poniedziałek, września 01, 2014

Dogmatyzm antyklimatyczny uniemożliwia prowadzenie konstruktywnej krytyki polityki energetycznej - komentarz do opinii think-tanku prof. Balcerowicza



Z zainteresowaniem przeczytałem odpowiedź FOR na moją próbę zwrócenia na blogu „Odnawialnym” uwagi autorom artykułu „FOR Ostrzega: Unia Europejska zamierza jeszcze bardziej ograniczać polską gospodarkę regulacjami klimatycznymi” na słabość argumentacji za postawioną już w samym w samym tytule tezą. Anna Patrycja Czepiel, autorka odpowiedzi podtrzymała pierwotne „antyklimatyczne” tezy FOR wspierając się kilkoma  dodatkowymi źródłami literatury. Autorka poszerzyła też dyskusję o nowe wątki, takie jak „narzucanie” Polsce polityki klimatycznej i subsydiowanie OZE, choć nie tego dotyczyła wcześniejsza polemika. Autorka podała też – trochę na zasadzie ze znanego dowcipu „a u was murzynów biją” - przykłady katastrofalnych, zdaniem FOR, skutków  gospodarczych wspierania zielonej energii i uznała za dobry przykład obecne wycofanie się Australii z kontynuacji progresywnej polityki klimatycznej. Starała się też potwierdzić, że u ekonomistów neoliberalnych w zasadzie powszechnym i niejako odruchowo (bez próby głębszej analizy) stosowanym standardem jest krytyka subwencji do zielonej energii niezależnie od formy i okoliczności, co – już na marginesie - wydaje mi się krzywdzącym etykietowaniem samych środowisk liberalnych.


Poszerzenie dyskusji, jak to zazwyczaj bywa, wcale nie poprawia jej jakości, a odpowiedź FOR abstrahuje niestety od istoty podniesionego przeze mnie problemu. Dalsza merytoryczna dyskusja wydaję się trudna z uwagi na wielość i przypadkowość  podjętych wątków, ale też z uwagi na podtrzymany przez FOR nieracjonalny, a wręcz ideologiczny sceptycyzm w sprawie oceny zjawiska zmian klimatycznych. Trudno bowiem dyskutować o wpływie działalności człowieka na zmiany klimatyczne (lub - jak FOR stara się wykazać - brak lub wielce wątpliwy wpływ), jeżeli źródłem wiedzy przesądzającym ma być zacytowany popularnonaukowy artykuł dziennikarski w The Spectator, a nie oryginalne artykuły naukowe pisane przez klimatologów, czy nawet opinie naukowców z tej dziedziny, którym FOR nie wierzy bo „biorą granty rządowe”. Na zasadzie odwracania kota ogonem można by równie dobrze i równie absurdalnie podważać w zasadzie każdą opinię na każdy temat. Ot, np. zasadność obrony OFE przez prof. Balcerowicza, bo był ich promotorem, zapominając, że w dyskusji o OFE powinna się liczyć przede wszystkim wiedza i kompetencje, której w tym zakresie FOR nikt nie może odmówić i gdzie FOR jest dla mnie autorytetem, również naukowym.


Przy nieustępliwym ignorowaniu wiedzy naukowej  z obszaru klimatologii, można bez przeszkód i w nieskończoność głosić wszelkie herezje antyklimatyczne i na tym budować kolejne fobie. Antropogenne  zmiany klimatu są faktem już wystarczająco potwierdzonym naukowo, a tematem do jakiekolwiek konstruktywnej dyskusji o charakterze gospodarczym może być tylko to, czy - już wiedząc o tym fakcie, ale nie potrafiąc w pełni ocenić pełnej skali i zakresu skutków w krótko- i długoterminowym horyzoncie czasowym mamy chować głowę w piasek i udawać, że problemu nie ma. Wydaje się jednak, że FOR chciałby wziąć na siebie to ryzyko, idąc śladem wytyczonym przez takie autorytety w kwestiach klimatycznych jak np. p. Korwin-Mikke, nie mając zaplecza eksperckiego z zakresu klimatologii, nie znając skali możliwego ryzyka i kosztów z nim związanych. Krytykowana przez FOR Komisja Europejska (KE) uważnie śledzi wyniki badań naukowych, dramatycznie szuka rozwiązania i nie ukrywa kosztów działań mitygacyjnych oraz – wbrew zarzutom FOR- nie narzuca polityki klimatycznej, a jedynie wdraża to, co w procesie demokratycznego podejmowania decyzji, wspartym badaniami naukowymi, zaaprobowało ok. 500 mln mieszkańców UE. Środowiska liberalne przyznają się do „europejskości” w momencie kiedy mogą wykorzystać to jako argument propagandowy (jak w przypadku wyboru Donalda Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej), a negują politykę europejską tam, gdzie nie dostarcza ona prostych argumentów wspierających skuteczność działań rządów liberalnych w Polsce.  Podkreślam, że z prawdziwym zainteresowaniem podchodzę do opinii FOR, jeśli przedstawia argumenty o charakterze ekonomicznym i gospodarczym, ale w kwestiach zmian klimatu pozwolę sobie poszukiwać innych autorytetów. Na tym w zasadzie można by dyskusję przerwać. Mam jednak zaszczyt rozmawiania z wybitnymi i niezwykle wpływowymi ekonomistami, dlatego nawet pomijając moim zdaniem błędne założenia i przesłanki w ich obu artykułach, chciałbym zwrócić uwagę, że także w kwestii wpływu polityki klimatycznej na gospodarkę tezy FOR pozostają wątpliwe.
 
Zacząć wpada od tego, że liczenie kosztów wpływu polityki klimatycznej powszechnie pozostawia wiele do życzenia, a zarzut ten można postawić także twórcom polityki klimatycznej, w tym polityki wsparcia OZE. Nawet KE w historycznym już i przywoływanym  przez FOR opracowaniu z 2008 roku uzasadniającym wprowadzenie unijnej polityki klimatyczno-energetycznej, choć nie pominęła korzyści społeczno-gospodarczych, to jednak w sferze kosztów rozumianych jako nakłady inwestycyjne przedstawiła wąskie, nader jednostronne analizy. Odniosła się jedynie do tzw. „bezwzględnych” kosztów wdrożenia pakietu klimatycznego, sprowadzając punkt odniesienia (tzw. baseline) do sytuacji gdy nie ma nowych, równoważnych pod względem zdolności wytwórczych i coraz bardziej kosztownych z uwagi na normy środowiskowe (z wyłączeniem klimatycznych) inwestycji w nowe źródła wytwarzania energii z paliw kopalnych. Standardowo też (dotyczy to również analiz takich organizacji jak IEA), która przyjęła zbyt niską prognozę cenę paliw kopalnych i energii, zwłaszcza energii elektrycznej. Dopiero w późniejszych opracowaniach z naciskiem podkreślała, że chodzi o „koszty bezwzględne”. Już w analizie z 2011 roku nawet te, metodycznie znacząco zawyżone koszty obniżyła o 30%.  Koszty te dalej spadają, ale w obiegu medialnym pozostają miliardowe kwoty nakładów, bynajmniej nie rozumiane jako dobrze pomyślane inwestycje rozwojowe i duże różnice w kosztach energii ze starego systemu energetycznego z zamrożonymi kosztami i nowego systemu z pełnymi kosztami budowanego w ramach polityki klimatyczno-energetycznej. Przywoływanie bez komentarza nieaktualnych (sprzed 7 lat) danych przez FOR,  bez próby weryfikacji o ile realnie spadły koszty wdrożenia pakietu klimatycznego i  jak wzrosły w tym czasie (praktycznie  jeszcze bez wpływu polityki klimatyczne) koszty energii z paliw kopalnych, nie tylko powiela, ale wręcz zwielokrotnia błędy. Np. w przypadku OZE, KE zakładała w 2007 roku, że ceny systemów fotowoltaicznych spadną o 50% do 2020 roku (por. syntetyczne tzw. citizens summary w 2007 roku ) tymczasem spadły one o 60% już do końca 2013 roku, a ponadto  znacząco poprawiła się ich wydajność i trwałość, dzięki czemu w jeszcze większym stopniu spadły koszty energii z tych źródeł (LCOE). Na podstawie danych nie mających już wiele wspólnego z rzeczywistością w jakiej obecnie żyjemy oraz błędnej interpretacji pierwotnych wyników analizy klimatycznych KE i jej krajowych epigonów bazujących mechanicznie na błędnie rozumianym pierwotnym opracowaniu, absolutnie nie wypada stawiać tak radykalnych tez jak czyni to FOR.  Wystarczy tylko uwzględnić analizy porównawcze z kosztami  dla  rozwoju systemów energetycznych nowych opartych na OZE i starych opartych na kontynuacji inwestycji w wykorzystanie  paliw kopalnych, a wyniki analiz ekonomicznych przedstawiają się zupełnie inaczej  (por. Długoterminowy scenariusz zaopatrzenia Polski w czyste nośniki energii).


Pakiet klimatyczny okazał się skutecznym instrumentem promocji zielonych technologii. W sposób spektakularny przyspiesza poprawę konkurencyjności OZE, które od 6 lat  dominują w strukturze nowych inwestycji w energetyce, najpierw w UE, a potem w USA , a ostatnio w Indiach i w Chinach (rząd przewiduje, szczyt wydobycia węgla w 2020 roku i pozycję światowego lidera w OZE). Ignorowanie tego zjawiska w kategoriach gospodarczych jest zaiste zadziwiające w przypadku podejścia liberalnego ekonomisty. Zdecydowana większość analiz pokazuje, że w warunkach UE praktycznie żadna z nowych inwestycji w paliwa kopalne, już od 2020 roku nie będzie konkurencyjna z OZE takimi jak energetyka słoneczna i wiatrowa w sensie kosztu (LCOE) wytwarzanej energii, por. analizy IEO dla Polski. Obecne realizowane inwestycje węglowe w Polsce powinny być zrealizowane wcześniej, ale inwestowanie (nadal nie brakuje chętnych do "załapania" się na państwową inwestycję typu socjalistycznego) w energetykę paliw kopalnych prowadzone zbyt długo, czemu sprzyja brak celów klimatycznych oznacza pozostawianie w Polsce po 2020 roku nawisu kosztów osieroconych w już niekonkurencyjnej kosztowo energetyce konwencjonalnej (i ewentualnie jądrowej), tak jak to miało miejsce na  początku lat 90-tych lub na dodatkowe koszty dostosowania do wymogów środowiskowych.   Do tej  pory każdy odbiorca płaci za decyzje tego typu w postaci tzw. opłaty przejściowej na rachunkach (po rozwiązaniu tzw. KDT-ów). Na niebezpieczeństwo przeinwestowania w paliwa kopalne, a zwłaszcza w węgiel zwraca uwagę Bank Światowy  i twierdzi, że wzywa do opamiętania w imieniu i w interesie biznesu, por. Why Business Leaders Support a Price onCarbon.

FOR przywołuje odosobniony przykład Australii jako rzekomy dowód na to, że są jednak kraje, które, niejako wbrew powyższym danym, z przyczyn ekonomicznych całkowicie odchodzą właśnie teraz od polityki klimatycznej. Do pewnego stopnia jest to prawda. Energetyka australijska, pomimo olbrzymich i stosunkowo tanich własnych zasobów energetycznych znalazła się w olbrzymich tarapatach, ale bynajmniej nie z powodu wcześniejszej walki tego kraju ze zmianami klimatu, ale z powodu braku innowacji.  Jak podaje amerykańska agencja EIA zasadniczą przyczyną kłopotów stał się rosnący koszt projektów energetyki konwencjonalnej przy spadku krajowego wydobycia paliw kopalnych oraz spadku konkurencyjności i udziału własnych surowców w pokryciu potrzeb energetycznych. Sytuacja jest zatem bardzo podobna do Polski.  Zawiodła próba ratowania australijskiej energetyki kopalnej dotacjami, które, które już w 2011 roku wyniosły 914 mln USD (40 USD/per capita). Dotacje do energetyki korporacyjnej zostały przejedzone, ale zgodnie z danymi  Australia's Climate Change Authority ceny energii elektrycznej w latach 2008 -2012, bez znaczącego wpływu podatku węglowego i wsparcia dla OZE, wzrosły o 60%. Całkowity brak zasadności ekonomicznej wspierania paliw kopalnych w Australii wbrew prawom ekonomii podkreśla np. BNEF , który twierdzi, że już w 2013 roku (jeszcze z podatkiem węglowym) energia elektryczna z nowych farm wiatrowych wytwarzana byłaby po koszcie 80 dolarów australijskich za MWh podczas gdy energia z nowych elektrowni węglowych kosztowałaby 143 dolarów australijskich za MWh. W sytuacji gdy brak podatku węglowego, energetyka wiatrowa jest nadal tańsza niż węglowa o 14%. Wycofanie się konserwatywnego rządu Tony’ego Abbota z podatku węglowego jest zatem rozpaczliwą próbą doraźnej pomocy dla politycznego zaplecza jego partii i chęcią sztucznego podtrzymana inwestycji w już nierentowne zasoby. Nieuchornnie przychodzą na myśl skojarzenia z obecną polityką w Polsce … Podjęta przez rząd australijski decyzja nie bierze pod uwagę właśnie wspomnianych wcześniej względnych kosztów polityki klimatycznej, które powinny uwzględniać przyszłe relacje kosztów energii z nowych inwestycji w paliwa kopalne i OZE. Nie uwzględnia też spadającego zapotrzebowania i cen surowców wysokoemisyjnych u głównych zagranicznych importerów (a w tym i Polski…). Są zatem poważne wątpliwości co do słuszności podjętej decyzji i nawet na miejscu FOR byłbym niezwykle ostrożny z podawaniem w tym kontekście Australii tak szybko jako „dobrego przykładu”. Coraz więcej systemowo myślących uczonych twierdzi, że rząd Abotta  dokonał wielkiego skoku do tyłu w zakresie ochrony środowiska, jedynie pod pozorem rozwoju gospodarczego. W tej rywalizacji "do tyłu" ku ryzykowanym rozwiązaniom Australia nie jest ani dobrym wzorcem ani nawet sojusznikiem, ale konkurentem naszego kraju, bo może sobie pozwolić na wyższe dotacje do paliw kopalnych niż Polska.

Nie ulega jednak wątpliwości, że krótkotrwale wsparcie polityki klimatycznej w Australii spowodowało, że rozwinął się tam np. rynek prosumencki, w szczególności w zakresie systemów fotowoltaicznych, który pod względem liczby zatrudnionych nie ustępuje już sektorowi węglowemu. Pozwala on niemalże 2 mln gospodarstw domowych (inwestują raczej biedniejsze gospodarstwa)  obniżyć (a nie podwyższyć, jak się obawia FOR) rachunki za energię, a inwestycje prowadzą do szybkiego obniżania kosztów podobnie jak  w Niemczech dla nowych inwestorów, którzy początkowo tylko w znikomym stopniu wsparli rozwój tamtejszego rynku prosumenckiego w podatkach i taryfach.

Czy zatem rzeczywiście postulowane przez FOR zaniechanie polityki klimatycznej także w UE, jest działaniem w interesie obywateli, odbiorców energii i wyrazem dbałości o PKB? Zdecydowanie nie jest, zwłaszcza w świetle przytoczonej przez FOR argumentacji. Ale nie znaczy to, że FOR w całej rozciągłości w sprawie polityki klimatycznej nie ma racji. Trudno się nie zgodzić z postulatem FOR aby „rola państwa w sektorze energii była zmniejszana poprzez rezygnację z przywilejów dla państwowych spółek i obniżania podatków, a nie za sprawą dotacji”. Zwłaszcza w kontekście dominującej obecnie w bilansie energii z OZE kompletnie nieinnowacyjnej technologii współspalania realizowanej przez spółki państwowe w ramach ich krótkoterminowych strategii stanowczo popieram tego typu podejście. Na świecie ponad 500 mld USD rocznie  przeznaczane jest na dotacje do molochów eksploatujących wysokoemisyjne kopaliny i kwoty te rosną. W dalszym ciągu skutki spalania paliw kopalnych pogarszają jakość życia i generują wiele dodatkowych kosztów zewnętrznych przerzucanych w fundusze emerytalne i zdrowotne, którymi obdzielani są wszyscy, także ci którzy z tych paliw nie korzystają, a korzyści odnosi coraz mniejsza grupa monopolistów. Zgadzając się przytoczoną powyżej argumentacją FOR, wypada tylko wyrazić żal, że polityczny think-tank nie pisze, jak w praktyce ma wyglądać wychodzenie państwa z energetyki kopalnej do której coraz więcej dopłaca bezpośrednio i do ograniczania jej skutków zdrowotnych, w jaki sposób  chce obniżyć przywileje dla państwowych spółek eksploatujących paliwa kopalne, zahamować bezwładność starego systemu energetycznego zjadającego swój własny ogon,  i jak zapobiec nietrafionym gospodarczo i szkodliwym społecznie inwestycjom w energetykę. Czy FOR uznaje, że o ile czegoś nie widać w tradycyjnym i wąskim rachunku ekonomicznym prostego księgowego nie widać, to problem ten nie istnieje? Trawestując w tym momencie jednego klasyków libertarianizmu Frederica Bastiata i jego historyczny tekst „Co widać, a czego nie widać” w  antologii prof. Balcerowicza „Odkrywając wolność”, którą ponownie polecam (także ekspertom FOR)…  CO2 to gaz bezbarwny, niewidoczny, ale on naprawdę istnieje w atmosferze, dokąd corocznie pompujemy 30 mld ton tego gazu, w tym połowę z energetyki i czynimy to nadzwyczaj niefrasobliwie, nie potrafiąc zrozumieć, że atmosfera i jakość powietrza wokół nas to dobra wspólne wrażliwe na zasady gospodarowania.

Nieracjonalny sceptycyzm i nadmiernie dogmatyczna postawa w sprawach klimatycznych, nie poparta rzetelna wiedzą, uniemożliwiają szersze spojrzenie na problem i utrudniają bycie dobrym doradcą gospodarczym. Zamykanie oczu na świat i brak krytycyzmu wobec krajowej histerii antyklimatycznej nie pomagają Polsce w podejmowaniu racjonalnych decyzji.

Brak komentarzy: