sobota, listopada 19, 2011

Po expose Premiera przyszłość odnawialnych źródeł energii dalej niepewna

Odnawialna źródła energii (OZE) w Polsce nigdy dłużej nie cieszyły się z nawet „małej” stabilizacji, ale skala niepewności i ryzyka inwestycyjnego i rynkowego, które jest pochodna ryzyka regulacyjnego i politycznego rośnie szybko oraz ogólnej koniunktury gospodarczej od paru lat systematycznie rośnie. W najwyżej rangi dokumentach UE (nawet tak zasadniczych i ogólnych jak strategia Europa ‘2020), gdy jest mowa o przyszłości, przywołanie OZE i zielonej gospodarki jest standardem (niemalże tak, jak w epoce minionej już ponad 20 lat temu powołanie na zjazd/uchwalę „Partii” czy KPZR), co daje tak potrzebną obecnie stabilność, bo jest tu wyrazem przyzwolenia wiekszosci z 500 mln obywateli UE.
Przyznam, że nawet nie liczyłem na jakieś specjalne potraktowanie OZE we wczorajszym expose Premiera Tuska. Analiza -na odnawialnym blogu poprzedniego expose- wskazywała na jego pozytywne strony jako na szanse, których nawet w obliczu Pakietu klimatycznego i przed kryzysem gospodarczym nie dało się wyzwolić, a potem było tylko gorzej... Zresztą widać, że same słowa premiera niewiele znaczą, o ile po ew. uzyskaniu dodatkowego realnego wsparcia politycznego (tak było w 2001 po przyjęciu „Strategii rozwoju energetyki odnawialnej”) i regulacyjnego (tak było w 2005 r. po wejściu do UE i wymuszonej Traktatem akcesyjnym implementacji dyrektyw UE) za tym nie pójdzie wyzwolenie ludzkiej aktywności. Ale wsparcie polityczne w expose czy umowie koalicyjnej (której nie znamy) jest potrzebne OZE zwłaszcza w obecnej kadencji, ale pewnie w następnej też, do czasu aż OZE osiągną znaczące udziały i konkurencyjność ekonomiczną nie tylko w wybranych niszach.

Tym razem w expose nie ma bezpośrednich odniesień do OZE (jak i do innych ważnych kwestii, taki był pomysł na expose). Wiadomo tylko że nie są traktowane jako istotny element bieżącej polityki i nie jako obszar gdzie zapowiadana jest zmiana (na lepsze). Gdyby to się okazało prawdą, już na wstępie można zadać sobie pytanie "czy możliwe jest życie", a tym bardziej rozwój OZE bez specjalnej atencji i wsparcia ze strony rządu. Wegetacja na marginesie rynku pewnie tak, ale rozwój? Dodam, że obecnie dwie grupy technologii energetycznych wymagają w szczególności silnego wsparcia państwa i przyjaznej atmosfery do rozwoju: energetyka odnawialna i jądrowa- jako szczególnie nieopłacalna w racjonalnie skalkulowanym rachunku ekonomicznym. Tylko ta druga cieszy się wsparciem rząd (przynajmniej cieszyła się wsparciem tej samej koalicji dotychczas), co … pogarsza pozycje tej pierwszej.

