sobota, lipca 14, 2012

Współspalanie trzęsie ustawą o OZE i zamierza drenować kieszenie odbiorców energii aż do 2017 roku

Poprzedni wpis na 'odnawialnym" w sprawie zagrożenia (alternatywne rozwiązanie) jakim dla uchwalenia ustawy o OZE jest poselski projekt nowelizacji ustawy Prawa energetycznego (Pe), bazował na analizie sytuacji (otoczenia) i przypuszczeniach opartych na wcześniejszych doświadczeniach. W tej sprawie pojawiły się nowe raporty (o czym dalej), wypowiedzi oraz uzupełnijające informacje, pozwalajace na lepszą definicję problemu i rozwiniecie postawionej tezy.
W tle problemu (zagrożenia dla ustawy o OZE) łatwo było dostrzec dwa czynniki sprawcze: a) rzeczywistą chęć uniknięcia kar za niewdrożenie dyrektywy o OZE oraz b) interesy obecnych dominujących uczestników rynku i beneficjentów systemu wsparcia świadectwami pochodzenia, w szczególności współspalania czyli m.in. lasów w kotłach elektrowni węglowych.

Pierwszy argument wydawał się być racjonalnym. Jeżeli ustawa o OZE nie byłaby uchwalona np. do 5 grudnia br. (tj. dwa lata po wymaganym terminie wdrożenia dyrektywy o OZE), a Komisja Europejska (KE) zgłosiła skutecznie sprawę do Europejskiego Trybunału Stanu (ETS), Polska ma szansę na karę rzędu 125 tys. Euro (0,5 mln zł) za każdy dzień opóźnienia, czyli ok. 365 mln zł. Są to konkretne pieniądze. Ale na problem można popatrzeć inaczej. Jeżeli w tym roku wejdzie nowelizacja ustawy Pe, a np. ustawa o OZE wejdzie w życie przez te perturbacje tylko rok później, to niepotrzebnie -bez zainwestowania w nowe moce, ze wzrostem importu biomasy do 1-2 mld zł/rok, kosztem niszczenia kotłów energetycznych „współspalających” i spadku ich sprawności, i z tytułu świadectw pochodzenia - konsumenci energii zapłacą w ciągu jednego „dodatkowego" roku obowiązywania starych rozwiązań ok. 4 mld zł (250 tys. Euro/dziennie – tak, tyle możemy płacić bez sensu, nic z tego w zamian nie mając na dzisiaj i na jutro). Jest to o rząd wielkości więcej niż ew. kara ze strony KE/ETS. Dodać jednak wymaga że sprawa nie została jeszcze skierowana do ETS i Polska szybko procedując ustawę o OZE, która rzeczywiście wdraża dyrektywę, zapewne kary z UE by uniknęła i znacząco ulżyła kieszeni konsumenta energii w najbliższych latach.

Jestem bardzo ciekaw z jaką argumentacji w tym tygodniu (20 lipca) do Brukseli pojedzie minister gospodarki (zapewne Podsekretarz Stanu Tomasz Tomczykiewicz, bo ten sam problem dotyczy też dwu innych dyrektyw energetycznych), aby zniechęcić KE do ostatecznego uruchomienia procedury karnej. Przypominam, że pod koniec marca KE zagroziła Polsce (też Grecji i Finlandii) skierowaniem sprawy do ETS, jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie wprowadzą postanowień dyrektyw, w tym dyrektywy o OZE do swojego prawodawstwa.
Można się jednak domyślać, że nie będzie mówił o tym, że rząd RP ma w końcu ukrócić patologię współspalnia i szeroko wdrożyć regulacje UE i ducha Pakietu klimatycznego idyrektywy o OZE. Być może powie, że zawiniły środowiska OZE bo zgłosiły 2500 stron uwag do projektu ustawy i pominiecie tego męczącego dialogu poprzez cichą i szybką (bez szerokiej konsultacji społecznej) nowelizacje Pe da to już we wrześniu efekty o jakie KE chodzi? Skąd taka teza? Otóż Pan Minister Tomczykiewicz zabrał głos w tej sprawie, gdzie poszedł dalej niż nawet sięgają jego formalne kompetencje. Obiecując, że cały „trójpak energetyczny”, w tym ustawa o OZE, pomimo inicjatywy poselskiej będzie uchwalony jeszcze w tym roku. Warto zauważyć, że akurat za element trójpaku jakim jest ustawa o OZE, Minister Tomczykiewicz w ramach podziału kompetencji w MG nie odpowiada i tu-nie podważając intencji- oczywiście wiarygodny nie jest. W tej sprawie powinien się wypowiadać Wicepremier Pawlak lub Minister Kasprzak, który to faktycznie zrobił, ale podkreślił harmonogram prac bieżących, a nie efekt końcowy, obecnie nieprzewidywalny. Ale ku mojemu zdziwieniu Minister Tomczykiewicz poszedł jeszcze dalej w swoich stwierdzeniach, oficjalnie opowiadając się za kontynuacją wysokiego wsparcia za współspalaniem w ew. nowej ustawie o OZE stwierdzając: „Te współczynniki dla współspalania i tak są bardzo niskie – tłumaczył. – Ci, którzy inwestują w ten rodzaj energetyki, uważają, że ten współczynnik jest za niski, i że „położy to współspalanie…. To jest ważne ze względu na zobowiązania unijne, aby do 2020 roku 15 proc. energii pochodziło z energii zielonej”. Pan Minister postawił wysoce ryzykowną i całkowicie niezweryfikowaną tezę o konieczności współspalania dla wypełnienia celów UE (jest dokładnie odwrotnie, bo ani współspalanie nie jest wymagane, ani nawet zielona energią elektryczna tylko końcowa, a tej będzie więcej jeżeli biomasa zamiast do 47 elektrowni współspalających będzie wykorzystana lokalnie). Pewnie też wie, że w najbliższych miesiącach wyjdzie z Brukseli projekt regulacji o drastycznym ograniczeniu możliwości dalszego współspalnia. Ale nie dodał też, że uchwalenie nowelizacji Pe, bez uchwalenia ustawy o OZE, nie obniży współczynników – pozostaną na tym samym poziomie równym jeden aż do 2017 roku, podczas gdy w projekcie ustawy o OZE prezentowanym w MG w dniu 29 maja, miały obowiązywać tylko 5 lat. Gdyby ta "majowa" propozycja weszła w życie od stycznia 2013 roku, polska energetyka pozbywała by się ciężaru kosztów i nieefektywności w taki sposób jak to jest pokazane na wykresie, pokazującym schodzącą do zera w 2017 roku liczbę instalacji współspalających, które już wcześniej z nawiązką pokryły koszty swoich stosunkowo niewielkich inwestycji.

Liczba instalacji współspalających korzystających ze wsparcia w postaci świadectw pochodzenia, zgodnie z projektem ustawy o OZE w wersji z 25 maja br.

Jeżeli porównamy rozwiązanie z maja i to de facto proponowane przez Pana Ministra Tomczykiewicza w sensie utrzymania intensywności wsparcia współspalania i okresu wsparcia do 2017 r. (potwierdza to np. dzisiejszy artykuł Witolda Gadomskiego w Gazecie Wyborczej), to okazuje się że gra idzie o ok. 6 mld zł w tym okresie 2012-2017 (prawie 3 mln zł dziennie) niemalże darmowych wpływach do elektrowni współspalających i o taką samą kwotę odpływów z kieszeni konsumentów energii. Nie na tym chyba ma polegać dbałość o odbiorcę energii, efektywność, innowacyjność czy bezpieczeństwo energetyczne. Jednocześnie mniej lub bardziej jawnie postawione tezy Pana Ministra Tomczykiewicza uzyskały szerokie poparcie na łamach wczorajszej Rzeczpospolitej w postaci wywiadu z przedstawicielem jednego z większych beneficjentów trwania obecnego systemu wsparcia współspalania – grupy GDF Suez. Dyrektor Robert Guzik mówi że biomasa, a w szczególności współspalanie” może stanowić polską specjalność …”. Problem polega jednak na tym, że tak jak w przypadku współspalania nikt na świecie nie "specjalizuje się" w budowie i eksploatacji np. lokomotyw węglowo-parowych, czyli co nam po taka specjalność?

Nie jestem pewien czy ten sojusz za miliardy biznesu, polityków i mediów dopuści do coraz bardziej ułomnej debaty jakiekolwiek argumenty merytoryczne. Instytut Energetyki Odnawialnej opublikował właśnie szerszy raport o patologii współspalania, ale podał też sposób na znacznie lepsze wykorzystanie biomasy. Odsyłam zainteresowanych.

Sprawa ma bezpośredni związek z pracami nad ustawą o OZE, ale problem jest zbyt złożony aby społeczeństwo mogło się w tej sprawie wypowiedzieć i pewnie będzie dalej płacić bez szemrania, a firmy branży OZE coraz bardziej uzależniać się od koncernów energetycznych. Potrzebne byłoby zaangażowanie najwyższej rangi i klasy polityków, którym zależy na tym, aby Polska specjalizowała się tam, gdzie to ma sens. M.in. w tej sprawie Koalicja Klimatyczna i Związek Pracodawców Forum Energetyki Odnawialnej zwróciły się z listem otwartym do Premiera Pawlaka. Zainteresowanych dalszymi losami ustawy o OZE odsyłam do stron internetowych tych organizacji i do krótkiej informacji prasowej.

niedziela, lipca 01, 2012

Déjà vu, czyli ustawa o OZE jest zagrożona!

W 2003 r. kierowałem pracami zespołu przygotowującego projekt kompleksowej ustawy o OZE. Ustawa miała w założeniu wdrażać dyrektywę 77/2001/WE dot. OZE. Projekt naruszał interesy aktualnych uczestników rynku energii, gdyż ustawa miała torować drogę do rozwoju nowych technologii OZE na następną dekadę i do uczestnictwa w tym procesie niezależnych producentów energii. Przez pół roku nie mogła zostać przyjęta przez kierownictwo Ministerstwa Środowiska, gdzie dotarł lobbing dotychczasowych graczy, przez kolejne pół roku nie została skierowana do Laski Marszałkowskiej przez rząd. Skończyło się na kolejnej kadłubkowej nowelizacji Prawa energetycznego (Pe) – stworzeniu artykułu 9a. Takie spóźnione i partykularne tworzenie prawa skończyło się patologicznym rozwojem współspalania i wsparciem dużej energetyki wodnej gdzie przez 8 lat nie przybyło ani jednego megawata nowych mocy. Po roku formalne argumenty za porzuceniem idei ustawy o OZE na rzecz Pe były wręcz oczywiste: „MUSIMY wdrożyć dyrektywę”. Także wsparcie współspalania było uznane z KONIECZNOŚĆ: „tu najszybciej można uzyskać efekty i wyjść z bloków startowych”. Rzeczywiście wystartowaliśmy, tylko w zupełnie innym niż trzeba było kierunku i teraz nie możną już zatrzymać rozpędzonej kupy elektrownianego złomu, który pożera zasoby finansowe, zasoby biomasy i w swym nienasyceniu zżera już własny ogon. Koszty tego eksperymentu nie spadają wraz ze wzrostem skali ale rosną i drenują nasze kieszenie.

W tym okresie wg IEO samo współspalanie pochłonęło ok. 3.9 mld zł z kieszeni konsumenta, a skala kosztów rośnie z roku na rok. Tak się kończą działania doraźne, prowizorki, pozoranctwo, brak woli rzeczywistego rozwiązania problemów i uczciwego wdrażania ustawodawstwa unijnego. Tak się też kończą pozorne „oszczędności” na wdrażaniu tegoż ustawodawstwa i pośpieszne nadrabianie zapóźnień. spowodowanych wcześniejszymi opieszałością i brakiem wyobraźni. Brakiem wyobraźni i krótkowzroczności także w niektórych środowiskach OZE, chcących krótkoterminowo zarobić wsiadając do tego samego pociągu co korporacje. Nie warto nawet wspominać o tym, że przygotowując w 2003 roku ustawę, przewidzieliśmy i staraliśmy się zapobiec negatywnym zjawiskom, które obecnie utrudniają rozwój niezależnych OZE. W szczególności był to system planowania i włączania samorządów lokalnych w rozwój OZE (wraz z finansowaniem…), a także mechanizmy zapobiegające nadpodaży świadectw pochodzenia. Nie warto wspominać, bo było i minęło, a my – uczestnicy tamtej inicjatywy - od lat obserwując rynek OZE, możemy teraz tylko powiedzieć „a nie mówiliśmy

W pierwszej wersji „Krajowego planu działania w zakresie OZE” (KPD) z maja 2010 roku zostało zapowiedziane wdrożenie nowej dyrektywy 28/2009/WE nową ustawą o OZE. Potwierdziła to oficjalna wersja z grudnia 2010 r., kiedy też upłynął termin prawnego wdrożenia dyrektywy. Co prawda przyjęto błędną procedurę pracy nad ustawą o OZE (bez konsultacji jej założeń), ale w połowie 2011 r. była gotowa do konsultacji pierwsza jej wersja. Nie została jednak skierowana w najszybszym możliwym terminie do konsultacji i dalszego doskonalenia. Została „zaaresztowana” na pół roku na Placu Trzech Krzyży, bo brak szerszej diagnozy i przesadna wiara we własne siły resortu gospodarki doprowadziły do koncepcji jednoczesnej implementacji trzeciego pakietu energetycznego UE (dotyczy urynkowienia sektora gazowego i elektroenergetycznego) i ostatniej, najbardziej zapóźnionej części pakietu klimatycznego – dyrektywy o OZE. Nazywane to zostało „trójpakiem”, czyli jednoczesną nowelizacją Pe, Prawa gazowego i uchwaleniem ustawy o OZE. Nie słyszałem o takim sztucznym warunkowaniu i blokowaniu procedowania innych regulacji okołoklimatycznych, w tym ustawy o ETS, ustawy o efektywności energetycznej czy nawet np. ustaw jądrowych. Prezentacja trójpaku 22-go grudniu 2011 r. pokazała nierealność całego złożonego przedsięwzięcia (bezproduktywna strata czasu) i niską jakość projektów, także w sensie prawnym (dostęp do prawników i jakość ich pracy to wąskie gardło w MG). Projekt ustawy o OZE w efekcie naprawdę szerokiej reakcji środowiska OZE został poprawiony w MG, ale bezproduktywna szarpanina i przeciąganie liny przez tzw. „energetykę” już nie tylko w MG ale także w procesie konsultacji międzyresortowych „trójpaku” trwa dalej w najlepsze, bez zwracania uwagi, że opóźnienie we wdrożeniu dyrektywy 28/2009 niedługo wyniesie już 2 lata, grożąc coraz poważniejszymi sankcjami karnymi i utratą części środków UE na lata 2014-2020. W międzyczasie sektor OZE dryfuje bezproduktywnie i, w efekcie anachronicznego systemu wsparcia, generuje niepotrzebne koszty.

W dniu 26.06.2012 roku grupa posłów PO wniosła projekt zmian w ustawie Prawo energetyczne (Pe) oraz innych ustawach. Celem zmiany jest m.in. zapewnienie pełnej implementacji przepisów dyrektywy z 23 kwietnia 2009 r. w sprawie promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych. Komisja Europejska upominała już dwukrotnie Polskę za brak wdrożenie dyrektywy i przygotowuje się do wszczęcia postępowania formalnego w tej. Posłowie uzasadniają podjęcie działań chęcią uniknięcia, także w tym przypadku, ew. negatywnych konsekwencji finansowych dla Polski. Także i tu argumenty są tylko pozornie przekonujące, bo nowelizacja wprowadzona w taki sposób nie rozwiąże zasadniczych problemów, a w istocie służyć będzie dezinformacji i wprowadzi atmosferę tymczasowości oraz zamieszanie na silnie rozchwianym brakiem regulacji rynku.

Inicjatywa poselska jest całkowitym zaskoczeniem dla środowiska energetyki odnawialnej,śledzącego od dwóch lat z najwyższą uwagą losy oczekiwanego rządowego projektu kompleksowej ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) i od grudnia ub. roku zaangażowanego w konsultacje projektu kompleksowej regulacji. Powstaje uzasadnione pytanie dlaczego przedłużają się prace nad projektem ustawy autorstwa Ministerstwa Gospodarki, zwłaszcza w ostatnim okresie, kiedy uzyskiwał on coraz szersze poparcie branży odnawialnych źródeł energii, a w szczególności niezależnych producentów energii z OZE oraz przyszłych prosumentów doceniających tworzenie ustawowych podstaw prawnych dla rozwoju mikro-instalacji (tego nie zapewni nowelizacja poselska bo mikroinstalacje pozostałyby w systemie wsparcie świadectwami pochodzenia, baz szans na rozwój).
Zaproponowane w projekcie poselskim rozwiązania, choć bazują na całych fragmentach projektu ustawy o OZE autorstwa Ministerstwa Gospodarki, nie służą dalszemu rozwojowi energetyki odnawialnej. Są tylko techniczną formą wypełnienia niektórych przepisów dyrektywy, nie uwzględniają „jej ducha” ani realnych potrzeb sektora. Nie sądzę aby takie rozwiązanie pozwoliło nawet na formalne „wywiązanie” się z obowiązku wobec UE; stworzy tylko złudzenie tak jak każde zamiatanie pod dywan. Większość kluczowych problemów, w tym w szczególności spraw związanych ze wsparciem OZE pozostaje nierozwiązana, co uniemożliwi rozwój nowych technologii i inwestycji, w szczególności w zakresie mikroinstalacji. Jeżeli proponowane przepisy weszłyby w życie, kontynuowane będzie nieefektywne, nadmiarowe wsparcie dla współspalania biomasy z węglem w elektrowniach systemowych oraz dla dużej, zamortyzowanej energetyki wodnej. Wg analiz Instytutu Energetyki Odnawialnej, brak ograniczenia wsparcia dla ww. technologii spowoduje, że nie tylko w 2012 roku, ale także w latach 2013-2015 wystąpi permanentna nadpodaż świadectw pochodzenia (ŚP) i dalszy spadek ich wartości. Stanie się tak także przy podwyższeniu celów ilościowych w rozporządzeniu do Pe dot. obowiązków przedsiębiorstw w zakresie przedstawiania do umorzenia ŚP, do poziomu odpowiadającego Krajowemu Planowi Działań (KPD). Taka sytuacja nie tylko nie pozwoli na rozwój mikroinstalacji, ale także ograniczy przychody wszystkich podmiotów obecnie funkcjonujących na rynku.

Utrzymanie status quo wg powyższego scenariusza jest o tyle prawdopodobne, że sprzyjać będzie (też pozornie) niektórym podmiotom – największym beneficjentom dotychczasowego systemu wsparcia, a po formalnym/technicznym zaimplementowaniu dyrektywy zastopuje dalsze prace nad ustawą o OZE, bo odpadnie argument tzw. „konieczności prawnej” i rozwój sektora energetyki odnawialnej i nowych technologii i inwestycji może znowu zostać zamrożony na kolejne lata. Może się zdarzyć tak, że ustawa o OZE, której kolejną wersję Ministerstwo Gospodarki przedstawiało pod koniec maja br. nie zostanie uchwalona, a wprowadzona w nieprzemyślany sposób nowelizacja Pe, przedłużając i powodując dodatkowe ryzyko regulacyjne, nie oddali ryzyka procedury karnej dla Polski. Ale prawdziwym kosztem dla obywateli: konsumentów energii i podatników nie jest kara ze strony UE, ale dalsze finansowanie patologii obecnego systemu. Nowe inwestycje nie będą realizowane bo wszyscy będą wiedzieli że to prowizorka, która potrwać długo, aż do kolejnego dramatycznego przełomu. Zagrożenie to wynika z tego, że po uchwaleniu nowelizacji Pe, Sejm i Rząd uznają, że sprawa w zasadzie jest załatwiona. Nie będzie silnego argumentu zewnętrznego, aby działać aktywnie w tym zakresie. Zachowaniu ciszy nad trumną i aprobacie „nic nie robienia” sprzyjać będą interesy silnych grup, w tym tak jak na przełomie 2004/2005, części środowisk energetyki odnawialnej. Nie rozwinie się przemysł OZE, nie przybędzie miejsc pracy, nie skorzystają samorządy i społeczności lokalne.

Prace wielu środowisk nad projektem ustawy o OZE oraz kompleksowym i rzeczywistym rozwiązaniem problemów i autentycznym wdrożeniem prawa UE w Polsce zostaną zniweczone. Powstaną duże straty w sensie kapitału społecznego (i tak deficytowego).
Trzeba zatem zarzucić działania pozorne, wycofać kadłubkowe rozwiązanie, które spowoduje jeszcze większe zamieszanie i koszty, ale jednocześnie wyrwać projekt ustawy OZE z trójpaku i skierować go, jako rządowy projekt, samodzielnie, na najszybszą z możliwych ścieżek legislacyjnych do Sejmu.

W tym momencie choć pali się już grunt pod nogami, to trzeba śpieszyć się powoli i nie pozwolić na często występujące w pożarach szabrowanie i rabunek (także finansowe konsekwencje prowokowania takich postaw są wyższe niż ew. kara ze strony Komisji Europejskiej za brak przestrzegania przepisów ... p.poż.). Raz już przez to przeszliśmy – może pora zacząć uczyć się z historii.