niedziela, października 26, 2008

Mieć albo być, czyli o męskim i damskim postrzeganiu ekologii

Ciężkie ostatnio tematy podejmuję, co może nie jest dobrym rozwiązaniem na „ciężkie czasy”. Po przejrzeniu zaprzyjaźnionych blogów (wszędzie ciężko, kosztowo i technologicznie, ale lekkosć dostrzegłem między innymi na blogu energooszczędność doszedłem do wniosku że autor – gospodarz blogu jak magnes, jako jedyny z blogowiczów, przyciąga "powabnym powiewem lekkości" piękne zapewne Panie i pozazdrościłem Panie Henryku :). Na odnawialnym kiedyś gościła czasami przemiła Pani Kinga, ale wymownie milczy od kilku miesięcy :) Czy gdzieś tam, w cyberprzestrzeni jest, jwt Pani pani Kingo?, że zawołam wykorzystując dobre i skuteczne (!) praktyki Pana Henryka? Wolam Panie też trochę na pomoc, bo w tej blogowej dyskusji nt OZE są potrzebne ze swoim bardziej dlugookresowym patrzeniem w przyszlosc i wieksza skolonnoscia do inwestowania nawet przy nizszej stopie zwrotu (IRR), gdy naprawde o sprawy ważne chodzi...

Ale chciałem (tylko trochę) poważniej. Pracują już 20 lat w energetyce odnawialnej, było różnie, przeważnie ciężko, ale kiedyś zauważyłem że środowisku w którym pracuje jest stosunkowo dużo Pań i kilka lat temu, siedząc za stołem jeden z konferencji z kilkoma Paniami z różnych krajów dałem nieśmiały wyraz zadowolenia z tego właśnie faktu. Jedna z Pań (profesor uniwersytetu w Rydze i dodatku kobieta biznesu) popatrzyła na mnie z politowaniem i powiedziała: czy wiesz dlaczego tak jest? Odpowiedziałem dyplomatycznie że pewnie mam szczęście w życiu, ona na to twardo, że powód jest jeden; różnica w zarobkach w energetyce odnawialnej i klasycznej. W ten sposób oto zostałem sprowadzony na ziemię :). Tam gdzie ja – jakby zniewieściały :), zaczynam dyskusję będącą na styku energetyki odnawialnej i klasycznej zawsze moim partnerem jest mężczyzna i już się temu nawet nie dziwię, że mężczyźni, zwłaszcza ci „prawdziwi” bronią jak lwy energetyki tradycyjnej, a tę odnawialną uważają zazwyczaj za, delikatnie mówiąc, infantylną.

Ale po weekendowym przeglądzie prasy (kobiecej oczywiście :) mam dla nich złe wieści… W „Wysokich obcasach” w wywiadzie zatytułowanym „Plemnik z temperamentem” z prof. Kupiszem z Instytutu Genetyki Człowieka, przeczytałem, że z powodu zanieczyszczenia środowiska Polacy mają spermę niskiej jakości; „od trzech do pięciu razy mniej plemników niż u Kanadyjczyka czy Fina (zielona Dania nie jest na czele, bo wiatry nawiewają tam zanieczyszczenie z niezbyt dbającej o środowisko Wielkiej Brytanii)”. Prof. Kupisz (spec od biologii rozrodu) konkluduje, że „szkód spowodowanych zanieczyszczeniem środowiska nie da się nadrobić jakością życia czy lepszym odżywianiem”. No i co na to „prawdziwi” mężczyźni od „prawdziwej” energetyki(prezenujący się zresztą szczerze jako patrioci broniący żywotnych spraw polskiej rodziny zgrożonej kosztownymi OZE; przepraszam z góry za odrobinę demagogii)? Ci zniewieściali przy okazji też ucierpią (też na dalsze odległości, niestety...), ale przynajmniej nie będą brać tego ewidentnego oslabiebia szansy na sukces tak do siebie :) i tak cierpieć. Oj osłabi to Panów, osłabi :) i przez to może jednak zachęci do trudnych dla wszystkich zresztą ponowanych wyborów, typu „mieć czy być” ?

Ale mam takie wrażenie, że „tych prawdziwych” coraz więcej przechodzi na stronę OZE. Może ja 20 lat temu za wcześnie przeszedłem? Ale czasy sie gwaltownie zmnieniaja. W dodatku do Wyborczej „Mój biznes” uradowałem się z wyników konkursu „Pomysł na firmę”. Z 12 finalistów, wybranych przez wiarygodnie jury (nie związanego bynajmniej z OZE, poza tym jedna Pani – dr Eris, a reszta niestety Panowie, ale na potrzeby mojej tezy to może nawet dobrze), aż trójka Panów (znowy woda na mlyn mojej tezy) została nagrodzona za biznesowe pomysły z zakresu OZE (dwóch dwudziestoparolatków - idzie młodość która pozwala na robienie rzeczy z pozoru niemożliwych i jeden pięćdziesięciolatek – doświadczenie wyklucza ryzykowne wybory życiowe). Nagrodzeni Panowie chcą albo sprzedawać, montować i serwisować kolektory słoneczne, albo budować (wcale nie tylko projektować albo o tym uczyć) farmy wiatrowe. Witamy zatem w klubie prawdziwych facetów dbających o plemniki swoje i innych oraz zapraszam, chyba mogę w imieniu nagrodzonych, Panie do tego biznesu i oczywiście do współpracy! Dobrze jeżeli Panie mają wybór, wszak o wolny rynek (nie tylko blogowy i nie tylko w wersji darwinowskiej) i swiadomy wybór tu chodzi :)

środa, października 22, 2008

O zarabianiu na pakiecie klimatycznym czyli przyjacielska rozmowa z prof. Krzysztofem Żmijewskim

Szanowny Panie Profesorze, Drogi Krzysiu

Dziękuję za zwrócenie na swoim blogu na WNP (wpis „Ile zarobimy na pakiecie klimatycznym”) uwagi na mój skromny felietonik w poprzednim wpisie na „odnawialnym”. Próbowałem na Twoim blogu umieścić poniższy tekst, ale mi się nie udało (może za długi?:) dlatego odpisuje na "odnawialnym" (będę wdzięczny jak poinformujesz czytelników swego blogu).
Zacznę od języka Green Effort Group, który wydał mi się nie najszczęśliwiej dobrany w stosunku do istoty problemu. Piszesz, że to język Pakietu Klimatyczno-Energetycznego.

Zrobiłem małą zabawę słowną aby pokazać jaki jest ten język, sięgając na początek po tzw. „Citizens’ Summary” tego pakietu (tylko 2 strony!, chciałbym umieć tak zwięźle pisać). Podaję wyniki wyszukiwania dwu słów: renewable energy – 11; fossil fuels – 1 trafienie.
Nieco szerszy dokument stanowiący wprowadzenie do pakietu “Background” (5 stron): daje takie wyniki zabawy z wyszukiwarką: Renewable energy – 56, fossil fuels- 6 trafień.

Szukałem w tych tekstach Twoich „groźnych” funduszy o dziwnej nazwie, ale nie było, ale jak wklepałem tylko słów “fund” wyskoczyło takie zdanie: “More and more consider that increasing our use of renewable energy is fund(amental) in order to live in a clean, sustainable and safer environment”.Nie ma tam też Green Effort Group ani też Black Effort Group. Znam doskonale te wzystkie slowa, ktore uzywasz, ale one sa trochę obok, z innej bajki i sprawdzają się w innych niż pakiet sytuacjach.
Czy zatem tylko po słowach kluczowych uzywanych w wyżej cytownych dokumentach źródlowych widzisz Krzysiu o czym jest Pakiet Energetyczno-Klimatyczny?

Reszta słów którymi posługuje się Green Effort Group to język graczy giełdowych, też tych od różnej maści „certyfikatów”, „świadectw”… (też tych którzy dostrzegli konieczność wręcz perfekcyjnego stosowania reguł rynkowych dla zielonej energii, a dla czarnej niekoniecznie), na których jeszcze nie czas. W jakimś zakresie tyczy to się też kolei dyskusji. Najpierw powinni się wypowiedzieć obywatele „citizens” do których zwróciła się Komisja Europejska na samym wstępie, potem do odpowiedzialnych za swoich obywateli samorządów terytorialnych (por. wspierającą pakiet klimatyczny inicjatywę Komisji Europejskiej zwaną Konwentem Burmistrzów) a spragnieni gry giełdowej energetycy, powinni trochę poczekać i najpierw posłuchać innych. To są bardzo dobrzy fachowcy od produkcji i sprzedaży energii (i instrumentów pochodnych) i zapewniają obecnie w 95% podaż energii w domu, ale pakiet klimatyczny to szeroki problem i wybitnie interdyscyplinarny.
Czy zatem widzisz dla kogo jest Pakiet Energetyczno-Klimatyczny? Czy wiesz jak jego ogłoszenie pakietu pozytywnie wpłynęło na działania podnoszące efektywność i plany inwestycyjne u konsumentów energii (mieszkańców i firm) oraz wśród samorządów terytorialnych. W tym kierunku zaczęli działać i mają już pierwsze dobre efekty, a być może członkowie Green Effort Group stracili część dobrej energii i czas na blokowanie? Boję się też, że wywrócicie cały pakiet (choć Wasze sprawy to tylko cześć całości) i możecie spowodowac że Wasi członkowie będą równać do najbardziej pasywnego.

Bo czym jest zdominowana nasza dyskusja w mediach ? Trudną terminologią giełdową, uproszczonym językiem politycznym i w ten sposób prezentowanymi obawami, głównie Twojej Grupy. Nie jest to absolutnie nie na temat, ale jest wiele pobocznych tematów wpychanych do pakietu (razem z kosztami i interesami paru grup, choć przyznam, że rzeczywiście mogłem zastosować nadużycie i posłużyłem się wyłącznie Green Effort Group jako „czarnego luda”, ale jesteście symbolem i niezwykle ważnym partnerem) i nie ma tu zachowanej zasady proporcjonalności. Nie zrozumieliśmy właściwie tego pakietu nad Wisłą, a bardziej precyzyjnie: Ty i Twoja Grupa go zrozumiała, ale inni niekoniecznie i stąd funkcjonuje jako zdeformowany, a obecne próby przesunięcia dyskusji odrobinę bliżej istoty problemu z jakim UE w się mierzy są niezwykle trudne.

Wyżej sobie cenisz Raport ‘2030 dla PKEE niż raport dla Greenpeace Polska. Masz prawo i sam widzę różnice, także w warunkach realizacji tych raportów, która tak się ma jak 95% rynku energii elektrycznej w Polsce z węgla do 5% z OZE. Wiem sam, że jako autorzy nie byliśmy w stanie w krótkim czasie wystarczająco szeroko wejść w problem, na który patrzę zresztą z pokorą i którego sam nie jestem w stanie zgłębić tak jak bym chciał, pomimo tego że już nie raz się z nim mierzyłem – np. ubieglorocznm raporcie i znam jego ciężar. Ale przynajmniej w dwu sprawach, jako autorzy, nie mamy sobie ale i Greenpeace nic do zarzucenia: w całkowitej niezależności i obiektywizmie przy przyjmowaniu założeń i w sumienności w badaniu problemu w warunkach takich jakie mieliśmy. Nie chwalę się też autorstwem, zresztą czujni recenzenci szybko z takich ciągot do nadmiernej dumy ze zrobionej roboty wyleczą (por. komentarze właśnie na portalu WNP dotyczące właśnie ujęcia kosztów wdrożenia pakietu, o które pytasz: „Raport nie wykaże stopnia zwrotu inwestycji (tzw. rentowność). Nikt przecież nie wpakuje paru miliardów złotych w inwestycje, żeby zyski miała... gmina! Jako przykład podaje się produkowanie ciepła w jakieś mieścinie. Dla ekologów to samo co energia elektryczna! Nie jesteśmy uzależnieni od węgla? To chyba jakiś żart! Największe w Europie złoża surowca na którym w jakimś stopniu budujemy niezależność energetyczną od Rosjan, a Green-oszołom mówi o energii z wiaterku. Problem bezrobotnych górników, energetyków rozwiąże się sam - zostaną zatrudnieni na farmach wiatrowych. Generalnie "zieloni" (w temacie…)”.

