poniedziałek, stycznia 12, 2015
Dlaczego taniej oznacza drożej? Skutki monopolizacji rynku energii i erozji systemu wsparcia OZE
Czy można wskazać kraj w którym po 10 latach urynkawiania
branży energetyki odnawialnej ceny energii ciągle rosną? Czy mogą rosnąć ceny w
branży w której ostatnia dekada przyniosła wdrożenia wielu spektakularnych,
światowych innowacji technologicznych i która
korzysta z technologicznej krzywej uczenia się? Czy jest możliwym aby, w restrykcyjnych warunkach
udzielania pomocy publicznej UE, wsparcie kierowane do branży OZE (na rzecz ochrony
środowiska) trafiało ostatecznie do sektora węglowego? Na gruncie klasycznej myśli ekonomicznej
trudno byłoby odpowiedzieć twierdząco na każde z ww. pytań, a tym bardziej na wszystkie pytania łącznie.
Ale okazuje się, że w warunkach monopolu państwowego wszystko to co wygląda na
herezję ekonomiczną jest możliwe i jest
realizowane w praktyce w pełnym zakresie pod szczytnymi sztandarami rzekomej ochrony rynku,
niskich cen energii, konsumentów i klimatu łącznie. W związku z tym, że w aktualnej sytuacji w energetyce wszystko jest możliwe, powstaje pytanie czy energetyka odnawialna nie stanie się po raz kolejny ofiarą złożoną
korporacjom energetycznym w obliczu koniecznego dalszego dofinansowania
energetyki węglowej i zapowiedzianej konsolidacji państwowych koncernów
energetycznych.
Odżył pomysł kolejnego etapu konsolidacji krajowej energetyki oraz energetyki i górnictwa . Teoria ekonomii, w tym ostatni laureat ekonomicznego Nobla,
twierdzi, że przynajmniej do momentu rozbudowy połączeń międzynarodowych, kolejna konsolidacja energetyki w Polsce oznacza dalszy wzrost cen i węgla i energii elektrycznej dla konsumentów. Gdy w końcu zwiększone
zostaną techniczne możliwości obrotu energii z UE, taka
„konsolidacja” oznaczać może upadek całej krajowej energetyki, bo kosztów dalej
już się nie da „przepychać” w sensie czasowym „do przodu” (na kolejne lata) i w
sensie strukturalnym „do góry” (na
bardziej naiwnych udziałowców naszych championów energetycznych i bezbronnych
podatników). Dalsza konsolidacja oznaczałaby bowiem że w celu zaopatrzenia w energie formalnie tworzymy „Rząd sp. z o. o.”, czyli dochodzimy do
absurdu...
Przed zjadaniem przez energetykę własnego ogona ostrzegałem już w 2010 roku,
wierząc początkowo, że po doświadczeniach z konsolidacji elektroenergetyki w
2006 roku i wypaczeniach – jak dowodził też na blogu „odnawialnym” jednej z jej autorów
- przyjdzie czas na naukę i opamiętanie.
Potem (wpis „Dyskretny urok monopolu państwowego w energetyce”) już tylko przez krótki okres można było wierzyć
w nieugiętą postawę UOKIK
niezłomnej Pani prezes Krasnodębskiej-Tomkiel. Potem, pod hasłami „taniej
energii”, w tym „obniżania kosztów wsparcia dla OZE” – por. wpis „Jak premier Tusk zaoszczędził miliardy złotych na OZE”) była już tylko równia pochyła prowadząca praktyczne do renacjonalizacji energetyki, na
zasadzie "czym gorzej w energetyce tym większe uzasadnienie do ręcznego
sterowania". Choć nie ma żadnej wiarygodnej teorii ekonomicznej która dawałoby
podstawy do twierdzeń, że upaństwowienie (monopolizacja) jest dobre dla
konsumentów energii, to jednak wyjątkowo
dobrze się trzyma retoryka kolejnych rządów , że w polityce energetycznej chodzi o „urynkowienie
energetyki” i „tanią energię elektryczną dla firm i dla obywateli”.
Można by łatwo przywołać szereg zestawień międzynarodowych
pokazujących jak zmieniały się ceny energii w krajach w których po 2007 roku
postawiono na zróżnicowanie podmiotowe i technologiczne w energetyce oraz w
tych, w których tworzono państwowe monopole. W całej UE koszty wytwarzania energii elektrycznej w latach 2008-2012 spadły o 4% , przy szybkim wzroście udziału energii z
nowych, a wiec początkowo droższych technologii OZE.
W Polsce ceny w tym czasie ceny hurtowe energii elektrycznej
wzrosły o 66%, ze 120 zł/MWh do 200 zł/MWh, przy wzroście wykorzystania OZE dokonanym w oparciu o najbardziej
prymitywną, teoretycznie
„najtańszą” technologie
współspalania biomasy z węglem w elektrowniach będących w rękach koncernów
energetycznych. Współspalanie w wydaniu
krajowym to przykład znanej, klasycznej patologii, ale warto dodać, że niczym nieuzasadnionego dodatkowego wsparcia w
latach 2006-2014 korzystały też zamortyzowane, duże elektrownie wodne, w tym przede
wszystkim należące do krajowych koncernów energetycznych 16 elektrowni,
zbudowanych w latach 1912-1970 (po tym okresie tylko dwie w latach 2001-2004
zostały zmodernizowane).
Co dla cen energii oznacza tworzenie polityki, regulacji
„pod państwowe monopole” najlepiej widać właśnie na przykładzie rynku energii z
OZE, na którym niejako z definicji powinno działać wielu niezależnych wytwórca
energii i którego, wydawałoby się, nie można zmonopolizować, i gdzie ceny powinny tylko
spadać. Według analityków banku LAZARD , w latach 2009-2014 średnie koszty
energii (LCOE) wytwarzanej w nowych technologiach OZE na świecie (perspektywa amerykańska) spadły o
niemalże 60% w przypadku energetyki wiatrowej (z maksimum 350-500 zł/MWh w 2009
roku do 250 zł/MWh obecnie) i o niemalże 80% w przypadku elektrowni
fotowoltaicznych (z ok. 1 000-1 200 zł/MWh do maksimum 260 zł/MWh.
Tymczasem w Polsce nawet ta nisza rynkowa została opanowana
przez koncerny energetyczne, a ceny energii z OZE (suma cen energii i zielonych
certyfikatów) cały czas rosną. Średnie ceny energii elektrycznej w latach 2006-2014 (od
momentu pełnego wdrożenia systemu wsparcia energii elektrycznej z OZE)
i wysokość opłaty zastępczej w Polsce (tylko o ok. 15% poniżej tej kwoty
oscylowały średnie wartości świadectw pochodzenia) przedstawia rysunek
(opracowanie własne, źródło TGE, URE, IEO).
W latach 2009-2014
średnia cena sprzedaży energii z OZE do sieci (ceny bieżące) wyniosła 188 zł/MWh. Średnia wartość opłaty zastępczej wyniosła 281 zł/MWh, a średnia
wartość certyfikatu w transakcjach pozasesyjnych – 242 zł/MWh. Oznacza to,
że więksi inwestorzy mogli liczyć na przychody rzędu 420 zł/MWh. W latach 2006-2014
średnia cena płacona efektywnie za energię z OZE w Polsce wzrosła (!) o 6%.
Uznany za „rynkowy” system wsparcia energii z OZE w Polsce (zielone
certyfikaty) wprowadzony tam gdzie rynek nie został rozwinięty (mała liczba
podmiotów i gdzie 90% rynku znajduje w rękach państwowego monopolu) nie pozwala na inwestycje w nowe technologie o
spadających kosztach, utrudnia dostęp do rynku niezależnym producentom energii,
a regulacje utrwalają strukturę uczestników rynku, w której coraz bardziej dominują
koncerny państwowe będące jednocześnie przedsiębiorstwami zobowiązanymi do
odpowiednich udziałów energii z OZE (sprzedawcy energii – spółki obrotu) i
zarabiającymi na certyfikatach (spółki wytwórcze).
Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się np. w Niemczech,
gdzie obowiązuje system stałych taryf (ang. feed-in tariff, FiT ) na odbiór
energii z OZE, który jest uzależniony od mocy źródła i technologii i który
preferuje innowacyjność i tworzy rynek niezależnych producentowi energii. W
takich warunkach, pomimo że nowe technologię oznaczają to też wyższe koszty
początkowe, średnie ceny taryfy FiT na energię w latach 2009-2014 spadły o
ponad 50-70%. Najbardziej spektakularnie z początkowo najdroższych źródeł fotowoltaicznych
(czterokrotnie i zrównały się z taryfami dla źródeł wiatrowych). Ilustruje to
rysunek poniżej
(dane dzięki uprzejmości dr Andrzeja Ancygiera).
W efekcie prowadzonej polityki Polska staje się jednym z krajów o najwyższych
cenach płaconych za energię z OZE, krajem o niemalże najmniejszej w UE liczbie
technologii obecnych na rynku (brak różnorodności technologicznej) i niewielkiej liczbie instalacji (trzy rzędy wielkości
mniej wytwórców energii z OZE niż w Niemczech). Nosi to znamiona
czystego monopolu tworzonego zupełnie nieoczkowanie w ramach unijnych ram deregulacyjnych. Dlaczego tak się dzieje?
Polski rząd tak tworzy regulacje, aby państwowe koncerny
energetyczne mogły, także w przypadku OZE, korzystać z renty monopolistycznej i
zawyżonych kosztów systemu wsparcia. Chodzi tu nie tylko o dotychczasowe
nadmiarowe wsparcie dla współspalania i energetyki wodnej, ale o dalsze
wspieranie wąskiej grupy technologii wielkoskalowych w które inwestować mogą
koncerny, w tym duże elektrownie na biomasę, współspalanie „dedykowane” i duże farmy wiatrowe. Temu służyć będzie procedowana w Sejmie ustawa o OZE z uchodzącym
też za „rynkowy” (podobnie jak zielone certyfikaty) systemem aukcyjnym, ale wprowadzanym
za wcześnie na ułomnym rynku, na którym zostanie kilku zaledwie liczących się graczy (może nawet paru jak
zapowiada minister skarbu państwa). System wsparcia OZE ma bowiem w zamyśle
rządu dalej kompensować coraz bardziej oczywiste
straty koncernów na rynku generacji
węglowej i w praktyce stanowić dofinansowanie do węgla. Okazało się, że
system wsparcie dla OZE stało się dla polskich koncernów furtką do windfall profits (nadzwyczajnych zysków) i jednocześnie okazją do obejścia ograniczeń
UE w dostępie do pomocy publicznej. Wystarczy
prześledzić wyniki spółek energetycznych (nasze cztery narodowe koncerny) zajmujących się
wytwarzaniem energii, aby dostrzec że w latach 2008-2013 zarabiały na OZE,
czyli na tym na czym w krajach stawiających na rynek i niskie ceny energii z
OZE traciły wszystkie koncerny energetyczne w UE.
Powyżej przytoczony został w sumie pozytywny przykład
niemiecki, który prowadzi nie tylko do spektakularnego i trwałego spadku cen
energii z OZE, ale także cen wytwarzania energii i cen hurtowych. Ale trzeba
też przyznać, że są znane – niczym nas nie usprawiedliwia - przypadki w
innych krajach, w których silny wpływ na regulacje wywierają koncerny energetyczne, co prowadzi do podobnych skutków. Do krajów realizacyjnych podobną do naszej politykę zaliczyć można Czechy - targane skandalami także na rynku OZE
(co przekłada się na wysokie koszty energii z OZE), wyspiarską Wielką Brytanię z organiczną wymianą energii z zagranicą
i także dużym wpływem koncernów na regulacje oraz tradycyjnie już najwyższymi kosztami
energii z OZE w UE, ale także "wyspowe” kraje pozaeuropejskie takie jak
Japonia. W ub. roku spotkałem się z premierem Naoto Kan, który był szefem rządu
w czasie katastrofy atomowej w Fukushimie. Pytając go o ostateczne przyczyny katastrofy
(wyniki śledztwa parlamentarnego), odpowiedział że to wcale nie tsunami, tylko
związki polityków z państwowym koncernem energetycznym TEPCO (polityczne rady nadzorcze, dywidendy
i tyrania bieżących wyników zamiast kosztów na podniesienie bezpieczeństwa
jądrowego). Jego zdaniem państwowe koncerny nie tylko ze nie dają taniej
energii, ale ze względu na bieżące polityczne cele partii rządzących nie dają też bezpieczeństwa
energetycznego.
Dziwnym wydaje się to,
że kręgi naukowe, postępowe środowiska polityczne, organizacje sektora
OZE i organizacje konsumenckie biernie się temu przyglądają, dając wolną rękę politykom
(niezależnie od ich czasami dobrych intencji) w takiej realizacji zobowiązań
unijnych w zakresie OZE, które prowadzą
do podnoszenia cen tylko po to, aby te stawały się źródłem bieżącego dofinansowania i
podtrzymania przy życiu energetyki węglowej. Jest to błędne koło i droga
donikąd, bo prowadzi do jednoczesnego upadku starej i braku możliwości rozwoju nowej
branży (braku realnej alternatywy) z coraz mniejszymi szansami na wyrwane się ze spirali nieefektywności i utraty konkurencyjności całej energetyki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
bardzo ciekawe spostrzeżenia. i wychodzi na to, że nie zawsze wszystko jest takie jak się na pierwszy rzut oka wydaje. pozdrawiam budom
Ciekawy punkt widzenia. Na codzień mało gdzie można spotkać takie spostrzeżenia. Rzucił Pan nowe światło na wszystko.
Zapraszam - dofinansowanie fotowoltaika
Oczywiście czas pokaże czy się możemy cieszyć czy smucić, ale z OZE powinno być dobrze jeśli odpowiednio to będzie zarządzane. Program Prosument już został uruchomiony tylko szkoda że to program dla dużych graczy "udostępnienie z przeznaczeniem na zawieranie w 2015 umów kredytu wraz z dotacją wskazana we wnioskach nie może być niższa od 5 mln zł i wyższa od 20 mln zł."
Panie Olku, przede wszystkim dla dużych graczy z duża zdolnością finansową jest np. system aukcyjny, który jest wprowadzany w ustawie o OZE. Dużych graczy preferuje też obecny system zielonych certyfikatów.
Program PROSUMENT jest wybitnie dla małych graczy i to potwierdzam. Kwoty, które Pan przytoczył dotyczą wymogów stawianym bankom w procesie trwającego właśnie ich naboru jako instytucji pośredniczących w dystrybucji środków NFOŚiWG na małe projekty, z których największe nie mogą przekraczać kwoty 300 tys zł.
Prześlij komentarz