niedziela, kwietnia 25, 2010

O koniecznym powrocie do debaty nt. rządowego planu działań na rzecz OZE i wdrożeniu dyrektywy 2009/28/WE…

Odnawialny zamilkł i ciężko powrócić do sążnistych :) wpisów i właciwej mu krytyki władzy (kazdej zresztą) że lekceważy przyszłosć, grzebiąc sie w przeszłosci...

Czas żałoby narodowej nie służy domaganiu się od rządzących tego co dla nowoczesnej energetyki w Polsce jest kluczowe na następną dekadę, albo i całe stulecie. Jeszcze przed katastrofą w Smoleńsku dobitnie swoje zdanie w tej sprawie zdążyło wyrazić niezwykle ważne dla OZE i całego Pakietu klimatycznego UE, gremium jakim jest Konwent Marszałków RP, zwracając uwagę na lekceważenie problemu przez Rząd, ale obecny czas nie służył twórczej debacie na ten temat. Szkoda, bo to bardzo ważne, mobilizujące rząd do działań stanowisko …

Niebezpiecznie skraca się czas na konsultacje, w tym (twórczą) krytykę rządowej propozycji „Krajowego planu działań na rzecz OZE”. Nie widać też krytyki rządu za brak przedłożenia do konsultacji społecznej ww. dokumentu, pomimo tego, że do przedłożenia go Brukseli, zgodnie z bezwzględnym wymogiem (zagrożonym sankcją) dyrektywy 2009/28/WE, pozostało tylko dwa miesiące.

Plan działań na rzecz OZE miał być głównym tematem na „odnawialnym” blogu w tym roku, ale nie sądziłem że przez cztery miesiące w zasadzie nic się nie wydarzy, a katastrofa smoleńska w zasadzie uniemożliwi zaistnienie medialne tego tematu i jakąkolwiek debatę. Nie wiem nawet czy do ludzi, a nawet bezpośrednich interesariuszy, dotarła taka świadomość, że jak czegoś nie będzie w „Planie działań …” to z pewnością nie będzie w rzeczywistości, bo z „Planem działań” związany jest (powinien być i będzie wymagany przez KE) system wsparcia. To jest trochę tak jak mój syn Konrad mówi, że „jak czegoś nie ma w Googlach to nie istnieje”…. Jest też tak, jak mówił jeden profesor na Wydziale Zarządzania UW, że „Polacy przeznaczają na planowanie działań 20%, a w UE jest to 60%”, a to znaczy, że po pierwsze dobrze nie planujemy i męczymy się potem z realizacją naszych projektów. Obecny czas dla OZE liczy się dwu, trzykrotnie i nie może być zmarnowany. Cały Pakiet klimatyczny wymaga dobrego planowania w okresie 10 letnim, a my mamy co najwyżej (złe) doświadczenia z planami 5-letnimi (tzw. „5-latki”) i to z tzw. minionej epoki. I nic nam nie pomoże twierdzenie, że dyrektywę wdrożymy na „zasadach rynkowych”, czyli że „sama się wdroży”. Łatwo jednak sobie wyobrazić w Polsce że jak coś będzie w „Planie działań” to też nie musi być wdrożone. Czy ktoś rozliczył w Polsce kiedyś kogoś, że polityki energetyczne czy jedyna „Strategia rozwoju energetyki odnawialnej” z 2000 r. nie zostały wdrożone? Aby próbować rozliczyć rządu trzeba się domagać aby dokumenty były konkretne i autorskie a to wymaga presji na etapie ich tworzenia, bo inaczej zostaną zbagatelizowane.

Ale jak wywierać presję w sytuacji gdy a) projektów dokumentów nie ma, b) nikt się ich nie domaga, c) jak się domaga (Konwent Marszałków) to pozostaje bez echa bo żałoba narodowa, d) jak żałoba narodowa to raczej patrzymy w przeszłość, e) jak przeszłość - to raczej nie energetyka tylko polityka, f) jak energetyka to raczej rosyjski gaz (synonim braku bezpieczeństwa energetycznego) niż rodzime OZE (faktyczne bezpieczeństwo…) ….

Związane z energetyką refleksie po katastrofie pod Smoleńskiem sprowadzają się w zasadzie do geopolityki i relacji polsko-rosyjskich i rur gazowych. Andrzej Kublik w gazecie Wyborczej pyta się o to jak po katastrofie pod Smoleńskiem będą wyglądać debaty o bezpieczeństwie energetycznym w sytuacji gdy ze sceny politycznej odeszli najgłośniejsi zwolennicy zapewnienia Polsce dostaw gazu i ropy z różnych źródeł.
Czy wobec tej tragedii elity są w stanie wyartykułować inną, bardziej nowoczesną koncepcję bezpieczeństwa energetycznego, oparta na rodzimych OZE i dalszej integracji z UE, czy dalej pozostaniemy (może jeszcze bardziej) w zamkniętym kręgu braku alternatywy wobec dotychczasowego myślenia, wzmocnionego niewyobrażalną skalą dramatu i szacunkiem dla tragicznie zmarłych ? Czy wobec podwójnego dramatyzmu historii ktoś jeszcze odpowiada w naszym kraju za przyszłość ? Czy w tej sytuacji, w kluczowym dla OZE momencie, można sobie wyobrazić krytykę dotychczas uprawianej polityki energetycznej?

Prezydent Lech Kaczyński i jego ekipa mają swoje formalne zasługi jeśli chodzi o Pakiet klimatyczny, gdyż w marcu 2007 r. popisał (nawet jak nie miał przekonania) zgodę polityczną na „3 x 20%”. Przeciwnicy polityczni, nieraz z pewną dozą ironii mówili potem: „trzeba zrobić wszystko, by spełnić zobowiązania złożone na Radzie Europy w marcu przez Prezydenta Kaczyńskiego (…) który zaakceptowali wspólny cel, że w 2020r. w Polsce i UE aż 20% w bilansie energetycznym będzie stanowiła energia odnawialna”. Potem Prezydent już do tego temu nie wracał, traktował go wręcz jako swoje mało chlubne osiągnięcie i skupiał się na geopolityce i gazociągach, twierdząc między innymi, że „bezpieczeństwo energetyczne nie ma ceny” i na gazoporcie mówiąc że musimy go budować „niezależnie od rachunku ekonomicznego”, co ma też swoje negatywne konsekwencje i czemu dawałem wyraz.

Nie sądzę, że w imię szacunku dla tragicznie zmarłego prezydenta i jego współpracowników, mających inne priorytety w polityce energetycznej niż wdrażanie Pakietu klimatycznego, ten ostatni powinien być dalej jedynie wstydliwym epizodem dla zwolenników IV RP. Życie może pokazać, że był to jedna z ważniejszych decyzji, podjęta bez nadmiernej zwłoki (vide Traktat Lizboński) i jako jedna z niewielu w dramatycznie zakończonej kadencji, rzeczywiście wybiegająca w przyszłość. Nie wstydźmy się zatem domagać także teraz, aby była realizowana z pełną determinacją.

11 komentarzy:

Jakub pisze...

Szanowny Panie Grzegorzu,
Moje małe wywnętrznienie. Po którymś z ostatnich Pana wpisów z trudem powstrzymałem się od napisania, jak bardzo potrafią mnie irytować Pana wpisy. Z trudem powstrzymałem od poradzenia, że przecież jest tyle pięknych hobby którym mógłby Pan poświęcić swoją energię a skądinąd wiem, że nie jest Pan człowiekiem bez hobby. Skąd w ogóle ten pomysł? Ano z życzliwości. Wiem, że „życzliwość”, to słowo wyświechtane a nawet pokryte warstewką świństwa ale tak było. Życzliwości dla Pana i dla mnie. Dla Pana, bo to okrutnie trudne zadanie tak nawoływać mając wrażenie, że się nawołuje na puszczy. Dla mnie – co by zaoszczędzić na zdrowiu psychicznym. Można przecież przeżyć nie wiedząc, jak chore potrafią być pewne otaczające struktury. Ja - oczywiście wystarczy, żebym nie czytał ale… wiedząc, że Pan tam pisze i pisze, to byłoby trudne. Czemu się powstrzymałem? Z rozsądku. Bo przeraziło mnie, że może faktycznie Pan przestanie pisać. Nie to, żebym przeceniał wagę takiej swojej argumentacji ale zaniepokoiłem się, że trafię na chwilę słabości, zwątpienia, złego dnia. Tak można przecież czasem bigosu narobić.
Przeraziło mnie zatem, że porzuci Pan tą mało wdzięczną działalność trąbienia na trwogę. No ale uświadommy sobie - mało wdzięczną tylko w czasie trąbienia bo to człowiek stoi, widzi nadciągające niebezpieczeństwo, oczy ma coraz większe bo ilość powietrza w płucach coraz mniejsza a horda dzikusów na horyzoncie rośnie bo się zbliża a grodzianie tymczasem… no nie słyszą. Nie słyszą bo to albo akurat oglądają trupę cyrkową albo przekomarzają się o marchewkę. A jak któryś nawet coś usłyszy, przez moment się zainteresuje, trąci sąsiada łokciem ale ten wyciąga akurat kamyk ze swojego buta więc ma zdecydowanie poważniejszy problem akurat. Ten co to był przez moment zainteresowany wyjrzy może nawet przez bramę ale ponieważ sytuacja obserwacyjna jest zdecydowanie mniej strategiczna niż trąbiącego a i sygnałów hejnalisty nie rozpoznaje bo z czytaniem to mu nienajlepiej idzie, zobaczy tylko czubki czap i gotów pomyśleć, że hejnalista dramatyzuje bo to goście idą a nawet nie wiadomo czy idą do nas bo toć to hen hen jeszcze.
Ale dla hejnalisty są dwie wiadomości. Jak zwykle dobra i zła. Dobra jest taka, że zazwyczaj przy dostatecznej dysproporcji pomiędzy ich zacięciem a zacięciem w niefrasobliwości czy głupocie grodzian, jego trud zostaje wynagrodzony. Czasem przez króla choć dużo lepiej jeżeli przez samych grodzian. Zła jest taka, że jeżeli w którymś momencie opuści go determinacja, to w momencie rzezi i gwałtów owszem nikt do niego nie będzie przychodził z pretensją ale on do siebie - z pewnością. Wydaje się, że wybór jest dość… no powiedzmy umiarkowany jeżeli chodzi o odstąpienie od czynności.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

No, no Panie Jakubie, musze to sobie przemyśleć…
Pierwszą reakcją po przeczytaniu komentarza był film z niezapomnianą rolą Danuty Szafarskiej „Pora umierać” :)
Drugą zupełnie inne skojarzenie było związane z „hejnalistą”. Dawno, dawno temu, w klasie maturalnej piłem z kolegami podłe „wino z gwinta” na pustym stadionie i zostałem podpatrzony z profilu przez nauczyciela w-f, a w jego donosie do dyrektora szkoły pojawiał się właśnie „hejnalista” (ponoć „najdłużej z kolegów potrafiłem grać, wpatrzony będąc przy tym w niebo” :) ). Nawet przez jakiś czas taką ksywę miałem.
Pewnie coś mi z tego zostało do dzisiaj i z Pana tekstu zrozumiałem, że za rzadko ostatni gram…
Miałem jeszcze skojarzenia z „samotnym białym żaglem”, ale to by już mi zanadto schlebiało, a inne - związanego z „upadkiem Ikara”, którego nawet chłop uprawiający pole nie zauważył – starałem się dla nie pogarszania nastroju zbagatelizować. .. Napisze ogólnie że potrafi Pan mobilizować do grania!
Będę grał! I to pewnie baaardzo długo. Dzisiaj Rzepa opublikowała wyniki badań GFK Polonia nt. najważniejszych, zdaniem naszych rodaków, zadań dla rządu tutaj link . Wyniki pewnie różnie można by interpretować, ale takie najprostsze interpretacje mówią tak: 54% chce mieć zapewnione wysokie emerytury, 22% chciałoby reformy szkolnictwa, tylko 4% chciałoby wzrostu gospodarczego i dokończenia prywatyzacji i … 3 % za pilne zadanie dla rządu uznało ekologię i walkę z globalnym ociepleniem. Mało tu budujące; można sobie wyobrazić o czym będą najbliższe wybory i kolejne, a dla mnie więc okazja do grania na trąbce „jak stąd do wieczności” :).
Ale właśnie po to aby Pana nie irytować postanowiłem na te wyniki badań spojrzeć inaczej. Skoro AŻ 3% chce ekologii, a Polityce ekologicznej do 2014 na te cele miało być 1,4% PKB, a teraz wydajmy ok. połowy tego, to znaczy, że aby spełnić oczekiwania społeczne powinno być 4 razy więcej ! O to chyba także warto grać?
A jak plan działań a rzecz OZE będzie kiepski, oszukańczy, cyniczny to obiecuję że dmuchnę tak w trąbę i tak zagram, że klękajcie narody! Autorzy takiego gniota i ich polityczni mocodawcy też będą mięli swój czas, bo żadne kamyczki w butach nie będą ich wtedy uwierać!

Bogdan Szymański pisze...

Panie Grzegorzu
Podobno szykuje się nam nowa ustawa o promocji OŹE czy zna Pan jej bliższe założenia które mógłby Pan publicznie skomentować?

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Bogdanie
Ustawa nt OZE ma w Polsce swoją długą i mało budująca historię. W ubiegłym roku ponownie do laski marszałkowskiej trafił niezwykle naiwny i uwłaczający wręcz sejmowi poselski projekt ustawy o odnawialnych zasobach energii i ich racjonalnym wykorzystaniu tutaj . Stanowisko rządu (z tego roku) w tej sprawie jest jednoznaczne i generalnie słuszne tutaj , ale co innego krytykować, a co innego samemu coś zaproponować.
Jest też projekt ustawy z 2003 r. przygotowany w moim zespole który miał być z założenia przedłożeniem rządowym tutaj ale nigdy takim w całości się nie stal i tylko kawałkami był implementowany przez rząd w Prawie energetycznym i Prawie Ochrony środowiska.

Uważam, że będący ostatnio przedmiotem wpisów na odnawialnym plan działań na rzecz OZE ‘2020 powinien być implementowany szeroką, kompleksową ustawą. Ale problem polega na tym, że Planu nie ma, a analizy za nim stające są na tyle powierzchowne (używam niezwykle łagodnego języka), że moim zdaniem na bazie takiej refleksji nawet rozporządzenia nie da się zrobić. Pojawiły się deklaracje Ministerstwa Gospodarki, że pracuje nad ww. ustawą W kilku spotkaniach czy rozmowach w których uczestniczyłem temat ustawy powracał, ale w bardzo wąskim kontekście; albo jedynie formalnego wywiązania się z w sumie mało istotnych wymogów nowej dyrektywy jak „świadectwa pochodzenia energii z OZE” czy np. enigmatycznego zstąpienia zielonych certyfikatów stałymi cenami na wzór ustawy niemieckiej. Mam wrażenie że stoi za tym chęć mechanicznego wręcz ograniczenia wsparcia dla energetyki wiatrowej (niekoniecznie wyeliminowania z systemu wsparcia dużej wodnej czy współspalania, co jest rzeczywiście zgrozą) i dopuszczenie jeszcze większego wsparcia dla biogazu z medialnym listkiem figowym w postaci specjalnej taryfy dla PV, które jednakże nie pozwoli na praktyczny rozwój tej technologii ). Nie sądzę, że pomysłodawcy mają nawet zdefiniowany obszar regulacji, jej szersze cele i przemyślane skutki i przy takim podejściu nie wierzę w powodzenie.
To skomplikowane zagadnienie. Nie da się problemu rozwiązać metodą "copy-paste" z ustawy niemieckiej, bo musielibyśmy teraz, po latach, przenieść nie tylko literę prawa ale sporu kawałek tamtejszego złożonego system instytucjonalnego do naszego prawa, co nie wydaje mi się możliwe.
Przedsięwzięcie wymaga szerszej wizji, porządnej krytycznej analizy, określenia złożonego obszaru regulacji, w tym spójnego wyjęcia podobszarów z Prawa energetycznego, Prawa ochrony środowiska, Ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym, Prawa budowlanego, ustaw podatkowych itd, itd.
W obecnej sytuacji jestem sceptyczny co do zdolności państwa polskiego do poradzenia sobie z tym problemem i zaangażowania w jego rozwiązanie w dłuższym okresie adekwatnych zasobów intelektualnych, finansowych i społecznych.

Ustawę zrobimy dopiero wtedy (jak „zbity pies”) , gdy nie będzie efektów i zagrożenie karą z tytułu niewypełnienia dyrektywy 2009/28/WE będzie realne i będzie widać kto konkretnie politycznie za to opowie. Tylko naprawdę sękaty kij Komisji Europejskiej może coś sensownego w tej sprawie zrobić, sami nie potrafimy takich spraw przeprowadzić. Niezwykle to przykre dla mnie i przygnębiające co piszę, ale czym prędzej dobiorą się nam do tyłka tym lepiej dla obywatela, podatnika i konsumenta energii w Polsce

Bogdan Szymański pisze...

W takim razie czy Pana zdaniem system wsparcia oparty o zielone certyfikaty jest dobry ?

W mojej ocenie nie jest dobry z kilku powodów: Po pierwsze nie odzwierciedla realnych kosztów inwestycji w dane źródło odnawialne. Mamy tu przykład hydro elektrowni które bez wsparcia też by działały

Po drugie system jest tak skontrowany że dopóki założony poziom OZE nie zostanie osiągnięty wsparcie rośnie. Inwestorzy którzy postawili na OZE kilka lat temu zarabiają coraz więcej mimo iż ich koszty wytwarzania energii spadają.

Punkty 1 i 2 to w mojej ocenie typowa rozrzutność pieniędzy. Generuje koszty bez pożytku dla rozwoju OZE

Po trzecie system zielonych certyfikatów gwarantuje wysokie wsparcie ale pod warunkiem że limit OZE jest nie osiągnięty daje to nutkę niepewności i skłania do krótkoterminowych inwestycji. Blokuje to tym samym duże i ambitne projekty.

System stałych cen byłby lepszym rozwiązaniem zwłaszcza jeżeli prawo pozwalałoby corocznie weryfikować wysokość wsparcia dla nowych inwestycji. Jest to o tyle ważne że koszty produkcji energii z OZE spadają co powinno odzwierciedlać się w spadającym wsparciu dla danych technologii.

System stałych cen jest obecnie bodajże w 14 krajach UE i dobrze sie sprawdza gdyż jest skuteczny i elastyczny.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Bogdanie
Wymienione przez Pana wady systemu ZC są bezdyskusyjne. Lista ta może być znacznie dłuższa. Na wady i zalety systemu wsparcia powinniśmy patrzeć przede wszystkim z perspektywy celu publicznego i z p. widzenia odbiorcy końcowego i płatnika (konsumenta energii podatnika) oraz z punktu widzenia państwa. A z tej perspektywy ocena sytemu wsparcia zielonymi certyfikatami można wyrazić najprościej tak: dużo płacimy i nie mamy efektów (7,5% cel na 2010 rok poprzedniej dyrektywy zrealizujemy w połowie).
Ale to nie znaczy ze wprowadzenie systemu wsparcia stałymi celami dla PV (czy tym bardziej wspieranie inwestycji w zakładanie plantacji) por. cokolwiek w tej materii poprawi i czy uzyskamy jako kraj (nie wybrani inwestorzy) gwarancję realizacji 15% celu na 2020 r., po rozsądnych kosztach.
To wymaga znacznie szerszej refleksji. Bo co nam np. po stałych taryfach, które będzie można zmieniać z roku na rok? Jak to wplynie na ryzyko bankowe i koszty finansowe? Czy potrafimy koszty przewidzieć Co nam po taryfach zbyt niskich dla danej, kolejnej technologii ? Martwe zapisy. Jak będą ustalane te taryfy i kto najsilniej zalobbuje ? Łatwo się domyśleć. A co nam nawet po najwyższych taryfach jak źródeł nie będzie można przyłączyć do sieci ? Martwe będą i z tego rozwoju nie będzie, co najwyżej korupcja w spółkach dystrybucyjnych. A jakie będą zasady „dispatching” czyli odłączania źródeł OZE od sieci w przypadku braku możliwości zbalansowania energii. Czy będzie kompensata cenowa dla producenta, jak będzie rozłożona: w miejscowej spółce czy poprzez operatora sieci przesyłowej równomiernie na cały kraj i wszystkich odbiorców? Czy operator spółki dystrybucyjnej kierując się dość przewrotnie i bezwzględnie interesownie pojmowaną zasadą przezorności nawet mając możliwości wpięcia do sieci, ale „obawiając się tylko problemów z bilansowaniem za 10 lat, omówi przyłącza niezależnemu producentowi zielonej energii w majestacie mętnego krajowego prawa a po cichu da warunki koledze ze pionowo zintegrowanego monopolu? Czy i komu wtedy będą służyły „stałe” ceny?
Ale to tylko wierzchnia warstwa mętnej wody. Jaka powinna być intensywność wsparcia zielonej energii elektrycznej w relacji do zasad wsparcia rynku zielonego transportu. Jeżeli nie będziemy wspierać transportu elektrycznego i możliwości bilansowania energii, tylko biopaliwa pierwszej generacji szybko trafimy na barierę nawet z dobrze dobranymi taryfami. A jak nie ma możliwości bilansowania biomasą, bo biomasa jest marnowana na biopaliwa, z elektrownie jądrowe pochłoną moce bilansowe elektorowi szczytowo pompowych to trudno dalej nawet rozmawiać o energetyce wiatrowej i PV.
Jakie relacje powinny być pomiędzy systemem wsparcie zielonej energii elektrycznej i zielonego ciepła? Czy ktoś zoptymalizuje taryfy z uwagi na koszt redukcji emisji CO2 (wszak chodzi o Pakiet klimatyczny) oraz z uwagi na parametry LCA i parametry mekroekonomiczne.
Aby w Polsce zacząć poważna rozmowę o wparciu OZE trzeba być bardzo dobrze przygotowanym, przede wszystkim od strony diagnozy i kosztów. Rozpoczęcie rozmowy poprzez „rzucanie” haseł może się w Polsce, w naszej kulturze politycznej i „kulturze” lobbingu oraz jakości stanowionego prawa (tzw. uzasadnieni i ocena skutków regulacji to zazwyczaj 12 strony komunałów), skończyć się osiągnięciem celów zdecydowanie odbiegających od tych deklarowanych. Tego się bardzo boję.

Bogdan Szymański pisze...

Jak najbardziej się z Panem zgadzam że sama zmiana formy wsparcia nie przyśpieszy rozwoju OZE w Polsce. Jak pan pisze potrzebne są zmiany systemowe szeroko patrzące na rozwój OZE w kontekście działania systemu energetycznego i uwarunkowań prawnych. Nie twierdzę ze jest to zadanie proste lecz z drugiej strony jestem przekonany że w Polsce jest wielu modrych ludzi którzy podołaliby takiemu zadaniu. Obecny zły system wsparcia jest wynikiem braku woli politycznej do jego zmiany. Proszę zauważyć ze Polskie prawo energetyczne tworzone jest w dużej mierze w oparciu o zasady "dla każdego coś dobrego","ustawa potrzeba jest na wczoraj wiec dajemy co mamy","bo unia nam kazała" i zazwyczaj w tym wszystkim ginie interes społeczny.

Parafrazując słynne powiedzenie. Polskie prawo dumnie rozwiązują problemy nie znane w innych krajach.

Bartosz Krolczyk pisze...

Panie Grzegorzu,
Poza tragedią smoleńską, której echa już przebrzmiewają na szczęście, wydarzyła się ostatnio (dokładnie 20 kwietnia) katastrofa ekologiczna na platformie wiertniczej w Zatoce Meksykańskiej. Według mnie będzie miała ona olbrzymie konsekwencje dla przemysłu OZE na świecie a zatem i prędzej czy później Polsce. Choć Prezydent Obama w zeszłym miesiącu poparł oficjalnie dalsze projekty budowy platform wiertniczych wzdłuż wybrzeży USA, to wiadomo, że była to jego karta przetargowa w celu przepchnięcia przez Kongres ustawy o redukcji emisji CO2. Obecna katastrofa powoduje duże zamieszanie: z jednej strony, nie ma mowy o poparciu dla dalszego wiercenia (choć oficjalnie jeszcze nikt tego nie potwierdził) co wysadza automatycznie ustawę o redukcji CO2; z drugiej strony jest to gigantyczny argument dla przepchnięcia nawet silniejszych reform i koniec filozofii "drill baby drill". W krótszym okresie przewiduję gwałtowny wzrost cen ropy (już się mówi o ponownym przekroczeniu bariery $100 za baryłkę), który tym razem może okazać się trwały, co samo w sobie oczywiście będzie dla rozwoju OZE silnym impulsem.
Osobiście mam nadzieję, że obecna katastrofa będzie dla przemysłu naftowego tym czym był Czernobyl dla przemysłu atomowego w latach 80-tych (choć oczywiście żal mi gigantycznych strat ludzkich, ekologicznych i ekonomicznych tej tragedii). Mam nadzieję, że ruchy ekologiczne i Demokraci nie zmarnują tej szansy na reformy i że ta tragedia będzie wykorzystana w dobrym celu.
Ciekaw jestem Pana przemyśleń na ten temat.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Bartoszu
Czymś innym byłem zajęty ostatnio i nie śledziłem doniesień o wyciekach w Zatoce Meksykańskiej. Chwilowo mam też dość informacji o katastrofach, ale one w całym tym swoim dramatyzmie mają też dobre strony. One chronią przed jeszcze większymi katastrofami.
Uważam, że dobrze się stało że Pan te katastrofy ze sobą zestawia i jako znający z autopsji uwarunkowania amerykańskie wprost wskazuje Pan na stricte polityczne przyczyny niedawnego poparcia przez Obamę budowy nowych platform wiertniczych. Myślę jednak, że przemysł naftowy tak łatwo się nie podda i najpierw zapłaci za niewielką tylko w istocie część szkód drenażem kieszeni firm ubezpieczeniowych, a potem będzie starał się o pomoc publiczną oskarżając przy tym nie siebie, ale Obamę, że wczesnej za mało o ich interes dbał, a teraz za mało pomaga w usuwaniu skutków katastrofy.
Katastrofa ta weryfikuje po raz kolejny tezę, ze cały konwencjonalny system zaopatrzenia w paliwa i energię jest coraz bardziej „sznurkami wiązany” i nie jest w stanie po kosztach konkurencyjnych z OZE załatać coraz większych dziur w systemie i rosnących dziur w budżetach. Moim zdaniem pozywane skutki tej katastrofy zależą od tego jak sprawę przedstawią media (Obama musi wyprzedzić kampanie przerzucająca winę np. na uprawnienia do emisji CO2, przez co biedaczkom brakuje środków na bezpieczeństwo platform) i jakie postawy wobec niej przyjemnie społeczeństwo amerykańskie. Jest to ewidentnie też miejsce na działania takich grup jak Greenpeace, aby nie dopuścić aby sprawa zbyt szybko przyschła, bo jej skutki ekologiczne będą długotrwałe.
Może do kwestii potrzeby katastrof i wstrząsów aby zmienić, tworzony nie bez udziału mediów, świat na lepsze uda mi sie wrocić w jakimś ogólniejszym zgajeniu. To co nie jest dobre dla OZE, to fakt, że olewanie ich rozwoju nie przekłada się na jednorazową otrzeźwieńczą katastrofę ale prowadzi do pełzajacych katastrof z których jako spoleczeństwo nie potrafimy sie wyrwać w sposób systemowy i działamy rekatywnie na zasadzie "od katastrofy do (coraz szybciej przychodzącej, następnej) katastrofy"
Pozdrawiam.

Bartosz Krolczyk pisze...

Czytam właśnie projekt "Krajowego planu działania w zakresie energii ze źródeł odnawialnych". Wygląda na to, że albo do roku 2020 nad Polską zapadną egejskie ciemności albo rzad nie zamierza wcale wspierać fotowoltaiki skoro do roku 2020 plan zakłada zainstalowaną moc z PV o wielkości 2 MW! W jakiej rzeczywistości ten plan był tworzony? Nie rozumiem dlaczego fotowoltaika jest całkiem ignorowana. Skąd bierze się ten sceptycyzm, jeśli wszędzie na świecie fotowoltaika rozwija się dynamicznie i nieliniowo.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Bertoszu,
Dziekuje!

Straszny ostatnio marazm zapanował na odnawialnym... Ale w końcu zmobilizował mnie Pan do aktywnosci blogowej i czytania tego co jak gwiazdy betlejemskiej wygladałem od półtora roku..

2 MW energii elektrycznej z promieniowania słonecznego to dla mnie troche magiczna liczba...
Dokladnie 10 lat temu robiłem symulacje na potrzeby opracowania rzadowej "Strategii rozwoju energetyki odnawialnej" i z trudem - długo by opowiadac -
udało mi się (siłą woli raczej niż umysłu) "przemycić" (ale nie bylo tu żadnych knowań :), podówczas trzeba było tylko przekonać Ministra Finansów :) do oficjalnej prognozy na 2010 rok owe 2 MW w fotwoltaice str. 28

W tym roku osiagniemy niewiele więcej niż 1 MW :(. Minęło 10 lat a ja w tej dekadzie przekroczyłem magiczną smugę cienia - czterdzieści lat. Czas na rozliczenia... Pomyliłem sie o ...całe 100%!!!
Da się obecnie przewidzieć egipskie ciemnosci ale zachowania kolejnych rządów RP się nie da :( Dlatego aż się boję lektury tego co obecny rząd przez całe półtora roku, od przyjęcia dyrektywy 28/2009/WE, upichcił, ale Wola Boska - czytam :)