Na “odnawialnym” odbyła się już dyskusja nt. reakcji Polaków , a w szczególności energetyków, na globalne ocieplenie (może lepiej na informacje na ten temat) oraz na instrumenty ochrony klimatu, w szczególności te wprowadzane przez UE (wpis – CO2 na Wielki Tydzień). Polska perspektywa w tym względzie jest trochę szczególną (nie tylko ze względu na rolę węgla w gospodarce, ale też na fakt, że efekty globalnego ocieplenia jak na razie nie są dla nas dokuczliwe) i zdecydowanie większa rolę w postawach wobec problemu odgrywają u nas bieżące koszty ochrony klimatu niż kwestie odpowiedzialności za dalekich sąsiadów czy tych jeszcze „nienarodzonych”. Generalnie, jako społeczeństwo „na dorobku” niechętnie przyjmujmy argumenty na rzecz ochrony środowiska, w szczególności biznes widzi w tym tylko koszt. Zresztą jest to biznes uczący się dopiero niecałe 20 lat, który szybko przerobił raczej starsze lektury obowiązkowe z zakresu wolnego rynku i makroekonomii, a w pędzie nie ma czasu na takie jak choćby „Strategia błękitnego oceanu” czy studia podyplomowe z zakresu np. tzw. odpowiedzialnego biznesu. Niechętnie mieszamy sprawy etyki i moralności z biznesem, widząc w takich koncepcjach (uważanych zresztą za utopijne) ten sam rodzaj niepotrzebnego kosztu jak ten generowany przez ustawodawstwo UE na rzecz ochrony klimatu i źródło utraty konkurencyjności. Nawet jak osobiście się z problemem identyfikujemy, to w biznesie uważamy (wobec podejrzliwości i braku zaufania do innych), że tylko naiwni grają na rynku w królewskie szachy, jak konkurent najprawdopodobniej gra w podwórkowego „dupniaka”.
Jesteśmy tu częściowo podobni do pragmatycznych Amerykanów, i dlatego (pamiętając też jak trudno było formułować problemy w ww. dyskusji blogowej nt. CO2),chętnie przejrzałem artykuł zawodowca, etyka – Johna Brooma: „The ethics of climate change” w najnowszym numerze Scientific American. Artykuł może być przykry w czytaniu np. dla biznesu, a nawet wydawać się nazbyt moralizatorski, ale pisany jest uczciwie (autor otwarcie przyznaje się do własnego punkt widzenia) i ciekawie. Tekst mi się podoba głównie poprzez wprowadzony adekwatny i spójny system pojęć na styku ekonomii i etyki, moim zdaniem właściwych w odniesieniu do problemów związanych z podejściem do globalnego ocieplenia. Nie mam czasu niestety aby streszczać, ale rzecz jest o tym czy i jak równoważyć obecne koszty (wyrzeczenia) dobrostanem ludzkości w przyszłości, i stoi za tym teza że ekonomiści nie mogą usnąć problemów etycznych w formułowaniu swoich koncepcji i rekomendacji dla rządów i biznesu. Zasadniczym znanym w ekonomi pojęcia jakimi posługuje się Broom do potwierdzenia ww. tezy to stopa dyskonta przyjmowana do oceny wartości danego „dobra” w przyszłości, np. w perspektywie 100 lat. Tym prostym pojęciem starał się wyjaśnić, dlaczego Nicholas Stern w swoim słynnym raporcie „Stern review on the economics of climate change”, przyjmując na podstawie przesłanek, nie tylko natury ekonomicznej, ale i częściowo etycznej, niską stopę dyskontową – 1,4%, doszedł do wniosku że w sensie ekonomicznym bardzo nam się opłaca inwestować w ochronę klimatu, a inny ekonomista – William Northaus, przyjmując stopę dyskonta 6% (nie wchodząc w kwestie etyczne i zdecydowanie bardziej ceniąc sobie korzysci natychmiastowe) doszedl do diamteralnie odmiennych konkluzji. Rozwinął też, jako uzupelniajce do dwu ww. przypadków, koncepcje społecznego postrzegania wartości: priorytarianizmu (chyba właściwa dla ducha amerykańskiego spoleczeństwa) i utylitarianizmu (może trochę bardziej bliższą Ghandiemu :) właśnie w odniesieniu do zmian klimatycznych, ale tego tu już nie będę streszczał. Zachęcam tylko do samodzielnej lektury.
Zgadzam się z wymową artykułu i zaprezentowanym sposobem podejścia. Kwestia stopy dyskonta jest ważnym czynnikiem w podejmowaniu inwestycji w energetyce odnawialnej. Jestem przekonany że rodziny inwestując w OZE i efektywność energetyczną w swoich domach są w stanie zaakceptować niższą stopę dyskonta niż obecny przemysł. Podobnie jest z sektorem publicznym, nie wspominając np. o kościołach czy różnych ruchach które wprost wbudowują czynniki etyczne w swoje decyzje inwestycyjne. Zresztą, także na „ odnawialnym” kilkukrotnie w dyskusjach na te tematy przytaczane były dość jednoznaczne argumenty kościoła na rzecz ochrony klimatu.
W czasie ostatniej debaty z Sejmie nt. pakietu „3 x 20%” (którą streściłem w jednym z poprzednich wpisów) była też cicho podniesiona kwestia „przyszłych pokoleń”, ale w zasadzie w dyskusji nikt etycznej strony podejścia do „techniczno-ekonomicznego” w odbiorze problemu szerzej nie podjął. Byly bowiem tylko dwa takie, bezporednie, ale doć specyficzne odnisienia.
Poza próbą mniej eleganckiej dyskredytacji „religijnego podejścia” do problemu, czy innymi słowy uwzględniania zbyt niskiej stopy dyskonta lub zbyt odległego horyzontu czasowego, spotkałem się też tam, z niezwykle błyskotliwym zepchnięciem z pola widzenia zgłaszanych wątpliwości związanych z ew. rosnącym prawdopodobieństwem wycieku CO2 z tawern CCS za kilkaset lat. W odpowiedzi padło pytanie retorycznie zresztą zadane przez jednego z ekspertów sejmowych; „Czy możemy mieć my, tu i teraz pretensje do Mieszka I, że parę spraw poprowadził tak, że skutki możemy odczuwać do dziś?”
Choć nie wiem jaką stopę dyskonta przyjmował Mieszko w swoich działaniach, to w tej konkretnej sprawie wątpliwości etycznych rzeczywiście nie mam :), ale co do CCS, to jednak jeszcze trochę poczekam na mocniejsze, tu niekoniecznie natury etycznej :), argumenty...
sobota, czerwca 07, 2008
Stopa dyskonta, czyli ile są warte i ile kosztują etyczne argumenty walce z globalnym ociepleniem i w służbie OZE
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Trochę na przekór ;)
Niestety, wedle mojej wiedzy, żaden filozof nie objaśnił chyba jeszcze korzyści wynikających z moralności/etyki w skali geologicznej. A w tej, w świetle dzisiejszej nauki, biorąc pod uwagę wielkie wymierania, patrząc obiektywnie, nic złego się stać nie może. Pytanie zatem, czy warto i dlaczego uwzględniać etykę w dzisiejszych działaniach?
Co więcej, gdyby nie globalne kataklizmy najprawdopodobniej nie byłoby nas tutaj. Może więc w wielkiej sinusoidzie życia, katastrofa ekologiczna jest właściwą ścieżką wyboru, biorąc pod uwagę przyszłe pokolenia. ;)
Obawiam się że człowiek nie potrafi mysleć i działać w skali geologicznej, rzedu milionow lat, (moze tylko na ten temat mieć informacje). A jezeli tak, to etyka jako nauka na niewiele sie tu zda, a żaden etyk nie będzie sklonny zaryzykować wykorzystania swoich teorii tak znacznie poza zakresem ich "codziennej" stosowalności.
Prawdą jest ze autor cytowanego we wpisie artykulu w "SA" - ktory jest etykiem, rzeczywiscie nie zdefiniował przedzialu czasu (skutkow dzialania/niedziałania) w jakim jego rozważania mogą się sprawdzać. W podanym przykładzie dyskontowania wartości, poslużył się jednak konkretnym horyzontem czasowym - 100 lat. Czasokres wielce umowny, ale chyba do kiedy spiewamy, życzymy i toastujemy "100 lat życia", ta okregla liczba dobrze oddaje skale "ludzką", a więc i zakres gdy z mniejszym lub większym ryzykiem mozemy próbować wykorzystać pojęcie etyki, zarówno w sensie nauki jak i praktyki. Chyba też zmiany klimatu w takiej właśnie perspektywie warto postrzegać i analizować.
W najprosszym eksperymencie myślowym, wystarczy sie poluzyc przykladową tylko i umowną ale podawną liczbą minimum 100-200 mln ludzi jakie z powodu podniesienia poziomow mórz czy suszy będa musieli w perepektywie 100 lat emigrowac z krajow zagrożonych tymi kataklizmami do miejsc w krajach wyzej polozonych czy majacych lepszy dostep do wody. Taki eksperyment myslowy i idąca w slad z nim analiza, umozliwiają juz w jakims zakresie wykorzystanie pojęć etycznych i aparatu poeciowego etyki. Oczywiscie w takiej nauce jak etyka nie da sie ustalic jakiejś jednej, obiektywnej miary do ocen takich zjawisk i zawsze pozostają duze i indywidulane różnice osobnicze.
A co do "sinusoidy życia", to faktycznie nie mamy wpływu na to w ktorej jej "cwiartce" sie znajdziemy. Ale w sensie etycznym moze lepiej posluzyc sie rozóżnieniem czasu "linearnego" i "kołowego". Ten pierwszy jest raczej bardziej wlasciwym dla cywilizacji zachodu (i raczej kojarzy się z wyższą stopa dyskonta), a ten drugi to figura bliska np. taoizmowi (raczej kojarzy sie z niską stopą dyskonta). Paradoks polega jednak na tym, ze klimat obecnie bardziej chcą chronić ci związani z cywilizacja zachodu niż wschodu :). Maly zatem pożytek wyszedł mi z tej proby mierzenia sie z czasem, dyskontem i etyką ochorny klimatu :)
Tak sie zastanawiam czy wszelkie obliczenia stopy dyskontowej zakładają rozwój naszej cywilizacji i postęp techniczny?
Jeżeli spojrzymy na rozwój naszej cywilizacji przypomina on hiperbolę a rozwój techniki ciągle przyśpiesza oznacza to że za 100 lat będziemy dysponować techniką o której obecnie nawet nie jesteśmy w stanie dyskutować. A problem np Globalnego Ocieplenia przestanie zuplenie istnieć? - może zostanie rozwiązany? - może sie do niego przystosujemy i nauczymy sie go wykorzystywać?
Nie jesteśmy wstanie wyobrazić sobie świata przyszłości gdyż nasza zdolność postrzegania ograniczona jest techniką jaką dysponujemy. Jest to swego rodzaju interakcja gdyż rozwój techniki pozwala poszerzać nasze horyzonty i zmienia nasz punk widzenia.
Myślę, że raczej technika dostosowuje się do nazwijmy to "społecznej stopy dyskonta" niż odwrotnie. Technika w tgeo typu rachunkach ujęta jest raczej w sensie stricte biznesowym. Sprowadza się do wybory takiej dostępnej opcji technicznej, ktora daje najwyższą IRR przy danej stopie dykontowej (no może poza techniką piramid:). Technika sama w sobie jest bardzo oddalona od etyki. Nie można tego jednak powiedziec o nauce, z której w znacznej części technika pochodzi. W nauce, a zwlaszcza w badaniach podstawowych, nie patrzy się zbyt skrupulatnie ani na stopę dyskontową, ani na wewnętrzną stopę zwrotu. Element etyczy tu jednak wystepuje, zarowno jesli chodzi o priorytety badawcze jak i zasady finansowania i realizacji prac badawczych.
Jeśli chodzi o zasady, to kodeksy etyczne badan naukowych, przynajmniej w UE szczegolnie rozwiniete są w takich działach jak nukleonika (zagrozenie środwiska i militarne) oraz biologia (manipulacje genetyczne), czyli zwlaszcza tan, gdzie mozna za publiczne pięniędze wypuścić Dżina z butelki.
Ale jeślichodzi o priorytety, to rzezywscie zmiany klimatu i OZE sa takimi raczej niekontrowersyjnymi priorytetami badań (nie znaczy to, że głównymi beneficjantami środkow na badania) i w tym sensie w tych wlasnie obszarach społeczeństwo jako calość stara sie obniżyć spoleczną stopę dyskonta i zachecić do bardziej społecznie odpowiezilnych inwestycji. Zwiększa to też szanse na techniczne rozwiazanie przynajmniej części problemow glbalego ocieplenia (nie oznacza to jednak, że zmiana zachowań czy postaw nie ma tu wiekszego znaczenia).
I tu wypada sie chyba zgodzić, że pośrednie inwestowanie w B+R w takich wlasanie obszarach badawczych jest równoznaczne (albo jest uzupełnieniem do) z inwestowaniem bezpośrednio w ochronę klimatu.
Prześlij komentarz