sobota, sierpnia 30, 2008

Ekologia i OZE w kampanii wyborczej w USA i ekologiczna cisza wyborcza w Polsce

Nawet tylko z daleka obserwując prezydencką kampanie wyborcza w USA łatwo w niej dostrzec energetyczno-ekologiczne wątki. Już znacząco zaakcentowane były one w kampanii Clintona z 1992, a w szczególności w kampanii Gore w 2000 r. Ale zawsze takie tematy bardziej interesowały demokratów nić konserwatystów (na razie pominę programy innych, jeszcze marginalnych w USA partii, jak Green Party oraz Independent – Ecology Party, które tez wystawiły swoich kandydatów na prezydenta i wiceprezydenta USA).
Trudno na bieżąco śledzić rozwój ww. wątków w programach kandydatów i partii, dlatego chętnie przejrzałem dość luźno napinaną piórem Marcina Bosackiego syntezę elementów ekologicznych w obecnej kamonii prezydenckiej w USA, opublikowaną w piątkowej Gazecie Wyborczej. Tym razem, po tym jak Bush zauważył, że militarnie „walki o ropę" nie wygra i jak w końcu przyznał, że za globalne ocieplenie odpowiada także człowiek, elementy ekologiczne i promujące efektywność energetyczną i OZE pojawiły się także w programie McCaina. Czyż nie jest bowiem rewolucyjne to, że republikanie mówią o redukcji emisji CO2 do atmosfery do 2050 r o 60%, podczas gdy demokraci „tylko” o 80% (zwłaszcza w sytuacji gdy UE mówi o podobnym celu – redukcji w tym okresie 1990/2050 emisji CO2 o 60-80% do 2050 r)?
Oczywiście obaj główni kandydaci, promując na bieżąco różne proekologiczne zachowania, chcą ww. cele strategiczne osiągać różnymi metodami: McCain tradycyjnie budując elektrownie jądrowe i promując, za Bushem, biopaliwa; Obama wykazuje trochę więcej „otwartości na nowe” i mówi np. ze w ciagu10 lat USA przestaną sprowadzać ropę. Jeżeli dodać do tego ideę Gore – osiągniecie 100% udziału zielonej energii elektrycznej w zużycie energii elektrycznej w USA w ciągu 10 kolejnych lat (opisanych wcześniej na odnawialnym), to można sobie zadać pytanie gdzie są polscy politycy, jeżeli najmniej zreformowane pod względem eko-energetycznym państwo na świecie przyjmuje taki kurs?
Wystarczy popatrzeć na zachowawczy, mało porywający i dbający tylko o to aby zrobić mniej niż chce UE, projekt polityki energetycznej do 2030 roku (wrócę do tego dokumentu w kolejnym wpisie), aby zdać sobie sprawę z mizeroty krajowej myśli.
Jesienią ubiegłego roku podjąłem się próby poszukania elementów „odnawialnych w expose premiera Tuska. Efekty pracy nie były porywające, ale, można było pomyśleć, że mające bezposrednio po tym miejsce: publikacja przez Komisję Europejską pakietu eko-energetycznego, galopujący skok cen energii i pogorszenie bezpieczeństwa dostaw paliw wyzwolą umysły z zaścianka - za przeproszeniem bardziej wrażliwych na piękno czytelników - „zadupia dolnego” w Europie Środkowej”, rzeczywiście wyjątkowego (tu się zgadzam z politykami i energetykami:) pod względem energetycznym. Tak się nie stało, niestety.
Można pytać dlaczego? Czy to wina polityków, elity intelektualnej czy zwyczajnych wyborców?
W cytowanym na wstępie artykule, jest postawiona taka teza: „to wyborcy (w USA) wymusili na politykach rozmowę o ekologii i promocję rozwiązań zmniejszających globalne ocieplenie, a nie odwrotne”. Oraz (…) ekologiczne eksperymenty od dawna wprowadzały amerykańskie miasta i gminy” i dalej parę przykładów.
W tej debacie (tu - w Polsce), wymagającej i inteligencji, i wiedzy i wyobraźni, i mądrości, i zdrowego rozsądku połączonego z odwagą i politycznym wizjonerstwem, bardziej wierzę np. w drużyny harcerskie, kółka różańcowe, gminy, powiaty, miasta, a nawet duże regiony, niż w polityków „warszawskich”. Cieszą inicjatywy podejmowane, inwentaryzowane i opisywane przez ZPP, też takie indywidualne dzialania jak w Szczawnicy czy takie kompleksowe, które szczególnie staram się wspierać jak w Niepołomicach. Ale ostatnio zobaczyłem też coś co zaczyna budzić nadzieję. Politycy i wysocy urzędnicy jadą do Przechlewa oglądać biogazownie POLDANOR i w końcu przyznać, że paru pracowników POLDANOR zrobiło dla biogazu więcej niż dziesiątki „warszawskich” teoretyków. Nowoczesnej polityki energetycznej trzeba się właśnie uczyć w Przechlewie, w Szczawnicy, w Niepołomicach, niekoniecznie tylko w austriackim Gussing czy w Denver, a z pewnością nie w Ignalinie, na Syberii czy Donbasie. Jeżeli tak właśnie się stanie, następna kampania wyborcza w Polsce będzie dużo bardziej merytoryczna i może po raz pierwszy coś pozytywnego wniesie do naszego życia publicznego.

sobota, sierpnia 09, 2008

Licytacja kosztami wdrożenia pakietu klimatycznego 3 x 20%

We wpisie marcowym na „odnawialnym” i w dyskusji podjęta została pierwsza próba przyjrzenia się kosztom wdrożenia pakietu klimatycznego UE 3 x 20% i poszukania możliwości obniżenia tych kosztów. Wtedy „straszenie” kosztami wdrożenia pakietu w Polsce było jeszcze w powijakach. Po prawie półrocznej spirali „licytacji”, nawet twierdzenie że wdrożenie pakietu spowoduje wzrost cen energii nawet o 300% nie wydaje się być końcem licytacji. Pominę milczeniem najbardziej aktywnych i bezkrytycznych uczestników ww. licytacji, która wywiera jednak wrażenie na politykach. Ograniczę się tylko do cytowanego w komentarzach w poprzednim wpisie tzw. „Raporcie 2030”, którego autorzy twierdzą wprost, że wdrożenie pakietu spowoduje wzrost udziału wydatków na energię w gospodarstwach domowych do ponad 16% i „ogromne nasilenie zjawiska ubóstwa energetycznego”. Odważna teza! W takich sytuacjach zawsze przychodzi mi do głowy pytanie o tzw. „linie bazową”, czyli „od jakiego poziomu liczymy dodatkowe koszty”.

Zacząć chyba trzeba od tego, że polityczne „pakiet „klimatyczny” został zaakceptowany na szczycie UE w marcu 2007, w okresie osiągania tzw. „oil peak” czyli punktu po przekroczeniu którego w warunkach nierównoważenia długookresowej podaży i popytu ropy, jej ceny (i za nią ceny innych paliw kopalnych), będą tylko rosły w górę, o ile oczywiście nie będzie innych, realnych alternatyw. Pakiet był też przyjęty na fali zatroskania u jednych, a histerii u innych członków UE wywołanej poczuciem zagrożeniem bezpieczeństwa dostaw gazu i ropy naftowej. Bezpieczeństwo energetyczne, zwłaszcza w jego wersji pojmowanej przez polityków w Polsce (dywersyfikacja dostaw importowanych paliw przez firmy państwowe, niejako zwolnione przez właściciela z prowadzenia w takich przypadkach rachunku ekonomicznego) drogo kosztuje. W tym sensie pakiet jest w znacznej mierze reakcją na antycypowany wzrost cen paliw i energii oraz szukaniem alternatywy dla drożejących paliw, a nie źródłem dodatkowych kosztów. Tak należy przynajmniej rozumieć dwie z „dwudziestek” w pakiecie 3 x 20%, czyli 20% redukcja zużycia energii i wzrost do 20% udział energii ze źródeł odnawialnych w zużyciu energii w 2020 r.

Trudno też szukać jedynie kosztów w trzeciej „dwudziestce” – 20% redukcji emisji CO2. Przyjęcie pakietu miało już bowiem miejsce po opublikowaniu tzw. raportu Sterna potwierdzającego tezę, że „taniej zapobiegać nić leczyć”, tu – używając retoryki Al. Gore – „ ziemię z gorączki”. Ale wiadomo, że zapobieganie musi się odbywać w skali globalnej (tylko leczymy się zawsze indywidualnie i na swoje wlasne zdrowie nie żalujemy grosza) i właśnie aby mieć mandat do działań globalnych, w poczuciu odpowiedzialności za kosztowne skutki globalnych zmian klimatu, UE musiała coś zaproponować i zacząć od siebie, aby móc starać się pozyskać innych sojuszników. Nie wiadomo czy ich znajdzie, z pewnością jeszcze nie na grudniowej konferencji stron ramowej „Konwencji Klimatycznej” w Poznaniu, ale może w 2009 r. Kopenhadze tak?

W krótkim okresie pakiet jest źródłem kosztów dla wszystkich krajów członkowskich UE, choć dzieki temu lagodniej niz np. USA przejrdzemy przez okres kryzysu enegetycznego. Ale Polska ma uprzywilejowaną w UE pozycję w przypadku dwu pierwszych „dwudziestek”, a w dodatku przyjmując pakiet chciała też zarobić (pomijam fakt postawienia na niewlasciwego konia) na obowiązkowym 10% udziale biopaliw w zużyciu paliw transportowych. W porównaniu z innymi mamy bowiem olbrzymi niewykorzystany potencjał zwiększania efektywności energetycznej i jeden z największych w UE potencjałów odnawialnych zasobów energii. Realizując te dwa cele, najlepiej z nawiązką, znacząco minimalizujemy koszty związana z redukcją emisji CO2. Absurdalne wydaje się sumowanie kosztów osiągania każdej z „dwudziestek” oddzielnie i dodatkowo dodawanie do rachunku np. kosztów, poprawy bezpieczeństwa energetycznego oraz kosztów koniecznej, zwłaszcza w dobie wzrostu cen paliw, demonopolizacji i tworzenia rynku. Obserwując debatę w Polsce wydaje się że tak właśnie jest i zasadne staje się pytanie, dlaczego mamy do czynienia właściwie tylko z jednostronną krytyką pakietu i straszeniem tak właśnie kalkulowanymi kosztami jego wdrożenia jako oczywistą katastrofą dla gospodarki i obywateli? Trudno też uciec od pytania ma interes w takich rachunkach...

Trudno też nie zgodzić się z prof. Janem Popczykiem, który wypowiadając się o przewidywanym wzroście cen w efekcie zaprzestania taryfowania odbiorców indywidualnych już od 2009 r., stwierdził że powstalym w wyniku konsolidacji czterech grup energetycznych o charakterze monopoli regionalnych dajemy im wielki prezent – możliwość działania (podnoszenia cen) bez regulacji i bez praktycznej możliwości reakcji odbiorców. Wszystko wskazuje na to, że w sytuacji monopolu i bez aktywnych działań na rzecz efektywności energetycznej i odnawialnych źródeł energii, koszty nabycia uprawnień do emisji przez elektrownie węglowe, też wprost i w całości zostaną prawie natychmiast odzwierciedlone w kosztach energii dla odbiorców końcowych. Można chyba smilo zaryzykować nawet stwierdzenie, że one zostaną skrupulatnie zdyskontowane w cenie energii zanim pojawią się jako realny koszt. Pomimo, że energetyka do 2012 r. otrzymała uprawnienia do emisji CO2 za darmo (ich niedobór jest obecnie niedostrzegalny), uzasadnia ona obecny skok cenowy właśnie koniecznością nabycia uprawnień i oczywiście koniecznością zakupu „drogiej zielonej energii”, a nie wlsnymi zaniedbaniami ostatnich 10 lat. W ten sposób, choć pakiet klimatyczny 3 x 20% jeszcze nie jest zatwierdzony, a krajowy rozdział uprawnień do emisji na lata 2008-2012 czeka na notyfikację w Bruskeli, odbiorcy energii dostają konkretny sygnał – na rachunku, że to wszystko przez pakiet i w dodatku jest to jedynie przedsmak przyszłych nieszczęść.

W przypadku cen energii nie wolno liczyć tu na „wyrozumiałość” firm energetycznych, a w szczególności na dobre serce „narodowych championów energetycznych”, choć pewne dzialania racjonalizujące będą podjęte. Skuteczne rozwiązanie jest tylko jedno: wesprzeć realizacje dwu pierwszych "dwudziestek". Wysokie ceny energii same w sobie staja się najważniejszym i w wielu przypadkach już teraz wystarczającym czynnikiem poprawy efektywności wykorzystania energii i niezwykle skuteczną inspiracją do jej oszczędzania. Wspierając przez jeszcze kilka lat rzeczywiście intensywnie energetykę odnawialną, trzeba pamiętać o wyborze jak najbardziej efektywnych instrumentów wsparcia i, tak jak to robią inne kraje (np. Niemcy), stopniowo zmniejszać intensywność wsparcia i określić ostateczny termin/okoliczności zaprzestania stosowania tej pomocy. W dyskusji o kosztach wdrożenia pakietu i jego wpływu na ceny energii nie możemy tak sobie przejść do porządku dziennego nad kosztami generowanymi przez energetykę odnawialną i musimy je także minimalizować w całym okresie i w całym systemie.

Czy możemy dalej przymykać oko na wsparcie udzielane na ogólnych zasadach i absorbowane przez wielkie zamortyzowane elektrownie wodne czy elektrownie prymitywnie współspalające biomasę z węglem, bo prawie nic z tego na przyszłość nie wynika, poza bieżącymi kosztami? Czy nas naprawdę na to stać? Z punktu widzenia wpływu na koszty energii elektrycznej, krytycznie należy oceniać obecny system wsparcia poprzez certyfikaty zielonej energii. Czy wobec stosunkowo wysokich cen za zielone certyfikaty oraz wzrostu cen energii „czarnej” , uzasadnione są próby przeforsowania dodatkowego wsparcia zielonej energii certyfikatami z tytułu kogeneracji? Czy do tego jeszcze musimy doliczyć dotacje inwestycyjne?. Czy to w braku wsparcia dotacjami i certyfikatami tkwi problem zbyt wolnego rozwoju energetyki odnawianej?

Obawiam się ze nadmiar nieefektywnego wparcia może obrócić się przeciw energetyce odnawialnej, właśnie wtedy, gdy obywatel, wyborca i odbiorca energii zobaczą efekty tych działań na swoim bieżącym (nie przyszlym) rachunku za energię. Wtedy zobaczy to też polityk, a skoro sektor energetyki odnawialnej jeszcze przez jakiś czas nie może istnieć bez wsparcia politycznego, warto o tym cały czas pamiętać i szukać w systemie większej efektywności. Sektor ten bowiem w żądaniach silniejszego wsparcia używający raczaj miękkich argumentów „ochroną klimatu”, „miejscami pracy” i „abstrakcyjnym obowiązkiem” i nie szukający efektywnosci, politycznie nie jest w stanie na przelicytować grających bezczelnie demagogicznymi, ale twardymi argumentami: „wysokimi cenami” „katastrofą gospodarczą” i „ubóstwem energetycznym”.

W przeciwieństwie do sufitowych prognoz i obecnych trendów cen czarnej energii (w ktore upychane są i niegospodarnosć i zyski jednoczesnie) serwowanych przez monopol, z kosztami i cenami zielonej trzeba licytować w dół, a mechanizmy wsparcia powinny promować tańszych a nie sprytniejszych. Dzięki nim niższa będzie też górna granica litytacji cen "tańszej" czarnej energii i w konsekwencji także z tego dodatkowego powodu, dzięki energetyce odnawialnej, koszty wdrozenia pakietu 3 x 20% bedą niższe. Tym własnie m.in. zajmuje się inny, nowy pakiet reform UE, zwany "pakietem energetycznym", ale to już inny temat...