poniedziałek, lutego 16, 2015
Nowy wspaniały świat bez wolnych obywateli i prosumentów?
Słynna negatywna utopia „Nowy wspaniały świat” Aldousa
Huxleya o ograniczaniu wolności jednostki poprzez podporządkowanie jej
systemowi władzy politycznej i gospodarczej ma już 84 lata. Ale nie ustają próby,
aby ją ucieleśnić np. w energetyce, a przede wszystkim w elektroenergetyce. Widomym przejawem materializacji tych nieskrywanych
tęsknot za systemem totalnym stał się przebieg prac legislacyjnych nad ustawą o
OZE i traktowanie w niej prosumentów, jako przeszkody w realizacji dążeń do
absolutnej władzy państwa i działających w jego imieniu koncernów
energetycznych nad obywatelem sprowadzonym do roli bezwolnego odbiorcy energii.
Posługiwanie się przez instytucje państwowe w debacie
publicznej o ustawie o OZE nieprawdziwymi argumentami prawnymi i ekonomicznymi
przypomina wręcz „kłamstwo strukturalne” w rozumieniu ks. prof. Józefa Tischnera
(tzw. kłamstwo totalne przenikające całe struktury życia politycznego,
gospodarczego i medialnego). Co najmniej
kilka kluczowych nieprawdziwych argumentów strony rządowej i niektórych przedstawiali
Parlamentu (pomijając czarny PR koncernów energetycznych w mediach) zostało wykazanych i poddanych krytycznej
analizie m.in. w ostatnich analizach Instytutu Energetyki Odnawialnej, w tym w
analizie (koreferacie) „Rząd nie ma podstaw merytorycznych do odrzucenia„poprawki prosumenckiej”
oraz w analizie „Pozory wsparcia dla prosumentów - wstępna analiza senackiej poprawki prosumenckiej do ustawy o odnawialnych źródłach energii".
Obserwowany w dyskusji dogmatyzm, niespotykana wręcz
determinacja ustawodawcy oraz bezwzględność rządu i koncernów w dyskredytowaniu
strony społecznej i tzw. „poprawki prosumenckiej” do ustawy o OZE, a także
zmienność i zwroty poparcia politycznego dla samej poprawki i – szerzej -
energetyki obywatelskiej świadczą, że postawienie kwestii prosumentów i
realnego prawa obywateli do sprzedaży energii wytworzonej w ich własnych
mikroinstalacjach OZE (czyli równego traktowania z koncernami) trafiło w
niezwykle czuły punkt podziału interesów w gospodarce, układu sił na scenie
politycznej, a być może dotknęło wręcz kwestii ustrojowej. Metody zwalczania
prosumentów, reglamentowania praw i towarzysząca temu propaganda państwa
przypominała minione czasy walki z wrogami ludu: kułakami, badylarzami i
prywaciarzami, i – niestety- z całą tzw. klasą średnią.
Dyskredytowano też potencjał krajowego przemysłu urządzeń OZE wskazując, że chodzi o
„import chińszczyzny” i podsycano – jak za dawno minionych czasów - nastroje
antyniemieckie, skąd idea i prawo pro-prosumenckie dotarło i gdzie pozytywnie
zostało zweryfikowane na rynku. Bezwzględna, dogmatyczna wręcz walka struktur państwowych
z uchwaloną przez Sejm poprawką prosumencką posła Bramory dającą każdemu, bez
wyjątku (osoba fizyczna, wspólnota, gmina, mała firma), prawo do wytwarzania i sprzedawania
energii z mikroinstalacji po cenie nie wyższej od tej, na jaką liczą koncerny
państwowe, pokazała, że władze postanowiły prewencyjnie sformatować wolnego
obywatela (też tego prowadzącego działalność gospodarczą), do roli bezwolnego
odbiorcy energii, którego prawo usankcjonuje tylko wtedy, gdy będzie przynosił
łatwe zyski koncernom. Jedyny wyjątek, jaki instytucje państwa dopuszczają, to
praktykowanie prosumeryzmu w zaciszu domowym (na tę okoliczność przedstawiciele
rządu wymyślili zadziwiającą, niezwykle zawężającą definicję prosumenta, której jednak z obawy przed
kompromitacją nie wpisali do ustawy) i dopłacanie przez prosumenta do każdej
wyprodukowanej w jego mikroinstalacji kilowatogodziny w formie daniny dla
państwa i coraz wyższej renty monopolistycznej dla koncernu.
Biznesowo zrozumiałe, choć gospodarczo i społecznie naganne,
dążenia do zapewnienia sobie monopolu (wyłączności) usług energetycznych, dało
się zauważyć w przypadku ciepłownictwa „systemowego”. W tym przypadku chodzi raczej o
obronę zdobytego terytorium. Branża ciepłownicza wpływała na przepisy ustawy o
OZE, starając się poszerzać sferę wpływów o kogenerację węglową i wprowadzenie
utrudnień w dostępie „zewnętrznych” źródeł OZE do sieci ciepłowniczej, w ten
sposób walcząc z ew. prosumentami zielonego ciepła. Ale tu monopol dotyczy
„tylko” 40% mieszkańców Polski, którzy nie mają praktycznie możliwości wyboru i
muszą korzystać z węglowych systemów ciepłowniczych. Milcząca 60-procentowa
większość z enklawą 54% Polaków mieszkających w domach jednorodzinnych (budynki
jednorodzinne to ponad 46% budynków mieszkalnych), ogrzewająca swoje domy i przygotowująca
ciepłą wodę w sposób w jaki potrafią, została nie tylko wyjęta spod ustawy o OZE
pisanej pod model biznesowy przedsiębiorstwa energetycznego, ale też
tradycyjnie nie dostała żadnego wsparcia.
Znacznie bliżej zrealizowaniu ostrzegawczego scenariusza
Huxleya jest skonsolidowana (i dalej konsolidowana z sektorem węglowym) krajowa
elektroenergetyka państwowa, która w zasadzie zbliża się do przejęcia niemalże
całego rynku, jeśli chodzi o zapewnienie „prądu w gniazdku” (również tego
zielonego) każdemu gospodarstwu domowemu i każdej firmie bez wyjątku, traktując
je nie jak klientów, ale jak przywiązanych na zawsze do sieci (jak chłopów
pańszczyźnianych do ziemi) i do jedynego modelu biznesowego, tzw. „odbiorców
energii elektrycznych”. Każda antyutopia (też te najbardziej w postsowieckiej Polsce
znane - orwellowskie) posługuje się specjalnym językiem. Termin „odbiorca
energii” jest przejawem nowomowy Prawa energetycznego, które od uchwalenia w 1997
roku nowelizowane było 50 razy, za każdym razem przy znacznym wpływie tradycyjnych
przedsiębiorstw energetycznych i przy jednoczesnym braku realnego wpływu
obywateli i konsumentów. Nie trudno sobie
wyobrazić jakby wyglądała ustawa o zwalczaniu chorób płucnych pisana przez
firmy tytoniowe. W efekcie prawo stało się niezrozumiałym dla obywatela terenem
walki o podział rynku między największych graczy, a nie instrumentem tworzenia
rynku przez klientów.
Sama ustawa o OZE, w której we wcześniejszych wersjach
szerzej mówiło się o prosumentach oraz obywatelach, jako aktywnych konsumentach
i klientach, stała się ostatecznie jedynie emanacją żargonu art. 9a Prawa
energetycznego napisanego dla przedsiębiorstw energetycznych i kancelarii
prawniczych językiem niemożliwym do zrozumienia dla zwykłych ludzi –
przyszłych prosumentów. Ustawy o OZE, nawet w obecnie niezwykle skromnej części
prezentowanej jako prosumencka, żaden zwykły człowiek nie zrozumie, nawet na tyle aby uniknąć
własnej zguby. Jeśli do zrozumienia
przepisów i ich skutków potrzeba najdroższej kancelarii prawnej, podatkowej,
doradcy finansowego i biura rachunkowego, to dla kogo jest pisane i w
nietransparentny sposób uchwalane prawo? Czy w tej sytuacji można będzie potem
mówić działającym w dobrej wierze obywatelom (inwestorom), których prawo naraża
na ryzyko, że jego nieznajomość szkodzi? Czemu takie prawo służy i czy aby na
pewno nie dalszemu manipulowaniu ludzi i drenowaniu budżetów domowych?
Wróćmy do kluczowych tez Huxleya. To, co przewidywał dopiero
w 2540 roku (wtedy toczy się akcja jego antyutopii) ma w pewnym sensie miejsce
w Polsce już w 2015 roku, tak jakby realne życie wyprzedzało fantastykę. Przez
moment zrównajmy Rząd i Parlament z huxleyowskim „Ośrodkiem Rozrodu i
Warunkowania w Londynie Centralnym” (RiW). Pomińmy kwestie rozrodu (autor bloga
nie ma tu kompetencji) i skupmy się na „warunkowaniu” już na etapie żłobków. Huxleyowskie
niemowlęta w procesie „warunkowania” wypuszczone na podłogę raczkują w kierunku
wyłożonych książek z ilustracjami i płatków róż rozłożonych jako przynęta. Po
dotarciu do obiektów zainteresowania, podłoga podłączona do prądu staje
się źródłem elektrowstrząsów. Dziecięce buzie wykrzywia przerażenie. Książki,
kwiaty i elektrowstrząsy po np. pięćdziesięciu powtórzeniach ulegną
nierozerwalnemu połączeniu – „trwałemu uwarunkowaniu”. Tak uwarunkowane za
młodu osobniki dadzą sobie spokój z książkami i przyrodą na całe życie. Bystry
student- stażysta w RiW rozumiejąc, że
książki mogą być niebezpieczne, nie rozumiem sprawy z kwiatami i pyta. Dyrektor
RiW odpowiada na gruncie „wyższych racji polityki ekonomicznej” i „państwowotwórczej
innowacji”. Mówi, że wcześniej nie
warunkowano na upodobania do kwiatów. Chodziło bowiem o to, aby ludzie pragnęli
wyjeżdżać na wieś, co zmuszałoby ich do korzystania ze środków transportu,
paliw, energii, infrastruktury i do płacenia za swoje zachcianki. Ale „pierwiosnki i krajobrazy” były darmowe i
miłość przyrody wcale nie napędzała elektrowni i innych biznesów. Zdecydowano
usunąć miłość do przyrody, ale nie do wcześniej zabudowanych środków transportu,
o ile uda się znaleźć ekonomiczne uzasadnienie ich wykorzystania. I znaleziono
– w „nowym wspaniale świecie” wykształcono u ludzi upodobania do uprawiania na
łonie natury takich sportów, które wymagały dostępu do skomplikowanych przyrządów
i usług dostarczanych przez korporacje.
Analogie, nawet gdyby były tylko częściowo adekwatne, są
wystarczająco przerażające. Dalej nie będę streszczał. Bardziej odpornych zachęcam
do lektury, także tych, którzy sądzili, że nie warto takich najczarniejszych
wizji czytać i tych, którzy książkę przeczytali, ale w okresie 25 lat wolności
naszego kraju nie sądzili, że coś w tej ponurej książce może posłużyć jako
analogia do „tu i teraz”. Nie twierdzę, że możemy bezkrytycznie przenosić się z
czarnej utopii Huxleya do rządowej (w tej już chwili rządowo-parlamentarnej)
wersji ustawy o OZE. Ale skoro racjonalne i uzasadnione argumenty zgłaszane
przez stronę społeczną do projektów ustawy o OZE były odrzucane przez
ustawodawcę bez rozpatrzenia (bo to „brednie zielonych lobbystów”), to jak
inaczej można opisać absurdy legislacyjne jak nie poprzez odwołanie się do
klasyki mrocznego science fiction?
Projekt ustawy o OZE, przynajmniej w sferze prosumenckiej, uderza
w podstawowe zasady tworzenia sprawiedliwego prawa, w tym partycypacji
społecznej i transparentności. Stał się okazją do fałszywych oskarżeń wobec
„myślących inaczej” niż władza, ale też podważył zaufanie obywatela do państwa.
Sejm, rozpatrując w tych dniach poprawki Senatu do ustawy o OZE, w tym
„podmienioną” poprawkę prosumencką, musi na problem spojrzeć znacznie szerzej
niż do tej pory. Nie można zgodzić się z zaproponowanym przez Senat
niesprawiedliwym rozwiązaniem ekonomicznym i z wymówką Senatu, że poprawka
prosumencka miała wady prawne, bo po pierwsze są one skutkiem wprowadzenia do
ustawy o OZE setek poprawek rządowych już na ostatnich etapach procesu
legislacyjnego, a po drugie Senat nie dopuścił do usunięcia usterek prawnych
przez posła Bramorę - wnioskodawcę poprawki prosumenckiej. Wierzę w refleksję
Sejmu, koalicji i opozycji, i w znalezienie rozwiązania. Obywatele powinni wiedzieć
w jakim kierunku zmierza ich państwo w kluczowym obszarze. Wątpię, czy z tego
kryzysu zaufania społeczeństwa obywatelskiego do władzy da się szybko wyjść, ale
mam nadzieję, że może to być punkt zwrotny w mobilizacji obywateli i polityków
do powstrzymania prób dalszej realizacji w Polsce czarnej wizji Huxleya.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz