poniedziałek, września 29, 2014

„Miś” bis w realiach rynkowych: legalny, drogi i nikomu niepotrzebny – kopalnie węgla kamiennego będą fedrować dalej?


Pierwsza akcja nowego rządu – wynegocjowane porozumienie z kopalnią  Kazimierz Juliusz (KKJ)  i Katowickim Holdingiem Węglowym (KHW)  - zakończyła się w niedzielę rano zapowiedzią  zwiększenia wydatków na sektor węglowy w stylu iście socjalistycznym. Jest to efekt pracy tzw. Międzyresortowego Zespołu ds. Funkcjonowania Górnictwa Węgla Kamiennego, którego członkowie w zdecydowanej większości znani są z głoszenia liberalnych i prorynkowych poglądów. 

Według treści porozumienia, już w zasadzie trwale  nierentowna kopalnia KKJ będzie fedrowała dalej pomimo narastających strat finansowych, wyczerpania się ekonomicznych pokładów węgla i braku szans na spadek kosztów. Zakład zostanie przejęty przez Spółkę Restrukturyzacji Kopalń, a to będzie poprzedzone ekspresową (zaledwie w ciągu kilka tygodni!) nowelizacją ustawy o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego (chodzi o przedłużenie okresu, w którym spółki mogą korzystać z dobrodziejstw ustawy, termin ten bowiem kończył się w 2007 r.). Wejście w życie zmian w ustawie umożliwi dofinansowanie bankruta na ok. 100 mln zł. Górnicy mają otrzymać zaległe pensje i zagwarantowane mieszkania pracownicze.

Red. Karolina Baca-Pogorzelska, osoba którą zdecydowanie trudno posądzić o niezrozumienie sytuacji w górnictwie, ani tym bardziej na Śląsku, albo przypisywać  jej złe intencje w stosunku do górnictwa węgla kamiennego, dowiedziawszy się o porozumieniu pisze na swoim blogu, że KKJ to "dopiero początek". Trudno się z tym nie zgodzić, wystarczy tylko uświadomić sobie, że znacznie większa od KHW, największa z grup górniczych KW ma tylko 3 rentowne kopalnie spośród posiadanych 14.   Red. Baca-Pogorzelska pyta najpierw o to co będzie z kolejnymi długami, skoro KKJ wciąż generuje straty i – przewidując że to tylko początek „reformy” górnictwa w formie „narodowej (wielomiliardowej) ściepy”  - rozważa przebranżowienie i "naukę uprawy truskawek lub hodowli jenotów". Chciałoby się powiedzieć „witamy w klubie”, bo w branży OZE też o tym dyskutujemy - o zmianach zawodów, tyle tylko że ze zgoła odmiennych powodów. W obu przypadkach  trudno tylko przecenić wpływ rządu na te dramatyczne osobiste decyzje, w tym także wpływ przedstawicieli administracji państwowej, którzy musieli i inaczej negocjowali z górnikami, a inaczej rozmawiają z tymi którzy nie dysponują odpowiednią siłą polityczną. 

Paradoksalnie główny ciężar w podpisaniu porozumienia z górnikami wziął na siebie nie Autor koncepcji tworzenia narodowych monopoli i dbania o przychylność dużych grup interesów – premier Bielecki, ale  wiceminister gospodarki prof. Pietrewicz. Dodam, że minister Pietrewicz – jako zwolennik gospodarki rynkowej (tu nie ma sprzeczności) - pełni funkcję Pełnomocnika Rządu ds. deregulacji gospodarczych oraz nadzoruje Departament Energii Odnawialnej w MG oraz od półtora roku nadzorował  prace rządu nad „rynkową” (przygotowywaną kilka lat, a nie tygodni)  wersją ustawy o OZE i w tej sprawie reprezentuje rząd  w Sejmie. Choć to mnie martwi, na razie pomijam wątek czy minister rzucony na front walki o górnictwo (lub z górnikami) będzie miał jeszcze chwilę czasu i odwagi aby aktywnie wspierać  OZE. Zwłaszcza teraz, gdy będąca w Sejmie ustawa o OZE wymaga pilnych poprawek, po to aby OZE mogły ewolucyjne zastępować węglową masę upadłościową i tworzyć strategiczną alternatywę przed naciskiem politycznym i szantażem energetycznym. Tropiciele polityczno-personalnych zagadek mogą się też zastanawiać  dlaczego na miejscu ministra Pietrewicza  nie znalazł się minister Tomczykiewicz, który w MG realizuje zadania związane z energetyką („z wyłączeniem spraw dotyczących OZE” jak czytamy w zarządzeniu, które przynależą do … ministra Pietrewicza”)  i nadzoruje zadania prowadzone  m.in.  przez:  Departament Energetyki i właśnie Departament Górnictwa.

Warto zająć się jednak podstawą merytoryczną negocjacji rządu z górnikami i retoryką używana na użytek polityki.  Podstawy merytoryczne są zaiste wątpliwe, bo widać jak na dłoni że jest problem ekonomiczny branży, ale inne mają znacznie gorsze warunki funkcjonowania, a pomimo tego po raz pierwszy od dawna rząd zwalnia prezesa spółki (tu KHW) i daje się natychmiast po rozpoczęciu protestu wciągnąć w niebezpieczną grę o dalszych skutkach trudnych do przewidzenia.

Informacja o sytuacji, a nawet retoryka też się niestety nie broni.  To co minister Pietrewicz powiedział do mediów po podpisaniu porozumienia (o ile opieram się na wiernym przekazie):  "Zwyciężyła ekonomiczna racjonalność i społeczna wrażliwość"  można usprawiedliwić tylko wyczerpującymi kilkudniowymi rozmowami i wielogodzinnymi stresującymi negocjacjami pod presją . Porozumienie nie ma bowiem nic wspólnego z ekonomiczną racjonalnością i wrażliwością społeczną,a  tym bardziej sprawiedliwością jeśli chodzi o zatrudnienie i place. Udział płac w kosztach produkcji węgla wzrasta i przekracza już 50%,w największej KW wynosi aż  65%!), podczas gdy generalny udział płac w PKB jest wyjątkowo niski i wynosi zaledwie 36%. Co ma wspólnego ze społeczną wrażliwością to, że pracownica hipermarketu spolegliwie pracuje za 1600 zł bez wyciągania środków na etaty związkowców, bez wcześniejszych emerytur i dodatków górniczych, a górnik zarabiający średnio (nie chcę epatować kwotami i pomijam dyskusję o średniej  bo w tym zestawianiu nie ma ona znaczenia)  8  tys. zł, mając często już zabezpieczoną emeryturę i alternatywę zatrudnienia z nieco mniejszymi przywilejami stawia na nogi całe państwo? Stawiał na baczność przed wyborami do Parlamentu Europejskiego (kolejne odroczenia i umorzenia składek ZUS od pensji górniczych),  przed wyborami samorządowymi (walka na granicy prawa z importem węgla), będzie pewnie szantażował przed wyborami do Sejmu i Senatu) i określał i będzie określał politykę każdego rządu jeszcze zanim ten zacznie urzędowanie. Czy tu można mówić o „wrażliwości społecznej” rządu?

Ostatnie rządy, niezależnie od tego czy podkreślały liberalne przekonania,  prowadziły etatystyczną politykę wobec  górnictwa i energetyki i blokującą  politykę wobec rozwoju OZE, choć te ostatnie  są jedyną ekonomicznie sensowną  szansą na ewolucyjne zastępowanie takich ekonomicznych trupów jak KKJ i wyrwaniu się z groźby szantażu branży górnictwa i energetyki węglowej.  Sprawa porozumienia rządu z KKJ i KHW, będąc niestety oczywistym finałem pewnego etapu polityki chowania głowy w piasek nie jest sukcesem negocjacyjnym. Jest wstydliwą i przykrą dla rządu wtopą, i groźnym dla gospodarki i społeczeństwa precedensem.  Próbując wyrazić zdumienie, że zgodnie z wczoraj wynegocjowanym przez-  jakby nie patrzeć  - rządowych liberałów porozumieniem, trwale nierentowne kopalnie węgla kamiennego będą fedrowały dalej drogi węgiel, który będzie zalegał ma hałdach,  trzeba uciec w surrealizm. Zawarte porozumienie - ustawowe zalegalizowanie drogiej dopłaty do czegoś niepotrzebnego -  trąci czystym  socjalizmem, ale bynajmniej nie tym skandynawskim, tylko tym  swojskim wschodnim utrwalonym w niedoścignionej karykaturze Barei – kultowym i zapewne doskonale znanym także rządowym negocjatorom filmie Miś   [Skrócona scena 76: Hochwander  i Miś rozmawiają w biurze Misia]

Miś:…. Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości… i nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny.… Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach.
Hochwander: Pieniądz jest pieniądz! Kilkaset tysięcy, za niepewne kilkaset dolarów i to jak ciotka będzie miała gest. I to według Ciebie jest w porządku!
Miś: Janek, nie mieszajmy myślowo dwóch różnych systemów walutowych. Nie bądźmy Pewex`ami. Dostajemy za tego misia, jako konsultanci 20% ogólnej sumy kosztów i już. Więc im on jest droższy, ten miś tym... no?


No właśnie… Przynajmniej w górnictwie i w energetyce kapitalizm nam się zdecydowanie nie udał. Nie tylko budujemy wielkie socjalistyczne inwestycje, które w UE szybko przestają być potrzebne (będą za drogie), ale też potrafimy te wcześniejsze utrzymywać długo po tym jak już są za drogie i nie są potrzebne. Wydaje się wręcz niewiarygodne, że w kraju w którym konstytucja wspomina o „społecznej gospodarce rynkowej”, a w którym rządzi kapitalizm w czasami skrajnej wersji anglosaskiej, naprawę społeczeństwa i gospodarki zaczyna się od transferów finansowych z biedniejszej części prywatnych przedsiębiorców do bogatej części sektora państwowego.
Czy konieczny powrót do większej równowagi pomiędzy kapitałem, a płacą ma polegać na tym, że niewielka część dotychczasowych, głównych  beneficjentów polityki energetycznej przerzuca kolejne swoje koszty na podatników i konsumentów energii, a ukryte koszty ochrony środowiska i koszty leczenia na wszystkich współobywateli? Czy można wytłumaczyć fakt, że zgodnie z rządowym projektem ustawy  o OZE obywatele skazani na utrzymywanie nieefektywności w górnictwie muszą jeszcze jako prosumenci dofinansowywać także węglowe koncerny elektroenergetyczne? Czy w tej sytuacji można mówić o jakiejkolwiek rozsądnej,  ekonomicznie i społecznie uzasadnionej  polityce energetycznej? Ile czasu rządzić może polityczny  „short-termism” podszyty cynizmem? 

Sprawy zaszły tak daleko, że nie mam niestety prostej recepty i może sam za dużego heroizmu oczekuję w stosunku do rządu i wystraszonych polityków? Jeżeli tak, to chciałbym prosić tylko o jedno; aby  nawet kapitulujący w negocjacjach  rząd  miał na tyle odwagi, aby podjąć próbę wyjaśnienia społeczeństwu na czym w istocie (bez uciekania się jedynie do naciąganej retoryki antyunijnej i tej wyjątkowo dzisiaj łatwej dla polityków –antyrosyjskiej) polega problem w górnictwie i rysujący się dramat wychodzący daleko poza górnictwo.

środa, września 03, 2014

Wysłuchanie publiczne w sprawie projektu ustawy o OZE – ostatnia chwila na refleksję


Przegłosowane na Komisji Sejmowej wysłuchanie publiczne w dniu 15 września w sprawie projektu ustawy o OZE może zaskakiwać. Komentarz w tej sprawie nie jest z pewnością sprawą prostą, a wszelkie rady są ryzykowne. Ale warto przynajmniej zastanowić się, czy  skorzystanie z instytucji prawnej wysłuchania publicznego nie ma tu  uzasadnienia, oczywiście pomijając względy polityczne, bo te wypada  z definicji pominąć, gdyż  nigdy nie służą ani dobrym regulacjom ani dobrej debacie.


Wątpię aby powodem do wysłuchania mógł być poboczny temat związany z  zaostrzającą się walką wręcz ideologiczną o wiatraki, albo z wiatrakami, bo co do istoty jest to przedmiot innej regulacji.  W tej akurat przedmiotowej ustawie chodzić może np. o to, czy OZE to czysta energia w porównaniu z jej wytwarzaniem z węgla, gazu czy atomu i o to czy dać szansę wszystkim OZE, a w szczególności tym do tej pory regulacyjnie tłamszonym. Nie byłoby też żadnej podstawy merytorycznej aby takie wysłuchanie przeprowadzać, gdyby do końca kontynuowany był model szerokich konsultacji społecznych przyjęty przez Ministerstwo Gospodarki wraz z opublikowaniem pierwszej wersji projektu ustawy o OZE w grudniu 2011  roku. Skala i przejrzystość konsultacji społecznych nie mogły wtedy budzić u nikogo zastrzeżeń, niezależnie od tego czy proponowane rozwiązania prawne się komuś podobały, czy  nie. Był też dobry rezultat konsultacji, bo w ich efekcie projekt ewaluował w bardzo dobrym kierunku. Stawał się zwyczajnie coraz lepszy, aż do lipca 2012 roku.

Ale właśnie pod względem przejrzystości i możliwości jakiejkolwiek partycypacji  społecznej  w procesie stanowienia prawa, a tym bardziej wzięcia uwag strony społecznej pod uwagę, sytuacja zmieniła się diametralnie, od  wiosny 2013 roku, kiedy projekt ustawy na dobre ugrzązł w KPRM i został ponownie wyjęty niemalże „jak z kapelusza” w Ministerstwie Gospodarki dopiero we wrześniu 2013 roku, w formie nieprzypominającej w niczym poprzedniej wersji projektu. W zasadzie od końca 2012 roku do końca czerwca br. projekt ustawy był „pilotowany” przez KPRM i znajdował się całkowicie poza tzw. kontrolą społeczną. Jedynym źródłem informacji były nieregularnie wprowadzane informacje na stronie internetowej RCL, które i tak niewiele mogły powiedzieć tzw. opinii publicznej. Procedowanie wewnątrz rządu odbywało się  w taki sposób,  że żadne z głębszych merytorycznych argumentów zgłaszanych także przez ministerstwa nie były uwzględniane. Dotyczyło to zarówno prób obrony energetyki prosumenckiej przed dyskryminacją  i prób ograniczania wsparcia dla współspalania (MRiRW, MŚ), jak i prób wskazywania na zasadność notyfikacji projektu regulacji (MIR, MS). Nawet w łonie rządu projekt wzbudzał kontrowersje, ale procedowany był niezwykle arbitralnie i przez to mało merytorycznie.

Mam jednak obawy co do czystości intencji zgłoszenia inicjatywy wysłuchania publicznego i co do tego czy ekstremalnie zawiły i realizujący niejasne i czasami  sprzeczne cele projekt ustawy w obecnej wersji w ogóle nadaje się do tej formy bezpośredniego uczestnictwa obywateli w stanowieniu prawa. Nie będzie to łatwe, bo obecny projekt, z uwagi na jego hermetyczność,  nie jest dobrym szkieletem do wprowadzania zmian, a wymaga zmian znacznie głębszych niż przeredagowania kilku czy nawet kilkudziesięciu  ustępów. Z kolei Komisja Parlamentarna nie jest w stanie wprowadzić do takiej wersji projektu rządowego poważniejszych korekt, bo nawet słaba regulacja (za taką uważam obecny projekt ustawy o OZE) ma pewną logikę i strukturę wewnętrzną i nie wytrzyma próby wtłoczenia wielu postulatów. Do sceptycyzmu (oby się nie potwierdził) skłaniają mnie także trudne doświadczenia, gdyż w pewnym zakresie prowadziłem merytoryczne konsultacje pierwszego, naprawdę  szerokiego projektu ustawy o OZE z 2002 roku  i wiem jak złożona jest to materia, jak jest trudno - szczególnie w silnie zdywersyfikowanej branży OZE -  uwzględnić poszczególne racje i wpisać kompleksowo energetykę odnawialną w system krajowego prawa, którego strażnikiem jest monolityczna energetyka zawodowa. 

Wysłuchanie publiczne to u nas nowa instytucja prawna i jeszcze nie gdy nie była stosowna do tak niejasno dla obywateli napisanej regulacji. Źle przeprowadzone wysłuchanie publiczne doprowadzi do klinczu i w efekcie, moim zdaniem, projekt ustawy o OZE może trafić o kosza. Jeżeli szukamy rozwiązania pozytywnego, wymagane byłoby tu  solidne przygotowania, rzetelna praca i szczególna odpowiedzialność władzy ustawodawczej – organizatora wysłuchania. Ale też nie wróżę dobrze „koncertowi życzeń” ze strony społecznej. W takiej sytuacji wszyscy wyjdą z wysłuchania publicznego dotkliwie poobijani i korzyść odniosą tylko polityczni szabrownicy.

Aby uchronić przez czarnym scenariuszem, pożądane byłoby zjednoczenie strony społecznej wokół spraw ważnych merytorycznie dla społeczeństwa i społecznie nośnych, czyli  - ujmując problem bardziej konkretnie -  rehabilitacji energetyki prosumenckiej i wsparcia dla zielonego ciepła, które całkowicie zostało pominięte przez rząd w obecnej wersji regulacji.  Uczestnicząc wcześniej w konsultacjach społecznych, a potem już tylko obserwując i szukając jakiś wzorców wspólnego działania, wydaje mi się, dobrą platformą do skutecznego występowania strony społecznej była np. koalicja aż 39 organizacji społecznych pominiętych, które zorganizowały się w 2013 roku grupę „Energetyka Obywatelska” i próbowały nie tylko powstrzymać destrukcję projektu ustawy z 2012 roku jako wspólnego dorobku wielu grup, ale przede wszystkim odwołać się do szerszych wartości niż zwykłe określenie wąsko pojętego interesu. Pewnie są inne przykłady, ale z pewnością nie ma ich wiele.

Sądzę, ze nie miałoby sensu proponowanie na tym etapie zbyt szerokich koncepcji zmian w ustawie, bo z wyżej wskazanych powodów komisja sejmowa będzie wobec nich merytorycznie bezradna, ani też poprawek typu „bezładne wrzutki”. Ciągle za realną uważam próbę przeniesienia do nowego projektu ustawy już wypracowanych w sensie merytorycznym i prawnym artykułów regulujących wsparcie zielonej energetyki prosumenckiej  i cieplnej w poprzednim, znacznie bardziej wrażliwym na kwestie społeczne i obywatelskie projekcie  ustawy z lipca 2012 roku.

Tu jednocześnie chodzi i o racje merytoryczne i o godność coraz bardziej poniewieranego sektora, którą może budować tylko wspólna walka o  społecznie nośne  sprawy systemowe, ważne dla wszystkich. Należnej w państwie wagi i pozycji sektora OZE nie zbudują waśnie plemienne toczone na coraz mniejszym pastwisku pod sztandarami z hasłami obojętnymi dla zdecydowanej większości społeczeństwa.

poniedziałek, września 01, 2014

Dogmatyzm antyklimatyczny uniemożliwia prowadzenie konstruktywnej krytyki polityki energetycznej - komentarz do opinii think-tanku prof. Balcerowicza



Z zainteresowaniem przeczytałem odpowiedź FOR na moją próbę zwrócenia na blogu „Odnawialnym” uwagi autorom artykułu „FOR Ostrzega: Unia Europejska zamierza jeszcze bardziej ograniczać polską gospodarkę regulacjami klimatycznymi” na słabość argumentacji za postawioną już w samym w samym tytule tezą. Anna Patrycja Czepiel, autorka odpowiedzi podtrzymała pierwotne „antyklimatyczne” tezy FOR wspierając się kilkoma  dodatkowymi źródłami literatury. Autorka poszerzyła też dyskusję o nowe wątki, takie jak „narzucanie” Polsce polityki klimatycznej i subsydiowanie OZE, choć nie tego dotyczyła wcześniejsza polemika. Autorka podała też – trochę na zasadzie ze znanego dowcipu „a u was murzynów biją” - przykłady katastrofalnych, zdaniem FOR, skutków  gospodarczych wspierania zielonej energii i uznała za dobry przykład obecne wycofanie się Australii z kontynuacji progresywnej polityki klimatycznej. Starała się też potwierdzić, że u ekonomistów neoliberalnych w zasadzie powszechnym i niejako odruchowo (bez próby głębszej analizy) stosowanym standardem jest krytyka subwencji do zielonej energii niezależnie od formy i okoliczności, co – już na marginesie - wydaje mi się krzywdzącym etykietowaniem samych środowisk liberalnych.


Poszerzenie dyskusji, jak to zazwyczaj bywa, wcale nie poprawia jej jakości, a odpowiedź FOR abstrahuje niestety od istoty podniesionego przeze mnie problemu. Dalsza merytoryczna dyskusja wydaję się trudna z uwagi na wielość i przypadkowość  podjętych wątków, ale też z uwagi na podtrzymany przez FOR nieracjonalny, a wręcz ideologiczny sceptycyzm w sprawie oceny zjawiska zmian klimatycznych. Trudno bowiem dyskutować o wpływie działalności człowieka na zmiany klimatyczne (lub - jak FOR stara się wykazać - brak lub wielce wątpliwy wpływ), jeżeli źródłem wiedzy przesądzającym ma być zacytowany popularnonaukowy artykuł dziennikarski w The Spectator, a nie oryginalne artykuły naukowe pisane przez klimatologów, czy nawet opinie naukowców z tej dziedziny, którym FOR nie wierzy bo „biorą granty rządowe”. Na zasadzie odwracania kota ogonem można by równie dobrze i równie absurdalnie podważać w zasadzie każdą opinię na każdy temat. Ot, np. zasadność obrony OFE przez prof. Balcerowicza, bo był ich promotorem, zapominając, że w dyskusji o OFE powinna się liczyć przede wszystkim wiedza i kompetencje, której w tym zakresie FOR nikt nie może odmówić i gdzie FOR jest dla mnie autorytetem, również naukowym.


Przy nieustępliwym ignorowaniu wiedzy naukowej  z obszaru klimatologii, można bez przeszkód i w nieskończoność głosić wszelkie herezje antyklimatyczne i na tym budować kolejne fobie. Antropogenne  zmiany klimatu są faktem już wystarczająco potwierdzonym naukowo, a tematem do jakiekolwiek konstruktywnej dyskusji o charakterze gospodarczym może być tylko to, czy - już wiedząc o tym fakcie, ale nie potrafiąc w pełni ocenić pełnej skali i zakresu skutków w krótko- i długoterminowym horyzoncie czasowym mamy chować głowę w piasek i udawać, że problemu nie ma. Wydaje się jednak, że FOR chciałby wziąć na siebie to ryzyko, idąc śladem wytyczonym przez takie autorytety w kwestiach klimatycznych jak np. p. Korwin-Mikke, nie mając zaplecza eksperckiego z zakresu klimatologii, nie znając skali możliwego ryzyka i kosztów z nim związanych. Krytykowana przez FOR Komisja Europejska (KE) uważnie śledzi wyniki badań naukowych, dramatycznie szuka rozwiązania i nie ukrywa kosztów działań mitygacyjnych oraz – wbrew zarzutom FOR- nie narzuca polityki klimatycznej, a jedynie wdraża to, co w procesie demokratycznego podejmowania decyzji, wspartym badaniami naukowymi, zaaprobowało ok. 500 mln mieszkańców UE. Środowiska liberalne przyznają się do „europejskości” w momencie kiedy mogą wykorzystać to jako argument propagandowy (jak w przypadku wyboru Donalda Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej), a negują politykę europejską tam, gdzie nie dostarcza ona prostych argumentów wspierających skuteczność działań rządów liberalnych w Polsce.  Podkreślam, że z prawdziwym zainteresowaniem podchodzę do opinii FOR, jeśli przedstawia argumenty o charakterze ekonomicznym i gospodarczym, ale w kwestiach zmian klimatu pozwolę sobie poszukiwać innych autorytetów. Na tym w zasadzie można by dyskusję przerwać. Mam jednak zaszczyt rozmawiania z wybitnymi i niezwykle wpływowymi ekonomistami, dlatego nawet pomijając moim zdaniem błędne założenia i przesłanki w ich obu artykułach, chciałbym zwrócić uwagę, że także w kwestii wpływu polityki klimatycznej na gospodarkę tezy FOR pozostają wątpliwe.
 
Zacząć wpada od tego, że liczenie kosztów wpływu polityki klimatycznej powszechnie pozostawia wiele do życzenia, a zarzut ten można postawić także twórcom polityki klimatycznej, w tym polityki wsparcia OZE. Nawet KE w historycznym już i przywoływanym  przez FOR opracowaniu z 2008 roku uzasadniającym wprowadzenie unijnej polityki klimatyczno-energetycznej, choć nie pominęła korzyści społeczno-gospodarczych, to jednak w sferze kosztów rozumianych jako nakłady inwestycyjne przedstawiła wąskie, nader jednostronne analizy. Odniosła się jedynie do tzw. „bezwzględnych” kosztów wdrożenia pakietu klimatycznego, sprowadzając punkt odniesienia (tzw. baseline) do sytuacji gdy nie ma nowych, równoważnych pod względem zdolności wytwórczych i coraz bardziej kosztownych z uwagi na normy środowiskowe (z wyłączeniem klimatycznych) inwestycji w nowe źródła wytwarzania energii z paliw kopalnych. Standardowo też (dotyczy to również analiz takich organizacji jak IEA), która przyjęła zbyt niską prognozę cenę paliw kopalnych i energii, zwłaszcza energii elektrycznej. Dopiero w późniejszych opracowaniach z naciskiem podkreślała, że chodzi o „koszty bezwzględne”. Już w analizie z 2011 roku nawet te, metodycznie znacząco zawyżone koszty obniżyła o 30%.  Koszty te dalej spadają, ale w obiegu medialnym pozostają miliardowe kwoty nakładów, bynajmniej nie rozumiane jako dobrze pomyślane inwestycje rozwojowe i duże różnice w kosztach energii ze starego systemu energetycznego z zamrożonymi kosztami i nowego systemu z pełnymi kosztami budowanego w ramach polityki klimatyczno-energetycznej. Przywoływanie bez komentarza nieaktualnych (sprzed 7 lat) danych przez FOR,  bez próby weryfikacji o ile realnie spadły koszty wdrożenia pakietu klimatycznego i  jak wzrosły w tym czasie (praktycznie  jeszcze bez wpływu polityki klimatyczne) koszty energii z paliw kopalnych, nie tylko powiela, ale wręcz zwielokrotnia błędy. Np. w przypadku OZE, KE zakładała w 2007 roku, że ceny systemów fotowoltaicznych spadną o 50% do 2020 roku (por. syntetyczne tzw. citizens summary w 2007 roku ) tymczasem spadły one o 60% już do końca 2013 roku, a ponadto  znacząco poprawiła się ich wydajność i trwałość, dzięki czemu w jeszcze większym stopniu spadły koszty energii z tych źródeł (LCOE). Na podstawie danych nie mających już wiele wspólnego z rzeczywistością w jakiej obecnie żyjemy oraz błędnej interpretacji pierwotnych wyników analizy klimatycznych KE i jej krajowych epigonów bazujących mechanicznie na błędnie rozumianym pierwotnym opracowaniu, absolutnie nie wypada stawiać tak radykalnych tez jak czyni to FOR.  Wystarczy tylko uwzględnić analizy porównawcze z kosztami  dla  rozwoju systemów energetycznych nowych opartych na OZE i starych opartych na kontynuacji inwestycji w wykorzystanie  paliw kopalnych, a wyniki analiz ekonomicznych przedstawiają się zupełnie inaczej  (por. Długoterminowy scenariusz zaopatrzenia Polski w czyste nośniki energii).


Pakiet klimatyczny okazał się skutecznym instrumentem promocji zielonych technologii. W sposób spektakularny przyspiesza poprawę konkurencyjności OZE, które od 6 lat  dominują w strukturze nowych inwestycji w energetyce, najpierw w UE, a potem w USA , a ostatnio w Indiach i w Chinach (rząd przewiduje, szczyt wydobycia węgla w 2020 roku i pozycję światowego lidera w OZE). Ignorowanie tego zjawiska w kategoriach gospodarczych jest zaiste zadziwiające w przypadku podejścia liberalnego ekonomisty. Zdecydowana większość analiz pokazuje, że w warunkach UE praktycznie żadna z nowych inwestycji w paliwa kopalne, już od 2020 roku nie będzie konkurencyjna z OZE takimi jak energetyka słoneczna i wiatrowa w sensie kosztu (LCOE) wytwarzanej energii, por. analizy IEO dla Polski. Obecne realizowane inwestycje węglowe w Polsce powinny być zrealizowane wcześniej, ale inwestowanie (nadal nie brakuje chętnych do "załapania" się na państwową inwestycję typu socjalistycznego) w energetykę paliw kopalnych prowadzone zbyt długo, czemu sprzyja brak celów klimatycznych oznacza pozostawianie w Polsce po 2020 roku nawisu kosztów osieroconych w już niekonkurencyjnej kosztowo energetyce konwencjonalnej (i ewentualnie jądrowej), tak jak to miało miejsce na  początku lat 90-tych lub na dodatkowe koszty dostosowania do wymogów środowiskowych.   Do tej  pory każdy odbiorca płaci za decyzje tego typu w postaci tzw. opłaty przejściowej na rachunkach (po rozwiązaniu tzw. KDT-ów). Na niebezpieczeństwo przeinwestowania w paliwa kopalne, a zwłaszcza w węgiel zwraca uwagę Bank Światowy  i twierdzi, że wzywa do opamiętania w imieniu i w interesie biznesu, por. Why Business Leaders Support a Price onCarbon.

FOR przywołuje odosobniony przykład Australii jako rzekomy dowód na to, że są jednak kraje, które, niejako wbrew powyższym danym, z przyczyn ekonomicznych całkowicie odchodzą właśnie teraz od polityki klimatycznej. Do pewnego stopnia jest to prawda. Energetyka australijska, pomimo olbrzymich i stosunkowo tanich własnych zasobów energetycznych znalazła się w olbrzymich tarapatach, ale bynajmniej nie z powodu wcześniejszej walki tego kraju ze zmianami klimatu, ale z powodu braku innowacji.  Jak podaje amerykańska agencja EIA zasadniczą przyczyną kłopotów stał się rosnący koszt projektów energetyki konwencjonalnej przy spadku krajowego wydobycia paliw kopalnych oraz spadku konkurencyjności i udziału własnych surowców w pokryciu potrzeb energetycznych. Sytuacja jest zatem bardzo podobna do Polski.  Zawiodła próba ratowania australijskiej energetyki kopalnej dotacjami, które, które już w 2011 roku wyniosły 914 mln USD (40 USD/per capita). Dotacje do energetyki korporacyjnej zostały przejedzone, ale zgodnie z danymi  Australia's Climate Change Authority ceny energii elektrycznej w latach 2008 -2012, bez znaczącego wpływu podatku węglowego i wsparcia dla OZE, wzrosły o 60%. Całkowity brak zasadności ekonomicznej wspierania paliw kopalnych w Australii wbrew prawom ekonomii podkreśla np. BNEF , który twierdzi, że już w 2013 roku (jeszcze z podatkiem węglowym) energia elektryczna z nowych farm wiatrowych wytwarzana byłaby po koszcie 80 dolarów australijskich za MWh podczas gdy energia z nowych elektrowni węglowych kosztowałaby 143 dolarów australijskich za MWh. W sytuacji gdy brak podatku węglowego, energetyka wiatrowa jest nadal tańsza niż węglowa o 14%. Wycofanie się konserwatywnego rządu Tony’ego Abbota z podatku węglowego jest zatem rozpaczliwą próbą doraźnej pomocy dla politycznego zaplecza jego partii i chęcią sztucznego podtrzymana inwestycji w już nierentowne zasoby. Nieuchornnie przychodzą na myśl skojarzenia z obecną polityką w Polsce … Podjęta przez rząd australijski decyzja nie bierze pod uwagę właśnie wspomnianych wcześniej względnych kosztów polityki klimatycznej, które powinny uwzględniać przyszłe relacje kosztów energii z nowych inwestycji w paliwa kopalne i OZE. Nie uwzględnia też spadającego zapotrzebowania i cen surowców wysokoemisyjnych u głównych zagranicznych importerów (a w tym i Polski…). Są zatem poważne wątpliwości co do słuszności podjętej decyzji i nawet na miejscu FOR byłbym niezwykle ostrożny z podawaniem w tym kontekście Australii tak szybko jako „dobrego przykładu”. Coraz więcej systemowo myślących uczonych twierdzi, że rząd Abotta  dokonał wielkiego skoku do tyłu w zakresie ochrony środowiska, jedynie pod pozorem rozwoju gospodarczego. W tej rywalizacji "do tyłu" ku ryzykowanym rozwiązaniom Australia nie jest ani dobrym wzorcem ani nawet sojusznikiem, ale konkurentem naszego kraju, bo może sobie pozwolić na wyższe dotacje do paliw kopalnych niż Polska.

Nie ulega jednak wątpliwości, że krótkotrwale wsparcie polityki klimatycznej w Australii spowodowało, że rozwinął się tam np. rynek prosumencki, w szczególności w zakresie systemów fotowoltaicznych, który pod względem liczby zatrudnionych nie ustępuje już sektorowi węglowemu. Pozwala on niemalże 2 mln gospodarstw domowych (inwestują raczej biedniejsze gospodarstwa)  obniżyć (a nie podwyższyć, jak się obawia FOR) rachunki za energię, a inwestycje prowadzą do szybkiego obniżania kosztów podobnie jak  w Niemczech dla nowych inwestorów, którzy początkowo tylko w znikomym stopniu wsparli rozwój tamtejszego rynku prosumenckiego w podatkach i taryfach.

Czy zatem rzeczywiście postulowane przez FOR zaniechanie polityki klimatycznej także w UE, jest działaniem w interesie obywateli, odbiorców energii i wyrazem dbałości o PKB? Zdecydowanie nie jest, zwłaszcza w świetle przytoczonej przez FOR argumentacji. Ale nie znaczy to, że FOR w całej rozciągłości w sprawie polityki klimatycznej nie ma racji. Trudno się nie zgodzić z postulatem FOR aby „rola państwa w sektorze energii była zmniejszana poprzez rezygnację z przywilejów dla państwowych spółek i obniżania podatków, a nie za sprawą dotacji”. Zwłaszcza w kontekście dominującej obecnie w bilansie energii z OZE kompletnie nieinnowacyjnej technologii współspalania realizowanej przez spółki państwowe w ramach ich krótkoterminowych strategii stanowczo popieram tego typu podejście. Na świecie ponad 500 mld USD rocznie  przeznaczane jest na dotacje do molochów eksploatujących wysokoemisyjne kopaliny i kwoty te rosną. W dalszym ciągu skutki spalania paliw kopalnych pogarszają jakość życia i generują wiele dodatkowych kosztów zewnętrznych przerzucanych w fundusze emerytalne i zdrowotne, którymi obdzielani są wszyscy, także ci którzy z tych paliw nie korzystają, a korzyści odnosi coraz mniejsza grupa monopolistów. Zgadzając się przytoczoną powyżej argumentacją FOR, wypada tylko wyrazić żal, że polityczny think-tank nie pisze, jak w praktyce ma wyglądać wychodzenie państwa z energetyki kopalnej do której coraz więcej dopłaca bezpośrednio i do ograniczania jej skutków zdrowotnych, w jaki sposób  chce obniżyć przywileje dla państwowych spółek eksploatujących paliwa kopalne, zahamować bezwładność starego systemu energetycznego zjadającego swój własny ogon,  i jak zapobiec nietrafionym gospodarczo i szkodliwym społecznie inwestycjom w energetykę. Czy FOR uznaje, że o ile czegoś nie widać w tradycyjnym i wąskim rachunku ekonomicznym prostego księgowego nie widać, to problem ten nie istnieje? Trawestując w tym momencie jednego klasyków libertarianizmu Frederica Bastiata i jego historyczny tekst „Co widać, a czego nie widać” w  antologii prof. Balcerowicza „Odkrywając wolność”, którą ponownie polecam (także ekspertom FOR)…  CO2 to gaz bezbarwny, niewidoczny, ale on naprawdę istnieje w atmosferze, dokąd corocznie pompujemy 30 mld ton tego gazu, w tym połowę z energetyki i czynimy to nadzwyczaj niefrasobliwie, nie potrafiąc zrozumieć, że atmosfera i jakość powietrza wokół nas to dobra wspólne wrażliwe na zasady gospodarowania.

Nieracjonalny sceptycyzm i nadmiernie dogmatyczna postawa w sprawach klimatycznych, nie poparta rzetelna wiedzą, uniemożliwiają szersze spojrzenie na problem i utrudniają bycie dobrym doradcą gospodarczym. Zamykanie oczu na świat i brak krytycyzmu wobec krajowej histerii antyklimatycznej nie pomagają Polsce w podejmowaniu racjonalnych decyzji.