poniedziałek, marca 28, 2016

Światowe inwestycje w OZE to nie przejściowa moda ale trwały trend – ostrzeżenie dla Polski



Najnowszy raport UNEP, Frankfurt School i Bloomberg pt.  Global Trends in Renewable Energy Investment” zmusza to refleksji głównie dlatego, że pokazuje inwestycje w OZE na tle innych źródeł energii z perspektywy wieloletniej  i w skali globalnej. Pozwala to zaobserwować  trendy  i wyeliminować tzw. „szum” informacyjny w formie ekscytacji doraźnymi zjawiskami na rynku OZE i krótkotrwałymi ciekawostkami medialnymi. 

Raport stoi twardo na gruncie zdroworozsądkowej  obserwacji  i znamiennej rady prezydenta Clintona  look at the trends, not at the headline”. Pewien niedosyt pozostawia jedynie  organicznie zakresu analizowanych danych do energii elektrycznej z OZE, ale trzeba też zauważyć, że wraz z rozwojem energetyki wiatrowej i słonecznej  elektryfikują się także rynki końcowe ciepła jak i transportu.

Łączne światowe  inwestycje w OZE (bez dużej energetyki wodnej) do wytwarzania energii elektrycznej w 2015 wyniosły 285.9 mld USD (jedną czwartą tej kwoty – 67,4 mld stanowiły  źródła małe o mocy poniżej 1 MW) i była to największa skala inwestycji w OZE w historii. W efekcie moc zainstalowana w nowoczesnych technologiach OZE zwiększyła się o 134 GW (udział energii wytwarzanej z tych źródeł wzrósł do 10,3%), a w dużej energetyce wodnej o 22 GW. Inwestycje w elektrownie węglowe i gazowe były odpowiednio niemalże 4-krotnie niższe, a w energetyce jądrowej aż 10-krotnie niższe. 

OZE wbrew wszystkiemu, a zwłaszcza stereotypom
Światowy rynek OZE rozwija się  stabilnie, wbrew krótkotrwałym obiektywnym przeciwnościom i stereotypom utrwalanym m.in. w Polsce.
  • Zeszłoroczny 5% wzrost inwestycji miał miejsce niezależnie od ostrych spadków ropy naftowej, węgla i gazu, które – zdawałoby się – poprawiały  pozycję konkurencyjną paliw kopalnych. 
  • Wbrew twierdzeniem, że inwestycje w OZE to fanaberia krajów bogatych, w ub. roku kraje rozwijające się zainwestowały więcej inwestować w odnawialne źródła energii niż kraje rozwinięte, zadając kłam twierdzeniu,  że takie technologie OZE są luksusem. To nie UE z łącznymi inwestycjami w OZE na poziomie 48.8 mld USD, oskarżana o naiwność i nadgorliwość klimatyczną była liderem inwestycji,  ale Chiny z inwestycjami wynoszącymi 102,9 mld USD. Niemalże tylko samo co w UE zainwestowały USA oraz Azja i Oceania (liczona bez Chin). Uchodzące ze węglowe Indie zainwestowały w OZE 10,2 mld USD, a kojarzona z biopaliwami Brazylia w źródła elektryczne OZE zainwestowała 7,1 mld USD.
  • Uchodzące dotychczas za lidera Niemcy, w efekcie przejścia w 2015 roku z systemu taryf gwarantowanych na system aukcyjny, z mocą zainstalowaną  na poziomie 8,5 GW spadły na 6 miejsce w światowym rankingu.    
  • Wbrew niechętnych bardziej radykalnym zmianom w energetyce, twierdzącym że pogodowo niestabilne odnawialne źródła energii nie powinny  być rozwijane tak szybko jak "stabilne" (woda, biomasa i geotermia oraz wszystkie paliwa kopalne, w tym paliwa rozszczepialne) odnotowano absolutnie  rekordowy przyrost mocy - 118 GW – w energetyce wiatrowej i fotowoltaicznej, ale też niestety spadki na rynkach OZE promowanych także w Polsce doraźnie (za późno lub za wcześnie) lub  przypadkowo (bez liczenia się z realnym potencjałem ekonomicznym i kosztami). W OZE wszystkie technologie są ważne, w szczególności różnorodność technologiczna oraz lokalne odnawialne zasoby energii i uwarunkowania infrastrukturalne, ale jakże dramatycznie trendy światowe (patrz rysunek) strukturalnie odbiegają od tego o czym mowa "headline news" w polskich mediach:

Rys. Inwestycje w nowe OZE (z podziałem na kraje rozwinięte i rozwijające się) w 2015 roku [mld USD] wraz z rocznym wskaźnikiem wzrostu [%] 

Warto podkreślić, że świat radzi sobie ze wzrostem udziałów i  bilansowaniem mocy z niestabilnych OZE stosując łączenie 4 równoprawne metody: rozwój połączeń międzyregionalnych,  sterowanie popytem (DSR), wykorzystanie paliw kopalnych, magazynowanie zarówno na poziomie systemu energetycznego jak i „za licznikiem”. Energetyka wiatrowa i słoneczna zmieniają dotychczasowy model rynku energii i stymulują rozwój mikrosieci i samochodów elektrycznych, a tym samym inwestycje w OZE indukują dalsze inwestycje. 

O ile cały świat nie zwariował na tle OZE to … 
W latach 2004-2014 roku globalna skala bezpośrednich inwestycji w OZE wzrosła 7- krotnie (w fotowoltaice aż 17-krotnie). Trudno postawić tezę,  cały świat zwariował na punkcie OZE.  Znacznie łatwiej postawić pytanie czy dobrze robią nieliczne już kraje na świecie, które przy wyjątkowo niskich cenach paliw kopalnych (choć nawet wtedy ledwie domykają biznes plany)  i spadkach kosztów OZE inwestycją w elektrownie konwencjonalne? Czy kraj inwestujący w źródła energii o wysokich kosztach eksploatacyjnych  (koszt paliw) może wygrać w konkurencji o niskie ceny energii z krajami, które zbudują własny park wytwórczy bazujący na energetyce słonecznej i wiatrowej o niemalże zerowych kosztach eksploatacyjnych?  Odpowiedź wydaje się być oczywista, niezależnie jak wszyscy przyzwyczailiśmy się do XX wiecznego dogmatu o tym, że elektrownie konwencjonalnej zawsze  musza pracować w tzw. podstawie systemu. Obecnych trendów inwestycyjnych nie da się już zatrzymać. OZE przetrzymały nawet światowy kryzys gospodarczy i historycznie najniższe ceny paliw kopalnych, a to oznacza że paliwa kopalne z czasem  muszą się stać jedynie dodatkiem do OZE, źródłem szczytowym wspomagającym bilansowanie. Nie musi to być działalność nieatrakcyjna ekonomicznie, ale z pewnością będzie to działalność inna niż dotychczas.  

Ostatnie ostrzeżenie dla Polski
W 2015 roku przybyło w Polsce 0,94 GW nowych mocy elektrycznych w OZE, co stanowiło zaledwie 0,6% światowych inwestycji. Inwestując w takim tempie w OZE Polska pozostanie jednak na marginesie światowych megatrendów. Trudno zrozumieć, że dzieje się to w sytuacji, gdy mamy unikane wysokie środki unijne na te cele i zobowiązania prawne.  Dalsze perspektywy są jeszcze gorsze. Wiele wskazuje, na to,  że Polska zamierza pójść w zupełnie innym kierunki niż cały rozwinięty i rozwijający się świat, tak jakby chciała wbrew wszystkim, a zwłaszcza wbrew logice nie rozwijać się.

Ponad rok temu URE opublikował plany inwestycyjne koncesjonowanych przedsiębiorstw energetycznych do 2028 roku. Skala inwestycji w paliwa kopalne (węgiel i gaz) ma sięgnąć 42 mld PLN (bez uwzględnienia ciągle niezarzuconych planów budowy elektrowni jądrowej – 65 mld PLN i nowej odkrywki węgla brunatnego – kolejne 40 mld PLN) , a w OZE 12 mld zł, z tym że głównym kierunkiem inwestycji w OZE miały być farmy wiatrowe, a jak wiadomo tu inwestorzy korygują plany w dół. Prof. Maciej Nowicki  w artykule pt. „Inwestycje w energetyce – wszystkiego naraz się nie da zwrócił uwagę  na finansową nierealność tego typu planów inwestycyjnych do 2030 roku, wierząc bardziej w inwestycje w sektorze OZE, które jego zdaniem podejmowane w przeważającej mierze przez rozsianych po całym kraju inwestorów prywatnych. 

Aby nie wpaść w pułapkę konieczności odpisów od wartości majątku firm energetycznych i nadmiernych, nieracjonalnych nakładów na inwestycje w technologie schyłkowe trzeba odwrócić krajowe trendy inwestycyjne. Obecnie realizowane, już zaawansowane  inwestycje w konwencjonalne bloki węglowe i gazowe z planami ich oddania do użytku w bieżącej dekadzie powinny być zrealizowane, ale – wobec światowych trendów inwestycyjnych i kosztowych - rozpoczynanie kolejnych inwestycji w bloki węglowe i jądrowe rzędu 1 GW (tu trudno nie zgodzić się z prof. Popczykiem) i dodatkowo trzymanie się paradygmatu, że wszystkie będą pracować w „podstawie” byłoby w średniookresowej perspektywie samobójstwem ekonomicznym dla krajowych firm i odbiorców energii. 

Testem na to w jakim kierunku pójdzie polska energetyka będzie realizacja krajowego planu działań (KPD) w zakresie OZE do 2020 roku. W IEO dokonano aktualizacji i rewizji KPD, tak aby możliwe było zrealizowanie przez Polskę 2020 roku 15% udziału energii z OZE  i wywiązanie się ze zobowiązań wobec UE bez szwanku. W latach 2016-2019 skala inwestycji powinna wynieść 66,5 mld PLN, w tym ponad 41 mld w energię elektryczną z OZE (slajdy 4 i 5 pod ww. linkiem). W obecnej niejasnej sytuacji prawnej i politycznej i przy obecnych zasadach finansowania inwestorzy nie zaryzykują takich środków.  Jeżeli nie będzie inwestycji w OZE i nie będzie alternatywy, Polska stanie się ostatnim w Europie i jednym z ostatnich na świecie placem budowy i uporczywego  rozwoju technologii schyłkowych bazującym na zbyt drogich jak na trendy międzynarodowe paliwach krajowych (węgiel) lub  takich których nie mamy (gaz, ruda uranowa)  oraz  tworzącym się atrakcyjnym obszarem sprzedaży taniej energii elektrycznej ... z OZE wytwarzanej w ... innych krajach.

poniedziałek, marca 14, 2016

Analiza nowych pomysłów Ministerstwa Energii dla prosumentów



Po nowelizacji ustawy o OZE (UOZE) z 28 grudnia, która odroczyła wejście w życie taryf gwarantowanych dla prosumentów  i systemu aukcyjnego dla profesjonalnych wytwórców energii z OZE, i po opublikowaniu 29 lutego przez Ministerstwo Energii (ME)  enigmatycznych  założeń do  jej nowelizacji, rozpoczęły się konsultacje z wybranymi grupami środowisk OZE. Pierwsze spotkanie zostało zorganizowane w dniu 11 marca z organizacjami promującymi rozwiązania dla najmniejszych prosumentów, a w szczególności osób fizycznych,  opowiadającymi się za wprowadzeniem, uchwalonych przez Sejm rok temu i odroczonych grudniową nowelizacja taryf gwarantowanych (FiT).
Tak jak można było się spodziewać (patrz poprzedni wpis blogowy), ME zaproponowało odejście od systemu taryf gwarantowanych, nie podejmując nawet tematu, zapowiadanego w nowelizacji grudniowej zamiaru usunięcia wątpliwości redakcyjnych w części UOZE umożliwiającej skorzystanie przez prosumentów z pomocy publicznej (FiT, sprzedaż nadwyżek energii do sieci po cenie rynkowej i  tzw. rozliczenie netto). Wiele wątpliwości i praktycznych problemów  do już obowiązującego prawa w zakresie sprzedaży nadwyżek energii i rozliczenia netto zgłosiła na ostatnim posiedzeniu sejmowej Komisji Energii Odnawialnej – na podstawie raportu z badań własnych (patrz wcześniejszy komentarz) -  Federacja Konsumentów. Środowiska OZE czekały na poprawienie tego co zostało uchwalone  rok temu, ew. przedłużenie funkcjonowania systemu zielonych certyfikatów.
 
Tymczasem w miejsce poprawek w uchwalonej w ub. roku (po 4 latach procedowania) ustawie ME zaproponowało zupełnie nowe rozwiązanie. Wygląda na to, że może to być nowy eksperyment na prosumentach.
  
Istota nowego pomysłu,  który (jak się można domyśleć) ma dotyczyć nie tylko segmentu najmniejszych instalacji do 10 kW, dla których UOZE ustanowiła system taryf gwarantowanych, ale całego zakresu mocy mikroinstalacji do 40 kW, dla którego w UOZE przewidziano rozliczenie półroczne ze sprzedażą nadwyżek energii po cenie rynkowej.   Pomysł polega ona na tym, że każda 1 kWh z mikroinstalacji OZE odprowadzona do sieci będzie tytułem do „odebrania 0,7 kWh energii z sieci przez prosumenta i że (….) okres do ewentualnego zbilansowania powinien wynieść rok. Minister Andrzej Piotrowski dodaje,  że chce umożliwić skorzystanie z sieci elektroenergetycznej jako „akumulatora” (?), a dodatkowo z systemu rabatów/upustów dla osób wytwarzających nadwyżki energii.  Ponadto Minister powtórzył wcześniejsze komunikaty, że  celem prosumenta nie jest osiąganie przychodów z wytwarzania energii elektrycznej i że … „nie powinien zarabiać” (pytanie - co powinien?).
O co w tym może chodzić i jak konsultować tak ogólną propozycje, bez treści przepisu i oceny skutków? W związku z tym, że nieznany jest zakres ani możliwość dalszych konsultacji, wypada się odnieść do informacji w obecnej postaci. Wygląda na to,  że chodzi o tzw. roczny net-metering z priorytetem (zachętą do) autokonsumpcji energii wytworzonej przez prosumenta. Wiemy, że prosumentów trzeba najpierw zachęcić do inwestycji, co nie znaczy oszukać, a dopiero w drugim kroku skłonić do autokonsumpcji.  Najlepiej gdyby to odbywało się na zasadach rynkowych (prosument uprawia autokonsumpcję, dopiero jak koszt energii z sieci jest wyższy niż koszt produkcji energii o siebie i mu się w końcu opłaca, tak jak od paru lat w Niemczech), a nie administracyjnych (musi, bo inaczej dużo dopłaci lub zbankrutuje).  Wobec nadzwyczaj skromnej informacji  z ME trudno przesądzić, czy chodzi o wpuszczenie prosumenta w „kanał” bez wyjścia (analogicznie do tych Polaków, którzy nieświadomi zagrożenia, skorzystali z rozwiązań zaproponowanych przez PO w  tzw. małym trójpaku, lub uwierzyli w to, że FiT wejdą w życie  w styczniu) i dalej trzymanie go na pasku rządu i energetyki korporacyjnej jako dostawcę taniej energii, czy o autentyczną poprawę jego sytuacji jako inwestora (brak wejścia w życie taryf FiT i nieopłacalny mechanizm rozliczenia półrocznego po tzw. cenie rynkowej, ale w hurcie).
Wobec braku analiz rządowych przeprowadziłem symulacje sytuacji prosumenta, który (nie mając wiedzy o ryzkach jakie niesie propozycja) zdecydowałby się na inwestycje literalnie wg przedłożonej w piątek na wzmiankowanym spotkaniu propozycji ME. Analizy, które zapewne pojawią się na stronie internetowej IEO, przeprowadziłem z punktu widzenia wysokości rachunku za energię  dla prosumenta, który skorzystałby (uwierzył by) w propozycje ME. Wnioski (poniżej) nie są bynajmniej  budujące. Ale wypada zacząć od tego co może być budujące, czyli założenia, że w wyniku umowy z dostawcą energii, energia wyprodukowana w mikroinstalacji  i dostarczona do sieci nie wywoła przychodu podatkowego po stronie prosumenta (PIT). Takie założenie samo w sobie może być kontrowersyjnym i dającym możliwość dodatkowego zantagonizowania zwykłych zjadaczy chleba wobec  "bogatych" prosumentów (nawet jak ci tylko tracą), ale od strony ekonomicznej  daje możliwość  zmniejszenie salda na fakturze za energię. Oczywiście, w przypadku osoby fizycznej  nie wywoła to też podatku VAT nie tylko za energię zużytą ale i doliczenia VAT za energię sprzedaną do sieci. Trudno byłoby krytykować obniżanie podatków, a wiadomo, że kwestie te przemilczane w UOZE były kosztem zaledwie domniemanym -  ukrytym przed zwykłym Kowalskim ryzykiem podatkowym. Ciśnie się pytanie czy aby ME skonsultowało tę propozycje z Ministrem Finansów i czy nie  jest to tylko element gry w dobrego i złego policjanta.

Dalej są już nie tylko niewiadome, ale widać też wyraźnie poważne problemy. Propozycja ME zdaje się zakładać, że prosument:
  • zainwestuje w mikroinstalacje, która wytworzy w ciągu roku maksymalnie tyle energii ile on zużywa i tym samym zainwestuje w tworzenie rynku dla innych (najmniejsze instalacje są w Polsce bardzo drogie bo w efekcie braku regulacji lub złych regulacji taki rynek nie powstał)
  • dobierze tak swoją instalację,  że 70% energii wyprodukowanej wymieni po cenie będącej sumą kosztów obrotu i dystrybucji ze swoim  dostawcą (sprzedawcą) energii.  Z uwagi na relacje w taryfach „G”  kosztów zmiennych (zależnych od wolumenu energii) i stałych (ryczałtowych wynikających z dostępu do sieci, ew. z mocy zamówionej), czym większa autokonsumpcja i czym mniej energii prosument zakupi, tym drożej zapłaci za 1 kWh. Ogólnie, jeśli cieszy się z niskiej łącznej ceny energii rzędu 0,55 zł/kWh do nawet 0,65 zł/kWh, to  użytkowanie nieprzewymiarowanej mikroinstalacji zwiększy mu cenę jednostkową płaconą za energię dokupowaną z sieci, w zależności od ilości energii zużywanej  do  0,60 zł/kWh do 0,90 zł/kWh i więcej
  • sprzeda nadwyżkę 30% po niskiej cenie energii czynnej, z kontekstu wynika, że być może - w wyniku nowego prawa - pomniejszonej dodatkowo o opłatę dystrybucyjną zmienną. Jeżeli się pomyli w doborze wielkości/wydajności instalacji lub zostanie wprowadzony w błąd przez nieuczciwego dostawcę urządzeń i przewymiaruje wydajność instalacji ponad swoje roczne zużycie, to można domniemywać, że odda nadwyżkę za darmo. 
        Tu trzeba się odwołać do rachunku za energię - tzw. energii czynnej (poniżej 0,3 zł/kWh) ew. pomniejszonej o tzw. opłatę dystrybucyjną zmienną (rzędu 0,15 zł/kWh). Propozycji ME przyniosłaby zatem 4-6 krotną różnicę pomiędzy ceną energii kupowanej przez prosumenta z sieci i tej  oddawanej w domniemanej „ciszy podatkowej” do sieci, która ma być zapewne kosztem  „bycia prosumenta w sieci”. Ale trzeba dodać, że zarobi na tym w sposób oczywisty, nadmiernie i na kilka sposobów jego sprzedawca energii (np. jeżeli nadwyżka jest wyższa niż 30%, to sprzedawca inkasuje energię za darmo).
Jeżeli wszystko pójdzie dobrze i prosument się spręży (dobierze najbardziej optymalną moc instalacji, co nawet teoretycznie jest niemożliwe w praktyce, bo nawet w typoszeregu urządzeń  najmniejsza różniąca  pomiędzy mniejszą i większą instalacją, to 0,2-0,4 kW)  to zaoszczędzi rzędu 0,6-0,65 zł/kWh, czyli tyle ile … obecnie płaci. Z tym, że wcześniej musiałby ponieść nakład inwestycyjny rzędu 20-70 tys. zł. i wziąć na siebie wielorakie ryzyka i niełatwe zadanie zbudowania i utrzymania  instalacji w dobrostanie. Warto dodać, że o ile system taryf FiT w UOZE najbardziej promuje najmniejsze inwestycje  o mocach do 3 kW realizowane przez małe gospodarstwa domowe, o tyle propozycja ME sprzyjać może jedynie dużym domom, bogato wyposażonym w urządzenia elektryczne, o zużyciu energii powyżej 7000 kWh na rok, które mogą sobie pozwolić na zbudowanie instalacji o mocach 10 kW (wtedy zużyją/odbiorą 70% energii) i wyższych, a więc mających niskie nakłady na 1 kW, ale tylko wtedy, gdy ich właściciele będą mieli umiejętności i potencjał pozyskiwania dotacji (możliwe tylko w paru województwach). Czyli system będzie tylko dla wybranych.

Analizy ekonomiczne pokazują, że w zaproponowanym systemie rozliczeń prosument - inwestor musiałby się liczyć z okresami zwrotu nakładów rzędu 25 lat i więcej. Nawet gdyby resort finansów zgodził się na kolejne 15-20 lat w ulgach podatkowych (jak to zagwarantować?), na zaniechanie danin (PIT) od prosumenta, to przy obecnych jeszcze wysokich nakładach inwestycyjnych, kosztach eksploatacyjnych  i długoterminowej wydajności mikroinstalacji, pełne koszty wytwarzania  w nich energii (LCOE) wynoszą w przypadku inwestora nie będącego podatnikiem VAT 1,1-1,4 zł/kWh. Kto zatem skompensuje straty pierwszym prosumentom i kto zarobi na jego postawie obywatelskiej i patriotyzmie, lub zwykłej naiwności i bezbronności? Gdyby nawet powiodły się starania o sugerowaną  przez autorów nowej propozycji „optymalizacje podatkową”, a sam prosument byłby wyrafinowanym ekspertem technicznym i ekonomicznym, to, aby nie narażać swojej rodziny na straty i spadek dochodów rozporządzalnych jego gospodarstwa domowego, taryfa po jakiej przynajmniej sprzedaje nadwyżki do sieci powinna wynosić powyżej 1 zł/kWh, a nie tyle ile obecnie - 0,3 zł/kWh, czyli tak czy inaczej dochodzimy do taryfy sprzedaży nadwyżek, która jest wyższa niż obecne stawki FiT w UOZE .  Arytmetyki i ekonomiki nie da się oszukać, tak jak nie można zjeść ciasteczka i go mieć.

Dlaczego zamiast doskonalić prawo oparte na sprawdzonych rozwiązaniach (np. FiT) tworzyć nowe skomplikowane prawo, gdzie tyle niewiadomych i ryzyk?  Czy warto rządowi  podejmować wysiłek i sprzedawać przysłowiowe Niderlandy i tworzyć ryzyko kolejnej bańki niespłaconych kredytów? Przywołanie tu Niderlandów (obietnicy niemożliwej do zrealizowania) jest na rzeczy nie tylko z uwagi na wrzutkę w system uszczupleń podatkowych, ale też na fakt,  że to taryfy FiT, a nie teraz zgłaszane nowe koncepcje są przedmiotem badań w trwającym obecnie w Komisji Europejskiej procesie notyfikacji UOZE. Zakładam, że ME ma dobre intencje, ale  jakże łatwo w tej sytuacji będzie mu za kilka miesięcy powiedzieć, że np. chciało dobrze, ale nieczuły minister finansów i bezwzględna Komisja nie pozwoliły na „dobrą zmianę”, albo nie pozwoliły  jej wprowadzić wystarczająco szybko.

I tu nie można niestety uciec od polityki. Piszę o „dobrej zmianie” bardzo poważnie, bo pamietam co w latach 2014-2015 z prosumentami robił poprzedni rząd i mam szczerą nadzieję na uczciwe ich potraktowanie przez (ciągle jeszcze) nowy rząd. Można mieć wątpliwości, dlaczego ME odpowiadając za całą energetykę i  OZE, angażuje się w formatowanie prosumenta  jako tego, który ma tylko tracić na rzecz korporacji energetycznych (cytując dokładnie ministra Piotrowskiego  „prosument ma działać pro publico bono”), w sytuacji gdy: a) PIS poparł poprawkę prosumencką z taryfami gwarantowanymi w UOZE  (państwo zagwarantowało, aby obywatel nie tracił), b)  w programie wyborczym PiS  promocja prosumpcji i wsparcie dla energetyki obywatelskiej jest przewidziana nie w dziale „energia”, ale w rozdziale „społeczeństwo - sektor obywatelski”,  za co na szczeblu rządowym odpowiada wicepremier Piotr Gliński, c) wicepremier Mateusz Morawiecki w swoim programie gospodarczym na rzecz odpowiedzialnego rozwoju odwołuje się   do potrzeby rozwoju  „przydomowych elektrowni jako elementy energetyki obywatelskiej”. Można odnieść wrażenie, że ME odpowiadając za OZE i ideę prosumencką w swoich komunikatach i propozycjach jest mniej im przychylne niż deklaruje to rząd.

Być może powód jest ten sam co za czasów koalicji PO-PSL, gdy trudno było w sprawie OZE i prosumentów, także od strony politycznej,  zrozumieć zachowanie ministerstwa gospodarki. A działo się to wtedy, gdy koncerny energetyczne polegały pod ministra skarbu. Teraz prosumeryzm społeczny i innowacje, kwestie społeczne i gospodarcze  to  odpowiedzialność  całego rządu, a koncerny energetyczne i węglowe podlegają już bezpośrednio (personalnie i finansowo) pod ME. To dlatego teraz silniej działa  zasada „bliższa koszula ciału” i tak tworzą się „silosy resortowe”, z którym premier Morawiecki chce walczyć. Silny, ale teraz już cichy *gabinetowy)  lobbing polskich grup energetycznych, być może robiony nawet rękoma niektórych dostawców rozwiązań dla OZE (ostatecznie to oni biorą na siebie problem etyczny braku opłacalności i widząc zainteresowanie ludzi, aby przetrwać podejmują działania sprzedażowe),  może być przyczyną tego, że ME zamiast patrzeć na mikroinstalacje z punktu widzenia obywatela i technologii, patrzy na nie z punktu widzenia łatwego przychodu dla „swoich” koncernów kosztem „obcego” prosumenta. Od tego jak szeroko uda się ME spojrzeć na  energetykę (też na "nieswoje dzieci"), gospodarkę i społeczeństwo, zależy, czy cała tzw. niezależna energetyka, a w tym rodzący się w bólach prosumenci, nie zostanie złożona w ofierze na ołtarzu państwowych grup energetycznych.