Ursula van der Leyen w swoim wystąpieniu przed głosowaniem w
Parlamencie Europejskim nad jej kandydaturą na szefową Komisji Europejskiej,
pomimo przywiązania do konserwatyzmu, zaskoczyła elastyczną kombinacją progresywnych
priorytetów. W sześciopunktowym expose
„Unia, która stara się o więcej” na pierwszym miejscu zaproponowała „Europejską Zieloną Umowę” opartą na nowym pomyśle politycznym – podatku
węglowym.
Tzw. „carbon tax”, choć stosowany w kilkunastu krajach
europejskich i od kilkunastu lat dyskutowany nie mógł przebić się do tzw.
mainstreamu instrumentów pro-klimatycznych UE, ustępując liberalnej koncepcji handlu
emisjami „ETS” i niezdefiniowanej reszty zwanej „non-ETS”. Nowa przewodnicząca Komisji Europejskiej mówi
o tym, że jeśli UE ma być neutralna pod względem klimatu do 2050 r. to różne instrumenty będą musiały być w sposób spójny zastosowane
do 2030 r. Wygląda na to, że tym razem
nie prowadzi już dyskusji akademickiej mówiąc z pełną determinacją o „neutralności
klimatycznej” i wprowadzaniu nowych instrumentów i w taki oto sposób opisując
na czym ma polegać European Green Deal:
„Będziemy
musieli zainwestować w innowacje i badania, przeprojektować naszą gospodarkę i
zaktualizować naszą politykę przemysłową. Aby pomóc nam osiągnąć nasze ambicje,
zaproponuję europejską zieloną umowę w ciągu pierwszych 100 dni urzędowania (…).
Aby uzupełnić te prace i zapewnić naszym przedsiębiorstwom możliwość
konkurowania na równych warunkach, wprowadzę podatek graniczny od emisji dwutlenku węgla, aby uniknąć „ucieczki
emisji”. Powinno to być w pełni zgodne z zasadami Światowej Organizacji Handlu
(WTO). Rozpocznie się od kilku wybranych sektorów i będzie stopniowo
rozszerzany. Dokonam również przeglądu dyrektywy w sprawie opodatkowania
energii”.
Przegląd podatków energetycznych wskazuje na protekcjonizm (gaszenie ognia populizmu i nacjonalizmu oliwą) ale może doprowadzić także do wewnątrzgranicznego podatku węglowego, o czym dalej (inaczej trudno byłoby wprowadzić "graniczny"). Oprócz kija von der Leyen proponuje marchewkę:
„Zamierzam
przedstawić strategię na rzecz ekologicznego finansowania i plan inwestycyjny,
w tym (…) przekształcenie części Europejskiego Banku Inwestycyjnego w europejski
bank klimatyczny. Bank jest już największym na całym świecie dostawcą
finansowania na rzecz klimatu, które obecnie stanowi 25% całkowitego
finansowania przeznaczonego. Chcę przynajmniej podwoić tę liczbę do 2025 r.
Plan inwestycyjny na rzecz zrównoważonej Europy będzie wsparty kwota 1 bln Euro
w ciągu następnej dekady w każdym zakątku UE”.
Dokładnie nie wiadomo co ma na myśli nowa szefowa KE (choć widać że Niemcy już od dawna pracowali nad jej programem, a jej wybór nie jest przypadkowy) i jakie mogą być konsekwencje (o tym dalej), ale jest to z pewnością poważna propozycja, tym bardziej, że widać w niej
nie tylko wpływy niemieckie, skandynawskie (kraje skandynawskie są prekursorami
„carbon tax”, obecna prezydencja fińska robi wiele w sprawie polityki
klimatycznej) , ale także francuskie. Prezydent Macron najbardziej rozumie (sam doświadczył), że obecnie
branżowo (transport) i jedynie w pojedynczych krajach nakładane podatki kończą
się „żółtymi kamizelkami” (protestami), a problemu nie rozwiązują. Macron był jedyną głową państwa, który ostatnio sprzeciwiał się otwarciu negocjacji handlowych z USA, krajem, który chce wycofać się z paryskiego porozumienia klimatycznego. Widzi, że także ustalenia Konferencji Klimatycznej w Paryżu z 2015 roku
oparte na dobrowolnych zobowiązaniach nie prowadzą do niczego konstruktywnego poza
promowaniem egoizmów narodowych w wydaniu np. prezydenta Donalda Trumpa (powtarzającym
za Bareją: „ Ja tu jestem kierownikiem tej szatni. Nie mamy pańskiego płaszcza
i co pan nam zrobi?”). W walce wizji Macrona z wizją Trumpa, wraz z poparciem wyboru nowej szefowej KE (i jej programu), Polska stanęła po stronie Macrona. Słusznie, inaczej polska energetyka przegra w dwójnasób, chodzi jednak o wygranie razem z Francja i Niemcami (Brytyjczycy z powodu kryzysu przywództwa, choć ostatnio wiele zrobili dla klimatu, już się nie liczą). Chodzi o nowe rozdanie w polityce klimatycznej po wyborach do Parlamentu Europejskiego- o pogodzenie zielonych (chcą, aby „zielony protekcjonizm” opierał się na wprowadzeniu podatku społeczno-środowiskowego na granicach, który uwzględnia rzeczywiste koszty produktów) i liberałów (każdy podatek jest zły), gdyż chadecja i socjaliści utracili większość.
Skoro tak się stało, trzeba sobie zadać pytanie skąd się wziął pomysł podatku węglowego (wymyślonego i już wdrożonego w Europie) skoro nikt nie lubi dodatkowych
podatków? W czasie prac nad ustanoweniem ETS (‘2005) wielu ekonomistów postulowało
wprowadzenie podatku węglowego w całej UE (tak jak wcześniej zrobiły to kraje
skandynawskie). Już wtedy, ubiegłoroczny ... amerykański noblista w dziedzinie ekonomii prof.
William Nordhaus opowiadał się za podatkiem węglowym (optował też za
przyjmowaniem w działaniach na rzecz ochrony klimatu umiarkowanej stopy
dyskonta rzędu 5-6%). Wygrało podejście poparte przez rynki finansowe (model
amerykański uznany za „rynkowy”) i przez Polskę. Padały też argumenty
formalno-prawne, że podatkami się nie da realizować polityki klimatycznej w UE,
bo leżą w gestii krajów członkowskich (choć część podatków jest
zharmonizowanych i nic nie stało na przeszkodzie, aby dokonać niezbędnych zmian
w dyrektywie w sprawie opodatkowania energii, czyli tego co teraz proponuje Ursula
van der Leyen).
Czytając
exposé van
der Leyen, łatwo zauważyć wpływu noblisty. Nordhaus patrzy na zmiany klimatu z
szerszej perspektywy i nie jest szczególnie lansowany ani przez IPCC i
organizacje Zielonych, ani tym bardziej przez denialistów klimatycznych czy ultraliberałów
gospodarczych. W kraju dyskusji o dorobku naukowym Nordhausa w zakresie badań
kosztowo-efektywnej polityki klimatycznej, które oparł na modelu DICE (
Dynamic Integrated Model of Climate and the
Economy) praktycznie nie było. Wyjątkiem była debata Polskiego Towarzystwa
Ekonomicznego po przyznaniu ekonomicznego Nobla Nordhausowi i Romerowi –
więcej
pod linkiem.
Zresztą kolejne rządy
od wejścia Polski do UE nie mają żadnej szerszej refleksji na ten temat, ani
nawet narzędzia ekonomicznego do prowadzenia sensownej dyskusji. Politycy
prześcigają się w kontrproduktywnym
wtykaniu
kija w szprychy unijnej polityki klimatycznej i komunikowaniu z wypiekami o
swojej dzielności po powrocie do Warszawy. Tworzone ad hoc lub reaktywnie wobec
polityki UE reguły gry w energetyce są niezrozumiałe dla konsumentów (także dla
ekonomistów, którzy widząc nonsensowne piruety polityków odpuszczają) i nie
służą podejmowaniu racjonalnych decyzji mikroekonomicznych i
makroekonomicznych, a kwestie klimatyczne nie są w sposób odpowiedzialny
włączone do strategii energetycznej (co zwiększa ryzyko wzrostu kosztów energii
dla gospodarki i ich nieracjonalnego podziału).
Co zatem mówi Nordhaus. Najprościej odwołać się do jego
wykładu noblowskiego –
link.
Przystępnie jego teoria jest też omówiona w eseju
William
Nordhaus versus the United Nations on Climate Change Economics.
Nordhaus analizuje koszty i korzyści związane
z realizacją różnych celów ograniczania wzrostu temperatury atmosfery ziemskiej.
Stwierdził, że utrzymanie wzrostu temperatury poniżej 2 stopni Celsjusza o 2100
kosztowałoby około trzy razy więcej niż korzyści.
Znalazł jednak optimum społecznych kosztów walki ze zmianami klimatu –
tzw. Social Cost of Carbon = szkody społeczne spowodowane dodatkową ilością
emisji dwutlenku węgla (SCC), które w
sposób uzasadniony ekonomicznie proponuje obciążyć podatkiem węglowym rzędu 36 -91 USD/t CO2
(ceny stałe ‘2018).
Wg jego
koncepcji podatek węglowy zaczynałby się stosunkowo nisko (tak w latach 90-tych
zaczynali Skandynawowie), a następnie, o ile perspektywy nie zmienią się na
lepsze lub gorsze, jego wzrost powinien
odzwierciedlić rosnące potencjalne szkody
wynikające z globalnego ocieplenia. Uważa, że podatek węglowy (podejście typu
cenowego) może łatwiej i elastyczniej zintegrować koszty ekonomiczne i korzyści
z redukcji emisji, podczas, gdy podejście zawarte w protokole z Kioto ma
nierozerwalny związek z ostatecznymi celami środowiskowymi lub gospodarczymi.
Nie jest zwolennikiem systemów handlu emisjami takich jak ETS. Uważa, że podejście
podatkowe stwarza mniej okazji do korupcji, kombinacji finansowych (oszustw)
niż limity ilościowe, ponieważ nie generuje sztucznych niedoborów i nie zachęca
do spekulacji i poszukiwaniu nadzwyczajnych zysków w oderwaniu od celu
zasadniczego.
Nordhaus uważa, że tzw. „rynki” są krótkowzroczne, nieświadome nie tylko skutków
zmian klimatu, ale także ograniczeń handlu nieodnawialnymi zasobami. Tylko w
chwilach kryzysu rynek bierze pod uwagę skończoność zasobów, a następnie nazbyt
dramatycznie, uruchamia duże nowe inwestycje technologiczne, infrastrukturalne
i badawczo-rozwojowe.
Niestety, takich nieprzemyślanych akcji inwestycyjnych
doświadczamy w Polsce w nadmiarze (np. miliardy na elektromobilność i
energetykę jądrową, gdy kraj ma problem z brakiem tanich OZE i eskalującymi
cenami energii; miliardy na czyste powietrza i wspierania spalanie węgla itp.).
Z powodu ETS nie jesteśmy szczęśliwi, nie wiemy co zrobić z non-ETS, chcemy aby
cały świat (nie tylko UE) zaangażował się w walkę ze zmianami klimatu. Może
warto zatem przyjrzeć się konkretnym propozycjom Nordhausa, które pobrzmiewają
tez w programie działań van der Leyen?
Największe zagrożenie w walce ze zmianami klimatu (jak i na
rzecz innych dóbr publicznych) stanowią „jeżdżący bez biletu” (free-rider problem).- „Jeżdżą
za darmo, podczas gdy ci, którzy podejmują kosztowne redukcje emisji, drogo płacą”.
Nordhaus proponuje utworzenie „Klubu Klimatycznego” na wzór WTO, NATO, UE z
możliwością wykluczenia tych, którzy jeżdżą za darmo. Free riders mają być karani przez taryfy mające dwie cechy: docelowa cena
emisji 50 USD za tonę CO2 dla członków „Klubu”
oraz jednolita taryfa karna dla państw nieuczestniczących w wysokości 3% („kary”
za brak członkostwa są taryfami na eksport do krajów należących do Klubu). Nie
wyklucza też bojkotu importu towarów, które zostały wytworzone w krajach, które
nie należą do „Klubu”, a ich produkcja wiązała się z emisją dużych ilości CO2. Dokładnie
to samo proponuje van der Leyen mówiąc politycznie o podatku granicznym od
emisji CO2 (aby, uniknąć „ucieczki emisji”) zgodnym z WTO, ale
narzędzia zdefiniował Nordhaus i przebił się z nimi jako pierwszy.
W jednym z ostatnich wywiadów dla la Reppublica (
przedruk
Nasza Europa) Nordhaus daje kilka dodatkowych wskazówek stricte
politycznych.
Widząc przerażenie
polityków
słowem „podatek” (pomijając
nawet że „węglowy”) zaleca, aby mówić o zwiększeniu ceny aby podnieść
koszty tego czego chcemy uniknąć - emisji
dwutlenku węgla. Jest sceptyczny wobec amerykańskiej koncepcji Green New Deal (
wg
uchwały Kongresu z lutego br.), bo nawet USA nie mogą rozwiązać problemu samodzielnie.
Ale z drugiej strony przed tworzeniem Klubu nie paraliżuje go obecność w Białym Domu prezydenta
Trumpa – człowieka, który nie przejmuje się środowiskiem -„zastąpi go ktoś, kto
będzie potrafił słuchać klimatologów, inżynierów czy ekonomistów, będzie dążył
do międzynarodowego porozumienia w sprawie walki ze zmianami klimatycznymi”.
Studzi analizy wskazujące na istotne zwiększenia zatrudniania w efekcie walki
ze zmianami klimatu (co nie ucieszy Zielonych), ale z drugiej strony uspokaja, że
wzrost wydatków związanych z walką ze zmianami klimatycznymi rzędu
od 0,5 proc. do 5 proc. w rozłożeniu na okres
50 lat wywrze naprawdę bardzo znikomy wpływ na światową gospodarkę.
Rząd w Warszawie będzie miał problem z określeniem się wobec
European Green Deal wg van der Leyen. Polska gospodarka żywi się eksportem, a eksport nie może być obciążony "węglową kula u nogi". Trzeba radykalnie zmniejszyć krajowy ślad węglowy, zwłaszcza dla MŚP/non-ETS. Rodzi się pytanie o twórcze wykorzystanie jej koncepcji (nie są nim np. forsowane niższe podatki od węglowodorów, -to nie ta epoka), ale podbudowa jaką programowi nowej szefowej KE daje
noblista prof Nordhaus wydaje się uspokajać przynajmniej kręgi gospodarcze.
Po wyborze van
der Leyen komentatorzy skupili się na tym dzięki komu została wybrana
(niewielką większością), a nie na tym co i dlaczego proponuje. Błędem byłby
brak aktywnego włączenia się w realizację jej propozycji, która jest racjonalna
i może być skuteczna. Wyzwania związane z podatkiem węglowym są dwa i mają
charakter mentalny - chodzi o przymiotnik „węglowy” oraz strukturalny - podatek nie zadziała zgodnie z jego celem,
w przypadku monopolu energetycznego (podobnie jak nie działa ETS, gdyż firmy energetyczne wykonują ruchy
pozorne i przerzucają koszty na odbiorców energii).
Bank Światowy przygotował niedawno raport nt. trendów w
zakresie instrumentów podatkowych na rzecz podnoszenia ceny emisji CO2 (
State and Trends of
Carbon Pricing 2019). Wykres pokazuje, że Polska wystraszyła się podatku
węglowego o minimalnej wysokości wprowadzonego w 1990 roku i nie wykorzystuje
tego instrumentu aktywnie.
Gdyby bardzo powoli, tak jak np. w Danii, podatek był podnoszony nie mielibyśmy
obecnych problemów. Brak, od 30 lat jasnego sygnału dla gospodarki jak ma reagować w tym zakresie ze strony
państwa (niewykorzystanie instrumentu) zabija innowacyjność, betonuje miks
energetyczny, podnosi koszty i wpędza energetykę i gospodarkę w czarną dziurę,
bez wyjścia. Zapowiedź podniesienia tego podatku (w „wybranych podsektorach” –
jak proponuje van der Leyen, w szczególności w non-ETS) powinna być wprowadzona
do polityki energetycznej (PEP) i do Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu
(KPEiK). Jest to logiczne w sytuacji gdy chcemy się transformować, mieć czyste
powietrze i włączać się w innowacje globalne, a wraz ze zmniejszaniem zużycia
paliw kopanych spadać będą przychody budżetowe z podatków pośrednich (VAT, akcyza).
Wpisany na trwale do polityki, podatek węglowy, bez efektów
„rampowych” powodowanych przez doraźne dotacje i politycznie regulacje ad hoc
jest szansa na obudowę krajowego
potencjału przemysłowego w zakresie zielonych technologii i innowacji
oraz długoterminowych inwestycji. Stopniowo
wprowadzany podatek węglowy – jak proponuje Nordhaus - tworzy atrakcyjne nisze
rynkowe, jeśli chodzi o efektywnością energetyczną, prosumentów i
autoproducentów energii, ale rząd i ustawodawca muszą pamiętać, że nie zadziała w pełni, jeżeli nie zostaną podjęte
działania na rzecz rozbicia państwowego kartelu energetycznego. Bez tego każdy
podatek zostanie wrzucone w koszty odbiorców, a ci nie będą mogli wybrać
tańszego dostawcy energii ze źródła mniej emisyjnego.
Sposób wdrażania programu klimatycznego van dr Leyen zależeć
będzie od składu Komisji Europejskiej, a szczególnie od komisarzy, którzy będą
się zajmować powyższymi kwestiami. I tu dochodzimy do kluczowego dylematu
polskiego rządu – jak wpisać się w nowe priorytety klimatyczne KE? Ale czy można
wprowadzić węglowy podatek graniczy mając większa emisję niż zagranica? Czy poprzeć
podatek węglowy i walczyć o Komisarza/Komisarz ds. energii, czy ds. konkurencyjności, którzy de facto
program van der Leyen cele będą wdrażać? Czy też dalej walczyć jak "totalna opozycja" z
polityką klimatyczną, mając coraz mniejsze efekty (złudne derogacje przepisów
UE i czasowe notyfikacje szkodliwych przepisów własnego pomysłu) i coraz
większe koszty w energetyce oraz paraliżujący całą energetykę chaos z powodu
niezgodności polityki unijnej i krajowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz