niedziela, października 20, 2013

Czy można jeszcze zapobiec wypaczeniu przez rząd idei OZE jako społecznie i gospodarczo atrakcyjnej koncepcji rozwojowej?

Marcowa zapowiedź premiera Tuska z marca br. aby „przyciąć OZE” jest realizowana coraz konsekwentnej i z dużą gorliwością przez rząd i staje się faktem. Mam tu na myśli puste i permanentnie niedotrzymywane obietnice, zwodzenie „genialnymi” pomysłami oraz prawną blokadę rozwoju branży pozostawionej w przestarzałym (repezentującym nieaktualne zobowiązania) systemie wsparcia. Elementem tego jest w szczególności  brak dopuszczenia do uczestnictwa w rynku całej rzeszy niezależnych producentów energii, w szczególności tych jeszcze „nienarodzonych”, którzy mogliby otworzyć nowe perspektywy dla polskiego rynku OZE.  Ostatnio proponowanym negatywnym mechanizmem selekcji  mają być aukcje. Przetrwanie w tym systemie może się udać tylko największym i najzamożniejszym i to im w rezultacie zapłaci podatnik, zresztą podobnie jak to ma miejsce obecnie.   Nadal nie będzie się liczyło, czy inwestor przyczynia się do rozwoju  gospodarki, jaki jest potencjał replikacyjny tego co proponuje, wartość dodana. Za to ci wybrani dostać mają więcej niż obecnie, bo ceny energii z OZE w nowym systemie muszą być wyższe, aby  pokryć całość podnoszonego ryzyka i niepewności.

W efekcie może dojść do długookresowego zatrzymania rozwoju rynku OZE. Nawet nie na kilka lat, jak być może planował  Premier (temu generalnie służy system aukcji), ale na całą dekadę lub więcej. Rozpoczyna się walka całej branży o przeżycie. W tak dramatycznej sytuacji działają typowe mechanizmy obronne jak ucieczka deweloperów  i mniejszych inwestorów do możnych protektorów (państwowe korporacje za niższą cenę przejmują lepsze projekty) lub ustawianie się bardziej sfrustrowanych w kolejce do niedoszłych aukcji, które niektórym wydają się szansą na ratunek dla sektora. Nie wiedzą tylko kiedy do tej selekcji dojdzie, ale woleliby wcześniej niż później.

Trudno winić aparat państwowy, który realizuje bez zbędnego wahania zalecenia premiera, nawet jeżeli czasami ma wewnętrzne wątpliwości. Trudno winić będących przedmiotem regulacji (lub braku regulacji). Stali się przedmiotem , a nie beneficjentem jak do tej pory myśleli i w systemie represji podporządkowują się. Trudno od razu potępiać tych większych, którzy zobaczyli że mają wiecej niż 1 MW (ostatnio mowa jest to 2,5 MW) i mają nieco większe szanse na przeżycie. Wśród tych małych (poniżej 1-2 MW) też komuś się może udać. Nawet nie można czynić zarzutu tym co najlepiej zarobili na obecnym systemie zielonych certyfikatów  (współspalanie biomasy)  i mają w nim pozostać na korzystnych zasadach, pozbywając się konkurencji wyrzuconej za burtę do oceanu aukcji pełnego rekinów. Wszak działają w oparciu o kodeks spółek handlowych, który mówi, że trzeba zwalczać konkurencję i mieć zyski.

Ale wszystkim razem wypada się dziwić.
Uczestniczyłem w pracach nad stanowiskiem ZPFEO.  Czytałem  mniej lub bardziej krytyczne stanowiska kilku  organizacji OZE (FNEZ, SPIUG), które razem z ZP FEO odwołują się do prosumenckiego projektu ustawy o OZE z października 2012 roku, jako znacznie lepszego rozwiązania niż aukcje. Mniejsze organizacje OZE w sprawie tej nagłej wolty rządu w kierunku aukcji raczej milczą. Oficjalnie milczą też te  największe, ale większość z nich w tym PIGEO, PSEW  oraz największe  grupy jak Lewiatan, Związek Pracodawców RP szukają w systemie aukcyjnym szansy, przynajmniej dla części swoich członków. Może to prowadzić do rozłamów i naturalnego wykluczania mniejszych członków tych organizacji, którzy już teraz mają problemy ekonomiczne, a w przypadku pójścia w kierunku aukcji z pewnością nie będą mogli pozwolić sobie na składki członkowskie.
 
IEO, któremu z uwagi na misję najtrudniej zaakceptować kierunek w jakim mają podążyć regulacje obecnie odciął się tylko od sugestii nt. jego udziału w przygotowaniu propozycji rządowej ustawy  z systemem aukcyjnym. Trudno jest IEO zabierać głos w tej sprawie także z przyczyn formalnych. W systemie państwa prawa IEO może zabrać głos i wpływać na regulacje tylko w ramach ustawy o zamówieniach publicznych (udział w formalnym przetargu na doradztwo) lub w ramach ustawy lobbingowej, wtedy gdy konsultuje formalne propozycje legislacyjne w postaci projektu założeń do ustawy lub projektu ustawy.
Prezentacja, którą pokazano w Ministerstwie Gospodarki w dniu 17 września nie jest ani jednym ani drugim. Nieprzejrzyste oraz poza kontrolą społeczną  było dochodzenie do koncepcji zaprezentowanych jako „schemat wsparcia”, w którym to procesie niejasną rolę odgrywała Kancelaria  Prezesa Rady Ministrów. Po okresie długiego załamania rynku (spadku cen) oraz licznych (acz często sprzecznych i chaotycznych) deklaracji ze strony rządu na temat zmian, tudzież zamętu niepotwierdzonych plotek, na zasadzie deus ex machina pojawiła się idea kompletnie nowa. Celowo piszę tu o „idei” lub „koncepcji”, ponieważ temu co dotąd oficjalnie znamy, bardzo wiele brakuje do jakiegokolwiek spójnego systemu, który mógłby przełożyć się na przejrzyste regulacje prawne. W szczególności kompletnie brak precyzyjnej warstwy definicyjnej, której wykształcenie i uzgodnienie, co pokazuje dotychczasowy rozwój legislacji w zakresie OZE, zajmuje z reguły bardzo dużo czasu i wymaga wielu dyskusji. Pod tym konceptem, opartym w dużej mierze na myśleniu życzeniowym i zdradzającym słabą znajomość rynku OZE, jak dotąd, nikt oficjalnie nie podpisał się z imienia i nazwiska…
Starałem się do tej pory nie zabierać głosu, bo w takiej sytuacji trzeba być bardzo oszczędnym w słowach. Nie chodzi tylko o to, że administracja wyjątkowo źle reaguje w tym przypadku na krytykę i w swoim doktrynerskim zapale,  pod hasłami „dzikiego neoliberalizmu”, może się jeszcze bardziej zamknąć na racjonalne argumenty. Chodzi też o to, że nie można winić całej branży OZE za to, że chce się jakoś ratować  z opresji. Nie jest też tak, że branża nie popełniła wcześniej żadnych błędów, sprowokowanych w części przez system, w jakim przyszło jej działać. Przez to nie ma wystarczającej siły moralnej i poparcia społecznego, aby spróbować aktywnie wpływać na wielce ryzykowny dla wszystkich, także dla państwa, kierunek w jakim mają skręcić już dawno zapowiedziane i w zaawansowanym stopniu już wynegocjowane regulacje ustawowe .  W tej sytuacji może dojść do autodestrukcji sektora OZE.

Moje pytanie, dlaczego w takim momencie rozwoju rynku  decydujemy się na totalny system aukcji (praktycznie dla wszystkich nowych technologii) pozostaje bez odpowiedzi. Mętne kluczenie rządu w tej sprawie i podawane argumenty, że: a) jest to efekt konsultacji społecznych projektu ustawy o OZE z 2012 roku, b) wymóg UE wynikający z wytycznych o pomocy publicznej, nie są prawdziwe. Chodzi o to, aby pod hasłami „rynkowości” wprowadzić rozwiązania na wskroś nierynkowe, w ramach których administracyjnie można spowolnić rozwój OZE.  Nie jestem zupełnym przeciwnikiem aukcji jako opcji do rozważenia, ale  w obecnej totalnej i ortodoksyjnej koncepcji , nie liczącej się z realiami i pozbawionej rozwojowej myśli przewodniej, jest to instrument niszczenia rynku (zawężenia go wyłącznie do największych graczy), różnorodności technologicznej, innowacji oraz dywersyfikacji i decentralizacji. Jest to też instrument wzmacniający (i tak silne i prowadzące do patologii) związki administracji państwowej z koncernami energetycznymi oraz instrument który daje olbrzymi wpływy politykom  i zwiększa możliwości zachowań korupcjogennych. Po osłabieniu ekonomicznym nastąpi dalszy upadek „moralny” sektora OZE i trudno będzie po czymś takim go podźwignąć, w sensie budowy poparcia społecznego, bez którego  będzie poparcia  politycznego i błędne koło OZE w Polsce będzie kręciło się w najlepsze.
Decydują się losy przyszłego   modelu energetyki odnawialnej i miejsca w nim na energetykę prosumencką, a także szanse na poszerzenie kręgu beneficjentów państwowej polityki OZE.  Czy pójdziemy w kierunku modelu właściwego dla Białorusi i Rosji, a co najwyżej Bułgarii, gdzie niepodzielnie rządzą monopole i korupcja i nie ma rozwoju OZE, czy też  pójdziemy w kierunku innowacyjnej i obywatelskiej polityki Danii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii.  Brytyjczycy, którzy posmakowali aukcji zdołali się w porę opamiętać i wyciągnąć wnioski z błędnej polityki. 4 lata temu uchwalili ustawę o OZE podobną do projektu Ministerstwa Gospodarki z ub. roku. Greg Baker, minister ds. energii i klimatu na ostatnim zjeździe brytyjskich konserwatystów stwierdził, że jedyna droga dla energetyki to prosumenci, małe firmy energetyczne a nie kolosy na glinianych nogach notowane na giełdzie.  Dokładniej tak to określił: rewolucja energetyczna -  zdecentralizowane wytwarzanie energii, nie może się skończyć na kilku jej producentach. Tzw. „BIG six” (6 największych korporacji energetycznych w Wielkiej Brytanii) musi być zastąpione „BIG 60 000” (wielkimi sześćdziesięcioma tysiącami),  bo tak będzie i taniej i bezpieczniej.

Uważam, że jest jeszcze szansa, także na refleksję po stronie rządu aby zapobiec  katastrofie i po stronie branży aby uniknąć grzechu zaniechania. Konieczne jest do tego, aby te organizacje OZE, którym bliska jest  energetyka odnawialna „z ludzką twarzą”, razem, we współpracy z samorządami i organizacji ekologicznymi zwróciły się do rządu ze stanowczym wnioskiem o opamiętanie się i rewizję koncepcji podrzuconej do Ministerstwa Gospodarki, która nie ma swojego autora, ale będzie miała olbrzymie negatywne konsekwencje. 

Brak komentarzy: