Marcowa zapowiedź premiera Tuska z marca br.
aby „przyciąć OZE”
jest realizowana coraz konsekwentnej i z dużą gorliwością przez rząd i staje
się faktem. Mam tu na myśli puste i permanentnie niedotrzymywane obietnice,
zwodzenie „genialnymi” pomysłami oraz prawną blokadę rozwoju branży pozostawionej
w przestarzałym (repezentującym nieaktualne zobowiązania) systemie wsparcia. Elementem tego jest w szczególności
brak dopuszczenia do uczestnictwa w
rynku całej rzeszy niezależnych producentów energii, w szczególności tych
jeszcze „nienarodzonych”, którzy mogliby otworzyć nowe perspektywy dla
polskiego rynku OZE. Ostatnio
proponowanym negatywnym mechanizmem selekcji mają być aukcje. Przetrwanie w tym systemie
może się udać tylko największym i najzamożniejszym i to im w rezultacie zapłaci
podatnik, zresztą podobnie jak to ma miejsce obecnie. Nadal nie
będzie się liczyło, czy inwestor przyczynia się do rozwoju gospodarki, jaki jest potencjał replikacyjny
tego co proponuje, wartość dodana. Za to ci wybrani dostać mają więcej niż
obecnie, bo ceny energii z OZE w nowym systemie muszą być wyższe, aby pokryć całość podnoszonego ryzyka i
niepewności.
W efekcie może dojść do długookresowego zatrzymania
rozwoju rynku OZE. Nawet nie na kilka lat, jak być może planował Premier (temu generalnie służy system aukcji),
ale na całą dekadę lub więcej. Rozpoczyna się walka całej branży o przeżycie. W
tak dramatycznej sytuacji działają typowe mechanizmy obronne jak ucieczka
deweloperów i mniejszych inwestorów do
możnych protektorów (państwowe korporacje za niższą cenę przejmują lepsze
projekty) lub ustawianie się bardziej sfrustrowanych w kolejce do niedoszłych
aukcji, które niektórym wydają się szansą na ratunek dla sektora. Nie wiedzą
tylko kiedy do tej selekcji dojdzie, ale woleliby wcześniej niż później.
Trudno winić aparat państwowy, który realizuje
bez zbędnego wahania zalecenia premiera, nawet jeżeli czasami ma wewnętrzne
wątpliwości. Trudno winić będących przedmiotem regulacji (lub braku regulacji).
Stali się przedmiotem , a nie beneficjentem jak do tej pory myśleli i w
systemie represji podporządkowują się. Trudno od razu potępiać tych większych,
którzy zobaczyli że mają wiecej niż 1 MW (ostatnio mowa jest to 2,5 MW) i mają
nieco większe szanse na przeżycie. Wśród tych małych (poniżej 1-2 MW) też komuś
się może udać. Nawet nie można czynić zarzutu tym co najlepiej zarobili na
obecnym systemie zielonych certyfikatów (współspalanie
biomasy) i mają w nim pozostać na
korzystnych zasadach, pozbywając się konkurencji wyrzuconej za burtę do oceanu
aukcji pełnego rekinów. Wszak działają w oparciu o kodeks spółek handlowych,
który mówi, że trzeba zwalczać konkurencję i mieć zyski.
Ale wszystkim razem
wypada się dziwić.
Uczestniczyłem w pracach nad stanowiskiem ZPFEO. Czytałem mniej lub bardziej krytyczne stanowiska kilku
organizacji OZE (FNEZ, SPIUG), które
razem z ZP FEO odwołują się do prosumenckiego projektu ustawy o OZE z
października 2012 roku, jako znacznie lepszego rozwiązania niż aukcje. Mniejsze
organizacje OZE w sprawie tej nagłej wolty rządu w kierunku aukcji raczej
milczą. Oficjalnie milczą też te
największe, ale większość z nich w tym PIGEO, PSEW oraz największe grupy jak Lewiatan, Związek Pracodawców RP
szukają w systemie aukcyjnym szansy, przynajmniej dla części swoich członków. Może
to prowadzić do rozłamów i naturalnego wykluczania mniejszych członków tych
organizacji, którzy już teraz mają problemy ekonomiczne, a w przypadku pójścia
w kierunku aukcji z pewnością nie będą mogli pozwolić sobie na składki
członkowskie.
IEO, któremu z uwagi na misję najtrudniej
zaakceptować kierunek w jakim mają podążyć regulacje obecnie odciął się tylko od sugestii nt. jego udziału w przygotowaniu propozycji rządowej ustawy z systemem aukcyjnym.
Trudno jest IEO zabierać głos w tej sprawie także z przyczyn formalnych. W
systemie państwa prawa IEO może zabrać głos i wpływać na regulacje tylko w
ramach ustawy o zamówieniach publicznych (udział w formalnym przetargu na
doradztwo) lub w ramach ustawy lobbingowej, wtedy gdy konsultuje formalne
propozycje legislacyjne w postaci projektu założeń do ustawy lub projektu
ustawy.
Prezentacja, którą pokazano w Ministerstwie Gospodarki w dniu 17
września nie jest ani jednym ani drugim. Nieprzejrzyste oraz poza kontrolą
społeczną było dochodzenie do koncepcji
zaprezentowanych jako „schemat wsparcia”, w którym to procesie niejasną rolę
odgrywała Kancelaria Prezesa Rady
Ministrów. Po okresie długiego załamania rynku (spadku cen) oraz licznych (acz
często sprzecznych i chaotycznych) deklaracji ze strony rządu na temat zmian, tudzież
zamętu niepotwierdzonych plotek, na zasadzie deus ex machina pojawiła się idea kompletnie nowa. Celowo piszę tu
o „idei” lub „koncepcji”, ponieważ temu co dotąd oficjalnie znamy, bardzo wiele
brakuje do jakiegokolwiek spójnego systemu, który mógłby przełożyć się na przejrzyste
regulacje prawne. W szczególności kompletnie brak precyzyjnej warstwy
definicyjnej, której wykształcenie i uzgodnienie, co pokazuje dotychczasowy
rozwój legislacji w zakresie OZE, zajmuje z reguły bardzo dużo czasu i wymaga
wielu dyskusji. Pod tym konceptem, opartym w dużej mierze na myśleniu
życzeniowym i zdradzającym słabą znajomość rynku OZE, jak dotąd, nikt oficjalnie
nie podpisał się z imienia i nazwiska…
Starałem się do tej pory nie zabierać głosu,
bo w takiej sytuacji trzeba być bardzo oszczędnym w słowach. Nie chodzi tylko o
to, że administracja wyjątkowo źle reaguje w tym przypadku na krytykę i w swoim
doktrynerskim zapale, pod hasłami „dzikiego
neoliberalizmu”, może się jeszcze bardziej zamknąć na racjonalne argumenty.
Chodzi też o to, że nie można winić całej branży OZE za to, że chce się jakoś
ratować z opresji. Nie jest też tak, że
branża nie popełniła wcześniej żadnych błędów, sprowokowanych w części przez
system, w jakim przyszło jej działać. Przez to nie ma wystarczającej siły
moralnej i poparcia społecznego, aby spróbować aktywnie wpływać na wielce
ryzykowny dla wszystkich, także dla państwa, kierunek w jakim mają skręcić już
dawno zapowiedziane i w zaawansowanym stopniu już wynegocjowane regulacje
ustawowe . W tej sytuacji może dojść do autodestrukcji
sektora OZE.
Moje pytanie, dlaczego w takim momencie
rozwoju rynku decydujemy się na totalny
system aukcji (praktycznie dla wszystkich nowych technologii) pozostaje bez
odpowiedzi. Mętne kluczenie rządu w tej sprawie i podawane argumenty, że: a) jest to efekt
konsultacji społecznych projektu ustawy o OZE z 2012 roku, b) wymóg UE
wynikający z wytycznych o pomocy publicznej, nie są prawdziwe. Chodzi o to, aby
pod hasłami „rynkowości” wprowadzić rozwiązania na wskroś nierynkowe, w ramach
których administracyjnie można spowolnić rozwój OZE. Nie jestem zupełnym przeciwnikiem aukcji jako
opcji do rozważenia, ale w obecnej totalnej i ortodoksyjnej koncepcji
, nie liczącej się z realiami i pozbawionej rozwojowej myśli przewodniej, jest to instrument niszczenia rynku (zawężenia go wyłącznie do największych
graczy), różnorodności technologicznej, innowacji oraz dywersyfikacji i
decentralizacji. Jest to też instrument wzmacniający (i tak silne i prowadzące
do patologii) związki administracji państwowej z koncernami energetycznymi oraz
instrument który daje olbrzymi wpływy politykom i zwiększa możliwości zachowań korupcjogennych.
Po osłabieniu ekonomicznym nastąpi dalszy upadek „moralny” sektora OZE i trudno
będzie po czymś takim go podźwignąć, w sensie budowy poparcia społecznego, bez
którego będzie poparcia politycznego i błędne koło OZE w Polsce będzie
kręciło się w najlepsze.
Decydują się losy przyszłego modelu
energetyki odnawialnej i miejsca w nim na energetykę prosumencką, a także szanse
na poszerzenie kręgu beneficjentów państwowej polityki OZE. Czy pójdziemy w kierunku modelu właściwego
dla Białorusi i Rosji, a co najwyżej Bułgarii, gdzie niepodzielnie rządzą
monopole i korupcja i nie ma rozwoju OZE, czy też pójdziemy w
kierunku innowacyjnej i obywatelskiej polityki Danii, Niemiec czy Wielkiej
Brytanii. Brytyjczycy, którzy
posmakowali aukcji zdołali się w porę opamiętać i wyciągnąć wnioski z błędnej
polityki. 4 lata temu uchwalili ustawę o OZE podobną do projektu Ministerstwa Gospodarki z ub. roku. Greg Baker, minister ds. energii i klimatu na ostatnim zjeździe
brytyjskich konserwatystów stwierdził, że jedyna droga dla energetyki to
prosumenci, małe firmy energetyczne a nie kolosy na glinianych nogach notowane
na giełdzie. Dokładniej tak to określił: rewolucja
energetyczna - zdecentralizowane
wytwarzanie energii, nie może się skończyć na kilku jej producentach. Tzw. „BIG
six” (6 największych korporacji energetycznych w Wielkiej Brytanii) musi być
zastąpione „BIG 60 000” (wielkimi sześćdziesięcioma tysiącami), bo tak będzie i taniej i bezpieczniej.
Uważam, że jest jeszcze szansa, także na refleksję po stronie rządu aby zapobiec katastrofie i po stronie branży aby uniknąć grzechu zaniechania. Konieczne
jest do tego, aby te organizacje OZE, którym bliska jest energetyka odnawialna „z ludzką twarzą”,
razem, we współpracy z samorządami i organizacji ekologicznymi zwróciły się do
rządu ze stanowczym wnioskiem o opamiętanie się i rewizję koncepcji podrzuconej
do Ministerstwa Gospodarki, która nie ma swojego autora, ale będzie miała olbrzymie
negatywne konsekwencje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz