Z zainteresowaniem przeczytałem odpowiedź FOR na moją próbę zwrócenia na blogu „Odnawialnym” uwagi
autorom artykułu „FOR Ostrzega: Unia Europejska zamierza jeszcze bardziej
ograniczać polską gospodarkę regulacjami klimatycznymi” na słabość argumentacji
za postawioną już w samym w samym tytule tezą. Anna Patrycja Czepiel, autorka
odpowiedzi podtrzymała pierwotne „antyklimatyczne” tezy FOR wspierając się
kilkoma dodatkowymi źródłami literatury.
Autorka poszerzyła też dyskusję o nowe wątki, takie jak „narzucanie” Polsce polityki
klimatycznej i subsydiowanie OZE, choć nie tego dotyczyła wcześniejsza
polemika. Autorka podała też – trochę na zasadzie ze znanego dowcipu „a u was
murzynów biją” - przykłady katastrofalnych, zdaniem FOR, skutków gospodarczych wspierania zielonej energii i
uznała za dobry przykład obecne wycofanie się Australii z kontynuacji progresywnej
polityki klimatycznej. Starała się też potwierdzić, że u ekonomistów
neoliberalnych w zasadzie powszechnym i niejako odruchowo (bez próby głębszej
analizy) stosowanym standardem jest krytyka subwencji do zielonej energii niezależnie
od formy i okoliczności, co – już na marginesie - wydaje mi się krzywdzącym
etykietowaniem samych środowisk liberalnych.
Poszerzenie dyskusji, jak to zazwyczaj bywa, wcale nie
poprawia jej jakości, a odpowiedź FOR abstrahuje niestety od istoty
podniesionego przeze mnie problemu. Dalsza merytoryczna dyskusja wydaję się
trudna z uwagi na wielość i przypadkowość podjętych wątków, ale też z uwagi na
podtrzymany przez FOR nieracjonalny, a wręcz ideologiczny sceptycyzm w sprawie
oceny zjawiska zmian klimatycznych. Trudno bowiem dyskutować o wpływie
działalności człowieka na zmiany klimatyczne (lub - jak FOR stara się wykazać -
brak lub wielce wątpliwy wpływ), jeżeli źródłem wiedzy przesądzającym ma być
zacytowany popularnonaukowy artykuł dziennikarski w The Spectator, a nie oryginalne artykuły naukowe pisane przez
klimatologów, czy nawet opinie naukowców z tej dziedziny, którym FOR nie wierzy
bo „biorą granty rządowe”. Na zasadzie odwracania kota ogonem można by równie
dobrze i równie absurdalnie podważać w zasadzie każdą opinię na każdy temat.
Ot, np. zasadność obrony OFE przez prof. Balcerowicza, bo był ich promotorem, zapominając,
że w dyskusji o OFE powinna się liczyć przede wszystkim wiedza i kompetencje,
której w tym zakresie FOR nikt nie może odmówić i gdzie FOR jest dla mnie
autorytetem, również naukowym.
Przy nieustępliwym ignorowaniu wiedzy naukowej z obszaru klimatologii, można bez przeszkód i
w nieskończoność głosić wszelkie herezje antyklimatyczne i na tym budować
kolejne fobie. Antropogenne zmiany
klimatu są faktem już wystarczająco potwierdzonym naukowo, a tematem do jakiekolwiek
konstruktywnej dyskusji o charakterze gospodarczym może być tylko to, czy - już
wiedząc o tym fakcie, ale nie potrafiąc w pełni ocenić pełnej skali i zakresu skutków
w krótko- i długoterminowym horyzoncie czasowym mamy chować głowę w piasek i
udawać, że problemu nie ma. Wydaje się jednak, że FOR chciałby wziąć na siebie to
ryzyko, idąc śladem wytyczonym przez takie autorytety w kwestiach klimatycznych jak np. p.
Korwin-Mikke, nie mając zaplecza
eksperckiego z zakresu klimatologii, nie znając skali możliwego ryzyka i
kosztów z nim związanych. Krytykowana przez FOR Komisja Europejska (KE) uważnie
śledzi wyniki badań naukowych, dramatycznie szuka rozwiązania i nie ukrywa
kosztów działań mitygacyjnych oraz – wbrew zarzutom FOR- nie narzuca polityki
klimatycznej, a jedynie wdraża to, co w procesie demokratycznego podejmowania
decyzji, wspartym badaniami naukowymi, zaaprobowało ok. 500 mln mieszkańców UE.
Środowiska liberalne przyznają się do „europejskości” w momencie kiedy mogą
wykorzystać to jako argument propagandowy (jak w przypadku wyboru Donalda Tuska
na stanowisko szefa Rady Europejskiej), a negują politykę europejską tam, gdzie
nie dostarcza ona prostych argumentów wspierających skuteczność działań rządów
liberalnych w Polsce. Podkreślam, że z prawdziwym
zainteresowaniem podchodzę do opinii FOR, jeśli przedstawia argumenty o
charakterze ekonomicznym i gospodarczym, ale w kwestiach zmian klimatu pozwolę
sobie poszukiwać innych autorytetów. Na tym w zasadzie można by dyskusję
przerwać. Mam jednak zaszczyt rozmawiania z wybitnymi i niezwykle wpływowymi ekonomistami,
dlatego nawet pomijając moim zdaniem błędne założenia i przesłanki w ich obu artykułach,
chciałbym zwrócić uwagę, że także w kwestii wpływu polityki klimatycznej na gospodarkę
tezy FOR pozostają wątpliwe.
Zacząć wpada od tego, że liczenie kosztów wpływu polityki
klimatycznej powszechnie pozostawia wiele do życzenia, a zarzut ten można
postawić także twórcom polityki klimatycznej, w tym polityki wsparcia OZE.
Nawet KE w historycznym już i przywoływanym przez FOR opracowaniu z 2008 roku uzasadniającym
wprowadzenie unijnej polityki klimatyczno-energetycznej, choć nie pominęła korzyści
społeczno-gospodarczych, to jednak w sferze kosztów rozumianych jako nakłady
inwestycyjne przedstawiła wąskie, nader jednostronne analizy. Odniosła się
jedynie do tzw. „bezwzględnych” kosztów wdrożenia pakietu klimatycznego, sprowadzając
punkt odniesienia (tzw. baseline) do sytuacji gdy nie ma nowych, równoważnych
pod względem zdolności wytwórczych i coraz bardziej kosztownych z uwagi na
normy środowiskowe (z wyłączeniem klimatycznych) inwestycji w nowe źródła
wytwarzania energii z paliw kopalnych. Standardowo też (dotyczy to również analiz takich organizacji jak IEA), która przyjęła zbyt niską prognozę
cenę paliw kopalnych i energii, zwłaszcza energii elektrycznej. Dopiero w
późniejszych opracowaniach z naciskiem podkreślała, że chodzi o „koszty
bezwzględne”. Już w analizie z 2011 roku nawet te, metodycznie znacząco
zawyżone koszty obniżyła o 30%. Koszty te dalej spadają, ale w obiegu
medialnym pozostają miliardowe kwoty nakładów, bynajmniej nie rozumiane jako
dobrze pomyślane inwestycje rozwojowe i duże różnice w kosztach energii ze
starego systemu energetycznego z zamrożonymi kosztami i nowego systemu z
pełnymi kosztami budowanego w ramach polityki klimatyczno-energetycznej. Przywoływanie
bez komentarza nieaktualnych (sprzed 7 lat) danych przez FOR, bez próby weryfikacji o ile realnie spadły koszty
wdrożenia pakietu klimatycznego i jak
wzrosły w tym czasie (praktycznie
jeszcze bez wpływu polityki klimatyczne) koszty energii z paliw
kopalnych, nie tylko powiela, ale wręcz zwielokrotnia błędy. Np. w przypadku
OZE, KE zakładała w 2007 roku, że ceny systemów fotowoltaicznych spadną o 50%
do 2020 roku (por. syntetyczne tzw. citizens summary w 2007 roku ) tymczasem spadły one o 60% już do
końca 2013 roku, a ponadto znacząco poprawiła
się ich wydajność i trwałość, dzięki czemu w jeszcze większym stopniu spadły koszty energii z tych źródeł (LCOE). Na podstawie danych nie
mających już wiele wspólnego z rzeczywistością w jakiej obecnie żyjemy oraz błędnej
interpretacji pierwotnych wyników analizy klimatycznych KE i jej krajowych epigonów bazujących
mechanicznie na błędnie rozumianym pierwotnym opracowaniu, absolutnie nie
wypada stawiać tak radykalnych tez jak czyni to FOR. Wystarczy tylko uwzględnić analizy
porównawcze z kosztami dla rozwoju systemów energetycznych nowych opartych na OZE i
starych opartych na kontynuacji inwestycji w wykorzystanie paliw kopalnych, a wyniki analiz
ekonomicznych przedstawiają się zupełnie inaczej (por. Długoterminowy scenariusz zaopatrzenia Polski w czyste nośniki energii”).
Pakiet klimatyczny okazał się skutecznym instrumentem promocji
zielonych technologii. W sposób spektakularny przyspiesza poprawę konkurencyjności
OZE, które od 6 lat dominują w
strukturze nowych inwestycji w energetyce, najpierw w UE, a potem w USA , a
ostatnio w Indiach i w Chinach (rząd przewiduje, szczyt wydobycia węgla w 2020
roku i pozycję światowego lidera w OZE). Ignorowanie tego zjawiska w
kategoriach gospodarczych jest zaiste zadziwiające w przypadku podejścia
liberalnego ekonomisty. Zdecydowana większość analiz pokazuje, że w warunkach
UE praktycznie żadna z nowych inwestycji w paliwa kopalne, już od 2020 roku nie
będzie konkurencyjna z OZE takimi jak energetyka słoneczna i wiatrowa w sensie
kosztu (LCOE) wytwarzanej energii, por. analizy IEO dla Polski. Obecne realizowane inwestycje
węglowe w Polsce powinny być zrealizowane wcześniej, ale inwestowanie (nadal
nie brakuje chętnych do "załapania" się na państwową inwestycję typu
socjalistycznego) w energetykę paliw kopalnych prowadzone zbyt długo, czemu
sprzyja brak celów klimatycznych oznacza
pozostawianie w Polsce po 2020 roku nawisu kosztów osieroconych w już
niekonkurencyjnej kosztowo energetyce konwencjonalnej (i ewentualnie jądrowej),
tak jak to miało miejsce na początku lat
90-tych lub na dodatkowe koszty dostosowania do wymogów środowiskowych. Do tej pory każdy odbiorca płaci za decyzje tego typu
w postaci tzw. opłaty przejściowej na rachunkach (po rozwiązaniu tzw. KDT-ów). Na
niebezpieczeństwo przeinwestowania w paliwa kopalne, a zwłaszcza w węgiel
zwraca uwagę Bank Światowy i twierdzi,
że wzywa do opamiętania w imieniu i w interesie biznesu, por. Why Business Leaders Support a Price onCarbon.
FOR przywołuje odosobniony przykład Australii jako rzekomy dowód
na to, że są jednak kraje, które, niejako wbrew powyższym danym, z przyczyn
ekonomicznych całkowicie odchodzą właśnie teraz od polityki klimatycznej. Do
pewnego stopnia jest to prawda. Energetyka australijska, pomimo olbrzymich i
stosunkowo tanich własnych zasobów energetycznych znalazła się w olbrzymich
tarapatach, ale bynajmniej nie z powodu wcześniejszej walki tego kraju ze
zmianami klimatu, ale z powodu braku innowacji.
Jak podaje amerykańska agencja EIA zasadniczą przyczyną kłopotów stał
się rosnący koszt projektów energetyki konwencjonalnej przy spadku krajowego
wydobycia paliw kopalnych oraz spadku konkurencyjności i udziału własnych
surowców w pokryciu potrzeb energetycznych. Sytuacja jest zatem bardzo podobna
do Polski. Zawiodła próba ratowania australijskiej
energetyki kopalnej dotacjami, które, które już w 2011 roku wyniosły 914 mln
USD (40 USD/per capita). Dotacje do energetyki korporacyjnej zostały
przejedzone, ale zgodnie z danymi Australia's Climate Change Authority
ceny energii elektrycznej w latach 2008 -2012, bez znaczącego wpływu podatku
węglowego i wsparcia dla OZE, wzrosły o 60%. Całkowity brak zasadności
ekonomicznej wspierania paliw kopalnych w Australii wbrew prawom ekonomii podkreśla np. BNEF , który twierdzi, że już w 2013 roku
(jeszcze z podatkiem węglowym) energia elektryczna z nowych farm wiatrowych
wytwarzana byłaby po koszcie 80 dolarów australijskich za MWh podczas gdy
energia z nowych elektrowni węglowych kosztowałaby 143 dolarów australijskich
za MWh. W sytuacji gdy brak podatku węglowego, energetyka wiatrowa jest nadal tańsza
niż węglowa o 14%. Wycofanie się konserwatywnego rządu Tony’ego Abbota z
podatku węglowego jest zatem rozpaczliwą próbą doraźnej pomocy dla politycznego
zaplecza jego partii i chęcią sztucznego podtrzymana inwestycji w już
nierentowne zasoby. Nieuchornnie przychodzą na myśl skojarzenia z obecną
polityką w Polsce … Podjęta przez rząd australijski decyzja nie bierze pod
uwagę właśnie wspomnianych wcześniej względnych kosztów polityki klimatycznej,
które powinny uwzględniać przyszłe relacje kosztów energii z nowych inwestycji
w paliwa kopalne i OZE. Nie uwzględnia też spadającego zapotrzebowania i cen
surowców wysokoemisyjnych u głównych zagranicznych importerów (a w tym i
Polski…). Są zatem poważne wątpliwości co do słuszności podjętej decyzji i
nawet na miejscu FOR byłbym niezwykle ostrożny z podawaniem w tym kontekście
Australii tak szybko jako „dobrego przykładu”. Coraz więcej systemowo myślących uczonych twierdzi, że rząd Abotta
dokonał wielkiego skoku do tyłu w zakresie ochrony środowiska, jedynie
pod pozorem rozwoju gospodarczego.
W tej rywalizacji "do tyłu" ku ryzykowanym rozwiązaniom Australia nie jest ani dobrym wzorcem ani nawet sojusznikiem,
ale konkurentem naszego kraju, bo może sobie pozwolić na wyższe dotacje do
paliw kopalnych niż Polska.
Nie ulega jednak wątpliwości, że krótkotrwale wsparcie
polityki klimatycznej w Australii spowodowało, że rozwinął się tam np. rynek
prosumencki, w szczególności w zakresie systemów fotowoltaicznych, który pod
względem liczby zatrudnionych nie ustępuje już sektorowi węglowemu. Pozwala on niemalże
2 mln gospodarstw domowych (inwestują raczej biedniejsze gospodarstwa) obniżyć (a nie podwyższyć, jak się obawia FOR)
rachunki za energię, a inwestycje prowadzą do szybkiego obniżania kosztów
podobnie jak w Niemczech dla nowych inwestorów, którzy
początkowo tylko w znikomym stopniu wsparli rozwój tamtejszego rynku
prosumenckiego w podatkach i taryfach.
Czy zatem rzeczywiście postulowane przez FOR zaniechanie
polityki klimatycznej także w UE, jest działaniem w interesie obywateli,
odbiorców energii i wyrazem dbałości o PKB? Zdecydowanie nie jest, zwłaszcza w
świetle przytoczonej przez FOR argumentacji. Ale nie znaczy to, że FOR w całej
rozciągłości w sprawie polityki klimatycznej nie ma racji. Trudno się nie
zgodzić z postulatem FOR aby „rola państwa w sektorze energii była zmniejszana
poprzez rezygnację z przywilejów dla państwowych spółek i obniżania podatków, a
nie za sprawą dotacji”. Zwłaszcza w kontekście dominującej obecnie w bilansie
energii z OZE kompletnie nieinnowacyjnej technologii współspalania realizowanej
przez spółki państwowe w ramach ich krótkoterminowych strategii stanowczo
popieram tego typu podejście. Na świecie ponad 500 mld USD rocznie przeznaczane jest na dotacje do molochów
eksploatujących wysokoemisyjne kopaliny i kwoty te rosną. W dalszym ciągu
skutki spalania paliw kopalnych pogarszają jakość życia i generują wiele dodatkowych
kosztów zewnętrznych przerzucanych w fundusze emerytalne i zdrowotne, którymi
obdzielani są wszyscy, także ci którzy z tych paliw nie korzystają, a korzyści
odnosi coraz mniejsza grupa monopolistów. Zgadzając się przytoczoną powyżej argumentacją
FOR, wypada tylko wyrazić żal, że polityczny think-tank nie pisze, jak w praktyce
ma wyglądać wychodzenie państwa z energetyki kopalnej do której coraz więcej
dopłaca bezpośrednio i do ograniczania jej skutków zdrowotnych, w jaki sposób chce obniżyć przywileje dla państwowych spółek
eksploatujących paliwa kopalne, zahamować bezwładność starego systemu
energetycznego zjadającego swój własny ogon, i jak zapobiec nietrafionym gospodarczo i
szkodliwym społecznie inwestycjom w energetykę. Czy FOR uznaje, że o ile czegoś
nie widać w tradycyjnym i wąskim rachunku ekonomicznym prostego księgowego nie
widać, to problem ten nie istnieje? Trawestując w tym momencie jednego klasyków
libertarianizmu Frederica Bastiata i jego historyczny tekst „Co widać, a czego
nie widać” w antologii prof.
Balcerowicza „Odkrywając wolność”, którą ponownie polecam (także ekspertom FOR)…
CO2 to gaz bezbarwny, niewidoczny, ale
on naprawdę istnieje w atmosferze, dokąd corocznie pompujemy 30 mld ton tego
gazu, w tym połowę z energetyki i czynimy to nadzwyczaj niefrasobliwie, nie
potrafiąc zrozumieć, że atmosfera i jakość powietrza wokół nas to dobra wspólne
wrażliwe na zasady gospodarowania.
Nieracjonalny sceptycyzm i nadmiernie dogmatyczna postawa w
sprawach klimatycznych, nie poparta rzetelna wiedzą, uniemożliwiają szersze spojrzenie
na problem i utrudniają bycie dobrym doradcą gospodarczym. Zamykanie oczu na
świat i brak krytycyzmu wobec krajowej histerii antyklimatycznej nie pomagają
Polsce w podejmowaniu racjonalnych decyzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz