W 2008 roku, w okresie negocjacji kształtu dyrektyw wdrażających pierwszy pakiet klimatyczny
UE, premier Tusk mawiał, że na kwestie z
nim związane poświęca nawet 80% swojego czasu. Był to niestety- zgodnie z zasadą Pareto - czas zmarnowany
na blokowanie tego co chce Europa i tego co dobre dla krajów z ambicjami. Gdyby ten czas i kolejne lata poświęcone zostały
na działania pozytywne, na usunięcie choćby części przyczyn polskich problemów w energetyce,
obecny rząd miałby czas na to czym powinien się zajmować – dalszą modernizację kraju.
Obserwując ostatnią aktywność Pani Premier Kopacz,
zarówno na forum międzynarodowym (wizyty w Berlinie i w Paryżu) jak i w kraju
(problemy górnictwa węgla kamiennego) łatwo można doszukać się analogii do sytuacji
sprzed 6 lat. Premier Tusk zostawił swojej następczyni te same problemy klimatyczno-energetyczne
na forum międzynarodowym i jeszcze większe, nierozwiązywane i ciągle narastające problemy w
krajowej energetyce. Energetykę bowiem, w efekcie niezrozumienia idei pakietu klimatyczno-energetycznego i państwowego protekcjonizmu toczy "short-termism" oraz – używając
spolszczonego neologizmu głównego krytyka rządów Tuska - strategiczny "imposybilizm".
Czy uda się kierować dużym krajem, podejmować śmiałe decyzje
strategiczne, gdy już
przy porannej kawie premier musi sprawdzać jaka jest cena węgla (cena doraźnego
jedynie spokoju na Śląsku), przy obiedzie szukać środków na górnictwo w
budżecie (kosztem działań rozwojowych), przy kolacji analizować po ile będą
uprawnienia do emisji CO2, a przed zaśnięciem myśleć o kurku gazowym i
cenie ropy naftowej?
Paradoksalnie podobnie jak premier polskiego rządu działa prezydent
Federacji Rosyjskiej. Zamiast modernizować swój zacofany cywilizacyjnie kraj, codziennie wielokrotnie sprawdza jak na światowych giełdach stoją ceny ropy i gazu (ostatnio też węgla). Od tego tylko
bowiem zależy los Rosji, po latach zaniedbań i niedostrzeżenia rewolucji w światowej energetyce. Proste myślenie w stylu rosyjskim wiedzie nieuchronnie każdy kraj, nawet mocarstwo, do gospodarczej katastrofy.
Różnica pomiędzy Polską i Rosją polega tylko na tym, że spadek cen ropy i gazu oznacza problemy w budżecie Rosji (niemalże 80% budżetu jest "gazo- i ropopochodne") po stronie przychodowej, a w Polsce spadek cen węgla oznacza powiększanie deficytu budżetowego (dotacje do węgla). Oba kraje mogą poprawić efektywność (próbując eliminować patologie) ale nie zmieni to generalnego obrazu sytuacji - początku bolesnych i nieuchronnych zmian w całej energetyce. Ani Polska, ani Rosja z tym sobie nie radzą, tak jak np. Norwegia, która, nie czekając na dramat, rozwinęła nowe koncepcje energetyczne i gospodarcze właśnie teraz - ustami swojego Króla - ogłosiła uczciwie także swoim obywatelom, że dla niej epoka ropy naftowej już się właśnie skończyła. Bynajmniej nie dlatego, że już nie wyczerpały się techniczne zasoby ropy, ale dlatego że przestają być one konkurencyjne ekonomicznie. Jest to racjonalna konstatacja zwykłej starej prawdy, że epoka kamienia łupanego nie skończyła się dlatego, że zabrakło kamieni.
Biedni są tacy przywódcy i biedne pozostaną takie kraje które nie potrafią wyrwać się
z historycznych obciążeń i wyjść ze spirali nieefektywności i zacofania systemów
energetycznych i gospodarczych oraz społecznych - bazujących na tych pierwszych.
Przywódcy większości krajów UE nie muszą tracić aż tyle czasu na rozważanie problemów jakie nie tylko z powodów historycznych, ale też i na własne życzenie mają Polska
i Rosja. Już 7 lat temu wskazano, a 6 lat temu skonkretyzowano pakiet klimatyczno-energetyczny
„3x20%” gdzie postawiono w całej Wspólnocie na rozwój OZE i efektywności energetycznej, dobrze przemyślanej strategii bezpieczeństwa energetycznego i solidarności w rozwoju technologii energetycznych oraz budowy przewagi konkurencyjnej. Potem, bardzo szybko zresztą, w tym kierunku poszły USA, Chiny, Indie i inne kraje. Kierunek jest znany. W czasie gdy polski rząd
myśli o hamowaniu postępu technologicznego, większość szefów rządów w UE myśli tylko o tym jak rozwijać
nowoczesną, czystą i trwale konkurencyjną energetykę. Nietrudno wyobrazić sobie
kto tu będzie wygranym, a kto przegranym.
Pomimo olbrzymich animozji Polska i Rosja mają dalej wiele
wspólnego. Słynne jest rosyjskie NIET (kto pamięta pozytywne inicjatywy
rosyjskie?) tak samo jak Europa pamięta polskie weta klimatyczne. W postsowieckim myśleniu została nieufność do zmian i do tej pory najlepiej obu krajom wychodzi blokowanie, nawet jak to sprawdza się tylko w siatkówce, a nigdy na dłuższą metę w polityce (jak długo można wisieć z blokiem w powietrzu?).
Na zbliżającym się szczycie UE (23-24 października) poświęconym nowym celom
klimatyczno-energetycznym na 2030 rok
warto przyjąć postawę konstruktywną, pro-europejską, proponować, a nie blokować i przestać
pielęgnować euroazjatycki model myślenia. Blokowanie zmian oznaczać będzie tylko,
że negatywnie postrzegane kwestie klimatyczne znowu pochłoną bezproduktywnie uciekający czas dla nowego rządu, całkowicie
zniechęcą krajowy przemysł do koniecznej modernizacji i jeszcze większe problemy spadną na kolejny rząd.
Nie trzeba odwoływać się nawet do paradoksów, bo zwykły zdrowy rozsądek wskazuje, że brak twardych unijnych celów na OZE w pakiecie klimatycznym
UE najbardziej ucieszy Rosję (paradoksem jest tylko, że cieszy to Polskę). Znaczące cele redukcyjne na CO2 w UE to z kolei szansa
dla Polski, bo jesteśmy dalej jednym z najbrudniejszych i najbardziej nieefektywnych
energetycznie państw członkowskich. Nasze koszty marginalne redukcji emisji i
poprawy efektywności należą do najniższych w Europie (inaczej – każda dalsza redukcja
emisji np. w efektywnej Danii jest znacznie bardziej kosztowana niż w Polsce). Wspólne cele redukcyjne podniosłyby (paradoks?) konkurencyjność
Polski wewnątrz UE. Jednocześnie potrzebujemy nowych technologii, masowej modernizacji energetyki,
wymiany XIX-wiecznych technologii rodem z Rosji Sowieckiej na te na miarę XXI-go wieku, a to będzie znacznie trudniejsze
bez pakietu klimatycznego lub z rozmytym pakietem i niekończącymi się derogacjami.
To wszystko co pozytywne można dostrzec tylko wtedy gdy nie
przeznacza się 80% czasu pracy na blokowanie, a znacznie więcej na głębsze myślenie i uczciwe tłumaczenie własnym obywatelom o co naprawdę chodzi. Jako kraj z ambicjami cywilizacyjnymi
nie mówmy NIET także na najbliższym szczycie w Brukseli. To się opłaci też w polityce wewnętrznej, bardziej niż dalsze chowanie głowy w piasek i pielęgnowanie parafialnych stereotypów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz