to do wyobraźni, obiecuję poprawę, ale jeszcze dzisiaj, przed wyjazdem na wakacje, sobie ponarzekam….

Czytając projekt Programu przyszedł mi do głowy tytułowy „pokawałkowany świat” i postaram się tę myśl rozwinąć i w tym duchu chcę przeprowadzić jego krytykę.

"Pokawałkowany świat", czyli taki rozpadający się na kawałki, w którym ludzie i organizację błądzą jak we mgle to temat dobry dla artystki takiej jak Olga Tokarczuk, która z problemem mierzyła się w książce „Prawiek o inne czasy” . Tokarczuk szukając idealnej spójności świata widzi jednak że rzeczywistość tonie w chaosie i rozpadzie. „Prawiek”, jak zauważył nie tak dawno jeden z recenzentów - to tylko wyraz tęsknoty za porządkiem. Większy dysonans w stosunku do takiego świata mają szukający idealnej konstrukcji filozofowie, ale prof. Kołakowski, na którego chce mi się ciepło wspomnieć na „odnawialnym” z takimi z pozoru niespójnymi kawałkami jakoś sobie radził. Z innej strony, np. Albert Einstein szukając spójności w wielkich systemach (zaczynając od próby unifikacji teorii grawitacji i elektromagnetyzmu) też do końca nie był z siebie zadowolonym, bo nie udało mu się znaleźć jednolitego systemu w którym, jak zauważył filozof przyrody prof. Michał Heller, byłaby jedność językowa, logiczna i historyczna.

To czemu się czepiam rzekomego braku jedności i braku spójności w tytułowym Programie, skoro jego autorami nie są artyści, uczeni, filozofowie, tylko „zwykli” urzędnicy państwowi, wsparci politykami (nie filozofami bynajmniej, o ile wiem poseł Janusz Palikot w przygotowanie Programu nie byl włączony:)?

Pewnie trochę zbyt duże oczekiwania miałem po przeczytaniu wzmiankowanej na wstępie kierunkowej rezolucji Parlamentu Europejskiego , nowej dyrektywy w sprawie promocji stosowania odnawialnych źródeł energii i bardzo dobrych moim zdaniem wytycznych Komisji Europejskiej do wdrożenia tej dyrektywy na szczeblu krajowym (Action plan) (link prowadzi także do tłumaczenia „wytycznych” na język polski), czy nawet do projektu Polityki energetycznej Polski do 2030 r. (choć niestety PEP'2030 jest ciągle projektem i ma wiele mankamentów, uważam za lepsza od wszystkich poprzednich analogicznych dokumentów). Zastanawia mnie jak można było te dokumenty pominąć w projekcie Programu i oderwać go zupełnie od „systemu”, od otoczenia oraz wyizolować z procesu tworzenia polityki i prawa. Jak można wyrwać Program z kontekstu „Pakietu klimatycznego, choć to właśnie pod tym szyldem (3 x 20%) „oddolnie” był tworzony? Bez tego, Program nie wygląda na poważne przedłożenie rządowe, ale na materiał lobbystyczny wąskiej grupy interesu mającej kłopot z artykułowaniem szerszego celu publicznego, a nie tylko celu własnego.

Program jest poddany w ustawowym trybie konsultacjom społecznym, ale nie wiem czy wyniki ich nie ograniczą się tylko do określania jaka powinna być cena łączna przychodów sprzedawców paliw i energii z biogazowni. Ostatnio licytuje się, że przychody powinny wynosić minimum 500 zł w przeliczeniu na MWh, oprócz 50% dotacji ze wspomnianych w programie 5 mld zł (być może przez analogię do 3 x 20% Program biogazowy należało nazwać "5 mld zl x 50% + 500 zl x 2 mln MWh" aby choć troche przypominal pakiet klimatyczny :). Nie sądzę aby przy tego typu przedłożeniu/projekcie nadsyłane do Ministerstwa Gospodarki uwagi mogły służyć optymalizacji wsparcia z punktu widzenia podatnika i konsumenta energii, bo program nie daje możliwości ustosunkowania się do tych kluczowych spraw. Pamiętam projekt analogicznego programu dotyczącego energetyki wiatrowej (niezręcznie mi o tym pisać, bo byłem jego współautorem) sprzed 7 lat, gdzie niezbędnym elementem było wyliczenie” m.in. wymaganej/zoptymalizowanej skali wparcia, efektów ekologicznych, wymiernych efektów społecznych oraz wpływu na budżet państwa, a także szczegółowy program działań z harmonogramem i kosztami.

Ciężko mi to pisać, ale w zasadzie chcę zaproponować wstrzymanie prac na programem, wykorzystanie jego projektu przy tworzeniu krajowego planu działań w zakresie energetyki odnawialnej do 2020 r. i uzgodnienie go w całym pakiecie w pierwszej połowie 2010 r.
Trudno bowiem tworzyć projekt programu wykonawczego dla jednego podsektora energetyki odnawialnej, a tym bardziej optymalizować jego rozwój (jak zakłada projekt programu) w oderwaniu od interakcji z innymi branżami energetyki - PEP’2030, a w szczególności w oderwaniu od przyszłego „krajowego planu działań w zakresie energetyki odnawialnej” . Przyjęcie zaproponowanego dokumentu może zatem prowadzić do kolejnej niespójności dokumentów rządowych i osłabienia ich wiarygodności oraz dezorientacji potencjalnych beneficjentów programu

W sprawach szczegółowych dodam, że w Programie chyba błędnie zidentyfikowano odbiorców. Sądzę, że adresatem i beneficjentem programu powinni być przede wszystkim inwestorzy (ew. deweloperzy) gdyż to od niech bezpośrednio zleży rozwój tego sektora i to im należy w pierwszym rzędzie usuwać ew. bariery. Dodam, że nie sądzę aby gminy w przypadku biogazowni rolniczych i rolniczo-utylizacyjnych były ważniejszym beneficjentem Programu (choć są beneficjentem działania 321 w PROW) niż prywatni inwestorzy. Wymienieni w punkcie 3 Programu np. „odbiorcy energii”, „dostawcy substratów” nie są w mojej ocenie kluczowymi adresatami Programu, będą raczej pasywnymi uczestnikami rynku niż jego kreatorami. Zastanawia zatem brak wskazanych jako kluczowych beneficjantów przedsiębiorstw z sektora rolno-spożywczego Dostrzegamy tez inne podmioty które mogłyby pełnić zadania w ramach wdrażania programu, jak choćby regionalne agencje energetyczne (zakładane w Polsce przez Województwa Samorządowe) czy wojewodzkie Ośrodków Doradztwa Rolniczego…

Niewielkie są możliwości bezpośredniego wykorzystania informacji w nim zawartych. Np. w pierwszych akapitach czytelnik może odnieść wrażenie, że Program zachęca samorządy do podjęcia ciężaru i wyzwania wsparcia biogazowni na swoim terenie. Z praktycznego punktu widzenia, przy braku szczegółów tej wizji oraz odpowiednich mechanizmów wsparcia na poziomie krajowym jest to mało realne i na obecnym etapie pozostanie prawdopodobnie tylko niezrealizowanym życzeniem, stanowiącym źródło ryzyka dla inwestorów.

Wygląda na to, że rząd i jednak bez szczegółowego planu i po niewczasie pragnie zachęcić instytucje finansujące (cała lista, niekoniecznie aktualnych programów jest wymieniona w dokumencie) do przeznaczania środków na biogazownie. Ale chodzi o środki do 2013 roku których sposób wydatkowanie jest w większości już zdefiniowany (rząd nie proponuje żadnych nowych środków).
W końcu proponowana docelowa, w sumie niewielka skala Programu – 1 mld m3 biometanu - niewiele więcej niż 1% w zużyciu energii finalnej brutto (tak jak w przypadku energetyki jądrowej), także nie daje silnego argumentu na rzecz tworzenia programu rządowego w tym obszarze, bardziej nadaje się na przedmiot dużego programu badawczego niż branżowego programu rządowego. Wiem nawet o takim programie (kwota pokaźna – 70 mln zł, w znacznej części na B+R w sektorze biogazu) przygotowanym w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego i zarządzanym przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Niech mi będzie wolno pochwalić Pania Minister Barbarę Kudrycką i jej adminsitrację za taki priorytet i refleks, ale znowu, o tej inicatywie w tytułowym Programie "biogazowym" ani słowa nie ma….

Co zatem się dzieje, że w sumie bardzo dobra idea nie sprawdza się przy próbie jej wdrożenia przez administrację (resort gospdoarki wsparty resortem rolnictwa) i polityków? Dlaczego polityczna góra urodziła mysz a z jednego z flagowych hasel politycznych powstal rodzaj felietonu gospodarczego?

Myślę, że wplyw na efekt pracy ma niestety jakość administracji państwowej oraz zdolność koordynacji działań na szczebli rządu i koalicji. W sytuacji gdy nie respektuje się i nie aktualizuje Strategii rozwoju energetyki odnawialnej, ani nie respektuje założeń nowego planu działań na rzecz OZE ‘2020, każdy decydent cieszy się swobodą gry do jednej bramki, czasami z „przyjaciółmi królika”.
Ale chyba nie wszystkie partykularne posunięcia można tłumaczyć egoizmem grup interesów. Chyba poważniejszy problem to właśnie wiedza i koordynacja. WNP
zastanawia się nad przyszłością OZE ‘2020 i redaktor Ciepiela po kontaktach w dwu resortach wyciąga takie wnioski: zdaniem Ministerstwa Gospodarki, spełnienie obowiązku 15 proc. udziału energii ze źródeł odnawialnych w zużyciu energii jest wykonalne, ale pod warunkiem przyśpieszonego rozwoju wykorzystywania wszystkich rodzajów odnawialnych źródeł, a w szczególności energetyki wiatrowej. Zdaniem resortu gospodarki, do roku 2020 w największym stopniu będzie się rozwijała energetyka wiatrowa, w dalszej kolejności będzie wykorzystywana biomasa, biogaz i siła spadku wód. …Inaczej widzi przyszłość Ministerstwo Środowiska, według którego największy potencjał związany jest z wykorzystywaniem biomasy, następne energii słonecznej, energii wiatrowej i zasobów geotermalnych. Dodam, ze Ministerstwo Rolnictwa stawia ciągle na biopaliwa ..., a w przypadku biogazu widzi ptencjal surowcowy 5-6 krotnie wiekszy niz ostatecznie zaproponowany w Programie (jak biogaz jest tak dobrym rozwiązaniem, to dlaczego chcemy wykorzystać tylko 15-20% potencjalu?)....

Czy to nie jest dla resortów świat nie odkryty i właśnie pokawałkowany?

Ale czy ten świat nie jest pokawałkowany także w jednym resorcie?
Prof. Michał Kulesza, twórca systemu reformy administracji publicznej z 1999 r. w wywiadzie dla Gazety Wyborczej z 31 lipca dzieli komórki organizacyjne w ministerstwach/departamenty na trzy rodzaje: a) merytoryczne/nadzorujące, b) strategiczne, w jakim w moim rozumieniu powinien być departament energetyki a w szczególności t jego część odpowiedzialna za OZE, c) obsługi/administracyjne. Program „biogazowy” sprawia wrażenie bycia przygotowywanym z departamentach „zarządczych” (nie ma tu jeszcze czym „zarządzać”) , ale z pewnością nie „strategicznych”.
Widząc rozproszone myślenie na forum administracji państwowej, Dr Paweł Świeboda- szef think tank'u demosEuropa, w weekendowym wydaniu Gazety idzie dalej, twierdzi że powinniśmy mieć ministerstwo ds. energii i klimatu, przede wszystkim do wdrożenia pakietu klimatycznego UE, ale myśli o "kręceniu lodów z węgla” (głównie z CCS).
To ostatnie dla mnie jest mało strategicznym, a i idea nowego ministerstwa jeszcze jest mało dojrzała (do każdego problemu który nas przerasta ministerstwa nie będziemy tworzyć) , ale do czego nieśmiało nawołuję to: a) zdecydowane wzmocnienie w zakresie OZE Departamentu Energetyki w Ministerstwie Gospodarki i to nawet teraz kiedy mówi sie o 10% cięciach w administracji rządowej b) poprawa koordynacji pracy resorów w zakresie OZE, np. poprzez stworzenie Międzyresortowego Zespół ds. OZE (przyznaję, kilka lat temu taka inicjatywa byla już raz podjęta, wtedy z inicjatwy Ministra Srodowiska), z dobrym rządowym koordyntorem i z udziałem zaproszonych ekspertów zewnętrznych (nie tylko dla samej wiedzy eksperckiej, ale aby nieco ukrócić ciągotki do partykularnego myślenia politycznego w sprawach ewidentnie merytorycznych).

Jeżeli tego nie będzie, to ciemno widzę w czerwcu ‘2010 krajowych plan działań na rzecz OZE ‘2020, bo pilotaż z Programem „biogazowym” nam zdecydowanie nie wyszedł.