sobota, grudnia 28, 2019

Nie zbudowali arki przed potopem. O granicach odpowiedzialności naukowców, firm energetycznych i urzędników państwowych odpowiadających za zaopatrzenie w energię i ochronę klimatu


Cykl, ostatnio wyjątkowo częstych kampanii wyborczych, wcale nie zwiększa zapotrzebowania na wiedzę. Powoduje, że coraz większa część niepopularnej wiedzy naukowej i eksperckiej jest ignorowana lub nawet skrzętnie ukrywana. Niezwykle silnie dotyczy to problematyki energii i klimatu, gdzie skutki ignorancji mogą być nie do powetowania.

Eurostat opublikował właśnie wstępne wyniki udziałów energii z OZE w zużyciu energii w UE za 2018 rok. Polska osiągnęła 11,2%, mniej niż w 2013 roku, od kiedy rozwój OZE spowolnił, a potem się załamał i oczywiście nie ma najmniejszych szans, aby zrealizowała swój wymagany prawem 15% cel w 2020 roku. Jak to się stało, że mając warunki naturalne, innowacyjne firmy, wykształconych polityków  i wielu naukowców w energetyce, z powodu naruszenia prawa UE podatnicy poniosą koszty, a konsumenci energii z powodu zbyt niskich udziałów OZE zapłacą wkrótce za energię najwięcej w całej UE? Czy zabrakło wiedzy, wyobraźni, czy może odpowiedzialności?
W 1965 roku Naukowy Komitet Doradczy (Science Advisory Committee) doradzający prezydentowi USA L.B. Johnsonowi przedstawił raport, w którym po raz pierwszy ostrzegł głowę państwa, w oparciu o wyniki badań, przed zmianami klimatu dla Ameryki. Johnson (demokrata) i kolejni amerykańscy prezydenci (adresatem kolejnego, jeszcze bardziej alarmistycznego raportu z 1969 roku był republikanin Richard Nixon) nie zawsze byli zadowoleni z tego typu raportów i często je ignorowali lub nadawali im klauzulę poufności. Nigdy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności politycznej za to zaniechanie i już nie będą. Amerykański gigant naftowy Exxon Mobil miał odpowiednią wiedzę naukową i świadomość skutków zmian klimatu już w 1977 roku. Mimo to przez dekady ukrywał dane naukowe, co więcej, wydawał miliony dolarów na działania, które można nazwać dezinformacyjnymi – wspierał organizacje, które sprzeciwiały się postanowieniom protokołu z Kyoto i podważały opinie klimatologów, że antropogenne globalne ocieplenie ma miejsce i jest wynikiem spalania paliw kopalnych.
Niedawno przypomniał o tym portal BA ”Exxon (…) na manipulowanie opinią publiczną przez powołane do życia grupy lobbingowe  wydawał co najmniej tyle samo pieniędzy (mowa jest o 30 mln USD), co na zdobywanie wiedzy (o zmianach klimatu) na swoją korzyść”. Kulminacją destrukcyjnej roboty i rozpisanego na wiele lat planu rozwoju największej przez lata firmy na świecie było powołanie w 2017 roku przez prezydenta Trumpa byłego szefa Exxonu Rexa Tillersona (przyjaciela Rosji) na sekretarza stanu. Skutecznie zabiegał on o interesy przemysłu naftowego i o wycofanie się USA z porozumienia klimatycznego. Z powodu ukrywania wiedzy naukowej przeciwko Exxon Mobil w USA toczą się procesy sądowe (link) i choć gigant jak dotychczas olbrzymim nakładem środków odpiera zarzuty, to może podzielić los innych rzekomo niewinnych i nieświadomych trucicieli. Można tu przywołać przykład firm tytoniowych. Np. Philip Morris - zostanie zmuszony do naprawienia szkód, które przez wiele lat świadomie wyrządził manipulując wiedzą naukową.
Za zanieczyszczanie środowiska karani są zazwyczaj bezpośredni sprawcy wykroczeń, w szczególności w naszej części Europy. Za katastrofę jądrową w Czarnobylu odpowiedzieli tylko inżynierowie bezpośrednio obsługujący z definicji niebezpieczny reaktor, a nie polityczna „wierchuszka”. W niektórych polskich miastach można dostać mandat w wysokości 500 zł lub grzywnę w wysokości 5000 zł za palenie w piecu węglem (a nawet drewnem!), ale za umożliwianie przez ustawodawcę niemal do 2019 roku sprzedaży mułów węglowych i flotokoncentratów udających węgiel nie ma sankcji, choć wiedza naukowa dotycząca szkodliwości palenia węglem była dostępna od dekad. W ramach obecnego prawa trudno sobie wyobrazić postawienie w stan oskarżenia w Polsce firm energetycznych. A już w ogóle nie da się pociągnąć do odpowiedzialności denialistów klimatycznych, niekiedy nawet posiadających tytuły profesorskie, którzy uważają, że owe tytuły automatycznie dają im prawo do wypowiadania się na wszystkie tematy, włącznie z takimi, na jakich się nie znają. Odpowiedzialności bez wątpienia uniknie też całe grono polityków ignorujących wiedzę naukową lub prowadzących kampanię dezinformacji robiącą wrażenie, że w obszarze środowiska, klimatu i energii nie ma naukowego konsensusu.
Nadzieja w młodych. Najbardziej wyraziste ruchy młodzieżowe, także w Polsce (Młodzieżowe Strajki Klimatyczne, Extinction Rebellion itp.) oraz część czujących ciężar odpowiedzialności środowisk naukowych, zgodnie i na pierwszym miejscu domagają się od polityków i szkół tylko jednego- rzetelnego przekazywania wiedzy o zagrożeniach klimatycznych, w tym dostosowania szkolnej podstawy programowej do obecnego stanu wiedzy naukowej. Badania nad antropogennymi zmianami klimatu uczyniły w ostatnich latach znaczący postęp i ich lekceważenie w edukacji młodego pokolenia może nam przynieść jedynie katastrofalne skutki. Aczkolwiek dla kogoś, kogo horyzont myślowy nie wykracza poza horyzont czasowy następnych wyborów budowanie arki przed potopem jest czystą stratą czasu.
W końcu następne generacje muszą dawać sobie radę same, prawda? Co nas to obchodzi w końcu, myśmy przeżyli swoje, a że za nasz oportunizm i zaniechanie zapłacą nasze dzieci to ich problem, nas już wtedy nie będzie. Ale, jako, że przyszłe pokolenia nie mają znaczenia oczywiście oraz młodzi są oczywiście z definicji głupi (a Greta to już najbardziej), przejdźmy do czegoś co może nas dotknąć osobiście i to w horyzoncie czasowym najbliższych wyborów. A tym czymś są konsekwencje dla naszych portfeli.
Dotychczasowych błędów i zaniechań w sprawie polityki ochrony klimatu nie można było przeliczyć na uszczuplenia po stronie budżetu państwa i podatników. Do niedawna zbyt łatwo można było zwalić winę na dekarbonizację energetyki i OZE. Jest odwrotnie i tezę tę można już bardzo szybko empirycznie zweryfikować, w okresie krótszym niż cykl wyborczy. Wieloletnie zaniedbania polityków powodują, że dalsze agresywne działania przeciwko polityce energetyczno- klimatycznej całej UE (link) lub ignorowanie naukowych przestanek za nią stojącą są niezwykle ryzykowne. Skutki błędów i zaniechań będą brzemienne i wymierne dla każdego z nas.
Eurostat pokazał także, ile OZE w latach 2019-2020 muszą dodać  do swojego bilansu energetycznego kraje członkowskie i cała UE aby mogły osiągnąć swoje cele na koniec 2020 roku. UE w latach 2017/2018 zwiększyła udziały energii z OZE o 0,5% osiągając 18%. Cała UE jest w stanie zrealizować swój 20% cel na koniec 2020 roku (bywały lata, np. 2011/2012, w których wzrost energii z OZE w UE sięgał 1,3 p.p. rocznie). Polska osiągnęła 11,2%, mniej niż w 2013 roku, od kiedy rozwój OZE spowolnił, a potem się załamał. Dyrektywa o OZE stawiała też wymóg uzyskania minimalnego udziału energii z OZE w latach pośrednich, wg tzw. „minimalnego kursu” (ścieżki). Ten wymóg, określony średnimi udziałami energii z OZE z lat 2017-2018 wynosi dla Polski 12,3%, a faktycznie osiągnęliśmy jedynie 11%. Tylko trzy kraje członkowskie nie osiągnęły tego celu: Holandia (zabrakło  3%), Polska (zabrakło 1,3%) i Irlandia  (zabrakło 0,7%), ale w Holandii i Irlandii od paru lat narasta tempo wzrostu OZE, a tylko w Polsce trwa niepokojąca stagnacja. Trudno uwierzyć, że Polska, z olbrzymim potencjałem odnawialnych zasobów energii (nieporównywalnie większym niż Holandia i Irlandia), znalazła się w najgorszej sytuacji w UE. Staczamy się na koniec tabeli, w strefę, gdzie skutki ekonomiczne zaniechań dotkną wszystkich Polaków w sposób wymierny.
W 2016 roku Ministerstwo Energii (dysponując danymi za 2014 rok) stwierdziło, że Polska jest na dobrej ścieżce do zrealizowania celu OZE na 2020 rok, a nawet ma pewną nadwyżkę wobec „kursu minimalnego” (linia czerwona na poniższym wykresie po lewej stronie  – slajd z prezentacji Ministra Energii z wiosny ‘2016). Ta konstatacja stała się jednym z argumentów za  dyskryminacją wybranych rodzajów OZE, zwłaszcza energetyki wiatrowej i uzasadniała brak podejmowania skutecznych działań promujących OZE. 
Wystarczyły trzy lata (wykres IEO po prawej stronie), aby Polska w zakresie OZE stoczyła się na samo dno UE. Podejmujący w 2016 roku decyzje wyraźnie nie zdawali sobie sprawy z krótko i długoterminowych skutków  hamowania rynku OZE i zignorowali sygnały dochodzące z rynku oraz opinie specjalistów. Poza kilkoma wcześniejszym publikacjami ekspertów z lat 2015-2017 („sygnalistów”), warto wymienić raport NIK z listopada 2018 roku (link), w którym postawiona została teza, że w konsekwencji  zaniechań Polska prawdopodobnie stanie przed koniecznością dokonania tzw. „statystycznego transferu” energii z OZE z państw członkowskich, które mają nadwyżkę tej energii, a koszty tego transferu mogą wynieść nawet 8 mld zł. Teza ta została zweryfikowana przez Instytut Energetyki Odnawialnej w ekspertyzie pt. „Scenariusze realizacji przez Polskę zobowiązań międzynarodowych w zakresie OZE na 2020 rok”,  której wyniki były prezentowane w marcu 2019 roku na posiedzeniu Międzyresortowego Zespołu ds. Ułatwienia Inwestycji w Prosumenckie Instalacje OZE, a w czerwcu Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii prezentowało ustalenia Zespołu na Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrów. Wiedza o problemie była dostępna, ale do ostatniej niemal chwili spotykała się negacją rządu i lekceważeniem wiedzy eksperckiej. IEO wskazywał, że Polska bez radykalnych działań osiągnie w 2020 roku tylko 12,1% udziału energii z OZE (zamiast wymaganych 15%), ale na ratunek było za późno. IEO podkreślał, że transfer statyczny jest nieunikniony i może wynieść 5-15 mld zł, w zależności od tempa działań i skuteczności negocjacji cenowych z innymi krajami UE, które przekroczą swoje cele OZE. 
Rząd podjął pewne działania ratunkowe dopiero w 2019 roku, z których najważniejsze i mające wpływ na zmniejszanie deficytu energii z OZE w 2020 roku to program „Mój Prąd”, ale może on podnieść udziały OZE co najwyżej o 0,1-0,2 punktu procentowego (ale nie o 3%!). Czy ktoś mógłby opinię publiczną poinformować, czy służby dyplomatycznie dostały jakikolwiek sygnał aby przygotować się do negocjacji w sprawie możliwie najbardziej korzystnego transferu statystycznego? Co prawda wstyd, żeby kraj o tak olbrzymich zasobach OZE jak Polska kupował (a nie sprzedawał nadwyżki), ale ignorowanie problemu oraz milczenie instytucji państwa, posłów, mediów zwiększa koszty tegoż transferu dla obywateli oraz generuje ryzyko jeszcze wyższych kar lub dodatkowych uszczupleń w dostępie do środków UE. W listopadzie 2019 roku autor tego artykułu oszacował aktualne koszty transferu na 12 mld zł (link) i wskazał, że nie ma zarezerwowanych na te cele wystarczających środków w ustawie budżetowej na 2020 rok.
Pozostawianie takich spraw bez refleksji i ignorowanie unijnej zasady „przezorności” w ochronie środowiska (w kontekście postępujących zmian klimatycznych) to realne zagrożenie, także w kwestii ekonomicznej. Sprzyja przerzucaniu problemu i kosztów na całe społeczeństwo i osłabia bezpieczeństwo środowiskowe, energetyczne i ekonomiczne państwa oraz szkodzi obecnym i przyszłym generacjom. A zaczyna się od ignorowania wiedzy naukowej i eksperckiej. I dlatego na tyle na ile tylko jest to tylko możliwe, z polskiej nauki i polityki trzeba eliminować „policy based evidence” (dowody naukowe bazujące na oczekiwaniach polityków).

niedziela, grudnia 15, 2019

Wolniej nie znaczy taniej


Zakończył  się szczyt Rady UE dotyczący neutralności klimatycznej ‘2050. Polska po raz drugi, ale tym razem już w pojedynkę (w czerwcu br. miała jeszcze wsparcie Czech, Węgier i Estonii) odmówiła poparcia unijnych celów klimatycznych. Nie można jednak powiedzieć, że chodzi o veto. Tym razem brak poparcia Polski  w żaden sposób nie spowalnia wdrażania unijnego „Zielonego Ładu”. Ale gdyby do czerwca 2020 roku  Polska nie potwierdziła swojego udziału w dążeniu do unijnego celu pełnej dekarbonizacji do 2050 roku, przez niechęć do innowacji i koniecznych zmian w energetyce, to czy postawiłaby się sama poza ramami postępowych mechanizmów europejskich, w tym unijnej solidarności finansowej?

Domysły po szczycie są takie,  że Polska walczy o specjalny rabat dla Polski (tymczasowe (?) wyłączenie z ogólnych reguł w jednej, niezwykle ważnej dla całej UE sprawie) czy nawet „pełzający Polexit”. Wielka Brytania w sprawie neutralności klimatycznej UE nie zajmowała już stanowiska, ale (zakładając że jest już poza UE) pracuje nad swoją strategią na rzecz  pełnej dekarbonizacji. Premier Johnson ma stać ma czele  nowego komitetu rządowego  ds. zmian klimatu, który ma monitować osiągniecie pełnej dekarbonizacji Wielkiej Brytanii do 2050 roku. Szybkie „proekologiczne” oświadczenie Johnsona ma być próbą uniknięcia utraty zaufania przedsiębiorstw do rządu poza strukturami zielonej UE i odpływu inwestycji w przypadku odejścia Brytyjczyków ze ścieżki dążenia do gospodarki zeroemisyjnej do 2050 roku (link).

Obawy biznesu żyjącego z „renty postępu” (a nie zacofania) są w pełni uzasadnione. W świecie premiera Johnsona i prezydenta Trumpa  wszystko jest bowiem możliwe. Walka Trumpa z „wiatrakami” spotkała się z niespotykaną ekspansją energetyki wiatrowej w USA (po wycofaniu wsparcia - w formule rynkowej PPA - link) oraz z niespotykanym wcześniej tempem zamykania elektrowni węglowych (pomimo oficjalnego wsparcia Trumpa dla węgla). W tych okolicznościach nie ma sensu cytować pomysłów brytyjskich, równie  niedorzecznych (link). 

Jak zatem zinterpretować kluczowy formalny zapis konkluzji, który brzmi niecodziennie:
W świetle najnowszej dostępnej wiedzy naukowej i w związku z potrzebą zintensyfikowania globalnych działań na rzecz klimatu Rada Europejska zatwierdza cel polegający na osiągnięciu przez UE neutralności klimatycznej do 2050 r., zgodnie z celami porozumienia paryskiego. Na tym etapie jedno państwo członkowskie nie może, jeżeli o nie chodzi, zobowiązać się do realizacji tego celu; Rada Europejska wróci do tej kwestii w czerwcu 2020r.

Tezę, że chodzi o walkę o rabat lub dodatkowe środki może potwierdzać inny fragment konkluzji:
Dla regionów i sektorów najbardziej dotkniętych transformacją udostępnione zostanie dostosowane do potrzeb wsparcie z przyszłego mechanizmu sprawiedliwej transformacji. Rada Europejska z zadowoleniem przyjmuje zapowiedź Komisji Europejskiej, zgodnie z którą jej przyszłe wnioski będą miały na celu ułatwianie wartych 100 mld EUR inwestycji za pośrednictwem mechanizmu sprawiedliwej transformacji. Finansowanie działań na rzecz transformacji musi być kontynuowane po 2030 r.

Sukcesem okazała się wspierana przez Polskę idea funduszu na wsparcie transformacji dla regionów węglowych. Pomysł zgłoszony formalnie w 2017 roku przez  wiceprzewodniczącego KE  Maroša Šefčoviča został przejęty przez obecną szefową KE Ursulę von dr Leyen  i po przekształceniu (w ramach koncepcji Zielonego  Ładu) w fundusz sprawiedliwej transformacji - „Just Transition Fund” (JTF), zwiększył w ciągu zaledwie kilku ostatnich miesięcy wysokość 20-krotnie, z 5 do 100 mld EUR, ale wraz z planem zwiększenia ambicji i tempa w zakresie redukcji emisji CO2 z ok. 40 do 50-55% w 2030 roku. Także zdanie o kontynuacji podobnego mechanizmu finansowania po 2030 roku jest zbieżne z propozycją Polski, która wyraziła zgodę na dojście do neutralności klimatycznej ale bez przyspieszania tempa (w trakcie szczytu padła data 2070, zapewne ustalona na zasadzie „i tak nie dożyję”). I tu dochodzimy do kluczowego problemu, generującego ryzyko dla naszego kraju.

Ostatecznie o kształcie, wielkości i zasadach podziału środków Wspólnych Ram Finansowych na lata 2021-2027 (WRF), w tym  Zielonego Ładu zdecydują regulacje przyjęte większością kwalifikowaną Rady, ale Polska opinia publiczna jest przekonana, że przynajmniej  środki w tym JTF są zasadniczo  zagwarantowane dla nas. Jest faktem, że stworzona została szansa, ale ostatecznie środki te popłyną do krajów, które szybciej przygotują i zgłoszą dobre projekty. Warto przypomnieć historię zielonej części „Recovery Plan” z 2010 roku, z którego 59% ze 170 mld Euro zostało przeznaczone na instalacje CCS (sekwestracja CO2), morską energetykę wiatrową i rozwój sieci elektroenergetycznych (w tym pod morską energetykę wiatrową) oraz  gazowych. Polskie firmy, pomimo zapowiedzi rządu, były w stanie przygotować i zgłosić na czas jedynie projekty gazowe (a teraz już takich nie będzie można zgłaszać). Chyba jakaś nam się wykształciła tradycja „dzielnych premierów” wracających z Brukseli i opowiadających o miliardach wywalczonych tamże, bez większych podstaw niestety. Gdzież te CCS-y szumnie wówczas zapowiadane?

Sugestywnie pisze o tym wpływowy Politico (za Onet) „Niemcy podgryzają przeznaczony dla Polski kawałek "zielonego" tortu”, ale w tym nie ma nic złego – każdy kraj UE chce mieć swój kawałek tortu, a z tym „przeznaczonym” można byłoby polemizować. Niemcy niniejszym potwierdzają tylko, że propozycja JTF jest poważną i rokującą.  Porozumienie w sprawie WFR nie zostanie zawarte do czasu sfinalizowania porozumienia klimatycznego. Zatwierdzenie WFR nastąpi w drugiej połowie 2020 r. podczas prezydencji niemieckiej. Logika i kalendarz działań oznaczają, że chodzi tu o zasadę „najpierw zgoda na neutralność klimatyczną, a potem dostęp do źródeł jej finansowania”. Sprawy będą biegły do przodu, bez oglądania się na Polskę i czym później Polska potwierdzi ambitne cele klimatyczne i czym później zacznie przestawiać energetykę na OZE, tym później i tym mniej dostanie środków z UE.

Skutki opóźniania  przestawiania Polski na neutralność klimatyczną (zarówno jeśli chodzi o zbyt późne rozpoczęcie dekarbonizacji jak i zakończenie) mogą być szczególnie groźne dla konkurencyjności polskiej energetyki i całej gospodarki (ceny energii). Każdy miesiąc czy rok opóźnienia w inwestycje w tanie OZE pogarsza sytuację – podnosi koszty w energetyce. Dalsze „derogacje do derogacji” oznaczałby jeszcze wyższe koszty energii niż w dotychczasowych prognozach IEO. Brak jednoznacznej decyzji rządu o przyspieszonej transformacji oznacza dalsze zawieszenie aktywności na rynku, nie tylko deweloperskim, ale również firm innowacyjnych, producentów i dostawców urządzeń i usług  i brak możliwości skorzystania z 40% (zielona część) WRF. Utrudni to też skorzystanie z funduszy EIB (link).

W istocie „ryzykowny sukces” ustaleń  szczytu nie polega na tym, że dzięki opóźnieniom energetyka zawodowa, która tradycyjne lobbuje za „życiem z renty zacofania”,  mniej wyda na inwestycje, które i tak są niezbędne. Polska na szczycie podała kolejną już kwotę kosztów transformacji – 505 mld Euro, rozumianych jako nakłady inwestycyjne (CAPEX). Czy to rzeczywiście jest problem? Biorąc pod uwagę wyeksploatowanie obecnych zasobów wytwórczych w elektroenergetyce, ale i inne problemy, np. sektora dystrybucji energii czy sektora ciepłowniczego i tak musimy (!) w ciągu najbliższych 30 lat zainwestować (w sensie CAPEX). Miliardy, które przeciętnemu obywatelowi naszego kraju wydają się sumami abstrakcyjnymi, w energetyce nie są niczym niezwykłym (lekką ręką, kosztem odbiorców a nie podatników UE, energetyka planuje wydawanie olbrzymich kwot na plany budowy kolejnych elektowi jądrowych czy węglowych poza systemem wsparcia UE). Byłby to problem gdybyśmy zdecydowali się na inwestycje w paliwa kopalne i energetykę jądrową, gdyż do takich inwestycji nie pozyskamy taniego, a tym bardziej dotacyjnego finansowania. Naszym problemem są koszty eksploatacyjne: rosnące koszty paliw kopalnych, koszty kolejnych dostosowań  (na siłę) tradycyjnej energetyki do standardów emisyjności, koszty uprawnień do emisji CO2, a wkrótce też koszty podatków węglowych dla sektorów nie funkcjonujących  w systemie handlu emisjami (ETS).

Warto zauważyć, że koncepcja neutralności  klimatycznej UE polega na przyspieszonej dekarbonizacji we wszystkich sektorach, również w sektorze non-ETS (np. emisje z lokalnych kotłów na paliwa kopalne), gdzie mamy coraz większe problemy (link),w transporcie (gdzie emisje rosną najszybciej) i w rolnictwie. W tym ostatnim przypadku tkwi pozytyw - rysuje się bowiem szansa dla polskiego rolnictwa, które jest znacznie bliższe zasadom zrównoważonego rozwoju niż energetyka i transport i ma szanse na relatywnie znacznie większe środki, nawet przy odgraniczeniu budżetu Wspólnej Polityki Rolnej WPR).  Politycy muszą wybrać: czy ważniejsze rolnictwo, czy górnictwo, czy zdrowie Polaków, czy dobre samopoczucie właścicieli kominów i rur wydechowych, czy interes państwowych monopolistów, czy odbiorców energii itd.   Współczuję, gdyż pole manewru zostało niebezpiecznie  zawężone i może prowadzić do drastycznych, emocjonalnych, oderwanych od realiów  decyzji.

W tej sytuacji każdy miesiąc, rok opóźniania  masowych inwestycji w OZE  prowadzi do podwyższania kosztów nośników energii, utraty konkurencyjności krajowej energetyki, jej wartości i zdolności do podejmowania inwestycji. Całkiem możliwy upadek ekonomiczny polskiej energetyki z powodu zaniechania działań byłby dramatem dla odbiorców energii  i dla całej  gospodarki. Przyjmując ustalenia szczytu, skutki opóźnień w rozpoczęciu radykalniej transformacji energetyki na bazie modelu kosztów polskiego systemu energetycznego (link), opublikuje wkrótce IEO.
Mamy czas tylko do czerwca 2020 roku, aby tak ze sobą rozmawiać, aby  Polska z całą mocą włączyła się w jednolity front działań UE na rzecz neutralności klimatycznej 2050. Wypada się zgodzić z komunikatem Premiera Mateusza Morawieckiego, że w wyniku ustaleń szczytu „Polska będzie w swoim tempie dochodzić do neutralności klimatycznej” (link), ale nasze tempo od tego momentu musi być … szybsze niż całej UE. Straciliśmy ostatnie trzy dekady (link). Nasze zapóźnienia są zbyt duże i zbyt dużo czasu i środków UE już zmarnowaliśmy. Na wleczeniu się w ogonie nic nie zyskamy, za to kiedy wreszcie dowleczemy się do mety może się okazać, że od dawna przesunęli ją gdzie indziej i jest już dla nas nieosiągalna. Czy znajdzie się polityk z autorytetem, który powie Polakom prawdę, wezwie nas do zdecydowanych działań, zanim będzie całkiem za późno?