niedziela, marca 24, 2019

Miliardy już nie robią wrażenia na administracji państwowej – o kosztowne transfery statystyczne za brak energii z OZE niech się martwią następcy i podatnicy?


Zbliża się okres rozliczenia krajów członkowskich UE z realizacji obowiązków  dyrektywy 28/2009/WE liczonych minimalnymi wymaganymi udziałami energii z OZE w zużyciu energii w całym 2020 roku. Do końca grudnia 2020 tylko 21 miesięcy, w tym 9 miesięcy na działania, które mogą zwiększyć w 2020 roku krajową produkcję energii z OZE lub na przygotowanie innych rozwiązań przewidzianych dyrektywą, w tym tzw. transferów statystycznych- zakupu energii z OZE w formie przesunięć statystycznych z krajów, które przekroczyły swoje cele.

To, że Polska produkcją krajową nie wypełni swoich celów OZE na 2020 rok (15% udział) stało się już niestety czymś oczywistym, zwłaszcza po ubiegłorocznym raporcie NIK, który zapowiedział  konieczność dokonania transferu statystycznego, którego koszt może wynieść nawet 8 miliardów zł.  Najnowsze analizy mówią, że bez dodatkowych działań Polsce do rozliczenia się ze zobowiązania w zakresie OZE zabranie ok. 25 TWh energii elektrycznej, ciepła i biopaliw łącznie, co uderzy w finanse publiczne. W tej sprawie administracja rządowa zachowuje jednak spokój, wszak to kłopot następnej. Najłatwiej jest sprawę odsunąć,  problem rozmydlić, a potem wskazać na winy poprzedników lub tzw. przyczyny obiektywne, a jak trzeba to odwrócić kota ogonem i z „nic-nie-robienia” uczynić cnotę za którą zapłacą podatnicy.

Nawet jeżeli Minerstwo Energii obecnie procedowaną nowelizację ustawy o OZE uzasadnia chęcią zrealizowania celów OZE na 2020 rok, to jednocześnie w uzasadnieniu sugeruje, że produkcja energii elektrycznej w dotychczasowych i planowanych nowelizacją aukcjach na energię elektryczną z OZE, pozwoli na  „zabezpieczenie” w 2019 roku docelowego wytworzenia w 2020 roku 35 TWh łącznie, co przynajmniej na papierze da udział OZE przekraczający poziomu 19,1% określony przez Polskę w tzw. KPD (więcej w artykule z 28/02/19).  Nie chodzi jednak o „zabezpieczanie” w póki co wirtualnych wolumenach aukcyjnych  tylko fizyczne  „wyprodukowanie” energii  w 2020 roku, co z uwagi na cykle inwestycyjne większości technologii nie jest możliwe. Promocja w nowelizacji mniejszych źródeł za pomocą instrumentów FiT/FiP dotyczy zasadniczo istniejących instalacji  (dobitych spadkiem cen zielonych certyfikatów)  i wyklucza potencjał i „szybkość inwestycyjną” fotowoltaiki.  Ponadto w nowelizacji nie ma żadnych propozycji działań aby istotnie podnieść  udziały OZE w transporcie (cel 10%)  i ciepłownictwie.

Mówią na mieście, a w szczególności doradcy (którzy za nic nie odpowiadają) twierdzą, że UE jako całość nie wypełni celu w zakresie OZE na 2020 rok. Mówią też, że w związku z tym nie mamy się czego obawiać, bo takich jak my będzie więcej, w związku z czym można będzie ”polecieć” w Brukseli nieśmiertelnym Bareją „ Ja tu jestem kierownikiem tej szatni. Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”. 

Obawiam się, że to nie jest takie proste i pokazują to statystyki opublikowane na unijnej platformie SHARES podsumowujące rok 2017. Rzeczywiście Unii Europejskiej jako całości brakuje (ściśle rzecz biorąc brakowało na koniec 2017 roku) 2,5%  do wypełnienia celu 20% OZE w zużyciu energii finalnej. Przyjmując, że chwilowo odrzucimy na bok prognozy zużycia energii i założymy, że utrzymałoby się ono na poziomie z 2017 roku, łatwo wykazać że obecnie UE zabrakłoby 334 TWh, które należałoby do 2020 roku wprowadzić do bilansu – potężne wyzwanie, któremu rzeczywiście Unia jako całość może nie sprostać.  Solidarnie UE byłaby w stanie w ciągu 3 lat cel osiągnąć, ale są kraje które mogą uniemożliwić. W tym niestety takie kraje jak Polska, które z UE dostały na OZE 3,5 mld zł ma lata 2007-2013 i 4,2 mld zł na lata 2014-2020.  Sprawa jednak robi się mniej oczywista, o ile popatrzymy sobie na wypełnienie celu w poszczególnych krajach. 11 z 28 krajów UE już na koniec 2017 roku, trzy lata przed terminem,  osiągnęło, a nawet znacząco przekroczyło cel 2020, kilku kolejnym niewiele brakuje…
Polska jest (licząc w wartościach bezwzględnych) piąta od końca, o ile wliczamy wciąż do Unii Wielką Brytanię (ale tego to już i św. Hugo, patron trudnej współpracy, nie ogarnie, więc na razie pozostańmy przy UE 28 krajów i wznieśmy toast za tych co w KE będą się musieli tego doliczyć). Cel wypełniły już m.in. kraje bałtyckie, Bułgaria i Rumunia, które dołączyły do UE później niż Polska, lepiej od nas wypada cała reszta grupy Wyszehradzkiej, w tym Węgry, które są „na plusie”. Ta cześć „Wyszehradu”, zresztą z Słowacją, która jest blisko swego celu OZE, lepiej od nas wyczuwa trendy i oś nadchodzącej dyskusji o kolejnych funduszach UE.
UE ma ewidentny problem z OZE w transporcie, w tym z biopaliwami – tu na razie 10% cel znacząco przekroczyły jedynie Szwecja i Finlandia.
Wyraźnie widoczna jest grupa pięciu państw, przed którą stoją największe wyzwania, i w tej grupie Polska niestety się znajduje.  Wciąż jednak, pomimo braku wypełnienia obowiązkowego  celu 10% w zakresie transportu, nie da się zignorować faktu, że 11 krajów UE zdołało swój cel  całościowy już wypełnić i niewykluczone, że w najbliższych latach osiągną jeszcze więcej. Polska, posiadająca jeden z największych w UE i nadal słabo wykorzystany potencjał OZE, wśród tych krajów się niestety nie znajduje. Upływa kolejna dekada marnowania ogromnego potencjału OZE i możliwości tkwiących w nim dla rozwoju polskiej gospodarki, ale tym moi czytelnicy są już znudzeni, bo powtarzam to niemalże w każdym wpisie, więc wątku rozwijał nie będę.

Jakie są natomiast implikacje tej sytuacji…
Zaczął się sezon na transfery statystyczne – z pierwszego wykresu wyraźnie widać, kto i ile ma do sprzedania. Luksemburg, bankierzy Europy, zorientował się w tym już 2 lata temu i dokupił sobie brakujący udział OZE z Litwy i Estonii, po 15 €/MWh. Niemcy prowadzą rozmowy z Danią, Malta z Włochami itd. Transfer musi zaistnieć przed końcem 2020 roku i na ten rok należy zabezpieczyć stosowne  środki w ustawie budżetowej, biorąc zaś pod uwagę potencjalny popyt należy się obawiać, że ceny, delikatnie mówiąc, wzrosną. Zwłaszcza, kiedy zaczniemy się zastanawiać z jakich źródeł pochodzi energia „nadmiarowa” względem celu – raczej nikt nie będzie sprzedawał „procentów” z najtańszych źródeł, a spróbuje „upchnąć” najdroższe technologie, minimalizując koszty dla własnych obywateli. Biorąc pod uwagę strukturę wytwarzania energii z OZE w krajach które nie osiągają swoich celów, cena transferu może wzrosnąć do co najmniej 50 €/MWh, będzie to jednak zależało od cen energii  w projektach które wejdą na rynek w roku 2019 i pierwszej połowie 2020 oraz od relacji podaż/popyt.

Równie łatwo można cenę transferu wyliczyć z perspektywy krajów, które mają co sprzedawać (mają nadwyżki dzięki inwestycjom w przyszłościowe technologie) i wtedy może ona wynieść 150-200 €/MWh. Wtedy koszt transferu na całość brakującej energii wyniesie nie  kilka, ale kilkanaście miliardów zł. Alternatywą jest kara z mocy traktatu do zapłacenia jeszcze później, ale  wymierzona po jeszcze wyższej cenie rzędu, powiedzmy 250-300 /MWh. W sytuacji braku projektów do szybkiej realizacji, równie groźnym jak jednorazowa kara byłoby zasądzenie przez Trybunał Sprawiedliwości UE z tytułu uchybienia unijnego prawa opłat za każdy dzień (od 1/1/2021) opóźnienia w realizacji celu OZE. Stawka opłaty możne wynieść kilkaset tysięcy €/dzień, a dochodzenie do celu OZE na '2020 możne zająć Polsce nawet 3-5 lat.  Czy to powinno jednak zmącić spokój resortu energii i zmobilizować cały rząd, a ten administrację do zwiększenia sprawności i szybkości swoich działań i do szukania możliwości uruchomienia potencjału w inwestycje o krótkich cyklach inwestycyjnych, które mogą dać fizyczną energię w 2020 roku i zmniejszyć wysokość transferu?

Są jeszcze inne argumenty. Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady o zarządzaniu unią energetyczną (z 11/12/2018) wiąże wprost realizację celów OZE do 2030 roku, ale także tych na 2020 rok, z wieloletnimi ramami finansowymi 2021-2027. Komisja do 1/01/2021 ma przygotować unijny mechanizm finansowania OZE, w którym przewidziane są m.in. dalsze wpłaty na wzór transferów statystycznych,  ale już nie bilateralnie tylko do wspólnej kasy. W tym duchu przygotowany jest też projekt „zielonego” długoterminowego budżetu UE po 2020 roku.

Są to fakty ogólnie znane. Ponadto, biorąc pod uwagę najbliższe wybory do Parlamentu Europejskiego i dyskusje nad podziałem budżetu, nie da się nie zauważyć, że wiele krajów wzmocniło swoją pozycję startową. Np. Włochy (nb. płatnik netto do budżetu UE), które swoje zobowiązania w zakresie OZE już wypełniły z nawiązką, a coraz głośniej domagają się, aby ich bezpośrednie problemy z uchodźcami i imigrantami zostały uwzględnione w kolejnej perspektywie finansowej, zyskały z pewnością silny argument negocjacyjny. Polska z kolei, największy biorca netto z budżetu UE, w tym największy biorca środków na OZE, unijnej pomocy nie wydała w całości, wyda za późno lub przeznaczyła na inne cele. Naprawdę trudno będzie w tej sytuacji zignorować tych 11 (do których wkrótce dołączą kolejni), którzy traktują unijnej zobowiązania poważnie, a nam ciężko będzie uzasadnić to, że wciąż chcemy od UE pieniędzy…