Ale skoro tak, to może warto szukać wszystkich innych odniesień w exposé które można by twórczo(?) wykorzystać jako argument na rzecz OZE w czekającej nas debacie społecznej, gospodarczej i politycznej wokół ustawy dot. OZE (ciągle zaaresztowanej w szufladzie i czekającej na łaskawe oko Pana Premiera). Osobiście, poza obojętnością na „problem” OZE doszukałem się w expose znamion przyszłych kłopotów czy utrudnień ze wsparciem OZE. Np. w związku z (tu ze zrozumiałą silnym powiewem nadchodzącego kryzysu) presją na Tuska i determinacją jego samego na zmniejszanie deficytu budżetowego, co wpłynie na możliwość stosowania takich instrumentów jak dotacje budżetowe (przy braku środków UE. Skutkiem tego kierunku niezmylania jest zapowiedź likwidacji ulg podatkowych „pro-rozwojowych” jak np. na internet. Częściowo tylko to można zrozumieć. Według raportu Ministerstwa Finansów (cytat za FOR) o preferencjach podatkowych w 2009 roku obowiązywało w Polsce 138 preferencji w podatku PIT o łącznej wartości 34 mld oraz 54 preferencje w podatku CIT o łącznej wartości 7,6 mld zł. Ale są wśród tych ulg już niekonieczne czy niepotrzebne i byłoby nierozsądnym gdyby tu zadziałało „prawo siekiery” i wykluczenie aktywnego stosowania instrumentów podatkowych. Nie wiadomo też na ile jest szansa na dyskusję o ulgach w podatku VAT (przynajmniej o podwyżkach stawki VAT nie było mowy) na produkcje urządzeń, ważnych i skutecznych zwłaszcza w przypadku małych, nie prowadzących działalności gospodarczej inwestorów. Dla firm działających w OZE nie wpłynie też dobrze podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne. Branża OZE nie bazuje głównie, jak np tradycyjna energetyka, na kosztach surowców tylko na drożejącym kapitale intelektualnym, który będzie proporcjonalne jeszcze droższy. Firmy OZE, w przeciwieństwie do korporacji energetycznych inwestują i nie mają nadwyżek na wzrost obciążeń płacowych. Brak szczególnego ujęcia się premiera za bezrobotnymi i aktywizacją runku pracy, zwłaszcza dla młodych, będzie kolejnym problemem do pokonania przy próbie skutecznej argumentacji na szczeblu rządu, że OZE to trwałe i nowoczesne miejsca pracy. Nie będzie to argument do odrzucenia wprost, ale też wprost Tusk nie odwołuje się do tego i nie będzie w debacie powołać się na prosty fakt (tu nieco złośliwie, z uwagi na niemalże absolutną władzę Premiera do frazeologii poprzedniej epoki) że „pierwszy sekretarz powiedział". Kwestie klimatyczne, co jest niezrozumiałe, przestały już dawno odgrywać rolę w polskiej polityce wobec OZE, a sam formalny obowiązek wynikający z implementacji dyrektywy 2009/28/WE nie jest tak jak kiedyś silnym imperatywem do konkretnego działania. Po pierwsze nie ma pewności że -wobec poważnej tym razem fali kryzysu gospodarczego w UE - Komisja Europejska będzie w tej sprawie (egzekucji) nieubłagana, a po drugi dlatego że wobec uchybień w ew. wdrożeniu dyrektywy kary mogą być naliczone najwcześniej w… 2022 roku (trzy kadencje do przodu).

Żeby już nie przedłużać litanii żalów, mogą wskazać jeden wątek który mnie zainteresował w kontekście tez stawianych w niniejszym wpisie. Sprawa dotyczy planów rządu wprowadzenia podatku od kopalin, danin pobieranych przez państwo (tzw. royalties). Popieram ten pomysł nie tyle z powodów związanych tylko z wyrównaniem szans dla OZE, ale także z uwagi na szerszy kontekst ekologiczny i gospodarczy oraz społeczny (o czym z a chwilę). Premier wspomniał o miedzi (z tego już wybuchła tzw. afera giełdowa KGHM), srebrze i gazie łupkowym , a ale jeżeli chcemy być konsekwentni to samo powinno dotyczyć węgla, gazu i resztek ropy. Gdyby to był rzeczywisty podatek i powszechny, koszty paliw lepiej oddawałyby ich międzypokoleniową wartość krańcową, poprawiłyby nieco konkurencyjność OZE a wpływy z jego wprowadzenia mogłoby zwolnić środki budżetowe na wsparcie działań innowacyjnych, pro-rozwojowych i aktywne wsparcie w tworzeniu miejsc pracy. Jest to typowy i twórczy postulat zielonych ekonomistów i niektórych liberalnych także. Zany jest pod nazwą „tax what you burn, not what you earn”. Przy okazji dyskusji o podatkach na surowce nieodnawiane kosztem zmniejszenia obciążenia podatkami kosztów pracy ew. zainteresowanych mogę odesłać do artykułu Todda Litmana, który opisuje zjawisko w warunkach amerykańskich (choć głównie z punktu widzenia carbon tax, a nie royalties które bardziej odpowiadają warunkom polskim; zresztą w USA zasoby kopalne są bardziej w rekach właścicieli ziemskich niż państwa). W polityce sloganem tym posluzyl sie w kampanii wyborczej 2008 r. w Kandzie Stephan Dion- poprzedni przywódca Partii Liberalnej, ale przegral wybory.... Więcej na ten temat było też wcześniej na blogu „odnawialnym”, także z perspektywy amerykańskiej na tle UE i PL. W trochę bardziej moralizatorskim tonie (zahaczającym o etykę) pisany był na ten temat inny wpis na odnawialnym.

I teraz, wobec niezwykle skromnej listy możliwości dla wsparcia OZE „politycznymi” argumentami” jakie tym razem mogłem wyłowić (pewnie nie jestem w najlepszej formie :) z kryzysowego, „księgowego” i zachowawczego expose chciałbym poprosić czytelników „ odnawialnego” o komentarze i sugestie jak „sprzedać” OZE na obecnej hermetycznej giełdzie politycznej, jak trafić do ludzi z OZE jako rozwiązaniem a nie kosztem i jak spowodować aby znalazły się one znacznie wyżej niż dotychczas w politycznej agendzie rządu, nie wykluczając też ew. ponadpartyjnego wsparcia ze strony opozycji (to już byłaby niewyobrażalna pełnia szczęścia, niemalże jak poparcie wejścia do NATO!). Czas (albo tylko widmo) kryzysu powoduje, że inwestycje w OZE nazywane są przez złośliwych i koniunkturalnych polityków i publicystów „bańką” (tu nawet nie ma znaczenia, że niesłusznie; wszak innych inwestycji nie ma, deficyt energii się pojawi, a koncerny energetyczne faktycznie mają nadwyżki), społeczne argumenty za ich rozwojem nazywane są próbą „ratowania ludzi za ich własne pieniądze” (też niesłusznie, bo to realny ratunek z czekającej opresji, którego indywidualnie, bez roli państwa, nie da się zorganizować), ale z takimi opiniami sektor OZE musi sobie radzić. Ich ignorowanie i przechodzenia nad nimi do porządku dziennego w debacie publicznej (branża OZE się ożywia tylko wtedy gdy mowa o cenie certyfikatu) niczego dobrego obecnie nie przyniesie.

PS 1 Dopisuje ku pamięci jeszcze jeden wątek z expose: Wśród priorytetów rządu, obok działań antykryzysowych związanych z niepewną sytuacją strefy euro, znajdują się m.in. pozyskanie minimum 300 mld zł z budżetu UE na lata 2014-2020, bo ma ono swój potencjał argumentacji za wykorzystaniem OZE w Polsce, o ile KE przeforsuje swój pomysł przyznania funduszy od pełnego wdrożenia dyrektyw (w tym 2009/28/WE) oraz wymóg minimalnego 20% udziału wydatków na OZE i EE w przyszłych funduszach strukturalnych. To temat "rozwojowy" na dalsze bognotki...
PS 2 (13-10-2012). Niestetety po drugiem expose jesli chodzi o OZE i energetyke prosumecka/obywatelską jest jeszcze gorzej, por wpis: http://odnawialny.blogspot.com/2012/10/ii-expose-premiera-wielkie-inwestycje.html