poniedziałek, listopada 25, 2019

Politycy się dogadują w sprawie stołków, a sprawy związane OZE nie mogą czekać


Dyskusja o powołaniu zapowiedzianego w expose Premiera pełnomocnika ds. OZE sprowadziła się do personaliów, a w najlepszym przypadku do zakresu jego kompetencji. O problemach branży OZE już nikt nie pamięta. Wydaje się, że skoro mamy w toku aukcje na energię elektryczną z OZE i w dobrym kierunku  rozwija się program dla prosumentów „Mój Prąd”, to możemy spać spokojne. Rozmawiałem w ten weekend ze studentami studiów podyplomowych, dla których miałem pierwszy wykład. Reakcją na moje wynurzenia było: Ale jak to??? Tyle tej fotowoltaiki przybywa, aukcje na energię z OZE idą, to dalej tego celu nie wypełnimy? Ano nie… A wygląda na to, że pełnomocnik zajmie się tym co „strategiczne” (w tym: w praktyce odległe i niepewne), jak budowa morskich farm wiatrowych, podczas gdy reszta sektora będzie się rozwijała sama pod wpływem ogólnej pozytywnej deklaracji politycznej oraz chwilowych i przemijających systemów wsparcia wprowadzanych impulsowo. Ja bym bardziej zawierzył intuicji inwestorów i konsumentów energii, że ceny energii elektrycznej i ciepła będą rosły (tego politycy nie potwierdzają), ale koszty OZE same z siebie w takich warunkach nie będą spadać, a przynajmniej nie na tyle jak mogłyby.

OZE to przyszłość energetyki, zwłaszcza OZE bezemisyjne (dodane do wysoce emisyjnych dadzą sensowny miks), ale w Polsce kluczowe problemy są do rozwiązania teraz, a ich rozwiązanie zajmie co najmniej kilka lat, zanim będzie można wyłączyć „tryb awaryjny”.  Którego jeszcze nawet porządnie nie włączyliśmy. To dlatego w jednym z poprzednich artykułów na blogu [link] wskazywałem na wyjątkowe i pogłębiające się zapóźnienie Polski w rozwoju OZE na tle UE oraz słabnącą zdolność  do dalszej redukcji emisji CO2 (w szczególności w sektorze mniejszych źródeł emisji, tzw. non-ETS- temat dotychczas zaniedbywany). W artykule zredagowanym przez Biznes Alert [link] bezpośrednio po expose premiera Morawieckiego,  podkreślałem konieczność umocowania pełnomocnika nie tylko w Radzie Ministrów i systemie odpowiedzialności za kwestie planistyczne (poprzez ministra klimatu w ramach tworzenia Krajowego planu na rzecz Energii i Klimatu - KPEiK) ale też konkretnie w ustawie o OZE jako faktycznego jej gospodarza, wraz zapleczem administracyjnym i eksperckim  - departamentem ds. OZE. W dobie rosnących wymagań środowiskowych i klimatycznych, zbyt wolny rozwój OZE oznacza olbrzymie koszty po stronie konwencjonalnych aktywów wytwórczych, które obecnie z  ME trafiły do MAP.

Kluczowym dokumentem planistycznym w polskiej energetyce od 2020 roku stanie się KPEiK, a nie polityka energetyczna (PEP), której najnowszą, skądinąd znacząco poprawioną wersję na odchodne przekazał pod konsultacje minister energii. W ten sposób przestanie istnieć rozbieżność pomiędzy polityką energetyczną pisaną na potrzeby wewnętrzne, w szczególności pod kątem aktywów państwowych spółek energetycznych (PEP) i polityką prezentowaną na zewnątrz: dla UE i niezależnych inwestorów (KPEiK). Wiadomo też, że w ramach wdrażania nowej dyrektywy o OZE i rozporządzenia Parlamentu i Rady o zarzadzaniu Unią Energetyczną  gruntownej  przebudowy wymaga ustawa o OZE. To wystarczająco zajmie pełnomocnika ds. OZE (o ile w ogóle będzie on miał uprawnienia aby się tym zająć), ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej, którą tenże zobaczy obejmując urząd. 

Największe problemy ujrzą światło dzienne już na początku w 2020 roku i będą zmorą nie tylko pełnomocnika, ale obciążą też cały rząd i premiera.  Warto przypomnieć, że w skutek źle postawionych tez, słabego rozpoznania otoczenia i megatrendów oraz nierealnych celów (które dały impuls wejścia na ścieżkę wiodącą do obecnego kryzysie w energetyce), w okresie negocjacji kształtu dyrektyw wdrażających pierwszy pakiet klimatyczny UE w  2008 roku, premier Tusk mawiał,  że na kwestie z nim związane poświęca nawet 80% swojego czasu [link] przez co nie miał czasu na właściwe sprawowanie swojego urzędu.

Rok 2020 to przede wszystkim rozliczenie z realizacji twardych, prawnie wiążących zobowiązań międzynarodowych  w zakresie OZE. Ostatni raport GUS „Energia ze źródeł odnawialnych w 2018 roku” [link] nie pozostawia złudzeń. Pomimo uspokajającego komunikatu, że w końcu udział OZE w zużyciu energii finalnej brutto wzrósł o 3,48% (faktycznie tylko o 0,26 p.p.) z 10,9% w 2017 roku do 11,16% w 2018 (dane GUS ostatecznie potwierdzi Eurostat), to faktycznie Polska odchyliła się od ścieżki realizacji swojego celu na 2020 rok jeszcze bardziej niż przewidywałem w najczarniejszych scenariuszach. Powiększa się deficyt energii z OZE jaka ma być wyprodukowana w 2020 roku aby Polska wypełniła swoje zobowiązania, nie naruszyła prawa UE i nie była zmuszona do zakupu brakującej energii w innym kraju członkowskim lub do zapłacenia kary. Sytuację pogarsza nie tylko brak wyraźnych przyrostów produkcji energii z OZE, ale także wzrost końcowego zużycia energii brutto, który w 2018 wzrósł o 1,13%.

Panuje powszechne niezrozumienie co do przyczyn alarmistycznych stwierdzeń w sprawie OZE. Wynika to przede wszystkim z dwu czynników. Zobowiązania na energię z OZE kojarzone są z celami w zakresie udziałów energii elektrycznej z OZE w zużyciu energii elektrycznej, choć i tu zgodnie z danymi GUS w 2018 roku zanotowano kolejny regres - udział energii elektrycznej z OZE  w końcowym zużyciu energii brutto w elektroenergetyce spadł z 13,09% do 13,03%. Trudno to jest w szczególności zrozumieć wytwórcom energii z OZE w systemie zielonych  certyfikatów gdzie ciągle (w ich systemie) utrzymuje się pokaźna nadwyżka nieumorzonych świadectw pochodzenia rozumiana jako nadmiar energii z OZE w stosunku do zobowiązań na 2020 rok 19,50% (bez limitu dla biogazu rolniczego – 0,5%) nakładanych na sprzedawców energii, która obniża ceny świadectw. Świetnie, tyle tylko, że przy rozliczeniu celu na rok 2020 nikogo nie będą obchodziły nasze świadectwa pochodzenia, a fizyczna energia z OZE zużyta w danym roku. Obowiązek umorzenia nałożony ustawą podmiot zobowiązany może sobie rozliczyć świadectwami sprzed wielu lat (nie maja terminu ważności).  Jest to tylko jeden z przejawów rozdźwięku pomiędzy skalą zobowiązań państwa i zobowiązań jakie państwo nakłada na przedsiębiorców.

Skalę problemu w roku 2020 można zobrazować upraszając skomplikowane statystyki, ekstrapolując trendy i przedstawiając problem nie „w procentach” ale w jednostkach energii, najlepiej sprowadzając jednostki dla ciepła z OZE (TJ), biopaliw z OZE (ktoe) i energii elektrycznej z OZE do jednej jednostki zrozumiałej przez elektroenergetyków (GWh). Nie sposób też zrozumieć „problemu roku 2020”, bez uświadomienia faktu, że niezależnie od tego czy kraj członkowski UE wypełni swoje zobowiązania na 2020, czy nie, jest (zgodnie z rozporządzaniem o zarządzaniu Unią Energetyczną) także zobowiązany nadrobić braki i dodatkowo do końca 2022 roku zrealizować 18% swojego nowego celu na lata 2021-2030 (przełoży się to na 16-17% udział energii z OZE w 2022 roku).

Całościowy obraz tych zobowiązań przedstawiono w tabeli, ekstrapolując wieloletnie trendy z lat 2010-2018 na kolejne lata (2019-2020), uwzględniając, że wzrost zużycia energii finalnej w 2020 zostanie zahamowany oraz, że Polska będzie realizować scenariusz KPEiK proponowany przez Komisję  Europejską w zakresie redukcji zużycia energii i będzie dążyć do uzyskania 25% energii z OZE w 2030 roku.

W 2020 roku może nam zabraknąć 27,5 TWh energii z OZE. Dla porównania, wszystkie, zresztą już uwzględnione w tabeli,  przeprowadzone, ogłoszone i zapowiedziane aukcje w zakresie technologii „najszybszych” (wiatrowych i słonecznych) mogą dać 4 TWh dopiero w 2021 roku i 10 TWh najwcześniej w 2022 roku (w praktyce będzie z nich mniej energii w poszczególnych latach).  Gdyby założyć czysto teoretycznie, że braki wypełniamy tylko energią elektryczną z najtańszych i najszybciej budowanych OZE, to 27,5 TWh byłoby odpowiednikiem energii z dodatkowych 17 GW instalacji fotowoltaicznych lub 10 GW farm wiatrowych (lub ich kombinacji), których nie mamy i mieć nie będziemy. Musiałyby pełną mocą pracować już 1 stycznia gdyż do rozliczenia celu liczy się energia z OZE wyprodukowana od 1 stycznia do 31grudnia 2020 roku.

Gdyby nawet natychmiast odblokować ograniczenia administracyjne i prawne i otworzyć systemy wsparcia, znaczących efektów w postaci inwestycji  można by się spodziewać najwcześniej niż za 2-3 lata. 33 TWh deficytu w 2022 roku może się zamienić w niemal 40 TWh, jeżeli zużycie energii (tak jak w obecnej dekadzie) pójdzie wg scenariusza odniesienie. Ale gdybyśmy nawet w pełni zrealizowali cel na 2020 rok i poszli scenariuszem efektywnosci energetycznej, powinniśmy utrzymywać wzrost produkcji energii z OZE do 2022 roku w tempie ok. 2,5 TWh/rok. To z kolei wymagałoby (trzymając się założenia, że staramy się wypełnić lukę dodatkowymi inwestycjami w energię elektryczną z OZE) np. przyłączenia w 2021 roku powyżej 5 GW nowych mocy w fotowoltaice czy 2 GW mocy w nowych farmach wiatrowych, a dopiero potem utrzymania rozsądnego ale ambitnego tempa wzrostu OZE lub radykalnego zmniejszenia zużycia energii (a co ze wzrostem gospodarczym?).

Nie ma co się łudzić, nie da się tego zrobić wyłącznie energią elektryczną, trzeba do inwestowania zaktywizować ciepłownictwo systemowe, które ma największy potencjał, a poza tym i tak konieczność  radykalnej redukcji emisji oraz (od 2021 roku) nowy obowiązek wzrostu udziału energii z OZE o 1,3 p.p. rocznie. Szybkich efektów jeśli chodzi o wzrost udziałów OZE i redukcję emisji CO2 nie uzyskamy w transporcie, gdyż mamy za małe udziały energii z OZE w produkcji energii elektrycznej (bariera dla zielonej elektromobilności, sens skądinąd mają tylko miejskie e-autobusy), za wysokie udziały nieefektywnych biopaliw (nie zaliczanych już w pełni do OZE), a technologie wodorowe w okresie do 2025 będą zbyt drogie.

Deficyt energii 27,5 TWh w 2020 roku oznacza konieczność dokonania tzw. transferu statystycznego na kwotę 6-12 mld zł. NIK w ostatnim raporcie o OZE z 2018 roku [link] pisał o 8 mld zł, ale obecnie wydaje się to szacunek bardzo ostrożny. Kwota rzędu 12  mld zł powinna się znaleźć z rezerwie ustawy budżetowej na 2020 rok (transfer musi być sfinalizowany  i potwierdzony przed końcem ‘2020), gdy tymczasem cała rezerwa na realizację projektów współfinansowanych z udziałem środków UE i rozliczeń z budżetem ogólnym UE (zał. 2, cz. 83 do proj. ust. budżetowej) -wynosi niewiele ponad 6 mld zł. Brak transferu oznacza skierowanie sprawy do Trybunału Sprawiedliwości UE i wyższą karę (można ja szacować na 18 mld zł) do zapłacenia w 2022/2023 roku. Z kolei niezrealizowanie indykatywnego celu pośredniego w 2022 roku oznacza poważne ryzyko znacznego uszczuplenia funduszy UE dla Polski. Chodzi w szczególności o zielone fundusze, która mogą stanowić nawet 40% całości budżetu UE.   

Potrzebne są działania które przyniosą szybkie efekty i ustabilizują sytuację, potwierdzą kierunek zarysowany przez Premiera w expose, ale nie wolno też patrzeć wąsko, jedynie na wybrane technologie, ani też abstrahować od kosztów. Problem jest i złożony i pilny i dlatego z OZE nie wolno czekać na obsadę stołków

niedziela, listopada 17, 2019

Połączenie ochrony klimatu i rozwoju OZE w jednym ministerstwie to dobre rozwiązanie

Najważniejsze zmiany w strukturze ministerstw wchodzących w skład nowego rządu Mateusza Morawieckiego koncentrują się wokół odpowiedzialności za rozwój OZE, ochrony klimatu i ograniczania kosztów energii,- tematów zaniedbywanych przez ostanie 15 lat, niestety też w ostatnich latach. Po latach wieloletniej beztroski, a nawet działań kontr-produktywnych, przychodzi czas rozliczenia i zmierzenia się ze skutkami zaniechań. Tak narosłych i skumulowanych oraz pilnych wyzwań w obszarach „OZE-klimat-koszty energii” nie miał żaden inny rząd od czasu wejścia Polski do UE. 

Działania w tych obszarach do tej pory opierały się na promocji błędnych założeń, np.: „OZE tylko stabilne” (takowe mogą być również drogie i bez dalszego potencjału rozwojowego, np. współspalanie), „dekarbonizacja podwyższa koszty energii” (a świstak siedzi i zawija). Zakładano też błędnie, że walka ze smogiem (w znacznej mierze za pieniądze UE) nie ma nic wspólnego z ochroną klimatu (na co kierowane są fundusze UE).  

Zadania w trójkącie „OZE-klimat-koszty energii” w strukturze nowego rządu mogą być realizowane jednocześnie, spójnie i z powodzeniem o ile cele zostaną właściwie zidentyfikowane i dokonany zostanie racjonalny podział kompetencji w tzw. ustawie o działach administracji rządowej (na nią trzeba poczekać). Nowi ministrowie ds. klimatu, aktywów państwowych (zasobów skarbu państwa) i rozwoju (ale bez funduszy UE, ale  rozwój gospodarki zależy bardziej od cen energii niż od funduszy jako plasterka na ranę). Największe zaskoczenie to ministerstwo ds klimatu wydzielone z ministerstwa ds  środowiska, które (z logiki ww. układanki i wypowiedzi przedstawicieli rządu) ma szanse na nadzór nad rozwojem OZE i które nb. do 2005 roku odpowiadało za OZE i wtedy dobrze sobie radziło (link do analizy), problemy zaczęły się potem.

Struktura nowych ministerstw na pierwszy rzut oka zaskakuje i rzuca podejrzenie, że chodzi o „walkę o stołki”. Ale to nie wszystko, gdyż nawet jeżeli o stołki chodzi, to niektóre z nich są na tyle gorące, a w dobie krajowego kryzysu energetycznego i kryzysu klimatycznego nawet „parzące”, że nie da się dalej na nich siedzieć i działać po staremu. Ministrowie w nowych ministerstwach "ds. trudnych" nie dostali wygodnych stołków ale niespotykanej dotąd skali wyzwania i idącą za nimi olbrzymią odpowiedzialność.  Skalę problemów, ich pilność w stanie kryzysu (takie nadzwyczajne sytuacje w Polsce czasami pomagają w rozpoczęciu reform)  można zilustrować na wybranych przykładach. Skupmy się tylko na wybranych i często nie uświadamianych problemach związanych z emisjami CO2 i OZE i zobaczmy jak wypadamy na tle UE.

Wiemy że pomimo wzrostów cen uprawnień do emisji CO2 z większych źródeł spalania będących w systemie handlu emisjami (ETS) w Polsce emisje dalej rosną (i dokładają się do wzrostu cen energii). Ale ostatni raport Europejskiej Agencji Środowiska (EEA) pokazuje, że od przyszłego roku jeszcze większy problem będziemy mieli także z emisjami ze źródeł nie będących w systemie ETS (tzw. non-ETS dla źródeł o mocach poniżej 20 MW). Agencja dokonała m.in. oceny wdrożenia Decyzji Parlamentu i Rady  2009/406/WE w sprawie wysiłków podjętych przez państwa członkowskie w tym zakresie. Polska w 2009 roku dostała „prezent” w postaci prawa (nie obowiązku) zwiększenia emisji CO2 do 2020 roku w stosunku do 2005 roku aż o +14% (UE jaka całość zobowiązała się do zmniejszenia emisji o niemal  17%). Ten mechanizm w formule podziału zobowiązań pomiędzy kraje członkowskie (effort sharing)  został wprowadzony po okresie objętym protokołem z Kioto 2008-2012, gdy Polska mogła jeszcze zarabiać na spadku emisji z początków transformacji gospodarczej. Może  minister właściwy ds. klimatu będzie tym pierwszym który  przestanie się posługiwać danymi z lat 90-tych pokazującymi jak to Polska zredukowała emisję CO2, a za to pokaże efekty redukcji świadomej i będącej rezultatem polityki klimatycznej, a nie bankructwa najwięcej emitujących (z przyczyn bynajmniej nie klimatycznych). Zgodnie z dotychczasową narracją to na klimatycznego Nobla zasługuje prof. Balcerowicz, nikt tak nam emisji nie obniżył, ale jego następcom jakoś kiepsko idzie.  

Latami kontrolnymi podlegającymi monitoringowi EEA są 2012-2020. Niewypełnienie zobowiązań w tym okresie (łagodnie postawionych i przez co przeglądających się także na smog) co do zasady powinno być ich nabycie  w innym kraju członkowskim. Najnowsze dane EEA pokazują że Polska  w 2018 roku radziła sobie najgorzej w całej UE z realizacją własnego celu non- ETS (deficyt sięgnął ponad 16 mln ton CO2). 
Niekorzystny trend wzrostu emisji z systemu non-ETS w Polsce narasta od 2016 roku i wiele wskazuje za to, że w 2020 roku Polska przekroczy swój limit w tym sektorze.  Jak łatwo zauważyć, Polska znalazła się w towarzystwie Niemiec i Austrii, ale te kraje mają swoje znaczące cele redukcyjne (odpowiednio -14% i -16%), a niemiecki parlament właśnie uchwalił pierwsze prawo klimatyczne, w którym zgodził się m.in. na wprowadzenie systemu ustalania cen CO₂ dla transportu i budynków (sektor non-ETS). To tylko początek problemów, gdyż od 2018 roku jest nowe rozporządzenie 525/2013, które zobowiązuje Polskę do zmniejszenia emisji CO2 w sektorze non-ETS o 7%, ale z uwzględnieniem zmian pochłaniania przez grunty (kompletnie pomijany w oficjalnej narracji efekt). Brak dotychczasowych działań w sektorze Non-ETS silnie (silniej niż w przypadku ETS)  przekłada się z problemami w zakresie walki o "czyste powietrze". W polu widzenia ministerstwa klimatu pojawia się kolejne wyzwanie. 

Nie wynaleziono lepszego sposobu na szybkie redukcje emisji CO2 i wspieranie walki ze smogiem niż OZE, zwłaszcza bezemisyjne (rzucanie palenia). EEA wskazuje też jednak skrajny brak postępów w Polsce w zakresie rozwoju OZE, zarówno w dłuższym jak i krótkim okresie do obrazuje wykres (wzrost udziałów OZE w pp.).
Brak postępów w długim okresie zbiegł się z wejściem Polski do UE (to zaskoczenie) i przekazaniem sektora OZE pod "protektorat" resortu ds gospodarki, gdzie OZE poza krótkim okresem odwilży 2007-2011 były traktowane co najmniej podejrzliwie. Ostatnie lata zepchnęły rozwój sektora OZE w Polsce jeszcze bardziej na margines UE  (w zasadzie w skali globalnej też) i – z uwagi na zejście ze ścieżki, która miała prowadzić do celu doliczanego w 2020 roku (w ramach innego, analogicznego  mechanizmu effort sharing). W 2020 roku Polsce zabraknie ok. 3 pp. do uzyskania 15% celu. 
Polityka klimatyczna UE nie skończy się w 2020 roku a dotychczasowe działania podejmowane były (albo i nie podejmowane) tak, jakby 2020 miał nigdy nie nadejść, a nawet gdyby, to miałoby nas to nie dotyczyć (tyle kadencji do tego czasu…). –Rok 2030 też nastąpi i całkiem prawdopodobne, że co najmniej niektórzy politycy tego dożyją. Tymczasem zaniedbania w sposób oczywisty spowodują, że to na barki obecnego rządu spadną miliardowe koszty. Całkowicie nieuzasadnione jest jednak twierdzenie, że Polska (po uiszczeniu opłat za brak realizacji celu na 2020 roku) może sobie pozwolić na spowolnienie rozwoju OZE z uwagi na brak celu wiążącego dla Polski w tym zakresie  w 2030 rok (mechanizm solidarności, a nie effort sharing). Mechanizmy finansowe  w rozporządzeniu o zarządzaniu Unią Energetyczną i punkty kontrolne kolejno w latach 2022, 2025, 2027 będą bowiem penalizować Polskę w dostępie  do środków UE, a zbyt niskie udziały OZE w stosunku do indykatywnej ścieżki 2021-2030  będą się przekładać się na koszty zwiększonej emisji CO2. Uzasadnia to przypisanie odpowiedzialności za OZE ministrowi ds. klimatu, któremu (zresztą razem z ministrem ds. rozwoju i ministrem finansów)  należałoby już teraz  złożyć  wyrazy współczucia. 

Kwestie związane z cenami energii są szeroko w Polsce dyskutowane, ale z perspektywy  doraźnych interwencji, a nie długofalowej   strategii, co ma kluczowy wpływ na konkurencyjność. Warto tu tylko podkreślić, że w połowie br. ceny hurtowe energii elektrycznej w Polsce były (poza Grecją i Maltą) najwyższe w całej UE (link), a trendy były jeszcze bardziej niekorzystne (szczegóły - linku do bloga). Tak więc krótkoterminowe sterowanie ręczne kosztami energii, bez pomysłu na przyszłość i tak nie wychodzi w grę a za to zniechęca do działań na rzecz efektywności energetycznej  inwestycji w prosumenckie OZE. A i inflację napędza.

Łącząc powyższe problemy minister ds. klimatu stanie zatem przed absolutnie wyjątkowymi zadaniem. Paradoks polega na tym, że nowe ministerstwo powstaje na gruzach ministerstwa rodem z minionej epoki – samodzielnego ministerstwa ds. energii (faktycznie ds. energetyki węglowej). Ryzyka i anachroniczność (opisane w artykule sprzed 4 lat - link) związane z tworzeniem ostatniego w UE ministerstwa ds. energii nakierowanego na wykorzystanie węgla i centralizację (kartelizację) energetyki w pełni się potwierdziły i - dodatkowo -  walnie przyczyniły się do problemów opisanych wyżej. Minister Energii twierdził, że opinie w sprawie istnienia antropogenicznych zmian klimatu są podzielone i jego resort działa w oderwaniu od tego typu koncepcji (nie jego problem). Także koncepcje uznane przez likwidowane ministerstwo energii i znaczną cześć branży za flagowe: wspieranie kogeneracji i rynku mocy na paliwach kopalnych nie będą sprzyjać ani ograniczaniu kosztów, ani emisji i nie mają perspektyw. Paradoksalnie progresywnie pomyślane nowe ministerstwo ds. klimatu jest i tak rozwiązaniem mniej wyjątkowym niż powołanie w XXI wieku ministerstwa ds. energetyki i górnictwa, ale nowy „resort” nie może być jednak wyspą czy silosem, jakim było ministerstwo energii.

W UE kilka krajów ma ministerstwa obejmujące sprawy klimatu, ale zawsze z dodatkowymi obszarami, np.:
·         Dania:                klimat+energia+firmy energetyczne
·         Finlandia:          klimat+energia
·         Szwecja:            klimat+energia
·         Słowacja:           klimat+środowisko
·         Węgry:               klimat+energia+środowisko+technologie i innowacje
·         Irlandia:             klimat+środowisko+komunikacja
Malta:                klimat+ środowisko+rozwój zrównoważony
Holandia            klimat+gospodarka

Przykład irlandzki może być dobrą inspiracją do zintegrowania działań z oczekiwaniami społecznymi. Po etapie klimatycznego denializmu, wyeliminowania zmian klimatu ze szkolnej podstawy programowej  i narzucenia przez resort energii antyklimatycznej narracji  w mediach, obywatele i przedsiębiorcy oczekują zmiany narracji, aby w efekcie uczciwej komunikacji ich ogólnie pro-klimatyczne przekonania mogły znaleźć oparcie w, wiarygodnej, opartej na racjonalnych podstawach polityce rządu.  Kilkuletnia kampania dezinformacji klimatycznej odniosła „sukces”, a bez akceptacji społecznej dla samej idei, ministerstwo ds. klimatu nie przeprowadzi  w sposób spójny tak złożonego przedsięwzięcia jak zarysowane powyżej. W tej koncepcji minister ds. klimatu powinien się stać gospodarzem polskiej ustawy o OZE, która delikatnie mówiąc raczej nie jest najlepszą na świecie regulacją z tego obszaru Wymaga ona poważnych zmian, w tym np. poszerzenia (to ważne zadanie nowego ministra) o kwestie możliwości bezpośredniej  sprzedaży energii z OZE, promocji umów PPA  i mechanizmów sectors coupling ułatwiających efektywne ekonomicznie wykorzystanie nadwyżek energii z OZE np. w ciepłownictwie,  itd., ale przede wszystkim odbiurokratyzowania. Ponadto, i temu sprzyja powołanie nowego ministerstwa, działania na rzecz  ochrony klimatu i zwalczania smogu nie mogą być prowadzone oddzielnie. Jednoczesna walka o klimat i niskie ceny energii nie powiedzie się bez koordynacji działań w tym obszarze w ramach struktur rządowych.

Wydaje się ze dalej otwarte pozostaje pytanie o gospodarza ustawy Prawo energetyczne. Kolejne nowelizacje usuwały z ustawy kwestie środowiskowe, a wpisana do niej 20 lat temu zasada „rozwoju rozważnego” niewiele obecnie znaczy. Jest to ustawa w wielu miejscach niejasna, skomplikowana (nawet dla prawników), nieczytelna dla „zwykłych” uczestników rynku i przeregulowana – składająca wiele obowiązków na barki ministra właściwego ds. energii. Jeśli popatrzymy na kwestie praktyczne funkcjonowania producenta energii z OZE, to wiele kluczowych kwestii jest rozstrzyganych na poziomie ministra właściwego ds. energii (ew. Rady Ministrów ale za rekomendacją owego ministra). Wobec likwidacji ministerstwa ds. energii tworzy się przestrzeń do tego aby odchudzić tę ustawę z elementów wspierających paliwa kopalne i nakierować na potrzeby odbiorców  energii i tworzenia mechanizmów rynkowych w energetyce. Z powodzeniem i w sposób spójny z celami ministra ds. klimatu  takie zadanie może realizować minister ds. rozwoju. 

Rozwijanie OZE, ochrona klimatu i ograniczanie kosztów energii mogą być realizowane  w odpowiednim tempie  i w sposób spójny wewnętrznie o ile minister ds. klimatu uzyska wsparcie ministra ds. rozwoju i premiera. Zagrożeniem może być przekazanie zbyt silnych kompetencji w zakresie regulacji rynku energii w kompetencje ministra ds. aktywów państwowych (nadzór nad państwowymi  grupami energetycznymi). Świat nie zna sytuacji, w której tworzenie regulacji pod potrzeby tradycyjnych koncernów energetycznych prowadzi do skutecznej walki ze zmianami klimatu i do obniżania cen energii. Możliwe za to staje się wtedy dalsze prowadzenie działań fasadowych, pozornych, realizowanych na przeczekanie pod parasolem regulacji lub tzw. „green washing”. Może przynieść podobne efekty jak np. „budowa” elektrowni jądrowych (wydaliśmy na nie już mnóstwo pieniędzy, choć nawet nie doszliśmy do pierwszych etapów procedury inwestycyjnej, a problemy narastają na bieżąco i już nie możemy pozwolić sobie na kolejna zmarnowaną dekadę) i będzie prowadzić do dalszego spadku wartości polskich spółek energetycznych. Paradoksalnie - oddanie regulacji rynku energii  w ręce odbiorców energii i stworzenie perspektywicznych ram rozwoju przez ministra ds. klimatu może skutkować szybszym postawieniem w spółkach na te zasoby (póki jeszcze w spółkach są), które służyć będą poprawie konkurencyjności.

Wznieśmy zatem toast za Ministra Kurtykę. Niełatwo mu będzie, ale idea powołania ministra ds. klimatu z szerokimi kompetencjami w zakresie rozwój OZE jest godna najwyższej uwagi, a Minister Kurtyka  ma szansę na pozyskanie wsparcia od innych członków rządu i z pewnością uzyska je w potrzebującym świeżego powierza i nowych perspektyw sektorze energetycznym.