I właśnie co do kosztów. Ciężko nam było wyliczyć koszty w całej gospodarce (podsektorach), bo nasz model ma pewne ograniczenia i pewnie model którym posłużył się Energsys, który wykonał prace dla PKEE i któremu nic nie można zarzucić jeżeli chodzi o profesjonalizm (można się czepiać tylko założeń, a nawet trzeba to robić), może mieć większe możliwości. Ale w przypadku energii elektrycznej, która najbardziej interesuje Green Effort Group, takie kalkulacje zrobiliśmy i wyniki podaliśmy na stronach 35-36 Raportu Greenpeace. Co z nich wynika? Rzeczywiście masz rację, w roku 2020, realizacja naszego scenariusza (wypełniającego w całości cele pakietu klimatycznego, nawet z drobną nawiązką), w stosunku do polityki „nicnierobienia” (to nie jest Twój scenariusz, bo Ty coś jednak chcesz robić) kosztuje w Polsce wszystkich konsumentów energii elektrycznej o … 5% więcej (oczywiście przy naszych założeniach co do spadku kosztów OZE, umiarkowanego wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 i silnego spadku energochłonności, który jak wiem popierasz). Potem różnice w kosztach rosną do łącznej różnicy w obu scenariuszach ponad 16% w 2030 (oczywiście nie uwzględnialiśmy w modelu, że koncerny energetyczne maksymalizując swoje wyniki finansowe w scenariuszu referencyjnym - tego wszak od zarządów wymaga właściciel – mogą łatwo jeszcze zmniejszyć tę różnice kosztach scenariuszy). W całym okresie do 2030 roku konsumenci płacą za energię elektryczną tylko (w rachunku ciągnionym) o 6.5% więcej. To nie jest wzrost cen ani o 70% powtarzane jak mantra w mediach (tych bardziej powściągliwych) ani nawet średnio ok. 40-50% jak w Raporcie PKEE. Dodam że w 2050 r., scenariusz alternatywny daje już koszty zaopatrzenia w energię elektryczną o 13% niższe w stosunku do referencyjnego. Oczywiście są to tylko scenariusze, a nie prognozy. Wasz wielce prawdopodobny błąd w liczeniu nie jest arytmetyczny, ale nie potrafiliście czerpać z idei pakietu, w którym każda z „dwudziestek” wspiera dwie pozostałe i nie potrafiliście moim zdaniem, powiązać wpływu impulsu cenowego (lub tylko świadomości jego nieuchronności) na pożądane zachowania w gospodarce. Oczywiście trudno tu o precyzyjne wyliczenia i „dowody”, ale proszę tylko, zastanów się nad tym.

Ogólnie problem polega tylko na tym, że jesteś za dobry w argumentacji i to co mówisz schodzi jak świeże bułeczki, a ja sprzedaje czerstwy i trudny do zgryzienia chleb. Ty sprzedajesz bardziej lub mniej udokumentowane oszczędności dla konkretnej grupy, a ja sprzedaje … koszty. Twój scenariusz jest prosty a jasno sprecyzowany cel dobrze określonych grup jest w zasięgu ręki (przekonać i przegłosować używając określonych argumentami) czy jednej niepelnej kadencji. Możesz go zrealizować bazując na kilku prezesach, paru ministrach i premierze, a do wypełnienia „mojego” scenariusza trzeba milionów, świadomych i chętnych do wysiłku ludzi. Ale zwykli konsumenci energii patrzą dalej i wierzę w swój scenariusz.

Dziękuje za zaproszenie, chętnie z Tobą podebatuję, to przyjemność i zaszczyt, choć przyznam, że House of Lords mnie onieśmiela i chyba bliżej mi do izby gmin :).
Pozdrawiam serdecznie
Grzegorz

PS. W Zakopanem podjąłem z Tobą publiczną dyskusję, ale w związku z Twoją lekką wymową, sugestywnym i barwnym językiem i olbrzymią wiedza, proporcje w wykorzystanym przez nas czasie na dyskusje były takie same jak pomiędzy udziałem czarnej i zielonej energii elektrycznej w Polsce. Dziękuję zatem za zaproszenie do dyskusji blogowej.

sobota, października 18, 2008

Rząd na pasku energetyki czyli jak Pakiet Klimatyczny UE znalazł się na zakręcie, zanim wyszedł na ostatnią prostą

Ostatni szczyt UE w Brukseli odbył się w cieniu kryzysu finansowego, który jeszcze bardziej przyćmił kryzys klimatyczny, za który niewielu już chce politycznie umierać. W sytuacji kryzysu „portfelowego” przywódcy państw UE zdecydowanie bardziej postanowili zadbać o nasze dzisiejsze kieszenie niż przyszłe pokolenia (czemu pewnie trudno się dziwić) i pakiet klimatyczny zamiast wyjść na ostatnią prostą przed kolejnym grudniowym szczytem, wyszedł w ostry wiraż, z którego wyjdzie (jeżeli wyjdzie) mocno poobijany.

Znając wczesniejszą debatę, nie dziwi także to, że Polska w przypadku nowelizacji dyrektywy o systemie handlu emisjami (EU-ETS) w ramach której, firmy emitujące CO2 miałyby od 2013 roku kupować uprawnienia do emisji na otwartych aukcjach (środki z zakupu uprawnień miałyby wpływać na specjalny fundusz rządowy na wsparcie nowych inwestycji służących ochronie klimatu, o czym dalej) stała się na szczycie przywódcą niezadowolonych. Polska delegacja, w cieniu kryzysu finansowego, zmontowała „węglową” koalicje i odniosła sukces. Opiniotwórcze media: Rzeczpospolita i Gazeta Wyborcza, odtrąbiły zwycięstwo rządu (a nawet Prezydenta) w postaci wywalczenia „weta klimatycznego”. Także europejskie dzienniki jak European Voice odnotowaly kluczową rolę Polski w przekonaniu prezydencji francuskiej do rewizji zapisów pakietu dotyczącego systemu aukcjoningu CO2, zwłaszcza w byłych krajach komunistycznych i zmianie systemu głosowania nad przejęciem pakietu. Czy to nie jest jednak „pyrrusowe” zwycięstwo?

Polegać ono ma na tym, że w grudniowym głosowaniu na Radzie Europejskiej w sprawie zatwierdzenia pakietu klimatycznego będzie obowiązywała jednomyślność. Stanie się tak dlatego, że w ubiegły czwartek na szczycie przegłosowana została uchwała Rady, aby decyzje o przyjęciu pakietu przesunąć ze szczebla rady ministrów środowiska UE, na której obowiązuje głosowanie większościowe, na grudniowy szczyt UE, gdzie wymagana jest jednomyślność. Jeżeli popatrzeć na sprawę z punktu widzenia znaczenia pakietu klimatycznego, to takie przesunięcie decyzji na wyższy szczebel ma swoje uzasadnienie. Przesuwając decyzję na wyższy poziom, uzyskaliśmy zarówno my, jak i inne kraje, prawo weta wobec ostatecznych zapisów pakietu klimatycznego. Jednocześnie jednak znaczenie polityczne pakietu w politycznej agendzie UE tak spadło, że cieszyć się wypada nawet z tego, że przeszedł apel, by pakiet był uzgodniony do grudnia, bo odwleczenie głosowania zwiększa już obecnie niebagatelne ryzyko jego całkowitego upadku.

Rząd decydując się na takie rozwiązanie wsłuchał się głównie w głos dochodzący z krajowych (państwowych) monopoli energetycznych: PGE, Turon, Enea, Energa, które najpierw w ramach PKEE sfinansowały raport o długim tytule, zwany „Raportem ‘2030” mówiący o tym, że wdrożenie pakietu klimatycznego w Polsce będzie kosztowało od 2010 roku coraz drożej i w 2030 roku trzeba będzie na jego wdrożenie przeznaczyć aż 500 mld zł (15% PKB!), a emeryci będą musieli przeznaczać 20% swoich dochodów na energię. Wyniki Raportu 2030, różnią się diametralnie np. z wyliczeniami zaprezentowanymi w krótkim raporcie Instytutu Energetyki Odnawialnej dla Greenpeace Polska (4MB), zwanym "Energy [R]evolution" (więcej) , ale trudno oczekiwać, aby rząd brał bardziej pod uwagę głos cicho popiskujących zielonych NGOsów i instytutów niż własnych championów, "posiadająych" 80% rynku energii elektrycznej. Różnice w wynikach raportów wynikają z przyjętych założeń. Założenia do "Raportu ‘2030", są albo nieznane, albo niezwykle kontrowersyjne (wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną o 51-68%, pomimo wyszacowanego przez autorów wzrostu cen energii o 250%!), czy wręcz tendencyjne (kontynuacja obecnego, nieefektywnego systemu wspierania OZE i naliczanie kosztów aż do 2030 r., pomimo że cena czarnej energii staje się wyższą od zielonej i brak założenia o spadku kosztów energetyki odnawialnej). Mając taki raport w ręku (czy na stole, bo ponoć to prawie 2000 stronicowe dzieło z założenia miało stanowić argument do negocjacji z Komisja Europejską, która nie może sobie pozwolić na przeczytanie takiej „cegły”, zwłaszcza w języku polskim), polskie champions rozpoczęły lobbing na forum rządu, a dopiero potem (z przyzwoleniem rządu) na forum Komisji Europejskiej. Lobbing na w Brukseli i Paryżu (prezydencja francuska) został zorganizowany w ramach zgrabnej, choć trochę megalomańsko i przewrotnie nazwanej grupy nieformalnej „G-6 - Green Effort Group”, do której obok krajowych koncernów energetycznych dołączyły także grupy przemysłowe Forum CO2 i Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu. Te dwie ostanie organizacje, mające cele raczej zgodne z filozofią pakietu klimatycznego UE, nadały wiarygodność inicjatywie. Cele tej grupy i prowadzony lobbing opisane są syntetycznie na portalu czasopisma Nowa Energia.

Lobbing prowadzony przez koncerny energetyczne w rzeczywiście istotnej sprawie niczym nie dziwi. Prof. Jan Popczyk w najnowszym numerze Czystej Energii, pisząc o zagrożeniach dla OZE i pakietu klimatycznego stwierdził, ze jest nim „(…) wielkoskalowa, konserwatywna energetyka korporacyjna, która nie chce i jest też na razie niezdolna do funkcjonowania w nowym obszarze, gdzie czeka ją realna konkurencja ze strony niezależnych inwestorów”. W tym kontekście można nawet pogratulować skuteczności, zwłaszcza że "G-6"udało się przestawić własne cele, jako cele Kowalskiego, a zwłaszcza ... emeryta (przyklad troski o odbiorcę uprawnionego). Choć nie widziałem jeszcze aby światowe i krajowe koncerny energetycznego walczyły o niskie ceny dla odbiorców końcowych, to rząd uznał argumenty przedstawiane przez G-6 jako ważne. Cele walki rządu na ostatnim szczycie omówił krótko red. Konrad Niklewicz w Gazecie Wyborczej. Postulaty Polski sprowadzają się do dwu, późno ale zaskakująco skutecznie zgłoszonych, pomysłów: a) aby stopniowo wprowadzać obowiązek kupowania zezwoleń do emisji CO2 na aukcjach od 2013 r. (od zera do 100% w 2020 r.) oraz b) aby zezwolić, by najnowocześniejsze elektrownie węglowe zawsze dostawały darmowe zezwolenia, a elektrownie mniej nowoczesne płaciły tylko za część emisji, przy nieznacznym wzroscie obciążeń o jedynie 1% rocznie(w sam raz do wrzucenia w koszty i "nic-nie-robienia"). W tym ostatnim przypadku chodzi o tzw. benchmarking, w moim rozumieniu pojęcie(jako zbyt płynne)- nie do zastosowania w regulacji prawnej, ale napuszona, trochę wzięta z żargonu brukselskiego, trochę z języka giełdy, a trochę polityki gospodarczej) nowomowa postulatów G-6 (pakiet pojęć zestawil koordynujący dzialania grupy - prof. Krzysztof Żmijewski) jest znacznie szersza; windfall profits i product surplus, mityczne severeign wealth funds, czy modne carbon leakage. W tym ostatnim przypadku, na podstawie paru zaledwie doniesień w czasopismach energetycznych, grupa sądzi że limity emisji CO2 w UE to główny powód ucieczki przemysłów energochłonnych do np. Chin, a nie widzi że chodzi tu jak dotychczas głównie o brak oczyszczania ścieków, gospodarki odpadami, poszanowania praw pracowniczych tamże itd. oraz nie dostrzega, że to nie firmy UE ale z Chin „rozjadą" nasz przemysł, jeżeli UE, także poprzez własne zobowiązania klimatyczne nie uzyska argumentów do rozmów z Chinami, Indiami itp.

Warto się zastanowić co byłoby efektem takich zmian w pakiecie klimatycznym. Z pewnością rząd uzyska niższe wpływy z zakupu uprawnień do emisji przez przedsiębiorstwa energetyczne, a te poniosą niższe koszty nabycia uprawnień.
Niewiadomo jednak, co się stanie z tak wywalczoną nadwyżką w przedsiębiorstwach. W warunkach wymarzonych przez G-6, prezesi spółek energetycznych, zachowując się zresztą racjonalnie, będą wrzucać zmniejszone koszty nabycia uprawnień w koszty funkcjonowania firm, ale ceny energii będa widnować do takiego poziomu do jakiego pozwoli konkurencja, której zresztą w scenariuszu G-6 w Polsce będzie brakować. Rynek uprawnień do emisji będzie rynkiem europejskim, a więc znowu, prezesi firm energetycznych zachowywali by się nieracjonalnie, gdyby nie nabywali i nie sprzedawali nadwyżkowych uprawnień po cenie innej niż rynkowa. Cena energii sprzedawanej odbiorcom, będzie też rynkową cena „europejską”, niezależnie od wielkości ustępstw w pakiecie klimatycznym uczynionych dla Polski i dla wytwórców energii elektrycznej z węgla. Patrząc na dotychczasowe działania największych krajowych przedsiębiorstw energetycznych, trudno sobie wyobrazić że środki „darowane elektrowniom” pójdą na inwestycje w bardziej czyste i bardziej efektywne technologie wytwarzania energii i jej wykorzystania. Presja będzie za mała, aby firmy zaczęły inwestować, a warunki ramowe promować będą tych co kupują wolno narastający wolumen uprawnień (wolniej niż cena energii) i maksymalizując cenę energii, będą krótkookresowo maksymalizować zysk i wyniki spółek, za co zresztą, nawet "politycznie" powoływane, zarządy firm odpowiadają. Nie będzie się bowiem opłacać robić więcej niż „przetrwać”, bardziej ambitni będą natychmiast eliminowani z zachowwaczego i coraz bardziej zmonopolizowanego rynku.

Gdyby presja kosztowa była wyższa i nieuchronna i gdyby środki z nabycia uprawnień do emisji (mowa jest nawet o 6 mld Euro w latach 2013-2020) trafiały do rządowego funduszu który za pozyskane środki mógłbym organizować strategiczne przetargi (np. za pośrednictwem URE) na budowę nowych mocy wg kryteriów zgodnych z celami pakietu klimatycznego, rząd uzyskałby faktyczną zdolność i instrument koordynacji realizacji polityki państwa i co najważniejsze skutecznie wymuszać (razem z rynkiem idącym, zgodnie z pakietem klimatyznym, w tym samym kierunku) pożądane inwestycje.
Czyli G-6 (a może bardziej G-4, bo do końca sam nie potrafię zidentyfikować celów Forum CO2 i Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu) „robi sobie dobrze”, ale nie sądzę aby dobrze robiła odbiorcom energii i rządowi, który akceptując politycznie nośne, ale puste hasła, zabiera sobie jedyny sensowny instrument wpływania na inwestycje w nowe technologie. Ulegając magii arytmetyki liczenia kosztów na poziomie elementarnym i tkwiąc mentalnie w starej epoce energetyki centralnie sterowanej, rząd traci też szanse na wprowadzanie nie tylko nowych mocy, ale i tak potrzebnych innowacji do energetyki. Rachunek przedstawiony przez G-6 zgadza się bowiem tylko na (przygotowanym przez nich) papierze z wąskim i statycznym podejściem do kosztów i tylko wtedy, gdy ekologia i przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu traktowana są w kategoriach kosztów, a nie inwestycji służących rozwojowi. Konserwowanie starej struktury i starego układu w energetyce i uleganie koncernom przemysłowym w kontekście pakietu klimatycznego jest o wiele groźniejsze dla kraju niż uleganie PZPN w sprawie Euro 2012.

Paradoksalnie, jedyny pożytek z takiego obrotu sprawy może mieć … energetyka odnawialna. Bo jest niezwykle mało prawdopodobne, aby rząd RP grożąc wetem w sprawie CO2, zdecydował się na „dodatkowe” grożenie na forum UE obniżeniem celu (20% dla UE, 15% dla Polski) dla OZE. Mało tego, stawiając na koncerny energetyczne, paradoksalnie stawia też na OZE (albo przerzuca na nie obowiazek rozwiązania kryzysu w przyszłosci), bo te pierwsze nie będą w stanie zapewnić ani niskich cen energii ani bezpieczeństwa energetycznego i raczej wcześniej niż później problemy zaopatrzenia w energię rozwiąże Kowalski z kolektorem słonecznym czy turbinką wiatrowa czy na dachu lub mikro CHP w piwnicy, przemysł stawiający na oszczędność energii i lokalną kogenerację i wspierające jednych (wyborcy) i drugich (dostawcy lokalnych podatków) samorządy terytorialne. Na coraz bardziej otwartym rynku radzić też sobie będą lepiej, bardziej otwarte na świat i nie liczące na "specjalne traktowanie" koncerny zagraniczne w Polsce (Vattefall, RWE, CEZ, EDF, Electrabel i inne).

Być może rząd ma plan, aby grając w ten sposób z energetyką i z UE (aby sam się nie „zakiwał”) chce tylko wywalczyć „węglową” kompensatę finansową dla Polski i jednak znacznie lepszą, moim zdaniem, dla Polski propozycje Komisji Europejskiej utrzymać, ale aż mi się nie chce wierzyć w aż w taką jego przenikliwość i wyobraźnię, bo to wymaga patrzenia poza najbliższe wybory (chyba że ktos jednak wierzy w drugą kadencję?). Jestem jednak ciekaw co rząd na grudniowym szczycie UE z takim, moim zdaniem, wątpliwym „zwycięstwem” zrobi. I czy aby (odpukać) goniąc za słupkami bieżącego poparcia politycznego i scigając się (w dominującej częsci na pokaz) z PiS, nie przewróci całej konstrukcji razem z projektem dyrektywy o promocji stosowania OZE (pakiet ma wartosć największą jezeli będzie przyjęty jako spójny i kompletny system). Może nawet chciałbym zobaczyć minę premiera i członków rządu, nie zaraz po całkiem możliwym grudniowym "sukcesie", ale w momencie pierwszej poważnej refleksji - po takim ewntualnym "ostatecznyn zwyciestwie" nad całą "bogatą" UE. Wtedy, kiedy kończąc rozgrzebaną politykę energetyczną '2030, zrozumieją co to znaczy radzić sobie samemu z problemami bez pakietu klimatycznego i wziąć odpowiedzialnosć za unowoczenienie energetyki, jej restrukturyzację, bezpieczeństwo energetyczne i niskie ceny energii, bez instrumentów przewidzianych w pakiecie. Znacznie lepiej będzie jednak wtedy, gdyby nasze najwyższe i zadowolone z siebie władze same sobie wyobrażą taką scenkę, najpoźniej w listopadzie.