niedziela, kwietnia 13, 2008

Bezpieczeństwo energetyczne czyli jak prezydent Bush odnawiane źródła energii widzi

W poprzednim wpisie o bogatym w obietnice dorobku Washington International Renewable Energy Conference (WIREC 2008), obiecałem że wrócę do „gwoździa programu” - występu prezydenta Georga W. Busha z 5 marca http://www.whitehouse.gov/news/releases/2008/03/print/20080305.html w którym przedstawił swoją wizje rozwoju energetyki amerykańskiej, a może i zręby nowej „doktryny” energetycznej Stanów Zjednoczonych?

Zanim się zacznę czepiać prezydenta Busha, zaznaczę na wstępie (wykorzystując trochę jego frazeologię), że nie jest to mój ulubieniec czy osoba której specjalnie ufam i np. nie kupiłbym od niego używanego samochodu i to nie tylko dlatego, że nie byłoby mnie obecnie stać na regularne tankowanie :), o czym zresztą dalej. Dodam, że cenię sobie wiele rozwiązań amerykańskich w energetyce, w szczególności wprowadzanych na szczeblu poszczególnych stanów, ale przyznam też, że lepiej znam w tym zakresie politykę UE i lepiej rozumiem kulturę polityczną po tej stronie oceanu. Stąd być może nie będę w pełni obiektywnym w odbiorze wystąpienia prezydenta Busha. Ale skoro już kiedyś w poszukiwaniu elementów „odnawialnych” w polityce przeczytałem (w całości i ze zrozumieniem :) długie expose „naszego Donka” - skromne wyniki, to pomyślałem sobie że może z nieco krótszą mową Busha też sobie poradzę, tym bardziej że chłop mówił prosto i prostą angielszczyzną.

Od strony socjotechnicznej, przemówienie adresowane do parotysięcznego międzynarodowego audytorium osób konsekwentnie działających na rzecz energetyki odnawialnej i polityków tym tematem zainteresowanych było wręcz genialne. Mając świadomość, że po długiej przerwie „nic nie robienia” na rzecz ograniczenia zużycia energii, wręcz blokowania na działań na rzecz ochrony klimatu czy lekceważenia znaczenia energetyki odnawialnej, może być źle odebrany oraz znając audytorium - „ludzi czynu”, argumentował, że „nie chciał się wcześniej włączyć się do akcji polegającej na gadulstwie”. Działając w oparciu o podręcznik retoryki:
-przyciągnięcie uwagi: żart na początku, wskazanie że rozwój najważniejszy,
-realna potrzeba: światu (=>USA) brakuje (grozi brak) energii, czyli konkretne wskazanie problemu i nakierowanie uwagi na tych co jeżdżą samochodami (kilka szt. na gospodarstwo domowe) i gospodarstwa domowe potrzebujące energii elektrycznej (nie mogę się powstrzymać i nie dodać, że chodzi o USA „żrące tę energie garściami jak narkotyk” i nie będące obejść się do tej pory bez coraz większych działek, a nawet nie chcące o tym słuchać),
-zaspokojenie potrzeb: „ale spoko”! Mamy rozwiązanie – nowe technologie. Ameryka od dawna w nie inwestuje i tu wizja świata bez emisji ale z technologiami amerykańskimi,
- konkretny program: tworzymy fundusze federalne na rozwój i transfer technologii o ile tylko … nie będzie barier w handlu,
osiągnął bardzo dobry efekt.
Ponadto: o sprawach ochrony klimatu – tylko oględnie, bo też z p. widzenia retoryki, a zwłaszcza głosów amerykańskich wyborców lepiej mówić o bezpieczeństwie energetycznym i działaniach (nawet iluzorycznych) na rzecz powstrzymania wzrostu cen energii. Do tego odwołanie się do jednostki, konkretne dane liczbowe, mało negatywów, a same pozytywy (rozwój, możliwości inwestowania, budujące przykłady, w szczególności „transportowe”, łącznie z dyskutowanym wcześniej na tym blogu locie Boeingem 747 na biopaliwie z Londynu do Amsterdamu) ... Trzeba też oddać sprawiedliwość, że niezwykle cenne dla OZE było pojawienie się Busha na konferencji z niezdawkowym wystąpieniem i poparcie idei konferencji siłą i autorytetem urzędu jaki piastuje.

Jeżeli jednak przyjrzeć się bliżej treści, a w szczególności podanym faktom, diagnozie sytuacji, a w szczególności proponowanej terapii to już tak dobrze nie jest.
Zaczynając od faktów można wskazać na manipulacje choćby takie, ze np. liczby podawane są bez kontekstu: choć mowa tam głównie o miliardach USD, to nie ma odniesienia do całego budżetu federalnego USA i (odniesienia) do innych państw, jaki odsetek (ciągle znikomy) w budżecie B+R na energię przeznaczono na odnawialne źródła energii (temat konferencji), nie mówiąc już o takich „drobiazgach” nie zająknięcie się na temat udziału USA w światowej emisji CO2 czy konsumpcji energii. Ale chyba temu nie warto poświęcać więcej uwagi, każdy w tym prezydent Bush ma prawo do wyboru takich informacji o swoim kraju na jakich mu zależy.

Ważniejszym wydaje się przyjrzenie się szerszemu kontekstowi wypowiedzi.
Najważniejszym wydaje się podporządkowanie w zasadzie całej polityki energetycznej USA kwestiom bezpieczeństwa energetycznego, ale rozumianego wyłącznie z pozycji Białego Domu („niektóre kraje”, tu dostawcy ropy, „nie lubią Ameryki”) . Prezydent Bush jest zakładnikiem wojny w Iraku i nie dziwi mnie że jest ona „przedłużeniem” jego polityki energetycznej i oczywiście, w pewnym stopniu mogę to zrozumieć. Właśnie z powodu przez siebie zdefiniowanego pojęcia bezpieczeństwa energetycznego” w 2007 r. administracja Busha doprowadziła do przyjęcia ustawy o Niezależności Energetycznej i Bezpieczeństwie Energetycznym (Energy Independence and Security Act). Ameryka ma taką historię że nie toleruje łatwo nawet minimalnego poziomu zagrożenia (inaczej niż mająca inne doświadczenia Europa), ale chodzi tu o adekwatność reakcji, bo Irak to już przeszłość w sensie doświadczenia, a świat się szybko zmienia. Drugi paradygmat Busha to konieczności szybkiego wzrostu gospodarczego. Też nie sposób tego kwestionować, ale jak utrzymać niskie ceny paliw jeżeli dąży się do „absolutnego” bezpieczeństwa i gdy coraz więcej krajów „nas nie lubi”? Za to trzeba płacić i oczywiście nie wszystkich na to stać. Sprawy ochrony środowiska Bush proponuje pozostawić na potem i jak dobry wujaszek, jest otwarty na dyskusje, „ale konkretną”. Najpierw trzeba mieć pieniądze (i np. zanieczyścić) zauważa, a dopiero potem będziemy się martwic jak za zarobione pieniądze posprzątać. Jedynie chce być liderem w bezpieczeństwie energetycznym i tu grosza nie będzie żałował.

Nowoczesne kraje, w tym cały Euroland i USA mają w zasadzie podobnie skonstruowane polityki energetyczne. W każdym z nich bezpieczeństwo energetyczne, konkurencyjność gospodarki i ochrona środowiska odgrywają swoją rolę. Mądrość polega jednak na tym, aby we wszystkim zachować równowagę i zdrowy rozsądek oraz wyobraźnię. Wydaje mi się, że Bush w odpowiedzi na kryzys kieruje się nawet swoim zdrowym rozsądkiem, ale brakuje mu wyobraźni na temat nieuniknionego kierunku zmian w energetyce. Próbuje ekstrapolować, a to w czasie obecnej rewolucji technicznej, globalizacji i decentralizacji systemów zawodzi. Nie potrafi też szukać odpowiedzi na problemy zwracając się ku poszczególnym stanom (poza swoim Teksasem, któremu robi dobrze, o czym dalej), ani też nie ma zdolności wsparcia się na szerszej współpracy międzynarodowej (tylko w przypadku energetyk jądrowej na sprawę patrzy trochę szerzej i mówi o Francji „ally and friend”). Nie dziwię się zresztą, że nie mówi o tym, że USA to nie jest już pierwsza gospodarka na świecie (EU jest na czele) i że zaczyna mieć kłopoty z Chinami i inni też depczą po piętach. Nie dziwię się, że nie mówi o stopniowo, ale raczej nieuchronnie ogarniającej USA recesji. Ale jak w tej sytuacji można finansować „prawie 100%” tak centralistycznie pojęte bezpieczeństwo energetyczne i mówić że chodzi o konkurencyjność, wzrost gospodarczy i niskie ceny energii? Wygląda mi to na demagogię albo pogubienie się we współczesnym świecie.

Jeśli chodzi o terapię, to przyjęcie powyższych założeń prowadzi jedynie do leczenia objawów. Najważniejsze to zastąpienie ropy naftowej biopliwami a szejków farmerami z Teksasu. Nie trzeba dodawać że chodzi tu i o przychody „swojaków” i o masową produkcje zmodyfikowanej genetycznie kukurydzy, soi i rzepaku (canola). Ale czy rolnictwo amerykańskie będzie bezpieczne i czy da paliwo po koszcie niższym? Przez chwilę zamartwił się o swoich kolegów po fachu – hodowców bydła, że pasza może z tego powodu zdrożeć, ale już że żywność i że to może być problem dla świata już nie, podobnie jak o tym, że od kilku lat problem braku wody trapi coraz bardziej amerykańskich farmerów. Jednak w przypadku transportu pojawiają się w mowie Busha przełomowe jak na Amerykę propozycje – ograniczenia zużycie paliw w ciągu 10 lat o 20%. Ale pytanie, czemu tak późno i ile to opóźnienie będzie kosztowało amerykańska gospodarkę.
Oczywiście Bush nie zajmuje się czymś tak zcentralizowanym jak ogrzewanie (tu w grę wchodzi w zasadzie tylko działanie po stronie ograniczania zużycia energii, a to go z pozycji strategicznej nie zajmuje). Ale przechodząc do energii elektrycznej, mówi w zasadzie tylko o energii jądrowej (nucler power is limitless!). Opisując podjęte już działania legislacyjne widać że idą one w dwu kierunkach: ułatwień w procedurach lokalizacyjnych dla nowych inwestycji i potężnych gwarancji bankowych (10 mld USD) wspartych środkami na badania. Nie podjął tego typu działań w stosunku do energetyki wiatrowej czy słonecznej (tu skuteczne wsparcie zostało udzielone przez szereg stanów, a nawet miast), ale samochwalczo mówi, że w 2007 r. najwięcej elektrowni wiatrowych zbudowano właśnie w USA. Zresztą te źródła potraktował bardzo zdawkowo, nie wspominając już o geotermii.
Podobnie jak na poziomie paradygmatów swojej polityki energetycznej, w bardziej szczególnych rozwiązaniach także stawia na parę zaledwie sobie znanych rozwiązań i nie widzi ani ich bogactwa ani siły tkwiącej właśnie w takim, różnorodnym bogactwie, a jeżeli już na coś wyraźnie stawia to na sprawy doraźne, drogie i kontrowersyjne.

Moim zdaniem, USA – kraj sfederalizowany, nie wykorzystały za obu kadencji Busha siły tkwiącej w decentralizacji i czynieniu systemów energetycznych bardziej zrównoważonymi, a obecne „ściągniecie cugli” histerią bezpieczeństwa energetycznego problemu nie rozwiąże. Albo spowoduje nowe (niedostrzegalne dotychczas) kłopoty albo tylko odwlecze o kilka lat prawdziwy kryzys.

Można pewnie szukać analogii pomiędzy propozycjami Busha, a niektórymi jakie przedstawił poprzedni rząd w Polsce. Oczywiście robienie w średnim kraju tego samego co w Ameryce, poza tym, że to megalomania, czasami może być jeszcze bardziej nietrafne, ale także u nas warto obserwować co będzie dalej z amerykańskim snem o „gwarantowanym przez Biały Dom absolutnym bezpieczeństwie energetycznym” w czasach, gdy w codziennej robocie zaczynają wygrywać pracowite i konsekwentne mrówki. Świat dla szeryfów wydaje się być już systemem za bardzo złożonym i trudno pełnić im dalej rolę liderów. Pomimo różnych defektów (zawieranych kompromisów i trudzie dogadywania się w każdej sprawie, a nie „działania baz gadania” jak to robi prezydent Bush), bardziej nowoczesna, dalekowzroczna i bardziej pasująca do uwarunkowań krajowych wydaje mi się polityka energetyczna promowana od dwudziestu już lat w UE.

3 komentarze:

Bogdan Szymański pisze...

Wypowiedz prezydenta Busha traci o tyle na wartości, że jego kadencja dobiega końca a nic nie wskazuje ze republikanie będą w stanie utrzymać biały dom. Z drugiej strony idee ochrony środowiska zawsze bardziej trafiały do demokratów jednak zagrożeniem może być zbliżająca się recesja.

Jeden pozytyw, jaki widzę z faktu, że Ameryką rządzi pieniądz to szansa na rozwój taniej technologii z zakresu energetyki odnawialnej. W USA technologia, która nie jest konkurencyjna cenowo ma marne szanse na rozwój, co wymusza na firmach inwestycje w innowacje i badania. W mojej opinii takie podejście jest na dłuższą metę lepsze niż europejskie gdzie rozwój OZE próbuje się wymusić sztucznie przepisami i dotacjami

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Bogdanie,
poruszył Pan bardzo ciekawy wątek, który zawsze pozytywnie wyróżniał nowoczesne USA od starej Europy. USA to była zawsze kolebka wynalazców. Sprzyjała temu i kultura i silne wsparcie B+R przy ograniczonym innego typu interwencjonizmie państwa. W dalszym ciągu naklady na B+R w USA (ok. 3% PKB) są znacznie wieksze niz w UE (ponizej 2% PKB).
Choć jezeli sie przegląda np. ostatnie raporty Global Subsidy Watch, to widac ze coraz silniejsze jest wsparcie w USA subsydiami samej gospodarki a nie tylko sfery B+R.
USA uchodzą tez za lidera jezeli chodzi o "tradycyjne innowacje" (chyba nie najlepiej mi sie to nazwało) w energetyce, ale okazuje sie że w przypadku energetyki odnawialnej nie jest juz tak dobrze.
USA nie przewodzą w zasadzie w żadnej nowej technologii OZE. Tracą (na rzecz UE) palmę pierwszeństwa nawet w fotowoltaice, ktora wszak „sie poczęła” z amerykańskich lotów kosmicznych - por. najnowszy "status raport" JRC Ispra (np. rys 5) http://re.jrc.ec.europa.eu/refsys/index.htm (2 Mb). Całkowicie przegrywają w produkcji nowoczesnych elektrowni wiatrowych, itd.
Moim zdaniem, aby B+R w energetyce odnawialnej przynosiły efekty, nakłady (priorytety) B+R musza być jednak harmonijnie związane z instrumentami promocji rynków końcowych zielonej energii. Inaczej nie jesteśmy w stanie przerwać błędnego koła lub marnowania publicznego grosza.
Jakis czas temu, trochę zainspirowany polityką UE, popełniłem nawet taki schemat (z namalowanym blędym kołem) obrazujący potrzebę zintegrowanych typu działań także w Polsce http://eo.org.pl/layout.php?page=7&newsview=22 (chyba drugi slaid, 0,6 MB).

Biorąc to wszystko pod uwagę, a także mało przyszłościowe pomysły Busha wsparcia wybranych mało innowacyjnych technologii (pamiętam że fiaskiem skończyła sie też próba wsparcia wielkim budżetem B+R w USA w latach 2003-2004 zakresie bardziej zaawansowanych technologii wodorowych) sądzę, że tym razem góra urodzi mysz i masowego napływu zza oceanu nowych technologii poza genetycznie zmodyfikowaną kukurydzą :), niestety nie będzie.
Serdecznie pozdrawiam

Bogdan Szymański pisze...

Panie Grzegorzu
Nie lekceważyłbym amerykańskiej modyfikowanej kukurydzy:) czytałem ostatnio w, science, że są już zaawansowane prace nad modyfikowaną kukurydzą, która będzie samodzielnie rozkładać zawartą w niej celulozę na cukry – ma to być przełom w produkcji bio-etanolu.

To, że pomysły prezydenta Bush-a są nietrafione akurat mnie nie dziwi. Jest to człowiek, który w znacznej mierze reprezentuje interesy przemysłu naftowego a nie OZE. Po drugie w USA duże poważanie ma organizacja NIPCC zdecydowanie podważająca wpływ, CO2 na zmiany klimatyczne gdzie w Europie wyrocznią są raporty IPCC krytycznie nastawionej, do CO2 – a najciekawsze jest, że obie te organizacje bazują na tych samych danych. Przez co w USA w przeciwieństwie do Europy nie widzi się potrzeby tak radykalnej redukcji, CO2 a co za tym idzie rozwoju za wszelką cenę drogich technologii OZE. Widać to nawet po wypowiedziach Prezydenta, Bush-a który częściej podkreśla konieczność rozwoju odnawialnych źródeł w kontekście bezpieczeństwa energetycznego niż ochrony klimatu.