sobota, maja 24, 2008

Po posiedzeniu komisji sejmowych w sprawie pakietu 3 x 20% czyli o tym jak dzielnie rząd negocjuje z UE

W ubiegłym tygodniu byłem na wspólnym posiedzeniu dwu komisji sejmowych: ds. UE i ds. gospodarki, które zebrały się aby wysłuchać sprawozdania rządu w sprawie przygotowań do negocjacji i przyjęcia przez UE pakietu eko-energetycznego (niektórzy mówią „klimatycznego”) Komisji Europejskiej z 23 stycznia br. Reprezentujący rząd ministrowie Nowicki i Korolec zapowiedzieli, że Polska już teraz zaczęła budować w ramach UE koalicję państw gotowych zablokować reformę (ponoć odbywają się na ten rozmowy m.in. z Niemcami, Holendrami, Francuzami, Duńczykami. Przyznam, że nie chce mi się wierzyć aby te akurat w tej sprawie sojusz z tymi krajami (może z wyjątkiem Francji i toteż z wyłączeniem kwestii CO2) rokował jakiekolwiek nadzieje na szersze porozumienie dla konserwatywnego stanowiska Polski, ale być może tu tylko zasłona dymna rządu na forum Sejmu. Tworzy się też grupa nieformalna także z Węgrami, Czechami, Estończykami nazwana "klubem przyjaciół węgla", która ma szczególnie zabiegać o podwyższenie limitów emisji CO2 i złagodzenie tempa i zakresu wprowadzania obowiązkowych aukcji na zakup praw do emisji. Tu z kolei widzę szanse na porozumienie, ale przy „sile tej grupy” nie widzę większych szans na sukces. Z bardziej pryncypialnych przyczym ten ostatni pomysł nie spodobał się Greenpeace.

Słuchając wystąpień rządowych, zaproszonych ekspertów i członków komisji sejmowych w sprawie projektów najważniejszych dyrektyw pakietu eko-energetycznego: dyr. dot. EU ETS (handlu emisjami wraz z decyzją dotycząca tzw. sektorów non ETS: mieszkalnictwo, transport, rolnictwo…), dyr. dot. CCS (wychwyty CO2) oraz dyr. dot. OZE, miałem takie wrażenie że wszyscy obywatele i politycy żałują ze wyszliśmy z RWPG i podstępem(?) trafiliśmy do UE. Trochę bardziej pozytywnie, patrząc na przesłanki i cele proponowanych regulacji wypowiedział się przedstawiciel organizacji pozarządowych dr Andrzej Kassenberg z Instytutu na rzecz Ekorozwoju. Ale dość szybko "czujny" poseł skwitował to komentarzem, że widzi w tej wypowiedzi, w szczególności jeżeli chodzi o antropogenne zmiany klimatu, więcej religii niż rzeczowych faktów, a o fakty (rzekomo) posłowi chodziło. Jestem za negocjacjami na forum UE ale właśnie w efekcie trzeźwej oceny szerszego tła propozycji brukselskiej i w oparciu o fakty oraz dobrze przygotowane stanowisko negocjacyjne. Złe to jest tło, jeżeli przy tej okazji kontestuje się, wbrew zdecydowanej większości obywateli, naszą obecność w UE i nie ma się argumentów oraz szuka się jedynie zagrożeń i kosztów a nie potrafi się dostrzec nawet najmniejszych elementów pozytywnych.
Co do zagrożeń popartych faktami, to warto zwrócić uwagę na argumenty prof. Nowickiego, który był w trochę niewygodnej sytuacji po tym jak musiał się wycofać pod naciskiem energetyki i ministra skarbu z „innowacyjnego” podziału limitów emisji do 2012 roku i w zasadzie musiał bronić stanowiska całego rządu w sprawie EU ETS. Zwrócił uwagę na fakt, że mamy problem wewnątrz UE bo proponowane ograniczenia uderzą bardziej w kraje węglowe i biedniejsze (zalicza do nich Polskę) oraz że preferują na świcie gospodarki krajów szybko rozwijających się (Chiny, Indie, Brazylia), które funkcjonują poza Kioto i systemem ETS i nie ponoszą kosztów. Jest w tym sporo prawdy, ale UE podjęła się zadania doprowadzenia do podpisania drugiej światowej konwencji/protokolu w sprawach klimatycznych w Kopenhadze w 2009 r. i oczywiście ma to sens kiedy wszystkie te kraje, razem z USA (po wyborach prezydenckich jest na to duża szansa) przyłączą się. UE w tym dziele wymaga wsparcia wszystkich krajów członkowskich, bo inaczej Kopenhaga (Poznań jest u tylko kamieniem milowym na drodze do Kopenhagi) zakończy się wielkim fiaskiem i rządy same będą musiały sobie z „rzekomym” zagrożeniem klimatycznym poradzić, bo trudno uwierzyć, że po ew. porażce w Kopenhadze UE będzie dalej chciała sama ponosić koszty. Czy wtedy (fiasko, ale i brak zbowiązań) rząd RP i obywatele będą już zadowoleni? Wydaje się jednak, że nieco szersze spojrzenie na problemy to w Polsce naiwniactwo, a nagradzani politycznie są tylko ci co więcej wspólnych zasobów wykradną z UE lub i innych rejonów świata (lub tamże podrzucą swoje koszty). Na tym polega prawdziwa polityka, a jak ktoś się na tym nie zna to po co w ogóle chodzi na posiedzenia komisji sejmowych :).

Ale choć na wielkiej polityce się nie znam, to ciągle wierzę, że trochę jeszcze pamiętam czego się uczyłem w szkole z „odnawialnych”. W sprawie projektu dyr. dot. OZE niewiele się na posiedzeniu komisji rozmawiało. Referujący sprawę minister Korolec był bardzo enigmatyczny. Powiedział, że nie jest zadowolony z planów 15% udziału energii z OZE dla Polski. Tym razem już nie mówił, ze Polska uważa, że to powinno być np. 9% (tak mówił kiedys minister Woźniak), 11% (tak mówił niedawno minister Postolski, czy nawet 13% jak to się niedawno wymknęło (?) dyrektorowi Kamieńskiemu. Czyli nie wiadomo z ilu procent rząd byłby zadowolony i być może tę tajemniczą liczbę trzyma w szufladzie, aby przez zaskoczenie przeciwnika udało mu się (dla zasady) 15% ostatecznie choć trochę zheblować i aby z takim sukcesem gdzieś w okolicach grudnia wrócić z Brukseli do Warszawy (a raczej z Paryża, bo wszak będzie to prezydencja francuska, swoją drogą szkoda że nie z Wiednia...).

Więcej można przezytać w udostępnionym posłom projekcie stanowisko rządu w sprawie projektu dyrektywy OZE. Otóż Komisja Europejska zapronowała aby ogólony 20% udział energii z OZE w zużyciu energii w 2020 r. w UE był rozłożony na kraje członkowskie w taki sposób, aby połowa dodatkowego wysiłku w tym zakresie była dzielona równo pomiędzy państwa członkowskie, zaś druga połowa była uzależniona od PKB/mieszkańca i wysiłku poniesionego dotychczas na rzecz większych udziałów energii z OZE przez kraje członkowskie. Rząd RP uważa że 20% wysiłek powinien być ponoszony w rownych częsciach przez państwa członkowskie, a 80% powinno zaleźć od PKB na mieszkańca. Załóżmy przez moment (teoretycznie) ze taka propozycja uzyska poparcie. Czy w efekcie takiego rozwiązania dystans w wielkości PKB/mieszkańca w: 2020r - I wersja i w 2030 r - II wersja (podaję daty kiedy jeszcze mam nadzieję razem ze wszystkimi czytelnikami będę żył) pomiędzy obecnie biedniejszymi krajami UE a tymi bogatszymi będzie mniejszy? Śmiem twierdzić, że jeśli chodzi o ten jeden czynnik, to będzie akurat odwrotnie. A jezeli tak, to o co tak dzielnie walczymy?

Jeżeli chodzi o mechanizm międzynarodowego handlu gwarancjami pochodzenia zielonej energii(pomiędzy rządami; rząd RP jest przeciwny handlowi pomiędzy przedsiębiorstwami i tu ma raczej poparcie większosci ekspertów), to rząd twierdzi że propozycja w kształcie zaproponowanym przez Komisję Europejską wymusi potrzebę utworzenia lub znaczącego rozbudowania już istniejących struktur administracyjnych. Zgoda z argumentem, ale czy aby nie jest on łatwy do zbicia na forum UE. Jeżeli bowiem jest to takie drogie rozwiązanie, to dlaczego w Polsce wybrano mechanizm handlu zielonymi certyfikatami w zakresie energii elektrycznej i nie przyjmuje się do wiadomości, że to mechanizm droższy i bardziej skomplikowany od stałych cen? Takie niespójności i niewiarygodnosć widać nawet z daleka, zwlaszcza jezeli rząd wczesniej się w krytkę stałych cen w kraju i na forum UE wdał…

Rząd RP zwraca uwagę na potrzebę skorelowania zaproponowanych mechanizmów instrumentów finansowanych polityki eko-energetycznej z już istniejącymi odnoszącymi się do wsparcia obszarów mało rozwiniętych, w tym obszarów wiejskich w UE oraz CAP. Tu rozumiem propozycje rządu, ale niestety reforma CAP choć niewielka jest już w zasadzie przesądzona i nie będzie dopłat do jednorocznych platacji energetycznych na biopaliwa I generacji. Czy nie szkoda wysiłków na bronienie tego stanowiska? Chyba że jest to argument przetargowy w innej, więcej wartej sprawie?

Dla rządu sub-cel w pakiecie z 10% udziałem biopaliw w zużyciu paliw transportowych w 2020 r. jest OK., ale nie zgadza się z Radą Europejską aby to ostatecznie były tylko biopaliwa II generacji. Woli aby to były biopaliwa I generacji i tym samym ukrócić import biopaliw spoza UE. Z tych też powodów wymagany 35% minimalny poziom redukcji gazów cieplarnianych dla biopaliw (w stosunku do paliw mineralnych) zdaniem rządu wymaga weryfikacji (jest zbyt ambitny) i rzekomo może preferować biopaliwa produkowane zagranica (poza UE). Przynajmniej jest to spójne z tym co powyżej ale czy warto walczyć o to, aby wkładać w pola uprawne brakującą i drożejącą energię konwencjonalną (w tym energię elektryczną z kosztami CCS i importowany z Rosji gaz) aby produkować nieefektywne biopaliwa na które teraz (wtedy gdy wlasnie inwestujemy) w całej UE zaczyna gwałtownie spadać zapotrzebowanie? Czy zatem rzeczywiscie, wbrew temu co powyżej napisałem, aż tak mocno i za wszelką cenę chcemy chronić klimat?
Ot, paradoksy polityki i polityka paradoksów.

3 komentarze:

Bogdan Szymański pisze...

Panie Grzegorzu

Problem OZE w Unii europejskiej polega w dużej mierze na tym, że wspólnota zbytnio oparła rozwój energetyki odnawialnej na redukcji, CO2 a nie na konieczności poprawy bezpieczeństwa energetycznego czy redukcji zużycia paliw kopalnych. UE stała się zakładnikiem własnej polityki, stawiając jako priorytet redukcję Emisji, CO2 trudno się dziwić, że kraje takie jak polska są wpychane w czyste technologie węglowe gdyż tylko tak można szybko zredukować emisję w innym wypadku przy obecnym poziomie limitów grozi nam znacznie spowolnienie gospodarcze. W mojej opinii szczytem absurdu jest polityka niemiecka, która chce obniżać emisję, CO2 zastępując węgiel rosyjskim gazem? Zamiast konsekwentnie rozwijać OZE i powoli redukować emisję. Należałoby się zastanowić czy wszelkie te działania związane z redukcją emisji, CO2 są uzasadnione wobec kosztów gospodarczych i politycznych? Jeżeli udałoby się nakłonić np. w Kopenhadze większość krajów (zwłaszcza Brazylie, Indie, Chiny) do redukcji emisji to działania podejmowane w europie miałyby sens w innym wypadku to jedynie strata pieniędzy i groźba recesji w UE.

Osobiście wątpię, aby udało się przekonać wszystkich do redukcji emisji faktycznej a nie tylko na papierze. Europa politycznie jest coraz słabsza i coraz bardziej uzależniona od innych a kraje takie jak Brazylie, Indie, Chiny są zbyt silne zarówno politycznie jak i gospodarczo, aby poddały się naciskom w dodatku ciągle kraje te są zbyt biedne, aby pozwolić sobie na drogie technologie redukcji, CO2.

Pojawia się kolejne pytanie czy wobec znikomej redukcji emisji, CO2 w UE w globalnym ujęciu nie lepiej przeznaczyć te pieniądze na adaptację do zmian klimatycznych zamiast na bezowocne próby ich powstrzymania.

Anonimowy pisze...

szczególnie w sytuacji kiedy wydobywany u nas węgiel eksportowany jest do Chin, więc przyczynia się do zmian klimatycznych tak czy inaczej, z tym ze większym dla nas kosztem :)

Rozwijać alternatywne źródła energii musimy tak czy inaczej, bo czy to w perspektywie 100 czy 200 lat węgla, ropy czy gazu zabraknie. Może więc warto więcej inwestować w rozwój polskiej nauki i technologii co by mniej było u nas Vestas, GE i Siemensa a więcej swojskich nazw - którymi również obsadzimy w przyszłości pola ryżowe w Chinach ;)

Niemcy wydają się mniej cwane - bo bo nawet się nie kryją z zamiarami - ile konsekwentne w działaniu. Unia, Unią ale kopalnie zamykamy (i mamy zapewnione bezpieczeństwo na przyszłość i rezerwę) i kupujemy gaz z Rosji póki tani i póki dostępny.

I jeszczę refleksja na temat liczb i czasu - tyle to a tyle mln ha z których możemy produkować biomasę (biopalwo, metanol, biogaz etc.) i takie to a takie warunki wietrzne, takie to a takie warunki dla rozwoju energetyki wodnej. Gdy to wszystko sumujemy uzyskujemy potężne argumenty w walce z węglem i "cud gospodarczy mam dla Tuska gotowy" jak raczył mi obwieścić z zapałem jeden z wójtów gmin rolnych podczas rozmowy o biogazowni.

Tylko, że mapa zasobów to nie umysł ludzki. Może i mógłbym odciąć pępowine jaka łączy z pobliskim zakładem energetycznym gdybym przesłonił okna wiatrakami a na środku pokoju chodował rzepak :) Ale nie każdy i nie zawsze i nie wszędzie. Chociaż lubię oglądać farmy wiatrowe (jako turysta, jako sąsiad nie mam zdania) to lubię również popatrzeć na "czysty" i "naturalny" krajobraz. Więc nie zawsze 150MW lśniących śmigieł na mapie to realna rzeczywistość. Zapewne dla moich dzieci naturalny będzie widok wybrzeża Bałtyku porośniętego białymi słupami, tak jak dla praprzodka widok mamuta - ani jedno ani drugie nie jest jednak "moją" rzeczywistością :)

W międzyczasie pozdrawiam z upalnej Warszawy...może da się jakoś to ciepło wykorzystać?? ;)

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Dziekuje za komentarze pokazujące szersze tło (międzynarodowe) krajowych dylematów czy paradoksów związanych z akcpetacją bądź negacją pakietu UE 3 x 20%, a wszczegolności stosunkiem polityków do 15% udziału OZE w zuzyciu energii w Polsce w 2020 r. Z pewnościa na tego typu sprawy trzeba patrzeć takze z perspektywy międzynarodowej. Persepektywa ta różni sie rzeczywiscie od tego czy dany kraj ma odpowiednie zasoby i dostepne technologie. My mamy zasoby, gorzej z technologiami. Ale nad tym wszystkim tkwi indywidualna dla danego kraju perspektywa rozwojowa.

W UE, mającej określoną politykę także w obszarze "energia" (nawet jeśli jest to jedynie "kierunkowa" lub nawet "kontekstowa" polityka), kraje członkowskie z ich politykami energetycznymi musza lokowac się gdzieś w trójkącie wyznaczonym przez takie wierchołki (filozfia tzw. SET Plan): "Kioto" (ochrona klimatu), "Lizbonę" (innowacyjność i konkurencyjność) i chyba "Moskwę" (bezpieczeństwo energetyczne). W istocie rzeczy. te trzy miasta-cele nie są ze sobą w sprzeczności, raczej stanowią one jedną "koalicję" (nawijmy to "trójprzymierze"). Dlatego typowe w myśleniu o energetyce w Polsce skupienie się na "Moskwie", kosztem innych, także ważnych "miast" uważam, za błąd. Niemcy lokując sie pomiędzy "Kioto a Lizboną" mogą docelowo uzyskać wiecej także w sprawie bezpieczeństwa energetycznego. Polska ze swoją histerią swoiście (wąsko?) rozumianego bezpieczeństwa energetycznego ("narodowe" bezpieczeństwo paliwowe a nie mozliwość wpływania na ceny), założonego celu raczej nie osiagnię, poniesie tylko koszty, których nigdy nie odzyska. Nie przyczymi się też do optymalizacji wykorzystania zasobów (o czym wspomina GDP), co przeloży sie na dodatkowe koszty.

A co do adatacji do zmian klimatycznych (o czym pisze p. Bogdan), to z pewnościa (jak chyba dość przekonująca odowodnił w swim raporcie p. Stern) łatwiej zapobiegać niż leczyć. Ale rzeczywiscie, obowiam się, że jak w 2009 roku będzie fiasko w Kopenhadze, bedziemy musieli się leczyć sami... (w jednej z mapek i prezentacji prof Żmijewskiego widziałem Poznań jako ... port atlantycki a Bydgoszcz jako ... port Baltycki:). Jak jednak wiadomo, gdy chodzi konkretnie o nas samych i nasze własne zdrowie (a nie zdrowie naszych sasiadów czy nawet wnuków), grosza na leczenie nie będziemy żałować...