piątek, września 11, 2009

Przebiec maraton (na makaronie?) i pojechać do pracy rowerem (elektrycznym ?)

…to takie małe marzenia, które mają jednak pewien związek z tematyką „odnawialnego”; bilanse energetyczne, bilanse CO2 i dylematy z cyklu biomasa na talerz czy do kotła, jak choćby w tym wpisie czy też do baku samochodu. Dylematów w sprawie szybkiego "dokarmiania" uprawami rolniczymi kotłów i baków samochodów nie ma minister Marek Sawicki, który walcząc o interesy rolników i widząc że biopaliwa zbyt wolno się przyjmują, przedstawił (cytowany już na odnawialnym) sugestywny argument: „samochody to nie konie i nie trzeba ich stopniowo przyzwyczajać do alkoholu” :).

Nie jest to tylko akademicki dylemat i nie tylko anegdotyczny, choć dzisiaj od anegdot nie będę się odżegnywał i skorzystam z okazji do zaprezentowania paru blogów.
Do rozważań na ten temat zainspirowała mnie „instrukcja maratończyka”, z jaką się zapoznałem po zrejestrowaniu jako uczestnik 31-go Maratonu Warszawskiego. Zdaniem fachowców rozwiązaniem dla maratończyków chcących jak ja przebiec 42 km 195 m są węglowodany, a szczególnie polecane są … makarony. W makaronach siła i wolno uwalniany magazyn energii. Lekarze i dietetycy twierdzą bowiem, że skrobia z makaronu oraz warzyw (jeśli są w spaghetti) ulega powolnemu trawieniu – są najprostszym źródłem energii. Z 1 g węglowodanów pozyskujemy 4 Kcal ciepła (z 1 g tłuszczy - 9 Kcal). Pozwalają na oszczędną gospodarkę białkami i tłuszczami. Organizm korzysta z niej zgodnie ze swoim potrzebami … Czyż np. makaron z mąki razowej z przemiału ziarna tak wykorzystany to nie lepsze rozwiązanie (pomijając już całkiem kluczowe w tym momencie kwestie etyczne) niż spalanie ziarna w kotle albo - po wyprodukowaniu czystego alkoholu - w baku ? Moim zdaniem zdecydowanie tak, bo w czasie biegu wyemituję ok. 0,5 kg CO2, a jest to równoważnik emisji CO2 przy produkcji 1 kg mąki, 2,5 km marchewki lub przejechanie samochodem 5 km. Oczywiście tak jak mało efektywnym energetycznie i ekologicznie jest wrzucanie żywności do kotła czy wlewanie do baku, tak samo trzeba uważać na to co jemy. Gdybym „biegał na wołowinie” to limit emisji CO2 na poziomie 0,5 kg, pozwoliłby na wyprodukowanie tylko 25 gramów wołowiny (daleko bym na takiej ilości „paliwa” nie pobiegł…), ale tu już zostawiam znacznie więcej swobody na osobiste wybory ...

Czy zatem promując bieganie chodzi mi o energię? Pewnie nie po to robię, tak jak nie głównie dla względów utylitarnych uprawia się seks, choć są tego także praktyczne konsekwencje. Z pewnością chodzi o zdrowie i w jakimś zakresie także o utrzymanie zdolności do wygodnego „transportu na bliskie i średnie odległości”. Kiedyś, choć do szkoły lub do pracy trzeba było i można było iść na pieszo lub choćby jechać rowerem (przypomina mi się taki obrazek zapamiętany z filmu epoki socjalizmu „Daleko od szosy”, gdzie choć z domu do stacji PKP trzeba było dojechać rowerem, a potem bylo już tykko trudniej), teraz w tym celu samodzielnie pokonujemy dziennie najwyżej kilkaset metrów. Czy będziemy chętniej chodzić do pracy aby poprawić kondycje fizyczną i psychiczną (relaks), mając świadomość ze jeszcze coś zaoszczędzamy? Wszak nie bez kozery najlepsi biegacze długodystansowcy pochodzą z takich krajów jak Etiopia, gdzie zwyczajnie nie ma możliwości podróżowania wszędzie gdzie się da samochodami i windami. U nas np. prof. Leszek Balcerowicz (n.b. dobry przełajowiec) konsekwentnie twierdzi, że jeżeli wchodzi niżej niż na 10 piętro nigdy nie używa windy i widać że daleko i wysoko zaszedł i się specjalnie tym nie zmęczył :).

Nic dziwnego, że ludzie szukają ruchu i dobie innego deficytowego dobra jakim są czas na przemieszczanie się zatłoczonymi ulicami i energia/paliwa do napędu czworokołowców, widzą sens aby w ten sposób praca mięśni jeszcze czemuś mogła służyć… Oczywiście moje zamierzenie się na maraton nie przełoży się jak u Kenijczyka na regularne bieganie do pracy i z pracy, bo odległości mam do pokonania takie jak w Kenii (w obie strony – trochę więcej jak maraton), a wydolność niestety, coraz słabszą :) i nawet rowerem (przy lepiej rozwiniętych ścieżkach rowerowych) pewnie niedługo nie byłbym w stanie regularnie dojeżdżać do pracy. Próbowałem wczesniej skuter, ale to w zasadzie tylko przejaw "jedynie" inkrementalnego zmniejszenia transportochłonności i poprawy kontaktu z przestrzenią. Jezeli już to lepsze efekty uzyskać można skuterem elektrycznym o którego bilansach energetycznych (też ekonomicznych) pisał na swoim blogu Pan Bogdan Szymański. A może uda się debiut rynkowy polsliego mini samochodu (skuter na 3 kolach) elektrycznego SAM Cree z Piaseczna? Jego zasięg to 100 km, czyli wystarczy na dwa dni moich podrózy za chlebem...

Ale mnie marzy się … rower elektryczny. Wtedy mógłbym pedałować bardziej wg uznania, potrzeb i aktualnych możliwości. Spodobał mi się nawet „paradoks samoregulującego wydajność dynama” zaczerpnięty z jeszcze innego blogu, którym sie przy okazji podzielę: Gdy jest bardzo ciemno a żarówka jest słaba wtedy możemy albo jechać powoli i mieć bardzo słabe światło albo jechać szybko i mieć trochę mocniejsze światło. W pierwszym przypadku prawie nic nie widzimy, a w drugim widzimy trochę więcej ale ze względu na dużą szybkość jazdy możemy nie zdążyć zareagować w niebezpieczeństwie. Dobra przypowieść, także na okoliczność sterowania innymi potrzebami konsumpcyjnymi…

Sądziłem, że w tym dążeniu do jeżdżenia rowerem ze wspomaganiem elektrycznym (wprowadzania na rynek „warszawski”:) jestem bardziej oryginalny, a nawet rewolucyjny, ale jak się dowiedziałem z innego ciekawego blogu, że po chińskich drogach jeździ 100 mln (!!!) rowerów elektrycznych (nawet jeżeli nie jest to "high-tech"), to pomyślałem sobie, że mam całkiem przyziemne potrzeby.

Zresztą takie dążenia do pewnego typu prostoty (nazwać ją można „low- tech") daje się wokół mnie zauważyć. Coraz częściej na seminariach, warsztatach, targach muszę odpowiadać na pytania dlaczego nie ma na rynku np. napędzanych siła mięśni ludzkich (pedałami) mini-generatorów elektrycznych zasilających akumulatory, które na działkach rekreacyjnych mogłyby służyć do zasilanie lodówki, telewizorów (ogólnie RTV) czy ładowania laptopów, telefonów komórkowych itp. Ludzie chcą się poruszać, potrzebują ruchu i zarówno transport jak i ruch fizyczny, zwłaszcza na świeżym powierzu stają się dobrami deficytowymi.

