poniedziałek, stycznia 14, 2019

Niewygodna prawda o chaosie kompetencyjnym w ME i lobbingu energetyki jądrowej w Polsce

Komentarz Instytutu Energetyki Odnawialnej 
autorstwa Tomasza Kowalaka i Grzegorza Wiśniewskiego
 do wypowiedzi Dyrektora Departamentu EJ w ME –Józefa Sobolewskiego dla Biznes Alert
15 stycznia 2019 roku upływa termin zgłaszania uwag do ogłoszonego przez ministerstwo energii (ME) projektu Polityki Energetycznej Polski 2040 (PEP’2040), dokumentu pełnego wątpliwych tez i postulatów wręcz całkowicie nieuprawnionych, wymagającego odrębnej analizy, która jest dostępna na stronie domowej Instytutu Energetyki Odnawialnej. Projekt PEP’2040 zawiera propozycje wielu konkretnych i pilnych działań na rzecz rozwoju energetyki jądrowej, przy braku jakikolwiek działań na rzecz OZE aż do 2030 roku.  Trudno znaleźć inne powody poza lobbingowymi, dla których właśnie teraz dyrektor Departamentu Energetyki Jądrowej w Ministerstwie Energii, w wypowiedzi dla BiznesAlert z 11 stycznia 2019r., zatytułowanej: „Sobolewski: Niewygodna prawda o OZE”, postawił tezę o nieefektywności źródeł odnawialnych, w szczególności wiatrowych i fotowoltaicznych, w procesie redukowania emisji CO2, przeciwstawiając im, jako panaceum, energetykę jądrową (EJ) i wsparł ją kilkoma znanymi chwytami erystycznymi.
Autor wypowiedzi dokonał wyboru zarówno argumentów jak i sposobu prezentacji danych statystycznych, zresztą nie najświeższych, w sposób popierający jego tezę, pomijając fakty, które tej tezie w sposób oczywisty przeczą. Tezę tę oparł na mechanicznym zestawieniu liczb obrazujących redukcję emisji CO2 w wybranych krajach na przestrzeni lat 1990 – 2014 oraz na udziale energetyki wiatrowej w KSE w wybranych dniach lipca 2018 r.
Liczby mają to do siebie, że można je wybierać i zestawiać w sposób absolutnie dowolny i zawsze pozostaną prawdziwe. Natomiast już nie można tego powiedzieć o wyciąganych wnioskach. Pan Sobolewski dokonał eksperymentu myślowego w stylu uzasadnienia dla apelu o wprowadzenie powszechnego zakazu używania samochodów, bo „samochody zabijają ludzi” wspartego argumentem ad Hitlerum „Hitler budował autostrady, czyli budowa autostrad jest złem”.
Absurdalność takiego apelu jest zrozumiała dla każdego zjadacza chleba, natomiast absurdalność tezy postawionej przez Pana Sobolewskiego już taka czytelna nie jest, gdyż jej weryfikacja wymaga znajomości wielu kwestii szczegółowych. Zachodzi pytanie, dlaczego urzędnik od EJ, a wierzę, że także ekspert w tym zakresie, nie wypowiada się na temat ew. wątpliwości odnośnie wdrożenia w Polsce EJ, natomiast zabiera głos w złożonych kwestiach energetyki odnawialnej, czyniąc to w sposób nierzetelny, chyba jedynie obliczony na skompromitowanie OZE (znana skądinąd, ale raczej nie stosowana przez urzędników państwowych, metoda dowartościowania siebie przez pognębienie konkurenta)? Zdumiewa milczenie w tym kontekście „bratniego” Departamentu Energii Odnawialnej i Rozproszonej w ME, który chyba powinien mieć w tej kwestii więcej do powiedzenia. Chyba że obydwa departamenty wpisują się z konieczności w logikę projektu PEP’2040, zgodnie z którym energetyka ma być oparta na węglu z tradycyjnie już mglistą perspektywą zbudowania w kolejnej (już szóstej z kolei) dekadzie EJ oraz minimalnym udziałem OZE, ale też w formie wielkich instalacji o najwyższym koszcie inwestycyjnym lub zmiennym, a przez to wystawionych na uzasadnioną krytykę i brak szans na istotny wkład w miks energetyczny i stabilizacje systemu energetycznego.
Wizja docelowego miksu energetycznego musi wynikać ze spójnej analizy trzech składowych: poziomu nakładów na jednostkę mocy, poziomu kosztów zmiennych do poniesienia na jednostkę energii oraz poziomu kosztów zewnętrznych funkcjonowania określonej technologii i perspektywy zmiany wszystkich trzech w czasie. Dopiero w ten sposób rozumiany miks powinien być optymalizowany pod kątem jego struktury ze względu na poziom zaspokojenia potrzeb energetycznych w horyzoncie bieżącym (bilans mocy chwilowych) oraz średnio i długoterminowym (sezonowym i rocznym) – z uwzględnieniem wszystkich technologii i perspektyw obserwowanych zmian kosztów z nimi związanych. Próba bezpośredniego porównywania różnych technologii pod kątem arbitralnie  wybranego kryterium i w oderwaniu od pozostałych (technologii i kryteriów) musi prowadzić na manowce.
A teraz konkretnie:
1. Przedstawiony w wypowiedzi dowód na tezę o niepowodzeniu realizowanej w ramach Energiewende polityki ograniczania emisji CO2 poprzez rozwój farm wiatrowych i fotowoltaiki pomija odpowiedź na pytanie jaki byłby poziom tej emisji w Niemczech, gdyby zrealizowanemu rozwojowi gospodarczemu nie towarzyszyło częściowe zastąpienie dotychczasowych form generacji przez wiatr i PV? Więcej, autor popadł w wewnętrzną sprzeczność postulując zastosowanie EJ jako alternatywy dla OZE opierając to na wynikach emisji w Niemczech, zapominając, że sam wspomniał o rezygnacji Niemiec z generacji w EJ. Co w takim razie zapewniło z nadwyżką zastąpienie bezemisyjnej generacji z wyłączanych EJ?
Na potwierdzenie swojej teorii autor przytoczył dane publikowane przez European Environment Agency, jedynie w zawężeniu do wybranych przez siebie krajów (Francji i Niemiec z Polska i UE-28 w tle) i tylko do 2014 roku (dane są powszechnie dostępne do 2016 r. – zaktualizowany w stosunku do artykułu dyr. Sobolewskiego wykres przedstawia rys. 1). Sam wykres jest mylący bo kraje zostały także wybrane arbitralnie i wnioskowanie tylko na tej podstawie (mała, specyficznie spreparowana próbka) jest z gruntu błędne, ale zostańmy w sposobie narracji Pana Sobolewskiego. 
Rys. 1. Emisja CO2/kWh energii elektrycznej w  wybrance krajach UE wg  EEA
Analiza całego materiału pozwala na wyprowadzenie następujących wniosków, diametralnie odmiennych od przedstawionych przez pana Sobolewskiego:
a)   Polska należy do czwórki krajów o trwale najwyższym wskaźniku emisji CO2/kWh (w UE-28 wyższe wskaźniki mają jeszcze Malta, Estonia i Cypr –  znamienne, że dwa z tych krajów to wyspy zasilane dotychczas głównie z elektrowni cieplnych na paliwa płynne).
b)  Francja należy do szóstki krajów o trwale najniższym wskaźniku emisji CO2/kWh (w tej grupie w UE-28 są to jeszcze Austria, Finlandia, Litwa, Łotwa i Szwecja – we wszystkich, w różnym stopniu, dominuje EJ i/lub OZE, głównie wodne, więc kraje które swoją niskoemisyjną pozycję zbudowały historycznie, w oparciu o przesłanki inne niż klimatyczne (kilkadziesiąt lat temu, zanim w ogóle stworzono politykę klimatyczną). Znamienne jest to, że kraj o obecnie największych ambicjach w ochronie klimatu zrezygnował z ciężaru odbudowy atomowego parku wytwórczego (szacowanego na ponad 500 mld Euro) na rzecz OZE i już poprzedni rząd podjął decyzję o ograniczeniu udziału energii jądrowej z dotychczasowych 80% do 50% w 2025 roku,  a obecny rząd podjął decyzję o podniesieniu udziału energii elektrycznej z OZE do 40% w 2030 roku. Zresztą przytoczony przez dyrektora Sobolewskiego  wykres EEA pokazuje, że nieelastycznymi elektrowniami jądrowymi nie da się zejść poniżej osiągniętego przez Francję poziomu emisji (Francja kupuje coraz więcej tańszej energii z OZE z Niemiec, ale nieelastyczne źródła jądrowe też „wpychają” niepotrzebnie wyprodukowaną energię atomową do Niemiec).
c)    Niemcy, jako największa gospodarka europejska, opierali energetykę na paliwach kopalnych i EJ, a mimo to, rezygnując z EJ i znacznej części energetyki węglowej, w okresie 1990 – 2016 awansowali z 9 pozycji na 8 w rankingu wg wskaźnika emisji CO2/kWh. Tym samym – rozwijając właśnie fotowoltaikę i energetykę wiatrową dokonali istotnej poprawy swojego wskaźnika emisyjności. Jest to wniosek obnażający fałsz tytułowej tezy postawionej w omawianej wypowiedzi. Przeciwstawienie Niemcom „sukcesów” Polski na tym polu to tradycyjnie od lat powtarzany w dyskusjach o CO2 argument, mocny, tyle tylko, że nieprawdziwy. Ograniczenie emisji CO2 w Polsce, zwłaszcza jego skok w latach 90-tych, wynikło ze zmiany struktury wytwarzania polegającej na odstawieniu najstarszych jednostek wytwórczych węglowych o skandalicznie niskich sprawnościach (ok. 30%), było to więc zdyskontowanie prostej renty zacofania wymuszonej ekonomicznie, a nie przejaw przemyślanej strategii. W tym kontekście zestawienie kwot wydatkowanych w Polsce i w Niemczech na rozwój OZE i osiągniętych rezultatów  jest całkowicie nieuprawnione. Co więcej, w okresie 2000 – 2016, kiedy światowa polityka klimatyczna zaczęła być realizowana w praktyce, dynamika poprawy wskaźnika emisyjności dla Polski spadła względem okresu 1990 – 2000.
2.  Problem domniemanej „nieprzydatności OZE wiatrowych w kontekście emisji CO2” został przewrotnie podmieniony na inny – problem zrównoważenia bieżącego bilansu mocy w okresach bezwietrznych. Dyrektor Sobolewski  dokonał  nie tylko manipulacji intelektualnej w mało wyszukanym stylu „a w Ameryce biją Murzynów”, ale zechciał zapomnieć, że opisany przez niego krytyczny deficyt mocy latem 2018 r.  nie wynikał z braku wiatru, tylko z braku zdolności wytwórczych z fotowoltaiki. Jest to zresztą kolejny przykład, że za pomocą odpowiedniego doboru argumentów można w polskiej energetyce udowodnić dowolną tezę - dlaczego np. Dyrektor Sobolewski nie odnosi się do faktów, jak wprowadzenie rzeczywistych ograniczeń w 2015 roku w Polsce, spowodowanych m.in.problemami z chłodzeniem elektrowni cieplnych w sytuacji ekstremalnych upałów i niedoborów wody oraz faktycznym wyłączaniem bloków jądrowych we Francji latem 2018 roku i w latach poprzednich?  Jeżeli OZE chce się oceniać w kategoriach prostej substytucji tradycyjnych  źródeł  cieplnych to oczywiście  dochodzi się do absurdu, ale wynika on nie z  nieprzydatności tych źródeł, tylko nieadekwatności zastosowanego rozumowania.
Ten punkt warto rozwinąć. Walorem OZE wiatrowych i fotowoltaicznych jest niemal zerowy koszt zmienny, oczywistą wadą zależność poziomu generacji nie od  bieżącego zapotrzebowania tylko od  warunków  meteorologicznych. Wymagają więc  buforowania, ale nie w takim stopniu jak  to się usiłuje  przedstawiać:  równoważnej mocy cieplnej „pod parą”. W znacznym stopniu uzupełniają się wzajemnie, jakkolwiek zachodzi też konieczność uzupełnienia zasobu mocy  osiągalnej o jednostki rezerwowe, np. gazowe oraz magazynowe. Ale  okresowe  uruchamianie rezerwowych jednostek cieplnych nie zwiększa depozytu CO2 ponad poziom kreowany przez jednostki takie  pracujące jako wyłączne. Zwłaszcza jeżeli  do tej roli zostaną wykorzystane jednostki opalane  gazem a nie węglem. Obraz ten całkowicie się zmieni z rozpowszechnieniem magazynów energii, co może pozwolić nawet na  rezygnację z  gazowego „kroku pośredniego”. Natomiast nakład inwestycyjny na dodatkowe aktywa jest amortyzowany przez oszczędność na kosztach zmiennych, którymi fotowoltaika i wiatr nie są obciążone, oraz kosztach zewnętrznych. Dlatego w docelowym rozrachunku, nie tylko  cena  energii oparta na koszcie zmiennym, ale  całkowity koszt  zaopatrzenia w energię  elektryczną z OZE maleje poniżej  kosztu tej energii z paliw kopalnych.
Wypowiedź Pana Sobolewskiego wpisuje się dokładnie w logikę PEP’2040, szkodliwą dla rozumianego kompleksowo bezpieczeństwa energetycznego Polski. Pozostając na gruncie takiego doboru informacji z powodzeniem można by np. obronić tezę, że do wozu strażackiego nie wolno lać oleju napędowego, bo nim się ognia nie ugasi. Jest natomiast znamienne, że na cenzurowanym znalazły się technologie najbardziej przydatne zarówno w perspektywie realizacji celów emisyjnych jak i szeroko rozumianego bezpieczeństwa energetycznego. Technologie, które już dziś stanowiące realną konkurencję dla energetyki tradycyjnej, opartej na węglu, a w perspektywie także EJ. Pokazały to wyniki  ostatniej aukcji OZE, że średnimi cenami rzędu 200-250 zł/MWh i przy komercyjnym, drogim ich finansowaniu. Zapewne celowo zostały one zignorowane w PEP’2040. Zresztą, nieunikniony wzrost kosztów zaopatrzenia w energię elektryczną z paliw kopalnych (z KSE utrzymywanego w status quo, który nie jest w stanie tej dynamiki wzrostu kosztów obniżyć, a realizując postulaty zawarte w PEP 2040 jedynie ją zwiększy) sukcesywnie obniża barierę upowszechnienia na rynku technologii alternatywnych, których koszty własne także  dynamicznie spadają.
Artykuł urzędnika ministerialnego nic nie wnosi, poza zamętem intelektualnym, pogłębianiem chaosu i niestety dalszym osłabieniem reputacji ME jako sternika całej energetyki. Kończy się „dowodem anegdotycznym”, pozorowanym na naukowy, że 10-tego stycznia udział energii słonecznej we Francji spadł do 3%, a w Polsce udział energii wiatrowej do 2%. Anegdotyczność polega na tym, że wystarczy zdrowy rozsądek i nie trzeba być dyrektorem departamentu, aby wiedzieć, że o północy udział energii słonecznej wynosi zero, a przy wyżu pogodowym wiatr słabnie. Można wskazać sytuację, kiedy OZE i to w jednym kraju dostarczały większość zużywanej energii, ale nie chodzi tu o wojnę na anegdoty. Jednakże dyrektor departamentu w Ministerstwie powinien wiedzieć jak sprawnie ambitne klimatycznie kraje rozwiązują problemy techniczne, gdy już przekroczyły 40% udział energii z OZE w bilansie energetycznym (Niemcy) i analizować rozwiązania  jakie zamiera wprowadzić rząd francuski idąc szybko w kierunku 40% udziałem energii z OZE (mając nadmiar nieelastycznych elektrowni jądrowych, których wydajność spada w czasie letnich szczytów).
Po tym jak na samym początku wypowiedzi dyrektor Sobolewski, „ustawiając” przeciwnika (awersja urzędnika wobec OZE nie ustępuje niestety innym znanym lobbystom jądrowym; ostatnio nawet w Pałacu Prezydenckim przy dyskusji i polskiej strategii energetycznej jeden z nich nie mówił o atomie, ale wyłącznie o OZE, niemal z identycznym agresywnym przekazem), odważnie stwierdził, że „OZE jest przede wszystkim sposobem na robienie bardzo zyskownego biznesu”, zastrzegając się, że chodzi mu o najtańsze, wielkoskalową energetykę wiatrową i farmy fotowoltaiczne. Jest to dziwne, jako, że największym producentem energii elektrycznej z OZE jest Grupa Kapitałowa PGE, nad którą nadzór właścicielski sprawuje ME, a co więcej- ta sama grupa  planuje (wcześniej niż budowę EJ) inwestycje w morską energetykę wiatrową. Czyżby zdaniem Pana Dyrektora Sobolewskiego powinna ona zacząć przynosić straty? Oczywiście przy śledczym umyśle Pana Dyrektora, uważać powinni także (łaskawie akceptowani) prosumenci - zyski z OZE to grzech śmiertelny, a EJ będziemy rozwijać charytatywnie. Na samym końcu skwitował: „Jeśli w rozwoju OZE nie chodzi o klimat, to o co?” No właśnie, uprzejmie odpowiadamy Panie Dyrektorze: - o to aby energia w Polsce była czysta i tania, jednocześnie.

wtorek, stycznia 01, 2019

Ceny urzędowe, fake news, populizm. Z początkiem 2019 roku skończył się budowany przez 30 lat rynek energii. Czy to już komunizm energetyczny w wersji wenezuelskiej?


Jan-Werner Muller w jednej z bardziej obiektywnych książek o populizmie podał przykład irracjonalnej, ślepej uliczki w jaką sami populiści mogą popaść. Prezydent Wenezueli Nicolasie Maduro (następca Chavesa) próbował zwalczać inflację (i „burżuazyjnych pasożytów”) wysyłając żołnierzy do sklepów RTV/AGD, by przyklejali etykiety z niższymi cenami na produktach. W ostatnich dniach 2018 roku polski Parlament wydał rozkaz prewencyjnego przeklejania etykiet z cenami energii.

Maduro wprowadził też piątki wolne od pracy w sektorze publicznym (parę tygodni później powiększył pulę dni wolnych również o środę i czwartki, itp.) W efekcie jego kraj zaczął się mierzyć z największym kryzysem ekonomicznym od objęcia władzy przez socjalistów w 1999 roku. Sam sfałszował wybory prezydenckie, ale jako partia przegrała wybory parlamentarne z koalicją opozycyjną Koalicją na rzecz Jedności Demokratycznej.

A wszystko to przez uzależnienie się od kopalin energetycznych. Od lat 70-tych dosłownie  tonąca w ropie naftowej Wenezuela (10% światowego wydobycia; obecnie 2%) niemal nic nie czyniła w kierunku zmniejszenia swojego uzależnienia od ropy. Całkowita nacjonalizacja sektora naftowego w 1976 (powołanie Petroleos de Venezuela) musiało prowadzić do nieszczęścia.  Sugestywnie, w języku polskim, opisał to ekonomista Narodowego Banku Polskiego   Paweł Kowalewski w artykule „Ropa mogła dać bogactwo Wenezueli, ale ją pogrążyła”. Kraj i samą siebie pogrążyła energetyka, która nie mogła pokryć swoich rosnących kosztów i zamiast rozwiązywać problemy, tylko je pudrowała. 

Rada UE i Komisja uważają, że dezinformacja (potoczne „fake news”  to fałszywa, niedokładna lub wprowadzająca w błąd informacja, stworzona, zaprezentowana i rozpowszechniana dla zysku lub rozmyślnego spowodowania szkody publicznej. Ostrzegają, że może ona służyć manipulowaniu np. polityką klimatyczną, wpływać na bezpieczeństwo i finanse, ochronę środowiska i  zdrowia, osłabiać  zaufanie do nauki, stanowić narzędzie do manipulowania procesami wyborczymi.

Od dawna w Polsce i jeszcze nigdy w polskiej energetyce nie było takiego nasilenia populizmu wspieranego fake news-ami jak to miało miejsce 28 grudnia A.D 2018. To co się stało w Parlamencie w czasie sławetnych (przejdą do historii) piątkowych debat w sprawie ustawy o cenach energii i w trakcie głosowań nad jej przyjęciem to wygrana polityki nad prawem i odpowiedzialnoscią.  W następstwie polityka energetyczna i energetyka rozumiana jako przewidywalny rynek, z końcem br. przestały istnieć; stały się wyłącznie oszukańczą polityką. To co się stało to jednocześnie synonim upadku tradycyjnie rozumianego państwa („państwowcy” utożsamiali je kiedyś z odpowiedzialnym i mówiącym prawdę rządem), które przestało dbać o interesy tych z obywateli którzy mają plany życia po 2019 roku i tych którzy mają swoje dzieci i z troską myślą o ich przyszłości. To też jest klęska opozycji, która uczestnicząc w populistycznym spektaklu głosowała niemal jednomyślnie za pustym  hasłem „ceny energii nie wzrosną”. Poza nielicznymi wyjątkami, bez sprawdzenia wyliczeń, poparła szkodliwą dla Polski propozycję Ministerstwa Energii i nie wykazała się zdolnością do sformułowania jakiejkolwiek szerzej alternatywy.

Wiadomo, że trudno i rządowi i opozycji walczy się z piętrową dezinformacją w czystej postaci (opartej na jednoczesnym, zamąconym powiązaniu względów gospodarczych, technologicznych, społecznych, politycznych i ideologicznych). Ale jeżeli zarówno  rząd i opozycja wiedzą, że zamiast w królewskie szachy kluczowy gracz (cały resort energii) gra w „podwórkowego dupniaka”, to powinna tego gracza najpierw wyeliminować „politycznie” (taki "partyzant" jest bowiem groźny dla obu stron), a potem radzić w ważnych dla Polaków sprawach społecznych i technologicznych.  

Były dwa etapy dramatu, z których pierwszy to rządowy projekt ustawy z 21 grudnia o podatku akcyzowym oraz innych ustaw,  mający zapobiec podwyżkom cen energii elektrycznej. Była to propozycja niechlujnie napisana ale do poprawienia, ale do przedyskutowania, była okazją do dokonania  solidnej diagnozy, uzyskania szerszego konsensusu w systemowym rozwiązaniu problemu (zyskałby na tym także rząd). Wcześniej  autor zdążył się odnieść tylko do pierwotnej propozycji rządu.  Jest faktem. że propozycja ta nie pozwalała zrealizować fasadowej obietnicy, że "cena energii nie wzrośnie", ale pozwalała ten wzrost (dla niektórych odbiorców") ograniczyć bez większych szkód. Natomiast skomplikowana autopoprawka przedłożona na dobę przed kluczowymi głosowaniami uniemożliwiła merytoryczną  dyskusję i pogrążyła w kłopotach opozycję, ale też rząd.
Co ostatecznie się stało w efekcie bezmyślnych głosowań nad słabymi lub niedobrymi propozycjami:
  1. Zmniejszenie stawki podatku akcyzowego na energię elektryczną z 20 do 5 zł/MWh, co ma kosztować budżet państwa 1,85 mld zł (źródło pokrycia tej wyrwy w budżecie państwa  podano tylko dla 2019 roku; w kolejnych latach trzeba będzie zapewne wymyśleć  inne podatki lub mechanizm przestanie działać)
  2. Zmniejszenie stawki opłaty przejściowej na rachunkach za prąd o 91-96% (w zależności od grupy taryfowej), co ma kosztować wytwórców energii z węgla 2,24 mld zł (są wątpliwość co do precyzji tych szacunków) 
  3. Utworzenie, celem zamrożenia cen energii i kosztów dystrybucji z 2018 roku,  Funduszu Wypłaty Różnicy Cen (FWRC) o niejasnych źródłach przychodów (nie ma na to żadnego dowodu np. w ustawie budżetowej, a jedyne wskazane w uzasadnieniu  źródło -sprzedaż zaoszczędzonych upewnień do emisji), ma służyć pozyskaniu 4 mld zł na rekompensaty dla spółek energetycznych działających w obszarze obrotu i dystrybucji energii produkowanej z węgla (tej informacji nie ma w OSR)
  4. Utworzenie Krajowego Systemu Zielonych inwestycji (KSZI), który też rzekomo ma być zasilony kwotą 1 mld zł  (ale tu przynajmniej wskazane źródła przychodów – sprzedaż niewykorzystanych uprawnień do emisji CO2 wskazują, że jest to propozycją zgodna z prawem UE)
W ten sposób „lekką ręką” już w br. - ku uciesze bawiącego się Sylwestrowo suwerena (nb. bal obowiązkowo sponsorowany przez PGE z rachunków za prąd, co było widać w TVP) - ma zostać spalone 9,09 mld zł, bez trwałego efektu (a przynajmniej 8,09 mld zł - o ile kwota w p. 4 nie pójdzie np. na wskazaną w ustawie kogenerację na węglu, która jeszcze bardziej podniosłaby koszty i ceny energii). Warto też zauważyć, że w p. 4 wśród celów interwencji nie wymieniono energetyki prosumenckiej – "szybkich" inwestycji, które już w 2019 mogłyby niektórym konsumentom energii przynieść ulgę i dać perspektywę braku wzrostu kosztów w 2020 roku, gdy za efekty uchwalonej regulacji trzeba będzie podwójnie zapłacić, a kolejnych 4 mld w kasie państwa po szaleństwach przedwyborczych może już nie być.  

Efekty działań wymienione w p. 3 i 4 są także w 2019 roku wysoce iluzoryczne i zależą od zgody Komisji Europejskiej (pomoc publiczna) i rozporządzeń wykonawczych (a te zależą od zasobności  kasy publicznej, mądrości i presji politycznej). Konkretnie można wyliczyć efekty kosztownych interwencji ujętych w p. 1 i 2. One faktycznie obniżają rachunek za prąd, ale bez p. 3 nie dałyby zakładanego  „dętego” efektu „braku podwyżek” (efekt sformułowany sztucznie) Polacy nie są jeszcze tak ogłupieni fake newsami, aby pewnego uzasadnionego i koniecznego wzrostu nie zaakceptować?). Wszystko zależy od faktycznych kosztów energii i taryf i ich zatwierdzenia przez regulatora (URE). Dotychczas koncerny za realny (i umiarkowany) w przypadku gospodarstw domowych (różniących się poziomem zużycia energii) uznawały 30% wzrost cen w 2019 roku.  Efekty obrazuje (zaktualizowany w stosunku do poprzedniego artykułu na blogu „Odnawialnym”) rysunek:
Pomimo wprowadzenia ww. mechanizmów osłonowych 1 i 2 , najmniejszy wzrost netto kosztów energii elektrycznej wystąpiłby w gospodarstwach o najmniejszym zużyciu energii poniżej 500 kWh/rok – 24 zł/rok, ale tego typu gospodarstwa to tylko 1% wszystkich gospodarstw domowych (i pomijalny udział zużycia energii w Polsce). Warto zauważyć, że wg GUS już w 2015 roku średnie roczne zużycie energii w gospodarstwie domowym sięgały 2,2 MWh kWh w mieście i przekroczyły 2,5 MWh na wsi, a 20% wszystkich gospodarstw zużywało więcej niż 2,5 MWh/rok. Przy zużyciu energii 2,5 MWh/rok, wzrost netto (po zadziałaniu mechanizmów osłonowych) kosztów  energii  wyniósłby 125 zł/rok, a przy zużyciu 5 MWh/rok (ponad 3% wszystkich gospodarstw, w tym głównie  towarowych gospodarstw rolnych) – 201 zł/rok. 

Wszystko zatem zależy od zmienionego, ale (w tym zakresie)  niesprecyzowanego  w ustawie procesu zatwierdzania taryf i pojemności kasy państwowej. Efekty działań Rządu i Parlamentu byłyby neutralne dla typowego gospodarstwa domowego zużywającego 2,5 MWh/rok, gdyby Prezes URE zatwierdził wzrost taryf G11 dla „Kowalskiego” o 8,5%.  Jeśli chodzi  o inne grupy odbiorców i taryf, to wiele wskazuje na to, że najbardziej zyskają ci sprzedawcy energii, którzy problem wywołali i z wyprzedzeniem w IV kw. 2018  podpisali najdroższe umowy na sprzedaż energii samorządom i firmom. Czy na tym polega jedyna dobra cecha populizmu  -solidaryzm?  Leczenie „objawowe” spowodowało, że problem został na krótko wypchnięty poza jurysdykcję Prezesa URE i zepchnięty na system sądowniczy (np. możliwe pozwy na Prezesa URE, gdyby w procesie taryfowania odszedł od zasady kosztów uzasadnionych) oraz na podatnika.    

Debata parlamentarna pokazała bezsens walki polityków nie tyle z realnymi problemami, ale ze swoimi własnymi kompleksami („kto podpisał unijny pakiet klimatyczny” lub „kto dzielniej walczy o niskie ceny energii” itp.); ceny energii w przyszłości dalej będą rosły niestety. Parlament za miliardy z kieszeni podatników zawalczył „dzielnie” jedynie z objawami (sam je stworzył akceptując w podobnym stylu wcześniejsze ustawy energetyczne), gdy przewlekłe choroby w polskiej energetyce już od dekady plenią się w najlepsze. Faktycznie najbardziej bulwersujące jest przeznaczenie autopoprawką 4 mld zł  jako „plasterka” dla spółek energetycznych (w nagrodę za to, że … nie pilnowały kosztów i chciały drastycznie podnieść ceny energii ponad wzrost uzasadniony "zewnętrznym" wzrostem cen uprawnień do emisji?) i bez wskazania na jakie konkretne cele środki te mają być przekazane (rozporządzenia, na które wpływ będzie miał minister ds. energii,  a nie minister ds. polityki społecznej) zanim się rozpłyną w czeluściach monopolu. Wiele wskazuje na to, że w ramach pionowo zintegrowanych koncernów pokaźne środki w wysokości 4 mld zł trafią do wytwórców energii z węgla (zanim zaczną do nich docierać w II połowie 2020 roku kolejne dopłaty aukcji z już zakończonych 3 aukcji rynku mocy wycenione już na kwotę ponad 5 mld zł/rok), aby ... napędzić dalsze wzrosty cen energii.

Społeczeństwu, odbiorcom energii, ale i wytwórcom składane są daleko idące deklaracje i usypiające czujność (i zniechęcające do inwestycji prosumenckich i pro-efektywnościowych)  zaklęcia, że ceny energii nie wrosną, wtedy gdy jest olbrzymie ryzyko (graniczące z pewnością), że wzrosną i równie wysokie ryzyko że tak chaotycznie i na oślep rozdawane cukierki wyborcze zostaną uznane za niedozwoloną pomoc publiczną (do zwrotu). Nie wolo dopuścić do rozrostu  energetycznego Bizancjum kosztem konsumentów energii i podatników, tak jak w Wenezueli i dlatego zawczasu należy pohamować kolejne przedwyborcze orgie polityków.

Utworzenie branżowego Ministerstwa Energii w strukturze rządu, z kompetencjami nadzoru nad spółkami skarbu państwa, budziło wątpliwości, ale ostatnie trzy lata pokazały niezbicie, że decyzja ta z pewnością nie służy konsumentom energii, niestety. Ministerstwo powoduje zagrożenie dla odbiorców energii, ale też nie wywiązuje się z funkcji właściciela – wprowadzone zmiany  negatywnie odbija się na wartości spółek państwowych (stracą na kilkumiesięcznym trwaniu przy ubiegłorocznych   taryfach 1-2 mld zł zanim ew. zaczną odzyskiwać różnice w cenach) oraz na międzynarodową konkurencyjność polskiej gospodarki i samej energetyki. Kto zainwestuje w kraju, w którym ceny detaliczne wyznacza z dnia na dzień rząd, pyta jeden z ekspertów od rynku energii. Jaki bank udzieli kredytu?  Tak jak w Wenezueli (i Rosji) , utworzenie i wzmacnianie ministerstwa ds. energii, które jest też właścicielem spółek energetycznych eksploatujących wyczerpujące się zasoby paliw kopalnych, może doprowadzić także Polskę do katastrofy gospodarczej i zamętu. Autor ostrzegał przed takim rozwiązaniem instytucjonalnym ponad 3 lata temu.  

Niech gorszące sceny w Parlamencie na koniec ub. roku  staną się wezwaniem do zainicjowania  w Nowym Roku zobiektywizowanej i odpolitycznionej dyskusji o sprawiedliwych społecznie sposobach wyjścia ze spirali podwyżek oraz uzgodnienia korytarza stopniowej ścieżki ich wzrostu, zharmonizowanego ze stopniową przebudową potencjału  wytwórczego i budową inteligentnych sieci, w okresie co najmniej dekady (perspektywa inwestora, konsumenta energii  i wyborcy mającego dzieci i plany wychodzące poza 2019 rok).