sobota, października 03, 2009

Długodystansowe myślenie o energii, kryzysie i naukach jakie z niego wyciągamy oraz o trzech profesorach po zielonej stronie mocy

Dlugo nie blogowałem, ale poddałem swój organizm ponad 4 godzinnemu wysiłkowi w czasie 31-go Maratonu Warszawskiego i musiałem troche odsapnąc :). W wywiadzie tancerza i choreografa Mikolaja Mikołajczyka dla Gazety Wyborczej znalazlem usprawidliwienie ex post dla mojego szalanstwa: "ćwiczenie fizyczne siebie samego powoduje, że robisz sobie porządek w głowie. Skoro wymagam od siebie fizycznej męczarni, to jestem w stanie więcej z siebie dać przy kontaktach z drugim człowiekiem". Zobaczę czy to się potwierdzi :)
To ciekawe doświadczenie także z punktu widzenia obserwatora systemów energetycznych. Poza tym, że w tym czasie można sobie porozmyślać nad kryzysem energetycznych i go praktycznie doświadczyć (zwłaszcza w drugiej fazie maratonu) to można też doszukać się wielu szerszych analogii z czasami w których żyjemy.

Zacznę od tego, że za pokonanie dystansu 42 km dostałem medal na którego rewersie było odwołanie do pierwszych (częściowo) wolnych wyborów sprzed 20 lat. To okazja, dla takich jak ja - wtedy właśnie zaczynałem swoją pracę zawodową, do wyrażenia wdzięczności ludziom który w latach 90-tych umijętnie wyprowadzili nas z świata realnego socjalizmu. Już nigdy po latach 90-tych nie mielimy takich polityków i takich przywódców, choć zaczynali wszak od olbrzymich rozmiarów kryzysu. Dobrze wtedy wybraliśmy. Przyznają się do tego, że może nie wszystko było idealne, żyją ze świadomością (np. ludzie rządu Tadeusza Mazowieckiego), że np. przechodzenie do nowego systemu było zbyt bolesne dla pracowników byłych PGR, ale jeżeli popatrzeć na per saldo to jest bardzo pozytywne, łącznie z uchwała Sejmu w sprawie zaniechania budowy elektrowni jądrowej i moratorium na ich budowę do 2020 r., postawieniem na liberalizację w energetyce oraz afektywność energetyczną i OZE (nie piszę o wdrożeniu tych idei po 2000 r.). Miło biec, nawet jeśli ciężko, wiedząc jak ci ludzie dawnej opozycji demokratycznej ciężko i uczciwie i konsekwentnie pracowali. Pamiętam jak nawet jeszcze po 10 latach transformacji, w 2000 r. kiedy można było już oczekiwać systemie władzy publicznej coraz większej liczby ludzi bezideowych z rozwiniętymi powiązaniami partyjnych interesów, wobec istniejącego w tym czasie zagrożenia utrącenia (przez interesy korporacyjne ale tez sklócenie w sektorze OZE) na Radzie Ministrów promowanej przez Ministerstwo Środowiska krajowej „Strategii rozwoju energetyki odnawialnej”, poprosiłem o poparcie Ministerstwo Rolnictwa i o spotkanie w ówczesnym pierwszym wiceministrem Henrykiem Wujcem. Sekretariat ministra umówił mnie na spotkanie na godzinę 21:00. Minister Wujec czekał na spotkanie z paroma urzędnikami (!) i choć widziałem nieludzkie zmęczenie w jego oczach (tak jak po maratonie) i wręcz kłopoty z koncentracją, to w rozmowie interesował się tylko długofalowym interesem kraju. Nie interesowały go zupełnie bieżące interesy partyjno-korporacyjne. To byli długodystansowcy, którzy zbudowali nam przestrzeń i warunki do rozwoju w kolejnych dekadach….

40 km bieg można porównać do czterech 10 letnich etapów naszej najnowszej historii i najbliższej przyszłości ("czterdziesci lat w 4 godziny"). „Od 1990 do 2000 r.” biegło mi się dobrze, nawet jeśli w dzień poprzedzający start (przed 1989 r.), tak jak typowy amator, nie zapatrzyłem organizmu w dużą węglowodanową kolację (podstawa sukcesu maratończyka startującego następnego dnia rano). W okresie do 2000 r. (do 10 km dystansu) popełniłem błąd – szybko biegłem i za mało dbałem o zaopatrzenie siebie samego w energię – piłem trochę, głownie wodę, nie dbałem o napoje izotoniczne i serwowane przez organizatorów maratonu .. banany. Ok. 2010 r. (po „półmaratonie”) przyszedł kryzys energetyczny. Poziom glukozy i zapasów pokarmowych spadały zapewne do poziomu którego sam nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Jednocześnie jednak – tak jak w prawdziwej gospodarce w kryzysie ekonomicznym – nie chciało mi się jeść. Zużywałem zapasy (niewielkie :) tłuszczu, być może nie doszło do kanibalizmu tkanki mięśniowej (też ubogiej :). Jestem raczej pewien, że organizm nie zaczął zużywać szarych komórek (słabą to pożywka :) i zawsze zostawiana na sam koniec). Ciężko było dobiec do 2020 r., ale po 2010 wyraźnie zwolniłem, wprowadzając w ten sposób mechanizmy samoregulujące. Dobiegłem do 2030 r. (40 km) wyraźnie odchudzony ze zbędnego balastu (widać to też było na wadze) ale jednocześnie … oczyszczony. Wydźwignąłem się z kryzysu.

Mam takie poczucie że nie jest dobrze, że nam się w obecnym kryzysie, najpierw energetycznym a potem zaraz gospodarczym, udało. Szczycimy się tym, ze prześliznęliśmy się jako jedyni w UE z dodatnim wzrostem gospodarczym, faktycznie bez przeznaczenia jakichkolwiek dodatkowych środków i instrumentów na zieloną energetykę (vide Obama, Merkel, etc.). Teraz nie mamy od czego się odbić, kryzys nas nie oczyścił i nie odchudził. Czy objawem zrozumienia sytuacji jest zgłaszanie do budowy do 2020 r. 50 nowych węglowych bloków energetycznych o mocy 32,4 GW ???. Pozaenergetyczne, polityczne przyczyny tego (na szczęście nierealnego) szaleństwa inwestycyjnego (chęci powrotu do minionej epoki i ówczesnych „wielkich budów socjalizmu”) wyjaśnia prof. Krzysztof Żmijewski. Czy objawem szerszego zrozumienia natury obecnego światowego kryzysu gospodarczego i czasu rewolucji energetycznej i jego skutków są plany budowy do 2020 r minimum 3 wielkich elektrowni jądrowych?
Prof. Władysław Mielczarski w ciekawym wywiadzie dla portalu ChronmyKlimat, bazując na logice, szerszej perspektywie patrzenia na rzeczywistość energetyczną i prostych, przejrzystych obliczeniach dochodzi do wniosku, że przypadku energii uzyskiwanej ze źródeł odnawialnych, koszt energii produkcji energii z obecnych elektrowni węglowych z uwzględnieniem uprawnień do emisji CO2 wynosi ponad 300 zł/MWh z nowych kształtuje się na poziomie 400 zł., koszt energii z elektrowni jądrowej wynosi ponad 500 zł/MWh.

Przy takich naszych reakcjach na kryzys można wątpić czy cokolwiek zrozumieliśmy. Kryzys ma zawsze znaczenie oczyszczające i ożywcze, ale jak jest za płytki niewiele zmienia. Z tego powodu po pierwszym światowym kryzysie energetycznym w 1973 roku przyszedł drugi już w 1978 r. Obawiam się, że u nas kryzys wróci, pewnie jeszcze parę razy doświadczymy huśtawki przed 2020 r. Wydaje się że Polska potrzebuje dłuższego okresu na adaptację niż inne kraje. Prawdopodobnie najpoważniejsza adaptacja do warunków „pokryzysowych” będzie polegała na wyraźnej korekcie w dół zapotrzebowania na energię. Ze wstępnych wypowiedzi Prof. Mielczarskiego badającego elastyczność cenową energii elektrycznej wynika, że dłuższe niż w innych krajach ale nieuchronne dostosowanie gospodarki do nowej sytuacji spowoduje że nie będzie uzasadnienia do budowy nowych elektorowi węglowych (nie piszę o odtworzeniowych i modernizacyjnych) i jądrowych (pewnie będzie o tym więcej w kolejnym wywiadzie dla portalu ChrońmyKlimat).
Paradoksalnie dla OZE był lepszy czas przed kryzysem, ale po pierwszym kryzysie ‘2008/2009 sektor ten będzie się rozwijał bardziej racjonalnie i jeszcze bardziej oddolnie. OZE to niekwestionowany klucz do nowej zielonej rewolucji, pokryzysowej.

Skutki kryzysu, także a może głownie pozytywne, dobrze czuje prof. Jan Popczyk, który w wykładzie inaugurującym 65 rok akademicki Politechniki Śląskiej w Gliwicach, w którym nakreślił scenariusz energetyki przyszłości. Mówił, że energetykę czeka "piąta fala innowacyjności", która zmieni kształt energetyki. >Wcześniejsze fale, budujące etapowo współczesną energetykę, przyniosły kolejno rozwój energetyki węglowej (od wynalezienia maszyny parowej), transportu opartego na ropie naftowej, elektroenergetyki systemowej (w tym atomowej) i energetyki gazowej. Ostatnia fala innowacyjności w energetyce wiązała się z informatyzacją i internetem. Jej skutkiem będzie to że za 20 lat po ulicach może jeździć kilka milionów samochodów elektrycznych, korzystających z kilku milionów terminali (głównie prywatnych) do "tankowania". W polskim krajobrazie pojawi się po wieleset tysięcy kolektorów słonecznych, pomp ciepła, ogniw fotowoltaicznych i wiatraków przydomowych. Samoloty będą "tankowane" ze stacji wodorowych. Ogniwa paliwowe będą powszechnymi technologiami<.

Nawet nie podejrzewałem, że w „pomaratonowym i kryzysowym” wpisie wymienię nazwiska trzech profesorów, którzy choć znają doskonale elektroenergetykę i szeroki kontekst energetyki jądrowej, ale nie znaleźli się w składzie właśnie powołanego Społecznego Zespołu Doradców przy Pełnomocniku Rządu ds. Energetyki Jądrowej. Widzę w Zespole tylko parę zaledwie nazwisk które ew. mogą bardziej krytycznie spojrzeć na problemy związane z „pokryzysowym” masowym planem inwestycyjnym w nowe, na pewno nie tanie i raczej pewne że zbędne (też w rozpatrywanej dłuższej perspektywie, aż 50-cio letniej) moce atomowe. Cała ta idea wydaje mi się jeszcze większym anachronizmem, niż nawet (wpis) parę miesięcy wczesniej.

Dobrze zatem, że cała trójką ww. i cytowanych „niepokornych” profesorów przeszła lub przechodzi na (jak to kiedyś powtórzył za Georgiem Lucasem … Premier Pawlak) „zieloną stronę mocy”. Przydadzą się bardzo wlasnie po tej stronie, nie tylko zielonej ale racjonalnej i obiektywnej.

10 komentarzy:

Jakub pisze...

Panie Grzegorzu! Moje głębokie wyrazy podziwu oraz najszczersze gratulacje z trzech okazji:
- rozpoczęcia Maratonu
- ukończenia Maratonu
- otrzymania honorowej odznaki "Za Zasługi dla Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej"

I przepraszam, że wszystkie te słowa uznania w jednym miejscu, bo czuję się trochę jak bym życzył Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy na jednej kartce pocztowej ale Pan tego wszystkiego dokonał właściwie w 24 godziny.

Jeszcze trochę i założę Pana fanklub ;)

pozdrawiam serdecznie

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Dziękuję Panie Jakubie za tak wielokrotnie miły komenatrz, a w zasadzie ujmującą kartkę pocztową z gratulacjami. Wydrukuje i powieszę obok medalu i odznaki :)
Mam tylko nadzieję, ze z nadmiaru sukcesów, zaszczytów i uprzejmości woda sodowa mi do głowy nie uderzy :)

Pana wpis (miło Pan znowu widzieć!) uświadomił mi istnienie pewnej sprzecznosci w maratonie i odznace "za zasługi". Pewnie martonem chciałem udowodnić wszystkim że "jeszcze biegnę" a Pan Minister Nowicki (n.b. własnie w tym dniu obchodził też rocznicę 20-lecia zostania po raz pierwszy ministrem i swoje urodziny jednocześnie) być może doszedł do wniosku, że w moim przypadku już czas odpocząć?

Zresztą zawsze wyobrazalem sobie że po odebraniu odznaczenia "za zasługi..." wypada udać się prosto na emeryturę (czasami już na wózku), a ja nie dość, że po odznakę wręcz przybiegłem to jeszcze po jej odbraniu próbuję kombinować...

Duże to ryzko takiego co to jeszcze "chce biegać" odznaczyć, bo niby już zasłużony a może jeszcze cos niegodnego wywinąć :)

pozdrawiam serdecznie!

Jakub pisze...

Tak, to faktycznie spore ryzyko :) Odebrać niby można ale przy tym trzeba się nakombinować a i wstydu trochę najeść i to publicznie.

Albo tak duże zaufanie albo Minister traci czujność. Po 20 latach to może się przytrafić.
To co? Myślę, że nie ma co czekać tylko w przyjacielskim geście przywrócić czujność ;) No lepiej, żeby to zrobił Pan niż tendencyjnie usposobiony szef dowolnej trzyliterowej organizacji. I to wcale nie znaczy, że wykluczyłem zaufanie ;) Wręcz przeciwnie.

Natomiast zachowując cały należny szacunek Panu Ministrowi, przyznam się szczerze, że wydaje mi się, że organizacja maratonu niestety podoba mi się odrobinę bardziej. W imprezie ministerialnej czuję pewien niedosyt. Dostał Pan medal i dyplom ukończenia maratonu – nie wzięcia udziału w maratonie ale jego ukończenia. Oczekiwałbym zatem , że doceniając Pańskie niewątpliwe zasługi, wraz z odznaczeniem powinien otrzymać Pan również dyplom w postaci stosownej ustawy czy choćby składu Społecznego Zespołu Doradców. Byłoby chyba na miejscu.

To co? Przywracamy czujność? ;)

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Jakubie,
o tych trzech (tylko:) literach to mi się już nawet nie chce :)

Najbardziej podobała by mi się kompleksowa ustawa dotycząca całego sektora OZE :), bo to wszystko- zielona energia elektryczna, zielone ciepło i zielony transport - wyrasta z tego samego pnia a jest rozszarpywane na różne strony ładu i składu. Już nie mogę na ten bałagan, rozpadający się pod wpływem coraz bardziej coraz śmielszego lobbingu w kawałki i kawałeczki system, patrzeć. Tyle że to plan i robota dla umocowanego ustawowo lidera np. w mającym inicjatywę ustawodawczą Senacie (byłem tam parę dni temu na posiedzeniu Komisji ds. Gospodarki zwołanym z inicjatywy PIGEO) lub w Rządzie (tu Minister Środowiska nie może być wiodącym, ale może być dobrym inicjatorem i integratorem) oraz dużego i zgranego zespołu …. długodystansowców.

Czyli może jednak jest między ministerstwem a maratonem jakiś ukryty :) związek, a nie tylko sprzeczność pomiędzy dążeniem do biegania i bycia odznaczanym :).

Jakub pisze...

Znowu mnie Pan przeraża. I to nie samym słowem lobbing, które reprezentujące zjawisko jako takie, które jest i będzie bo jest właściwie naturalną składową większości ważnych procesów decyzyjnych. Tylko murki jej trzeba postawić, żeby hulała sobie w bardzo określonych granicach. Natomiast przeraża mnie Pan uzmysławiając mi, że sprzeczne a przynajmniej różniące się interesy energetyki cieplnej i elektrycznej ciągną ideę każdy w swoją stronę. A co w takim wypadku z elektrociepłowniami? Są w stanie schizofrenii? Czy mają trzeci pomysł? Chyba znam odpowiedź (taki już mamy naród) ale nie wiem co gorsze. Schizofrenię można leczyć nawet w najtrudniejszych postaciach przynajmniej objawowo.

To może należałoby to trochę pogodzić i opracować ustawę opisującą pień, do której mogłyby powstawać dokumenty określające konary?

No dobrze ale niech mi Pan powie jeszcze jedną rzecz. A gdzie widzi Pan w tym wszystkim miejsce dla efektywności energetycznej? Pytam bo mam wrażenie, że to taki trochę temat osierocony przez wszystkich. A przecież jak daleko od siebie są energia z biogazu i energia np. z ciepła odpadowego?

Natomiast co do długodystansowców - racja, zapewne właśnie taki zespół jest potrzebny. Tylko, że świadomość długiego dystansu do przebycia, połączona z faktem, że jeszcze nie wyciągnięto ręki do kuwetki z formularzami zlecenia na opracowanie przetargu na zakup drukarki, na której wydrukuje się zaproszenia dla potencjalnych uczestników tego zespołu jest przerażająca.

Jest w tym wszystkimi jednak ziarnko optymistyczne - jak górale zbierają drewno na zimę - znaczy się będzie zima, jak wypuszczono lobbystów do OZE - znaczy się będzie piąta fala ;)

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Jakubie
Ładnie Pan to ujął – jako wspólny pień (rozumiem że jako zasoby) i konary (tu rynki końcowe). Dokładnie tak jest, tylko ze teraz w zasadzie konary stanowią poplątaną wewnętrznie cała koronę drzewa.

Jeśli chodzi o mój stosunek do efektywności energetycznej, to kiedyś ten temat „w ramach rozliczeń z samym sobą” podjąłem na odnawialnym (zresztą tytuł podobny jak do Pana powyższych życzeń wielkanocno-bożonarodzeniowych) i oczywiście uznałem to za ważny składnik szeroko rozumianej polityki energetycznej.

Nie zgadzam się tylko z często powtarzalnym stwierdzeniem, że „najpierw efektywność energetyczna, a potem OZE”, bo dynamika rzeczywistych systemów tak nie działa i takie podejście byłoby pułapką wprowadzająca nas w spiralę niemożności.
Ale jest jeszcze jeden element tego dylematu, który chyba najwyraźniej sformułował prawicowy think-tank Instytut Sobieskiego (pewnie lepiej powiedzieć wprost – przybudówka PIS, ale patrząca trochę dalej niż elektorat i władze PIS które narozrabiały w nowoczesnej energetyce np. "tzw. „konsolidację pionową”) w swoich uwagach do pierwszej wersji obecnego projektu Polityki energetycznej Polski - Strategia do 2030 r.
Autorzy ww. uwag w sprawie OZE piszą w sposób typowy dla większości konserwatywnych partii, czyli interesują się tym aby zostało jak jest i aby … „tak wspierać odnawialne źródła energii ażeby nie powodować zakłóceń w funkcjonowaniu rynku konkurencyjnego (czyli nic nie robić – kom. GW) i pobudzać jednocześnie właściwe mechanizmy inwestycyjne” (powodzenia!). Ale w sprawie efektywności energetycznej, autorzy moim zdaniem trafiają w sedno: „w naszej ocenie poprawa efektywności energetycznej nie powinna stać się kolejnym systemem wsparcia (po energii „zielonej”). Poprawa efektywności nie powinna byc w sposób szczególny wspierana przez Państwo, gdyż to w dużej mierze odbiorcy energii winni decydować co jest dla nich racjonalne a co nie".

Zgadzam się z tym w znacznej mierze. Nie wierzę w białe certyfikaty, zwłaszcza w wydaniu zaproponowanym w obecnym projekcie ustawy. Wierze, ze cały potencjał racjonalizacji i oszczędności może być uruchomiony cenami opartymi na rzeczywistych kosztach (czemu n.b. konsolidacja pionowa przeszkadza) wprowadzanymi z wyprzedzającym powiadomieniem konsumentów energii sygnałami z rynku i świadomie, konsekwentnie i odpowiedzialnie prowadzoną (bez chowania głowy w piasek) polityką, w tym informacyjną (nieuchronność droższej energii).

Zresztą „piata fala”, zdaniem twórcy terminu - prof. Popczyka – to: rolnictwo +inteligencja,
a nie .... OZE + efektywność energetyczna :)))

Jakub pisze...

Oj, bardzo źle znoszę tego typu dokumenty jak ten Instytuty Sobieskiego. Trzeba mi było nie pokazywać ;) Nie trawię krytyki czysto destruktywnej a jak jeszcze zauważę, że jej autor odbębnił taki zlecony atak niechlujnie (tylko przecież zlecony może być odbębniony) to czuję, że ktoś chce nie tylko czytelnika oszukać ale jeszcze ma go za debila. Jak można pisać w dwóch następujących po siebie zdaniach:

Wskazanie poprawy efektywności energetycznej jako kluczowej kwestii polityki energetycznej należy uznać za zaskakujące. Po pierwsze wydaje sie, że sektor energetyczny w Polsce ma szereg daleko bardziej istotnych spraw do rozwiązania: (i) niedokończone uwolnienie rynku, (ii) problem ograniczania emisji CO2 w UE, (iii) braki inwestycyjne w sektorze, (iv) dywersyfikacja kierunków zaopatrzenia w paliwa.

Przecież poprawa efektywności energetycznej na wprost wpisuje się w problemy (ii) i (iii).Co prawda (iii) jest na tyle niekonkretny, że wpada weń wszystko za co trzeba zapłacić ale w takim razie wpada też poprawa efektywności energetycznej.
I nie jest to moje uprzedzenie polityczne a tylko czysto estetyczno-intelektualne zniesmaczenie.

No ale zostawmy ich w spokoju i w ogóle, to trochę czuję się, jak bym tu tym cytatem nabłocił. No tank to oni może są ale think im sprawia trudności.
Jedyne, co mnie uwiodło, to ten arcy-cynizm samej nazwy instytutu. Wystarczyłoby przecież tylko dodać z przodu „Państwowy”, „Polski”, „Powszechny” czy najlepiej „Prawy”, jeżeli już ich doświadczenie mówi, że liczyć mogą tylko na osoby niezbyt lotne.

W każdym bądź razie stać mnie było na przebrnięcie niewiele więcej niż podsumowania. W pełni się z Panem zgadzam, że to wątłej jakości dokument mówiący „pozostawmy tak, jak jest skoro rząd chce zmieniać a i my nie mamy żadnego kontrpomysłu”. No ale przecież każdy ma prawo pisać a ja wcale nie muszę ich czytać i tym samym będziemy szczęśliwi żyjąc w alternatywnych światach.

Natomiast nie do końca tu niestety zgadzam się z Pańskim punktem widzenia odnośnie wsparcia. To znaczy rozumiem go bo bardzo dokładnie i jasno go Pan nakreślił ale nie identyfikuję się z nim. A przynajmniej nie do końca. Pewnie dlatego, że jestem laikiem w tej sprawie, zwykłym obserwatorem i detalicznym konsumentem ale właśnie też z tego powodu jedynie jak mogę spojrzeć na sprawę to kierując się logiką osoby postronnej. Żeby moje stanowisko jeszcze dokładniej umiejscowić – nie mam jednoznacznie wyrobionego zdania na temat systemów wsparcia. To moim zdaniem długi i wielowątkowy temat. Ale dlaczego „białe– nie”? Dlaczego tak stanowcze refleksje przychodzą dopiero przy białych certyfikatach efektywności energetycznej? Przecież czerwony certyfikat to nic innego jak promowanie efektywności energetycznej. Albo gramy w kolory albo nie. Jedno i drugie ma swoje zady i walety. Jeżeli służy rozpędzeniu procesu to jestem za. Jeżeli jego wynaturzeniu to nie. Ale bez traktowania tak wybiórczego.

Natomiast już w pełnej rozciągłości popieram stanowisko sprzeciwu tezie „najpierw efektywność energetyczna a potem OZE”. Dokładnie tak samo jak sprzeciwiam się tezie „najpierw OZE, potem efektywność energetyczna”. Nie stać nas na to ze względu na deficyt czasu. Pytanie oczywiście czy stać pod względem finansowym bo to (w dobrej wierze zakładam) że stąd pewnie ta krótkowzroczna ale próba hierarchizowania. Zresztą jest to chyba spójne z Pana wpisem na blogu.


A piąta fala już nie wygląda tak fascynująco. Jakoś nie podnieca mnie zalewanie jakąkolwiek grupą/warstwą/kastą społeczną. Brzmi to już bardziej jak ostrzeżenie przed kataklizmem niż dobra prognoza dla surferów.

PS. Jeżeli ma Pan możliwości edytowania swoich blogów, to link do „energooszczędność głupcze” nie prowadzi do właściwej strony. To po prostu kwestia zbędności „ogonków”.

Grzegorz Wiśniewski pisze...

Panie Jakubie,

Toż to prawdziwa uczta Pana czytać ! Wygląda na to, że to ja się staje Pana fanem i będę co chwila zaglądał na blog i szukał czy czegoś nowego do poczytania nie ma, bo siebie już nie mogę czytać, a nawet więcej – nieraz nie mogę już ze sobą, starym nudziarzem - sam wytrzymać!

Sam mam drobny niesmak z tym cytowanym „tankiem”. Denerwuje mnie wszechobecny prymat polityki nad zdrowym rozsądkiem i myślenia koniunkturalnego krótkookresowego nad długookresowym i destrukcyjnego nad konstruktywnym. Mój fan – Amory Lovins założyciel Rocky Mountain Institute, rasowego think tanku, który nazywa swoje dzieło „Think - and do it – tank” , co świadczy nie tylko o myśleniu nakierowanym na praktyczne działanie ale też o pozytywnym myśleniu, czego brakuje Instytutowi Sobieskiego (n.b. też bym nazwę zmnienił na bardziej jednoznaczną).

Ale staram się te odruchy odrzucenia z przyczyn politycznych czy ideologicznych hamować i czytać różne spojrzenia oraz wyłapywać nawet tam gdzie nie spodziewam się większych odkryć, te krytyczne elementy myślenia, które mogą stanowić inspirację. Czasami takich inspiracji szukam też włączając …. Radio Maryja, aby lepiej pojąć o co jego autorom i słuchaczom chodzi. Czym jestem starszy tym bardziej ekstremalne poglądy :) jestem w stanie analizować i przekraczać kolejne progi, jak młody narkoman. Mam nadzieję, ze poplątania zmysłów od tego nie dostanę, albo nie zostanę „człowiekiem bez właściwości” :).

Tyle osobistej egzegezy światopoglądowej, na którą mnie Pan naciągnął.

Tak jak otwarty staram się być (ma się rozumieć do pewnych granic :) na różne poglądy, tak jak dość pozytywnie oceniam najnowszą politykę energetyczną, tak żadne z tych kolorowych certyfikatów mi się nie podobają, a już najmniej te zielone, podobnie jak mi się nie podobają te wszystkie koncepcje handlu emisjami. Czym dłużej na to patrzę, tym widzę większy sens w instrumentach podatkowych (ulgi i zwolnienia), wsparciu B+R+D (demonstracje) unikaniem za wszelką cenę antyekologicznych o antyrozwojowych dotacji, wsparte tam gdzie jest to konieczne takimi chamskimi instrumentami jak stale ceny zakupu energii (bo to tanie i proste, jak reklamowane paluszki rybne Frosta) .

Ostro ale ciekawie potraktował Pan "5 falę". Też widzę w tym pewne niebezpieczeństwo. Moim zdaniem pod szyldem innowacji która z jednej strony jest przeciwieństwem niekochanej przeze mnie „drugiej” fali (tej wg Toflera), ale z drugiej strony może stanowić zagrożenie dla tej 4 wg prof. Popczyka. Dzisiaj widziałem gdzieś w gazecie wyniki badań nad lobbingiem w UE w PL. Wynikało z nich, że najsilniejsze grupy interesu o najskuteczniejszym lobbingu w PL to osoby i instytucje reprezentujące rolników i … energetykę. Uważam, że zanim te bandy poróżnią się o wpływy, mogą razem wiele złego zrobić. Ideologia 5 fali pozwoli im to robić w białych rękawiczkach brudną robotę (lubią np. spalać żywność i nieprzyzwoicie dobrze na tym zarabiać i na konsumentach energii i zwyklych zjadaczach chleba) i uchodzić przy tym za nowoczesnych. Mam nadzieję, że prof. Popczyk, którego bardzo cenię nie otwiera właśnie w dobrej wierze puszkę Pandory i czy najbardziej chcącego się dobrać do smakołyków – znowu paralela – Gina uda mu się spowrotem zamknąć w butelce. Późno już, ale chyba kiedyś ten temat rozwinę jeszcze, dziękuję za insprację i impuls.

PS. Dziękuję za praktyczną uwagę o linkach w jednym z wpisow do blogu energooszczędność.pl. Poprawiłem, ale przy okazji znowu odkryłem, ze Pan Henryk Kwapisz, który prowadził ten ciekawy blog, dalej nie pisze i odnawialny nie ma lustra do oglądania swoich partykularyzmów.

Jakub pisze...

Panie Grzegorzu,

Wiele jeszcze mi się uczyć i tym bardziej cieszę się, że mam z kogo brać przykład. Przeżywam jakiś kryzys braku autorytetów więc tym bardziej miło jest mi znajdować tu w Pana wpisach inspiracje. I to do różnych rzeczy – od nóg po głowę. Nie ma we mnie niestety na tyle determinacji aby czytać w całości teksty dowolnego ISu, jeżeli inteligencja, polot i błyskotliwość tekstu nie wynagradzałyby mi brodzenia po wysiłkiem przepoconych kartkach obrony tezy i to bez zaangażowania innych części ciała niż ręka. Pewnie trzeba mi pracować nad inteligencją emocjonalną bo dobrze jest poznać świat jak największą ilością oczu ale jednocześnie zabrakło chyba mi takiego zaangażowania jakie w Panu tkwi. Postaram się o samokształcenie w tej dziedzinie, bo bardzo bym chciał wpaść na wykłady do Wrocławia ale to okrutnie daleko, więc póki co, mam do nadrobienia w ramach zajęć własnych całe mnóstwo znacznie mniej zaciętych osądów.

Ale nie oznacza to, że nie lubuje się w poświęcaniu energii skrajnym od moich osądom. Wręcz przeciwnie. Dodam, że Radio Maryja ku wstępnemu oburzeniu moich współpodróżników również bywało obiektem studiów. I to nawet na tyle, że wynalazłem tam ulubioną audycję. Na tyle ulubioną (choć nie jedyną), że swojego czasu miałem wpisane na stałe do Outlooka przypomnienie o „Poradach kulinarnych siostry Leonilii”, która to z niepodrabialną gracją wypowiedzi wzmacnianą tembrem zblazowanego głosu rozpędzała chmury wątpliwości dotyczące np. możliwości pasteryzowania ryby po grecku, rozsądzała z charyzmą godną Mandeli czy Roosvelta czy do placka dziada dodać 3 czy 8 jaj i to bez wnikania w ilości pozostałych składników czy też cudownie radziła jak zrobić sałatkę z cukinii z wiadra startych kabaczków i to bez użycia wiadra! Potrafi Pan?? Jeżeli Pan tego nie miał okazji słuchać, to podeślę bo to klasyka poradnictwa. Wszystkim żądnym czerpania doświadczeń polecam. To nawet o niebo (nomen omen) lepsze niż porady seksualne któregoś radiowego Ojca, jak rozpieścić żonę przed rozpoczęciem aktu sakralnego (i z wywodu, choć pokrętnego wynikało, że nie chodzi o koronację) z jednoczesnym położeniem nacisku na brak wartości samego orgazmu. Do tej pory szacuj! Że nie wspomnę o wywodach tego samego Ojca nt. czy gorąca kąpiel jest metodą naturalną zapobiegania płodności. Bo zawsze byłem zdania, że świat byłby piękniejszy gdyby tylko metoda rozmnażania była trochę bardziej skomplikowana.

A swoją drogą (w ramach mojego kryzysu) to bardzo chętnie bym Pana spytał o Pana autorytety ale to już nie tu i w ogóle przepraszam za to ciągłe dryfowanie z tematu, choć mam nadzieję, że wybaczy mi Pan chociażby z uwagi na fakt, że po prostu z nadzieją w głosie i oczach poszukuję normalności również w tej naszej, moim zdaniem chwilowo jednej z najważniejszych dziedzin.

cdn (proszę wybaczyć ale według norm - nie zmieściłem się)

Jakub pisze...

cd...

Wracając więc na podwórko – czytając Pana mam wewnętrzne przekonanie, że te wszystkie kolorowe certyfikaty są co najmniej niedoskonałe. Racja. I tylko nachodzi mnie jedna myśl. Skoro zabrnęliśmy w nie (no my jak my, bo my to tylko raczej ideę powielamy ale dla jasności wywodu niech tak pozostanie) to czy jest Pan przekonany, że lepszym wyjściem jest obranie innej drogi niż usprawnienie tej? Czy przy stanie naszej narodowej a także legislacyjnej świadomości jest krótsza lub wydajniejsza droga? Czy ulgi podatkowe nie tworzą przypadkiem podobnie sztucznego mechanizmu tylko opartego o inne narzędzia? Czym na koniec dnia dotacje różnią się od ulg? Czy partnerstwo świata nauki ze światem biznesu już może bez wątpliwości zaistnieć?

Nie odrzucam tego wszystkiego, tylko niestety na dzień dzisiejszy nie dostrzegam jakościowych różnic. Zakładam, że tu też mam sporą pracę domową do odrobienia ale z mojego amatorskiego, w przeciwieństwie do Pańskiego, popartego wieloletnim doświadczeniem, punktu widzenia – jeżeli nie wykształcimy świadomości narodu to musimy ją… kształcić. Jak? Ukazami cara lub manieniem innymi przemawiającymi argumentami. Zgadzam się, że instrumentami skutecznymi i na ile się da pozbawionymi właściwości spekulacyjnych (obojętnie czy chodzi o spekulacje ekonomiczne czy polityczne) ale skutecznymi. Jednym ze skuteczniejszych działań jest zachęcenie finansowe do bycia pro-eko. Lub… zmuszenie. I oczywiście argumentem koronnym przeciwko mnie jest twórczość związana z ekologią ogrzewania się nadwyżkami zboża ale w każdym obszarze znajdzie się miejsce dla festyniarstwa. OK., truizmem jest, że „bądźmy świadomi, reszta sama się ułoży” ale nie możemy też na tą świadomość jakoś specjalnie liczyć już od jutrzejszych godzin porannych.

Natomiast jeżeli chodzi o „falowanie”, to bez tej drugiej fali, niestety pewnie nie było by trzeciej. No co prawda nie wiemy tego (przynajmniej nie jesteśmy pewni jeżeli chodzi o fale Tofflera bo większości pozostałych fal to niestety dotyczy chociażby ze względu na matematyczną kolejność) ale jeżeli druga dotyczyła industrializmu czyli między innymi produkcji prądu to bez niej nie byłoby tej związanej z informatyzacją (i proszę mnie oświecić, która to była bo trochę się w kolejności pogubiłem).

Na szczęście znowu mnie Pan Panie Grzegorzu przeraził, tym razem tymi doniesieniami o lobbingu. „Na szczęście” bo Pańskie przerażanie mnie jest w świetnej większości bazujące na cynizmie. A jak kiedyś ktoś moim zdaniem bardzo mądry powiedział – cynizm jest jedyną oznaką obiektywnego postrzegania świata.

I tym optymistycznym akcentem …. ;)

PS. prosze wybaczyć, następnym razem postaram się zmieścić w jednym poście