sobota, października 08, 2011

OZE w kampanii wyborczej ‘2011 czyli czarne korporacje i zielone NGO

Świat wcale nie jest zielonoczarny, ale w takich barwach problemy rozwoju energetyki można lepiej przedstawić, niż z szaroburej i mało twórczej perspektywy mdłego polityka z telewizji powtarzającego bezrefleksyjnie lub cynicznie że „potrzebujemy wszystkich źródeł energii”. Dzisiaj pomijając z koniecznosci konkretne przypadki, chciałbym postawić ogólną tezę, że jeśli chodzi o zieloną energię politycy stają się coraz bardziej sceptyczni i coraz bardziej oddalają się od poglądów społeczeństwa i że słabnie wpływ na polityków (i na społeczeństwo) środowisk związanych z OZE, a rośnie wpływ korporacji (zarządów i związków zawodowych). Chciałbym też pokazać przykład dobrej roboty na rzecz zmiany tej szkodliwej spolecznie sytuacji.

Od 2008 roku blog odnawialny parokrotnie zwracał uwagę że długotrwały, zawiązany już w 2007 roku, atak na pakiet klimatyczny 3 x 20% aliansu krajowych korporacji energetycznych z największymi ugrupowaniami parlamentarnymi (paradoks polega na tym, że tu jest także niecodzienna zbieżność posadów koalicji i opozycji parlamentarnej) musi doprowadzić do osłabienia poparcia obywateli dla OZE.
Jeszcze w połowie 2009 roku zwracałem uwagę (powołując się n badania CBOS), że ciągle ponad 83% Polaków oczekuje od rządu zwiększonego zaangażowania we wsparcie OZE, choć jednocześnie z badań dało się zauważyć, że przeciwstawiamy się wprowadzaniu kar i nakazów administracyjnych oraz że czynnik ekonomiczny decyduje o naszych postawach. Przepowiadałem, że stosunkowo szybko poparcie społeczne dla OZE może spaść, a za tym jeszcze trudniej będzie o poparcie polityczne.
Wygląda na to, że się myliłem jesli chodzi o poparcie społeczne. Pomimo rozpoczętej w 2009 roku kampanii rządowej na rzecz czystej energetyki węglowej i czystego węgla, robione rok później badania KE nt. preferencji obywateli UE, w tym polskich, w zakresie technologii energetycznych w corocznym raporcie dotyczącym rozwoju technologii biotechnologicznych na tle innych wskazały Polacy oczekują że OZE (w szczególności energetyką wiatrowa- 84% badanych i słoneczna – 82%) odegrają kluczową rolę w energetyce naszego kraju, a brak jest tego typu jednoznacznych oczekiwań w przypadku energetyki jądrowej (tylko 46% społeczeństwa miało taką nadzieję). Jeszcze bardziej zaskakujące okazały się wyniki badań CBOS zamówione przez Instytut na rzecz Ekorozwoju z końca 201o roku , z których wynika znacznie bardziej pozytywny stosunek Polaków do rozwoju energii wiatrowej 39% (choć niższy tu entuzjazm niż w badaniu KE) i słonecznej (6%), podczas gdy analogicznie wyniki w przypadku energetyki jądrowej i węglowej – po 7% wydawały się druzgocące dla realizowanej polityki i planów energetyki korporacyjnej.

Wydawało się zatem, że temat energetyki odnawianej będzie można łatwo wprowadzić partiom do kampanii wyborczej jako coś pozytywnego na tle powszechnego narzekania na politykę klimatyczną UE i straszenia jej skutkami. Ale tak się nie stało. Technologie bez poparcia społecznego ale z silnym poparciem korporacji i rządu (energetyka jądrowa i gaz łupkowy), związków zawodowych i rządu (energetyka węglowa) i oponiotorczych mediów (zwłaszcza gospodarczych) uzyskały znacznie (nieprporcjonalnie) większe poparcie polityczne niż OZE i efektywność energetyczna. Warto zauważyć jednak, że w sytuacji ogólnoświatowego kryzysu i coraz bardziej powszechnej dominacji myślenia bardziej krótkookresowego oraz braku skłonności do wspierania technologii bardziej przełomowych, efektywność energetyczna uzyskała wśród polityków bardziej powszechne (choć prawdopodobnie płytkie) wparcie niż OZE.

Można zatem zapytać dlaczego tak się stało. Do refleksji na ten temat zachęciła mnie swoim pytaniem dziennikarka EkoNews i w efekcie pomyslałem że politycy bronią krótkookresowych interesów energetyki konwencjonalnej kosztem odnawialnej w efekcie niejasnej dla większosci społeczeństwa sieci powiązań z korporacjami, ulegając przy tym też nadmiernie branżowym związkom zawodowymi. Chciałbym krótko tę właśnie tezę jako ogólną i dotyczącą wszystkich partii a może i krajów z rozwinętym korporacjonizmem rozwinąć i przytoczyć kilka faktów na potwierdzenie. Wartu tu też wesprzeć się teorią noblisty (choć bynajmniej nie dyżurnego bywalcy salonów ani pupilka mediów ekonomicznych) - ekonomisty Edmunda Phelpsa. Przepytany skutecznie przez Rafała Wosia z DGP (niestety nie mam dostępu do linku/wersji elektrownicznej) stwierdził, że narastający na całym świecie korporacjonizm dławi gospodarkę i innowacyjność i sprowadza się do zabiegów korporacji do wpisywania się w „układ” lobbingu regulacyjnego, zdobywania rządowych subsydiów, kontraktów, taryf oraz do coraz silniejszej gospodarki wymiennej z politykami.
Potwierdzają to nawet dane z USA, gdzie pomimo zielonej retoryki administracji Obamy (wieloekrotnie omawianej na odnawialnym) i koncepcji odnowienia w kryzysie nowego ładu na zielono, pomoc publiczną zgarniają tamtejsze korporacje.

Niejako na zamówienie do ww. postawionej tezy o pajęczynie powiązań korporacji i polityki w Polsce, można przeczytać ostry artykuł Dawida Tokarza w Pulsie Biznesu. To tylko przykład znacznie bardziej ogólnego zajwiska ostatatniego 10-lecia w Polsce, a pewnie i na swiecie (o tym dalej). Zatrudnianie osób związanych z politykami w radach nadzorczych korporacji oraz radach spółek córek i spółek wnuczek wzmacnia swpisty „układ”. Wzmocnione korporacje zaczynają coraz silnej oddziaływać na politykę i regulacje nie tylko w Polsce ale w UE – por. wypowiedź Prezesa PGE po spotkaniu zarządu największego europejskiego lobbysty interesów korporacji energetycznych jakim jest Eurelectric. Próbka walki i regulacje o korzystne regulacje „jako branża potrzebujemy unijnego wsparcia zarówno finansowo-inwestycyjnego jak i operacyjnego w zakresie czystych technologii węglowych i gazowych i … klarownych decyzji dających politycznie zielone światło energetyce jądrowej oraz… wsparcia środkami publicznymi wszystkich czystych technologii produkcji energii elektrycznej. (…) Nie sposób przecież konkurować z energetyką odnawialną skoro jest dotowana na etapie realizacji inwestycji i w fazie eksploatacyjnej, a prąd wytworzony z OZE ma prawne gwarancje zbytu”. Kto by się przejmował tym, że członkowie Eurelectric nie płacą pełnego rachunku za koszty zewnętrzne ani tym, że zasoby paliw kopalnych się systematycznie wyczerpują a ich ceny nieodwolalnie rosną (przekładając się wprost na zyski korporacji i koszty odbiorców energii).

Uwodzicielskie sa własnie bieżące zyski korporacji. Miałem niedawno osobiste spotkanie z czołowymi dziennikarzami z Japonii którzy mówili jak trudno jest zgodnie z prawem w Japonii politykowi lub związanemu z nim urzędnikowi państwowemu znaleźć się w radzie nadwzrocznej koncernu energetycznego (choć przyklad TEPCO raczej przeczy tej tezie). U nas to reguła, niestety. OZE nie mają rad nadzorczych do osnadzenia, dużych kontraktów z sektorem publicznym i tak intratnej oferty dla polityków. Przełamania tej sieci powiązań nie dokona sektor OZE dbając o to aby "zielony certyfikat" miał (odpowiednio?) wysoką cenę i wchodząc jako petent w relacje z korporacjami aby "rubla zarobić i cnoty nie stracić". W tej sytuacji także lekkie, deklarowane poparcie społeczne nie wystarczy do zmiany sytuacji. Także, a może przede wszystkim w każdym okresie wyborczym potrzeba ruszenia serc i umysłów aby tworzyć z jednej strony masowyo ruch a z drugiej aby poparcie dla OZE było głębsze.

Warto zatem tu i teraz podziękować tym, którzy takie wyzwania - dotarcia z czyms wiecej niż bierna edukacja (na to sie wszyscy godzą) i czyms wiecej niż wąski branżowy lobbing (to jest nieskuteczne) - w ostatnich miesiącach podjęli. Szkoda że nie mogę tu wymienić organizacji branżowych OZE. Nawet jak niektóre z nich próbowały w debacie politycznej nadać rangę OZE, to nie potrafiły przebić się do szerzej do opinii publicznej, a zamknięte we własnym getcie niewiele mogą zrobić. Uważam, że w pełni na wysokości zadania stanęły tylko zielone NGOs. Podobało mi się twarde przepytanie polityków na okoliczność zielonej energii przez Koalicję Klimatyczną, z którego sporo się można dowiedzieć, ale które to odpytywanie zmusiło polityków do refleksji. Zachęcam do zapoznania się z wynikami badania polityków. Te zaznania są często pokrętne i mało przekonujące, ale dobrze że są, bo wiadomo jak dalej, z kim i nad czym pracować. Naciski na polityków różnych maści w tej sprawie konsekwentnie (w wielu akcjach i wydarzeniach) od momentu ogłoszenia wyborów wywierała czy może lepiej wywierała (?) Greenpeace. Polecam wywiad z szefem Greenpeace pt. "Zieloni politycy”. Czytając obydwa teksty o zielonych partiach i zielonych politykach nie mam pewności czy ma tu zastosowanie z pozoru oczywiste powiedzenie „politycy są tacy jak ich wyborcy”. Ludzie są dużo bardziej za OZE i bardziej sceptyczni wobec końcówki ery paliw kopalnych niż politycy. Ale do ludzi trzeba ciągle docierać, umieć do nich trafić i dęte debaty biznesowo-polityczne niewiele tu zmienią. Przykładem dobrej, pozytywnej ale nie nudnej przedwyborczej roboty jest portal stworzony przez Greenpeace pod bliskim mi tytułem MyOdnawialni. Dzięki temu temat i problem dotarły znacznie szerzej oraz zostały przedstawione znacznie szerszym kontekście i perspektywie niż potrafiły to zrobić organizacje sektora OZE. Uczmy się zatem od zielonych NGOsów.

5 komentarzy:

Jakub pisze...

Bardzo ciekawa Panie Grzegorzu diagnoza i jak zwykle poparta wieloma źródłami. Zapewne jest w niej sporo prawdy ale też nie możemy chyba całej odpowiedzialności za niepowodzenie złożyć na karb układów. Bo czy Czesi mają jakoś dużo gorsze od naszego lobby od "dużej energetyki"?
Bo rady nadzorcze przecież mają, prawda? Duże firmy energetyczne mają - nawet niektóre te same, co u nas. A i łasi na pieniądze są też pewnie podobnie. A wybudowali w ostatnich latach 250 a nie 25 biogazowni.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Jakubie, dziękuję za bardzo dobry przykład. Pokazuje, że to co dotychczas u nas nie było możliwe jest jednak możliwe, o ile w rządzie znajdzie się minimum jeden zielony minister który autentycznie chce coś zrobić i ma choćby ciche poparcie paru innych. Ale i ta sprawa, pomimo zbudowania ponad 200 biogazowni, ma niezbyt budujący epilog. Sytuacja która przyniosła opisane ww. efekty miała miejsce w Czechach w latach 2007/2010. Mam tu na myśli młodego, proeuropejskiego, doskonale wykształconego wiceministra (do 2009 r.) i ministra środowiska na przełomie 2009/2010 - Jana Dusika, który razem z paroma innymi osobami z czeskiej partii zielonych której udało się dostać do parlamentu, został członkiem rządu. Spotykam się z nim nieraz na Radzie ERENE To właśnie Dusikowi udało się, częściowo na bazie krytyki praktyk monopolistycznych koncernu CEZ, wprowadzić stałe ceny na zieloną energie (tzw. FiT, na wzór niemiecki). Być może odrobinę przedobrzył jeśli chodzi o system wsparcia PV (z biogazem było już lepiej), ale system można to było doszlifować. Jednak po pierwsze CEZ szybko na tym zaczął sam zarabiać o dopędzać śmiałków wchodzących na jego terytorium, po drugie ośmieszył samą ideę, a po trzecie szybko doprowadził do ustąpienia ministra i na koniec osłabił zielonych. Praktyki CEZ w tym zakresie (relacje korporacji, polityków i urzędników) były napiętnowane ale przetrwały próbę skuteczności i dokładnie ten właśnie model rozwijany jest w Polsce. Z tym że relacje („układy” jak Pan pisze) są nawiązywane prewencyjnie - przed wyborami - i wpływają na ich wyniki co chciałem choć częściowo wykazać.

Jakub pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Jakub pisze...

Czerpanie z Pana wiedzy Panie Grzegorzu, to niesamowity przywilej i przyjemność choć bywa to niebezpiecznie pesymistyczna wiedza.
Swoją drogą, rozmawiając z pewnym praktykiem bardzo dobrze znającym czeskie realia jako inwestor i poznającym nasze, podkreślał przepaść nas dzielącą pod względem wsparcia ze strony instytucji finansowych. Miałem też okazję porozmawiać na ten temat z przedstawicielką jednej z takich instytucji w naszym kraju i faktycznie chyba jest sporo do zrobienia. Ale to oczywiście też jest zależne od inicjowanych impulsów.
Aż kusi aby zapytać o Pańskie najświeższe (z tego tygodnia) prognozy odnośnie planów co do Pańskiego zdjęcia.

I jeszcze jedna rzecz, która mnie.... powiedzmy zirytowała. Dowiedziałem się bowiem wczoraj, że PGE rozpisuje już przetarg na dostawę reaktorów jądrowych.
To dla mnie skandal. Ja rozumiem, że przygotowywane może być prawo pod takie decyzje ale wydawało mi się, że oficjalnie to one jeszcze nie zapadły. A co z akceptacją społeczną? I nie pytam tu już o savoir vivre ale ważne praktyki biznesowe. Zdaje się, że według badań większość rodaków jest przeciwna stawianiu elektrowni atomowych?
Stawiałem na to, że Ci, którym na tym zależy czekają aż sprawy przyschną jednocześnie gmerając coś po cichu pod kołdrą a Zieloni to prześpią (tak, jak przespali idealny moment, jakim były wybory o czym również w Pana artykule, jednocześnie usprawiedliwiając swoją niemoc, jak SLD, niesprzyjającymi mediami). Ale wygląda na to, że Ci, którzy upatrują biznesu w atomie są na tyle pewni siebie a właściwie pewni słabości nurtów proekologicznych, że nawet nie muszą knuć po cichu. Czy coś tu przypadkiem nie jest nie tak? I nie mam na myśli przedstawicieli koncernów energetycznych. Społeczeństwo - przeciw, światli sąsiedzi - przeciw, do tego Fukushima robi może dramatyczny ale jednak prezent. Wydaje mi się, że bardziej komfortowej sytuacji niż teraz dla działań jak powinien wyglądać mix energetyczny już nie będzie, przynajmniej w tym wieku.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Rząd i sejm ubiegłej kadencji przyjęły pakiet ustaw jądrowych i otworzyły szeroko bramy do czerpania przez tych którzy marzą o biznesie atomowym ze wsparcia instytucji państwowych, w tym z takich wynalazków i możliwości jak „rezerwa budżetowa” (nawet jak to śmiesznie brzmi w kontekście budżetu na 2012) i z pewnością nie przegapią tej okazji, nawet takie grupy jak PGE. Brak uchwalenia ustawy o OZE powoduje że takich możliwości nie ma po „zielonej stronie mocy” i chyba w gruncie rzeczy o to chodziło politycznym włodarzom. A Pan Panie Jakubie, jak rozumiem, pisze o mnie szyfrem :) nawiązując do „nagrobkowego” zdjęcia, które zgodnie z wielkopostnym postanowieniem mam nosić (jak nieogoloną brodę) - a czytelnicy odnawialnego (jeśli tacy są ?) poniekąd „znosić”- do czasu uchwalenia ustawy o OZE. Tu mam niestety złe wieści ..., a o szczegółach wkrótce napiszę. Centrum polityczne i gospodarcze rządu zajęte tworzeniem ministerstwa ds. (g)łupków :) oraz odpowiednich ustaw (w tym prawa gazowego) znowu uzna że OZE nie są najważniejsze…. W ten sposób kolejna okazja i „komfortowa” sytuacja ustąpią miejsca potrzebie kontynuacji czyli nie robienia-w zakresie OZE.