Jak już w zasadzie wydawalo mi sie że potwierdziłem kilka swoich tez, przeczytałem w dzisiejszej Wyborczej wywiad z pisarzem Andrzejem Stasiukiem „Idę, będąc nieco gruby”. Wywiad tak jak jego bohater – ciekawy, miejscami zabawny. Pana Andrzeja, jako fana szybkich samochodów („facet może pożądać kobiety i samochodu, a nie np. kosmetyków”), którego - jeśli już czymś się martwi naprawdę, to „schyłkiem silnika benzynowego oraz wysokoprężnego” :) - denerwują … biegający ! Mówi, że to obsesja zdrowia i chudości! „W Hamburgu poszedłem po południu na spacer do parku i myślałem, że mnie kurwa stratują. Nie było ani jednego spacerującego! Wszyscy w tych strojach, wszyscy chudzi jak kościotrupy i myślę: gdzie ja jestem!? Atak szkieletorów! A ja chciałem się przejść niespiesznie, wypiwszy piwo, będąc nieco grubym. Poszedłem stamtąd. Ohydne. Gatunek ludzki całkiem stracił godność. Z własną śmiercią sobie nie potrafi poradzić. Zabiegać ją chce. Koniec człowieczeństwa!”

I tak oto ja, "będąc nieco chudym" - biedny „Szkieletor” (bardzo mi to określenie przypadło do gustu:)- zamiast pozytywnego zakończenia swojej blognotki mam kolejne powody do moralnego niepokoju :). Może lepiej już nie kombinować, nie biegać, ugrilować karkówkę i pozostać przy samochodzie z silnikiem benzynowym?

2 komentarze:

Marcin Włodarski pisze...

No to nieciekawie z tym rowerami elektrycznymi - z której strony nie spojrzysz rozwiązanie okazuje się mało efektywne energetycznie. Sprowadzanie z Chin wiąże się z niespodziankami wynikającymi z jakości - myślę, że tego już nie będziesz chciał próbować po skuterze ;-) Nie wiem ile byś musiał zasuwać na tym rowerze, żeby bilans CO2 wyszedł na zero - zarówno jeżeli chodzi o zrównoważenie własnych emisji powodowanych jazdą samochodem, jak i tych wynikających z transportu tego dobra z dalekich przecież Chin.
Druga opcja, o której wiem jest mało efektywna zarówno energetycznie jak i finansowo: Mercedes sprzedając swoje raczej wolno zbywalne dobra klasy S, dorzuca do nich hybrydowy rower, który doskonale wspomaga przemieszczanie się na większe odległości. Jak przystało na markę, wykonany jest z wysokiej jakości materiałów, posiada interesujące rozwiązania techniczne oraz jest estetyczny.
Życzę Ci abyś wszedł w posiadanie takiego roweru tym drugim sposobem ;-)

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Dzikuje za piekne życzenia!

Myślałem tylko, że moze znajdzie się coś pomiędzy chińskim rowerem elektrycznym a mercedesem klasy S z dodatkami :), a widzę ze wszytsko w rękach Sw Mikolaja.

Sam niewiele moge tu zdzialac, ale nabywanie pożądanego przeze mnie dobra na pedały i akumulator jako dodatku do spalinowego mercedesa (jakoś ten ostatni sam w sobie mnie "nie kręci") przypominałoby kupowania konia do bata czyli byłoby lekko nieracjonalne. Jednak w życiu takich paradoksów jest sporo. Widzę nieraz jak dziecko bawi się pudełkiem po zabawce a tata drogą zabawka (z perspektywy dziecka, dodatkiem do pudełka).

Będę wdzięczny za informacje o nabywcy zabawki w postaci mercedesa klasy S, któremu cenny tylko dla mnie dodatek na pedałach jest zbędnym do zaznania szczęścia :).